Dorotka w krainie urzedow.doc

(90 KB) Pobierz
Moja koleżanka Marzenka wyjechała do Stanów na początku lat 70 tych

Dorotka w Krainie Urzędów !

 

Moja ciocia Dorotka wyjechała do Stanów Zjednoczonych na początku lat 70 tych. Jako, że dziecię-kwiat w polskiej rzeczywistości czuła się nie autentycznie, podążyła więc kontestować u źródeł. Nie wiem, jakim cudem udało jej się zdobyć paszport, wiem tylko tyle, że użyła go tylko raz: na lotnisku Okęcie. Później wylądował w szufladce panieńskiego sekretarzyka ( o ile hipiski mają sekretarzyki ) i tracił swoją aktualność.

 

Przyjeżdżając do kraju po raz pierwszy po 20 latach, legitymowała się już paszportem amerykańskim z takowym obywatelstwem. Do głowy jej nie przyszło, żeby wracając na ojczyzny łono wziąć ze sobą nieaktualny PRL-owski paszport, lub chociażby jakikolwiek dokument potwierdzający jej polskie obywatelstwo. Nam również do głowy nie przyszło, że ona, obywatelka od urodzenia polska, nie figuruje w żadnych spisach urzędowych i że tak trudno będzie dowieść, że jest obywatelką tego kraju.

 

Ciocia Dorotka na amerykańskim paszporcie przyjeżdżała do Polski na wakacje regularnie co roku, nieświadoma braku swoich polskich praw obywatelskich. Aż któregoś roku trafiła jej się okazja kupna pięknego mieszkania, za niewielkie pieniądze. Jako że dziecię-kwiat nie dbający o sprawy majątkowe i prawne, przezornie wydała się za mąż za dobrego i dość majętnego prawnika amerykańskiego, prawnik ów wykorzystując różnicę wartości postanowił zainwestować trochę pieniędzy w nieruchomości w Polsce

 

Po transakcji u notariusza, który nie miał najmniejszych wątpliwości prawnych przy jej zawieraniu,  złożono akt do spółdzielni mieszkaniowej by formalnie wpisać ją na listę członków owej spółdzielni i tu  pojawiły się pierwsze problemy. Dorotka nieszczęśliwie wybrała mieszkanie w jedynej w mieście spółdzielni, która w swym statucie miała zapis, że nie sprzedaje mieszkań obcokrajowcom i jakkolwiek pani prezes nie miała wątpliwości, że Dorotka jest Polką, to dokumenty świadczyły o czym innym. Mianowicie w notarialnym akcie kupna jako dokument stwierdzający tożsamość kupującej,  figurował amerykański paszport z amerykańskim obywatelstwem. W tej sytuacji, transakcja dla spółdzielni była nieważna i Dorotka nie mogła objąć swojej własności, co jej się w głowie nie mieściło. Kupiła legalnie nie zadłużone, własnościowe mieszkanie od prawowitego członka spółdzielni mieszkaniowej, za prawdziwe pieniądze i nie jest właścicielką?

 

Teraz, by wejść w posiadanie własności Dorotka musiała udowodnić, że jest obywatelką Polski. Zaczęła więc od przeszukiwania maminego  mieszkania  w poszukiwaniu starego dowodu osobistego. Przeszukanie starego obszernego domu wypełnionego tysiącem mebli pełnych szuflad, szufladek i skrytek, skrzyń i pudełek zawierającym pamiątki rodzinne od pięciu pokoleń, oraz rzeczy, które zawsze się kiedyś przydadzą, oszacowaliśmy na około jeden do półtora miesiąca. Po tygodniu poszukiwań olśniło nas, że w domu go nie może być, gdyż Dorotka wyjeżdżając musiała zdać dowód osobisty w Wydziale Paszportowym, by otrzymać paszport. Nic prostszego tylko udać się do Wydziału Paszportowego. W Wydziale Paszportowym Dorotkę wyśmiano: to już jest zupełnie inna instytucja, podlegająca zupełnie innemu resortowi! Co się stało ze zdeponowanymi dowodami osobistymi, nikt nie wie- najprawdopodobniej je zniszczono.

 

Następny w kolejności był Wydział Ewidencji Ludności. Przecież Dorotka zameldowana jest wciąż u matki, więc tam mogą potwierdzić jej obywatelstwo. Nie mogą. Ewidencja ludności nie wydaje zaświadczeń o obywatelstwie. Mogą jej wydać zaświadczenie, że od czterdziestu lat z krótką przerwą jest zameldowana na stałe pod tym samym adresem, ale to przecież nie jest równoznaczne, że jest obywatelką Polski!

 

Następne kilka dni Dorotka spędziła w Urzędzie Wojewódzkim biegając od wydziału do wydziału i szczerze opowiadając swoją historię: że mieszka w Stanach, że tam jest wszystko prostsze do załatwienia, a tu jest tym wszystkim ogłupiona i bezradna, że kupiła mieszkanie i ma dalsze plany inwestowania w nieruchomości ale nie wie gdzie może uzyskać potwierdzenie o obywatelstwie i bardzo prosi o pomoc.

 

Tu należy chyba trochę przybliżyć obraz Dorotki, która pomimo swoich czterdziestu lat jest otwarta i naiwna jak dziecko. Naiwność Dorotki objawia się między innymi tym, iż sądzi że Urzędnik Państwowy jest to osoba, która ze wszechmiar pragnie jej pomóc wykorzystując przy tym swoją wiedzę i kompetencje, i że na tym polega jego praca w urzędzie, oraz że taki urzędnik  jest nieodzownym przewodnikiem po labiryncie biurokracji. Okazało się, że urzędnicy wiedzą tyle samo co ona, czyli nic. 

Przez następne kilka dni towarzyszyłam cioci w jej zmaganiach z biurokracją oddelegowana przez rodzinę. Ciocia Dorotka miała w rodzinie opinię osoby naiwnej i niezaradnej, którą można łatwo wykorzystać, a ta opinia wzięła się z serii jej wyczynów z najsłynniejszym, opowiadanym sobie jako przykład bezdennej głupoty, związany ze zdaniem mieszkania po prababci.

 

                                                                             ********

 

Po maturze Ciocia Dorotka postanowiła zdawać na Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. Rodzina postanowiła ją ulokować na czas przygotowania do studiów, jak i na czas egzaminów u prababci. Tak naprawdę prababcia była starszą siostrą mojej zmarłej prawdziwej prababci, ciotką mojej babci – czyli matki mojego ojca i ciotki Dorotki. Cała rodzina prababci zginęła w czasie wojny i my w tej sytuacji byliśmy jej najbliższą rodziną. Prababcia była starowinką, o dobrym  zdrowiu i niezłomnym charakterze. Niezmiernie się ucieszyła z tego, że Dorotka z nią zamieszka i trzymała kciuki by dostała się na studia, bo zaplanował sobie, że zatrzyma Dorotkę przez cały okres studiów a może i dłużej, a potem i tak przepisze na nią cały swój majątek. Tak więc Dorotka została od razu zameldowana u prababci w jej 150 metrowym mieszkaniu, wyposażonym głównie w antyki, bo moja niemalże cała rodzina za prawdziwy mebel uważała jedynie to co wykonane z drewna, w odpowiednim stylu i przedwojennej roboty. Wszystko pozostałe były to śmieci. A zupełnie w złym guście było posiadanie w domu czegokolwiek z płyty wiórowej. Nawet regały w piwnicy były z solidnego świerku.

 

Niestety Dorotka kariery artystycznej w Krakowie nie zrobiła, gdyż trywialnie na studia się nie dostała. Mojej matki, cynicznej realistki, która od urodzenia zdawała sobie sprawę na jakim świecie żyje, szczególnie to nie zdziwiło, bo nikt za Dorotką z łapówką dla odpowiednich osób nie jechał. Nie dlatego, żeby rodzicom nie zależało na karierze dziecka, ale dlatego, że nikomu do głowy nie przyszło, żeby się poniżać dawaniem łapówek. Wszyscy święcie wierzyli, że skoro to jest tak stara i tak renomowana uczelnia, to nie ma tam miejsca dla zwykłych śmieci ( ludzi pozbawionych czci i godności ) za jakich uchodzili łapówkarze.

 

Ciocia Dorotka  niespecjalnie przeżywała swoja pierwszą porażkę i szykował się już do wyjazdu, gdy babcia zasłabła i trzeba ją było odwieść do szpitala. Na tą wieść rodzina w pierwszym odruchu chciała ruszyć hurmem na Kraków, ale się opamiętali. Skojarzyli, że zasłabnięcie prababci związane było z planami wyjazdowymi Dorotki. Uznali więc, że to swoisty szantaż ze strony babci by wnuczka została dłużej. Niestety stan zdrowia babci się nie poprawiał, a wręcz odwrotnie, ale Dorotka z powodu wrodzonego optymizmu widziała to w co wierzyła: że babci jest lepiej i uspakajała telefonicznie rodzinę. Prababcia zmarła w ciągu tygodnia. Akurat wtedy kiedy mój dziadek tknięty złymi przeczuciami wysiadał z pociągu na dworcu w Krakowie.

 

Po pogrzebie cała rodzina i sąsiedzi zebrali się na stypie w mieszkaniu prababci. Kiedy goście zaczęli powoli wychodzić, w przedpokoju pojawiło się dwóch osiłków.

-   Panowie sobie życzą? – zagadnęła moja babcia.

-  My po fortepian

-  Jaki fortepian?

-  Ten – osiłek wyciągnął gigantyczne ramię nad głową mojej babci, która zmieściła mu się pod pachą, i wskazał nią fortepian stojący w salonie.

-  Fortepian Rubinsteina? Pan chyba żartuje. – babcia pomimo żałoby roześmiał się  rozbawiona.

-  Nie Rubinsztajna – sprostował drugi - Goldsztajna . Kazał mam go przewieść.

- To jest absolutnie niemożliwe, nic panowie z tego domu nie wyniosą – włączył się ze swoją wrodzoną stanowczością mój dziadek i dotrzymał słowa. A osiłki nie dość, że nie wynieśli to jeszcze wnieśli kilka sprzętów zakupionych przez Goldsteina od cioci Dorotki po zaskakująco atrakcyjnej cenie. Nie wiem jakich argumentów użył dziadek, że udało się anulować wszystkie fatalne transakcje jakie ciotka Dorotka przeprowadziła z panem Goldsteinem, ale wszystko bardzo szybko wróciło do domu. Wiem, że babcia bardzo się ucieszyła na widok wnoszonego przez fizycznych sekretarzyka, którego wierna kopia stała w mieszkaniu dziadków. Okazało się, że ciocia Dorotka sprzedała kilka zabytkowych mebli, w tym fortepian Artura Rubinsteina  handlarzowi antyków za 5 000 zł. Dla niej to był po prostu stary fortepian, dla rodziny pamiątka rodzinna, którą prababcia chroniła i nie wiedzieć jakim to sposobem udawało się jej go taszczyć z Łodzi,  prze całą okupowana Polskę, aż znalazł się bezpiecznie w Krakowie. Dorotce pieniądze były bardzo potrzebne na podróż do Ameryki, bo dziecię-kwiat, w trakcie egzaminów poznało bardzo przystojnego, prawdziwego artystę, na którego to talencie i wyjątkowej osobowości konserwatywni profesorowie krakowskiej ASP po raz trzeci się nie poznali, więc zamierzał  wyruszyć na podbój Stanów Zjednoczonych z uduchowioną i utalentowaną, przyszłą gwiazdą Kalifornijskich galerii. Swoje plany zaczęli od błyskawicznego upłynniania majątku po prababci, by zdobyć fundusze na początek ich świetlanej kariery.

 

Następne dni rodzina w obecności notariusza poświeciła na spisywaniu majątku ruchomego po prababci, by zadośćuczynić testamentowi, który moja babcia znalazła w tajemnej skrytce sekretarzyka, sprzedanego przedtem przez Dorotkę Goldsteinowi, a który to sekretarzyk zgodnie z ostatnia wolą staruszki wraz z kolekcją obrazów przypadł mojej babci. Prawdopodobnie dlatego babcia została nim obdarowana, ponieważ znała wszystkie jego sekrety. Dwa identyczne sekretarzyki z orzecha i czeczota zostały zrobione na zamówienie w latach 30 tych XIX w. w Łodzi dla panien Boruckich, potem przypadły w spadku mojej prababci i jej siostrze. Moja babcia znała wszystkie zagadki tego pięknego mebelka i chyba  nie zdążyła się nimi podzielić z ciocią Dorotką. A może to i lepiej, bo gdy sekretarzyk przyjechał wraz z innymi meblami do Poznania, ukazał swoją największą tajemnicę: gruby plik banknotów studolarowych przewiązanych czerwoną, atłasową wstążką.

 

Ciocia Dorotka została więc wyposażona przez rodziców za sprawą prababci na swoja amerykańską drogę dość zasobnie, ale przed wyjazdem zafundowała rodzinie kolejny wstrząs. Poproszona o klucze od Krakowskiego mieszkania prababci w którym była zameldowana i mogła z niego korzystać, oświadczyła, że mieszkanie zdała do zasobów komunalnych. Zdumionej rodzinie zakomunikowała, że przecież wyjeżdża do Ameryki i mieszkanie w Krakowie nie jest jej potrzebne, no i przecież tak się robi, mieszkanie było komunalne i do komuny wróciło. A ciocia Dorotka szczęśliwie dotarłszy do komuny pod  San Francisco, podzieliła się swoim uposażeniem na nowe życie w sposób iście komunistyczny i słuch po niej zaginą na dobrych kilkanaście lat.

 

 

                                                                              *****

 

Siedząc w holu urzędu i obserwując Dorotkę spacerującą od pokoju do pokoju z coraz to innym urzędnikiem, zastanawiałam się, czy nie powinnyśmy rozbić namiotu na trawniku przed Urzędem Wojewódzkim, by nie tracić czasu na codzienne dojazdy przez całe miasto. W czasie przerwy obiadowej, którą spędziłyśmy w urzędowej stołówce, by nie oddalać się od celu, do którego zmierzałyśmy , Dorotka poinformowała mnie o wielkim sukcesie jaki odniosła po tygodniu szukania osoby kompetentnej. Mianowicie trafiła na młodą prawniczkę, odbywającą staż w tutejszym urzędzie, która miała nam pomóc.

-   A ten facet, co za tobą tak ciągle lata od pokoju do pokoju, to kto to?

- Ach! - westchnęła Dorotka – to Kierownik Wydziału Spraw Obywatelskich, bardzo chce mi pomóc, ale nie wie jak...- przeuroczy człowiek. To on przydzielił mi do pomocy stażystkę.

-  A czy nie mówił ci już jaka jest nieoficjalna stawka za załatwienie tej sprawy? Bo on mi wygląda na hienę cmentarną?

- No.... – zastanowiła się Dorotka – wspominał coś o przyspieszeniu sprawy, bo terminy oczekiwania......- ciotka zastygła  we wdzięcznej pozie nad talerzem gulaszu, z widelcem zawieszonym w połowie drogi do jej wpółotwartych ust.

-     Chyba do niej w końcu coś dotarło – pomyślałam i zajęłam się swoją rybą.

 

 

 

Młoda prawniczka wyglądała bardziej na wystraszoną, niż kompetentną, ale wpadła na genialny pomysł. Skoro Dorotka przyjmowała obywatelstwo amerykańskie, to musiała o tym powiadomić Ambasadę Polską i jeśli przyjęła nowe obywatelstwo nie zrzekają się starego, to ambasada posiada odpowiedni dokument, w którym jest to potwierdzone. Na jego podstawie będzie można potwierdzić, że moja ciotka nadal posiada obywatelstwo polskie.

 

-     Jejku, jakie to proste ! – ucieszyła się moja ciotka – teraz wystarczy tylko wysłać faks do ambasady, a oni wam odfaksują ten dokument i sprawa będzie załatwiona.

 

Niektórym się wydaje, że wysłać faks, to sprawa prosta i banalna. Nie dla urzędników Urzędu Wojewódzkiego. Dorotka zrezygnowała z zaplanowanego wyjazdu na Jarmark Dominikański do Gdańska, gdzie planowała zakupić worki bursztynowych naszyjników dla swoich amerykańskich przyjaciółek. Przez tydzień siedziała spokojnie w domu, raz dziennie kontaktując się telefonicznie z urzędem, czy faks już przyszedł. Trwało to zawsze około godziny, zanim trafiła na osobę kompetentną, która mogła powiedzieć coś na temat przychodzących faksów, bo biurek z telefonami były dziesiątki, a faks był jeden. W końcu zniecierpliwiona w mojej asyście udała się osobiście do urzędu.

 

Okazało się, że przydatna stażystka zniknęła, może nie tyle w tajemniczy, co  w zadziwiająco szybki sposób.

-     Poszła na urlop – usłyszałyśmy od kierownika wydziału.

 

Urlop chyba zaskoczył samą zainteresowaną, bo jeszcze tydzień temu zaangażowała się w tą sprawę i obiecała wszystkiego osobiście dopilnować, a sprawa wydawała jej się dość prosta do załatwienia. Nic nie wspominała o planowanym urlopie. Ale jak się okazało, zdążyła przed urlopem przygotować pismo do ambasady, które teraz Kierownik Wydziału wyciągną z pod sterty papierów piętrzących się przy faksie w jego biurze.

-  No widzi pani, faks wysłaliśmy tydzień temu – powiedział poirytowany i położył dokument na biurku.

 

Dorotka sięgnęła po dokument, ale kierownik był szybszy. Położył rękę na nim rękę i przyciągną go po blacie biurka do siebie.

 

-     To dokument urzędowy, nie musi pani wtykać nosa w nie swoje sprawy.

-     Ależ to moja sprawa – oburzyła się Dorotka, widząc, że po usłużnej uprzejmości urzędnika,  którą przed nią roztaczał przez kolejne tygodnie,  ślad wszelki zaginął.

 

-     Chcę sprawdzić czy moje dane osobowe nie zostały pomylone – nie ustępowała Dorotka. – Nie mam pewności czy moje nazwisko po mężu nie zostało przekręcone. To nietypowe, amerykańskie nazwisko, więc łatwo o pomyłkę.

 

Kierownik niechętnie i jak mi się wydawało z lekkim cieniem wstrętu na urzędowym obliczu  podsunął dokument w stronę Dorotki. Z ciekawości zajrzałam jej przez ramię. Nie interesowała mnie bynajmniej poprawność jej danych personalnych, lecz treść raportu z faksu, przypiętego  do niego zszywaczem.

 

Z raportu wynikało, że faks został wysłany jeszcze tego samego dnia, gdy po raz pierwszy i ostatni rozmawiałyśmy ze stażystką. Natomiast „error” dotyczył numeru faksu odbiorcy. Fax został wysłany, ale nie odebrany po drugiej stronie. Wciągnęłam głęboko powietrze , chcąc wygłosić swoją opinię na temat umiejętności obsługi urządzeń biurowych przez urzędników, ale ciotka mnie ubiegła.

 

-     Czy pan łaskawie zauważył, że ten numer faksu ambasady jest zły – Dorotka zauważyła to samo co ja i  resztką dobrej woli siliła się na uprzejmości.

 

-     Dlaczego zły, wzięliśmy go z książki telefonicznej. Może pani sprawdzić jeśli pani nie ufa w kompetencje urzędników – i coraz bardziej zły rzucił jej na biurko książkę telefoniczną sprzed pięciu lat.

 

-     To proszę jeszcze raz wysłać ten faks na prawidłowy numer, ja poczekam.

 

Z pod uprzejmości Dorotki zaczynała przebijać zaciętość. Nie znałam ciotki z tej strony, nie podejrzewałam jej nawet, że potrafi przeżywać coś takiego jak złość czy irytacja. Zawsze i wszędzie było beautifully i wonderfully, a teraz zaczynało się coś interesującego.

 

- Łaskawa pani – kierownik wydziału wychylił się ponad biurkiem w jej stronę tak jak by chciał wydziobać Dorotce oczy swoim długim i ostrym nochalem. – my ze swojej strony w tej sprawie zrobiliśmy wszystko co do nas należało. Nie ma pani podstawy by zarzucać nam jakiekolwiek uchybienia. A teraz proszę wyjść i nie zakłócać  pracy urzędnikom.

 

Wbrew moim obawom Dorotka  nie wyszła z podkulonym ogonem i nie rozpłakała się rozżalona, że ten tak miły i uprzejmy pan stał się nagle taki niedobry i szorstki. Trochę ją zatkało, jakby oblano ja kubłem zimnej wody i spokojnym głosem powiedziała.

 

- Nidzie stąd się nie ruszę, dopóki faks nie zostanie wysłany do ambasady i nie dostanę potwierdzenia, że dotarł.

 

- Urząd nie posiada aktualnych numerów placówek dyplomatycznych. Zajmujemy się sprawami  wojewódzkimi, a nie międzynarodowymi, jak już zdążyła się pani zorientować. To w pani interesie jest, aby dostarczyć nam zaświadczenie o obywatelstwie, a nie odwrotnie.

 

Zatkało nas z wrażenia. W życiu większego absurdu nie słyszałam. Pomyślałabym, że urzędnicza głupota i bezsilność są większe niż przedstawiają to w kabaretowych dowcipach, gdyby nie to, że doskonale zdawałam sobie sprawę, że szczerość w opowiadaniu o swoich planach i roztaczana po korytarzach urzędu dziewczęca naiwność czterdziestoletniej hipiski spowodowały, że Dorotka stała się łupem dla urzędniczych hien i będą jej utrudniać a nie ułatwiać, dopóki nie zaproponuje łapówki. W końcu jest bogata, więc powinna się podzielić.  A gdyby się znalazł jednak ktoś uczciwy, już kierownik dopilnowałby, żeby poszedł np. na urlop. Jak zresztą uczynił.

 

Dorotka ze spokojem wyjęła telefon komórkowy i wybrała numer.

 

- Hi Jeffrey. – powiedziała do słuchawki uradowana. Tym razem nie padło ani jedno „ wunderfully” ani nawet  „beautifully”,  tylko poprosiła męża, by w trybie ekspresowym przysłał jej sms-em numer faksu Polskiej Ambasady. W trzy minuty później dyktowała urzędnikowi aktualny numer.

 

- No i dlaczego pan nie wysyła ?– zapytała Dorotka, kiedy po zanotowaniu nowego numeru, kierownik wsuną dokument  z powrotem do szuflady.

 

-  Obowiązują nas terminy urzędowe. – powiedział zimno kierownik – i uśmiechając się z obleśna, sztuczną uprzejmością kazał nam opuścić biuro, pod groźbą wezwania ochrony.

 

Na korytarzu Dorotka zamiast ruszyć prosto do windy, która pozwoliłaby nam w tempie, jakiego życzyłby sobie przeuroczy Kierownik Wydziału opuścić biurowiec, stanęła na środku korytarza i z niezwykle skupioną miną utkwiła na parę minut swój wzrok w gaśnicy przeciwpożarowej.

 

-     Ty wiesz...? Miałaś rację... – powiedziała nie odrywając wzroku od gaśnicy- oni chcą wymusić od mnie łapówkę...

 

W jej głosie brzmiał taki żal, rozczarowanie i zdumienie, że w jednej chwili chciałam ją przytulić i ochronić przed tym okropnym świtem

 

- Jak do niej rzeczywiście wszystko ciężko dociera! – pomyślałam z litością o moich dziadkach, którzy przez tyle lat musieli z nią mieszkać pod jednym dachem i zrozumiałam dlaczego tak ochoczo zgodzili się na jej wyjazd do Ameryki. Czy do jej świadomości rzeczywiście nie docierało, że od samego początku wszyscy w urzędzie mówili o niej nie inaczej niż : „ ta głupia, bogata Amerykanka” i liczyli na hojne wynagrodzenie za ich urzędowe usługi?

 

Dorotka nagle zrobiła w tył zwrot i nie zwracając na mnie uwagi pomaszerowała w stronę bocznej klatki schodowej. Pobiegłam za nią.

 

-     Dokąd teraz?

 

-     Do łazienki.

 

Niestety wszystkie łazienki na piętrze były pozamykane na klucz, i widniały na nich tabliczki „Wyłącznie dla personelu”.

 

- To normalni ludzie, gdzie się mogą załatwiać? W windzie? – burknęła Dorotka i ruszyła schodami w górę. Na półpiętrze otworzyła drzwi od pomieszczenia, które wyglądało na schowek na szczotki i inne akcesoria sprzątaczek.

Zimny pot mnie oblał na myśl, że ciotka chce załatwić swoje fizjologiczne potrzeby z składziku na szczotki. Ale ona po zlustrowaniu jego wnętrza i ruszyła dalej w górę. Sądziłam, że na wyższym piętrze zechce odszukać jakąś otwarta toaletę, ale zanim dotarłyśmy do drzwi wiodących na korytarz, wygrzebała ze swojej przepastnej hipisowskiej torby  duży kawał wygładzonego kwarcu i walnęła nim  z dużą siłą  w skrzynkę w ścianie przed drzwiami uruchamiając alarm przeciwpożarowy. Pociągnęła mnie gwałtownie za rękę i ściągnęła na półpiętro do schowka na szczotki. Wcisnęłyśmy się w sam róg i zakryłyśmy wiszącymi tam fartuchami. Przez długą chwilę nic się nie działo, jakby na nikim nie zrobił wrażenia wyjący dzwonek alarmu. Dopiero potem usłyszeliśmy ochroniarzy chodzących po piętrach i ponaglających ludzi do ewakuacji, trzaskanie drzwiami i nasilający się gwar.

Gdy odgłosy ewakuowanego personelu przeniosły się na niższe piętra, ciotka wyszła ze schowka.

 

-          Możesz, zejść na dół ze wszystkimi. Ze mną idziesz na własne ryzyko. – po raz pierwszy usłyszałam z jej ust głos osoby stanowczej, zdeterminowanej i świadomej swych czynów.

 

   Niezauważone przez nikogo dotarłyśmy do drzwi biura, które dopiero co opuściłyśmy. Ciotka wyjęła z szuflady dokument w swojej sprawie , wybrała numer na faksie i po chwili usłyszeliśmy cichy dźwięk transmisji. Na zakończenie faks wydrukował raport. Przeszło.

 

Ciotka z uczuciem ulgi usiadła na tym samym krześle petenta co poprzednio.

 

-          A co byś zrobiła gdyby biuro było zamknięte?- zapytałam pełna podziwu dla przebiegłości Dorotki.

 

-          To bym je otworzyła – Dorotka wyjęła z kieszeni klucz i podniosła się by zamknąć drzwi od wewnątrz.

 

-          Tyś je mu rąbnęła! Kiedy?

 

-          Było patrzeć. – skwitował krótko  i wróciła do swojego codziennej postaci naiwnej Amerykanki.

 

     Po pół godziny urzędnicy po zlustrowaniu budynku przez ochronę w poszukiwaniu miejsca pożaru, zaczęli wracać na miejsca pracy. Zaczęłam roztaczać wizję dramatycznego spotkania z kierownikiem, który nas zastanie w swoim biurze i przewidywać ewentualne konsekwencje. Gdy słyszeliśmy pierwsze kroki na korytarzu w okolicy biura, w którym siedziałyśmy, stanęłam zniecierpliwiona przy drzwiach. Wbrew protestom ciotki dającej mi znaki na migi, bo w przylegającym biurze były już sekretarki kierownika, przekręciłam delikatnie klucz i wrzuciłam go pod biurko. Przynajmniej do jednego przestępstwa nie musimy się przyznawać. Szczęśliwie dla nas faks zaczął cichutko brzęczeć nową transmisją i powoli zaczął wysuwać informacje przesłane z Ambasady Polskiej w USA. Dorotka z namaszczeniem i westchnieniem ulgi wyrwała dokument z urządzenia. Przebiegła wzrokiem tekst.

-          Dla administracji to wystarczy – szepnęła i otworzyła drzwi, w których stał już kierownik wydziału.

 

Z oburzenia nie zdążył powiedzieć ani słowa, minęłyśmy go w drzwiach i pędem rzuciłyśmy się do zamykającej się właśnie windy.

 

                                                                                 

 

***

 

 

Po szczęśliwym wyjeździe ciotki zdałam szczegółową relacje rodzinie z naszych poczynań w Urzędzie Wojewódzkim. Dziadek kręcił głową z niedowierzaniem.

 

-          Ale dlaczego nie skorzystałyście z naszego faxu ? – zapytał wskazując na zgrabne, małe urządzenie stojące na komódce pod ścianą – przecież Jeffrey sam mógł uzyskać ten dokument z ambasady i przefaksować go bezpośrednio do nas.

 

Moja matka uśmiechał się jednak zadowolona.

 

-          No, nauczyła się czegoś na tych amerykańskich filmach i przestała być taka pierwsza naiwna.

 

-          Tak czy siak, w przyszłym roku namówię ja na wyrobienie sobie dowodu osobistego. To ułatwi jej wiele spraw. – zakomunikowała babcia.

 

-          To tym razem ja chcę się opiekować ciotką –wyrwał się mój młodszy brat.

 

-          I co? Liczysz, że tym razem ściągnie do urzędu brygadę antyterrorystyczną?

 

Wszyscy pokładaliśmy się ze śmiechu. Co by nie mówić, fajnie jest mieć w rodzinie taką ciotkę Dorotkę.

 

 

 

                                                                      Koniec

1

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin