Brooks Patsy - Jak pies z kotem.rtf

(196 KB) Pobierz

 

Patsy Brooks

 

Jak pies z kotem

 

When a cat meets a dog

 

Przełożyła Irena Komorowska

 

S&C

Exlibris

 


Rozdział 1

 

Zdyszana Miranda zwolniła kroku. Pokonała biegiem jakieś dwa kilometry, a do domu zostało jeszcze co najmniej drugie tyle. Ostatni raz szła tą drogą pieszo przed rokiem, kiedy jej chłopak Phil nie miał jeszcze samochodu. Nie znosiła tędy chodzić, bo na czterokilometrowym podjeździe do domu, przecinającym pola, na których rosła bawełna, nie było ani jednego punktu odniesienia, pozwalającego określić położenie. Nigdy nie wiedziała na pewno, czy pokonała już dwie trzecie drogi, połowę czy może tylko jedną trzecią. Gdyby rosło tu choć kilka drzew, można by ją podzielić na odcinki i nie wydawałaby się tak długa.

Kiedyś do głównej drogi, przy której zatrzymywał się szkolny autobus, podwoziło ją jedno z rodziców. Zdarzało się jednak – zwłaszcza w czasie zbiorów bawełny, tak jak teraz – że żadne z nich nie miało na to czasu.

Przed rokiem Phil dostał swój pierwszy samochód i zaproponował Mirandzie, że rano będzie pod nią podjeżdżał. Pół roku temu sama zrobiła prawo jazdy, więc kiedy jej chłopak był, na przykład, chory albo nie mógł jej zabrać z jakichś innych powodów, pożyczała forda mamy i nie była już zdana na szkolny autobus.

Aż do dziś...

Dlaczego przytrafiło jej się to akurat dzisiaj? Właśnie tego dnia, kiedy jej ulubiona kotka Kleopatra miała się okocić? Dlaczego dzisiaj Phil miał po lekcjach ten swój dodatkowy trening koszykówki? Dlaczego mamie był potrzebny ford? I dlaczego ten złośliwy stary pikap, którym w końcu pojechała do szkoły, musiał się popsuć?

Poprzedniego dnia wieczorem Phil zadzwonił, żeby przypomnieć jej o tym, że dzisiaj ma trening. Wiedząc, że właśnie rozpoczęły się pierwsze w tym roku zbiory bawełny, Miranda była przekonana, że mama zostanie na plantacji, by pomóc ojcu w dopilnowaniu wszystkich spraw, więc nawet jej nie spytała, czy będzie mogła wziąć forda.

Dopiero rano przy śniadaniu okazało się, że pani Sullins musi coś załatwić w Atlancie i nie może córce pożyczyć samochodu.

– Weź pikapa – zaproponowała córce. – Albo jedź autobusem – dodała, spojrzawszy na zegarek. – Mogę cię podwieźć do szosy. Ale po lekcjach będziesz musiała wracać pieszo, bo nie wiem, kiedy wrócę.

Miranda skrzywiła się.

– Musiałabym w szkole godzinę czekać na autobus, a potem pół godziny iść pieszo. Chciałabym jak najszybciej być w domu. Boję się, że przegapię, jak...

Matka uśmiechnęła się.

– Wiem, kochanie, ale Kleopatra może równie dobrze okocić się jutro albo nawet pojutrze.

– Przy Mimozie też tak mówiłaś – powiedziała z wyrzutem dziewczyna. Pół roku temu, kiedy miała się okocić jej draga kotka, Miranda błagała rodziców, żeby pozwolili jej nie iść do szkoły, bała się bowiem, że przegapi tę ważną chwilę. Rodzice nie zgodzili się i Mimoza wydała na świat trzy kocięta, podczas gdy jej pani nie było w domu.

– A nie przyszło ci do głowy, że one wolą być przy tym same? – spytała matka.

– Nie sądzę. Mimoza patrzyła potem na mnie tak, jakby miała pretensje, że mnie wtedy nie było. – Tym razem Miranda nie próbowała nawet prosić rodziców, by pozwolili jej opuścić jeden dzień lekcji. – No, dobrze, wezmę pikapa.

Do szkoły dojechała bez problemów. Dopiero po lekcjach, kiedy przekręciła kluczyk w stacyjce, silnik prychnął i zgasł. Później jeszcze prychnął dwa razy, a potem w ogóle nie reagował już na przekręcanie kluczyka.

Nie namyślając się długo, Miranda biegiem wróciła do szkoły i zdążyła jeszcze złapać Phila, jak – przebrany w sportowy strój – wychodził z szatni dla chłopców.

– Słuchaj – zaczęła zdyszana. – Musisz mnie podwieźć do domu.

Chłopak popatrzył na nią w osłupieniu.

– Samochód mi się popsuł – wyjaśniła. – Nie chce zapalić.

Na twarzy Phila odmalowała się ulga.

– O, Jezu, a już myślałem, że stało się coś strasznego. Teraz to Miranda spojrzała na niego w osłupieniu.

– Popsuł mi się samochód – powtórzyła.

– Wcale mnie to nie dziwi – odrzekł Phil, który rano czekał na nią na parkingu i widział, że nie przyjechała fordem mamy tylko zdezelowanym pikapem. – I tak się dziwiłem, że udało ci się tym gratem dojechać do szkoły.

Miranda, oburzona cynizmem swojego chłopaka, popatrzyła na niego oskarżycielsko.

– Możesz przecież pojechać autobusem – powiedział Phil, trochę zdziwiony jej reakcją. – Daj mi kluczyki do samochodu. Poproszę Douga, żeby po treningu pomógł mi odholować go pod twój dom albo, jeśli chcesz, od razu do warsztatu.

– Tak, oczywiście, liczy się tylko samochód. – Miranda wpadała w coraz bardziej histeryczne tony. – A jak ja dotrę do domu, to cię już zupełnie nie obchodzi?

– Hej, Phil, długo jeszcze będziemy na ciebie czekać?! – zawołał jakiś chłopak, wychodząc z sali gimnastycznej.

– Za chwilę będę – obiecał mu Phil, po czym zwrócił się do swojej dziewczyny: – Przecież możesz pojechać autobusem.

– Na autobus musiałabym czekać całą godzinę – odparła Miranda z rozpaczą.

– No i co takiego by się stało? – Z jego głosu wyraźnie przebijało zniecierpliwienie. – Słuchaj, oni tam na mnie czekają, muszę lecieć.

Jakby na potwierdzenie jego słów, Quinten Richardson wychylił głowę z sali gimnastycznej.

– Przyjdziesz wreszcie czy mamy zaczynać bez ciebie?! – krzyknął.

– Mówiłam ci przecież, że dzisiaj Kleopatra ma się okocić – przypomniała Philowi Miranda. – Musisz mnie podwieźć do domu.

Kiedy Quinten po raz drugi wychylił głowę na korytarz, Phil zawołał do niego ze złością:

– Zaraz będę!

Miranda nie miała jednak najmniejszych wątpliwości, że jest zły na nią, a nie na kolegę.

– Oczekujesz ode mnie – zaczął w miarę spokojnym tonem, choć widać było, że z trudem poskramia wściekłość – że miesiąc przed najważniejszym w tym sezonie meczem zrezygnuję z treningu tylko dlatego, że jakaś głupia kotka ma się oszczenić.

– Nie oszczenić, tylko okocić – sprostowała Miranda. – Oszczenić to się może ta twoja durna suka – dodała kąśliwie.

– Księżniczka nie jest durna – odparował Phil. Jest mądrzejsza od... od...

Trudno powiedzieć, czy sam się powstrzymał, czy to Miranda nie pozwoliła mu skończyć.

– Durna i pozbawiona honoru – oświadczyła. – Łasi się do każdego jak... jak... – Tym razem trudno było powiedzieć, czy Mirandzie nie przyszło do głowy odpowiednie porównanie, czy też może przyszło, tylko nie odważyła się skończyć. – Księżniczka! – prychnęła z lekceważeniem.

Odwróciła się na pięcie i odeszła. Była prawie pewna, że Phil za nią pobiegnie, ale kiedy dochodziła do załomu korytarza, wciąż nie słyszała za sobą żadnych kroków.

Zatrzymała się i odwróciła. Przed salą gimnastyczną nie było nikogo.

Miranda potknęła się i zwolniła kroku. Od domu dzieliło ją już tylko kilkaset metrów. Poczekaj, Kleo, zaraz z tobą będę, poprosiła w duchu swoją ulubienicę i znów zaczęła biec.

Wpadła zdyszana na werandę, ciągnącą się wzdłuż frontowej ściany domu, i kiedy tylko zobaczyła rozpromienioną twarz siedzącej w bujanym fotelu Rosetty, wiedziała, że się spóźniła.

– Już po wszystkim?! – zawołała z rozpaczą w głosie. Rosetta tylko skinęła głową.

– Gdzie ona jest? – spytała Miranda.

Stara Murzynka, ze sprężystością zaprzeczającą jej wiekowi i tuszy, podniosła się i zaprowadziła dziewczynę do pokoju gościnnego na piętrze, do którego rzadko wchodził którykolwiek z domowników.

– Tu postanowiła się okocić, więc uszanowałam jej wolę i tu zrobiłam im posłanie – oznajmiła Rosetta, wskazując na kosz w rogu pokoju.

Miranda podbiegła tam natychmiast i przyklękła. Do śpiącej Kleopatry przylgnęły cztery puchate kulki. Dziewczyna wahała się przez chwilę, po czym wzięła jedną z nich do ręki. Kocia mama zareagowała natychmiast; wstała, naprężyła grzbiet i dopiero wtedy rozpoznała swoją panią.

– To ja, Kleo – uspokoiła ją Miranda. – Nie bój się, nie zrobię krzywdy twoim maleństwom.

Kleopatra spojrzała na nią swoim nieodgadnionym kocim wzrokiem. I dziewczynie znów wydawało się, że widzi w zielonych oczach pupilki to samo, co pół roku temu ujrzała w tygrysich oczach Mimozy – żal.

– Kiedy to się stało? – zwróciła się do stojącej nad nią Rosetty.

Stara Murzynka zerknęła na zegarek.

– Nie dalej niż trzy kwadranse temu.

– Co?! – zawołała Miranda.

Wystraszona tym okrzykiem Kleopatra na chwilę znów się spięła.

– Nie bój się, Kleo – powiedziała już spokojniej dziewczyna, głaszcząc ją czule po grzbiecie. – Masz śliczne maleństwa, wiesz. Możesz być dumna. Jesteś naprawdę bardzo dzielną mamą.

Delikatnie, tak żeby nie stresować niepotrzebnie swojej ulubienicy, wzięła do ręki drugiego kociaka, pogłaskała jedwabiste szare futerko o niebieskim odcieniu i odłożyła maleństwo do koszyka.

– To znaczy, że byłabym przy tym, gdybym wróciła przed godziną? – zwróciła się do Rosetty. Jeśli Phil by ją podwiózł, mogłaby być w domu już od półtorej godziny.

– Może i tak – odparła Murzynka, wchodząc do pokoju i przysiadając na łóżku pokrytym kapą, którą jej babka kilkadziesiąt lat temu pokryła misternie wyszywanymi wzorami.

Odkąd Miranda sięgała pamięcią, Rosetta prowadziła dom Sullinsów, tak jak wcześniej jej matka i jeszcze wcześniej babka i prababka. Jej mąż Ben pracował na plantacji i po jego śmierci pół roku temu rodzice Mirandy, którzy traktowali ją bardziej jak członka rodziny niż gosposię, zaproponowali, by przeprowadziła się do ich domu.

– A może i nie – dodała po chwili. – Może wolałaby zostać sama.

Miranda nie wierzyła w to, tak jak rano, kiedy usłyszała te same słowa od mamy, ale wiedziała, że nie przekona Rosetty. Jeszcze raz sięgnęła do koszyka i wyciągnęła następnego kociaka, choć wcale nie była pewna, czy nie jest to jeden z tych, które wzięła do ręki wcześniej – tak były do siebie podobne.

– Aż cztery – powiedziała zachwycona. – Mimoza miała tylko trzy. Usłyszała za plecami coś jakby odchrząkniecie i odwróciła się.

Znała Rosettę od dziecka i widziała po jej wielkich czarnych oczach, że coś ukrywa. Wiedziała również, że jeśli nie będzie chciała jej zdradzić, o co chodzi, to nie pomogą żadne naciski.

Patrzyła wiec tylko na nią wyczekująco.

– Było ich pięć – powiedziała Rosetta po długiej chwili milczenia.

– Co?!

Kleopatra, spłoszona okrzykiem swojej pani, poruszyła się na posłaniu, tak jakby chciała osłonić maleństwa przed niebezpieczeństwem.

Murzynka wstała łóżka i pogłaskała dziewczynę po głowie.

– Takie jest życie, kaczuszko. – Jako dziecko Miranda pozwalała tak do siebie mówić wszystkim domownikom, lecz od paru lat ten przywilej miała tylko jej stara niania. – Urodziło się już martwe – ciągnęła Rosetta. – Zresztą i tak nie miałoby szansy na przeżycie, było o połowę mniejsze niż jego rodzeństwo.

– Nie wiadomo. Pamiętasz to kociątko Mimozy, tę kotkę? Mówiliście wtedy wszyscy, że nie przetrzyma pierwszej nocy – przypomniała jej Miranda. – A jednak przeżyła i po sześciu tygodniach była większa i silniejsza niż jej bracia. – Nagle coś sobie przypomniała i spytała z przerażeniem: – Gdzie ono jest?

– Zakopałam go pod tym samym drzewem co Kumulusa. – Kumulus był starym birmańskim kocurem, który zdechł dwa lata temu.

– Jesteś pewna, że ono już nie żyło? Mama mówiła, że to małe Mimozy też na początku nie oddychało.

Stara Murzynka jeszcze raz pogłaskała „swoją kaczuszkę” po głowie.

– Tak, jestem pewna – powiedziała. – Zakopałam go, bo w pierwszej chwili chciałam to przed tobą ukryć. – Ale zmieniłam zdanie. Jesteś już przecież dużą dziewczynką i musisz wiedzieć, że takie rzeczy też zdarzają się w życiu. – Nie płacz – poprosiła, wycierając brzegiem fartucha łzy z policzka dziewczyny.

Miranda pokiwała głową, ale łzy nie chciały jej słuchać.

– No to sobie popłacz, popłakać też czasem trzeba. A ja pójdę do kuchni sprawdzić pieczeń – oznajmiła Murzynka i sprężystym krokiem ruszyła do drzwi. – Chcesz coś teraz przekąsić czy wytrzymasz do kolacji?

– Wytrzymam – powiedziała Miranda, ocierając kciukiem ostatnią łzę. Smutno jej było na myśl o martwym kociątku, ale miała przed sobą cztery żywe istotki, przytulone do swojej kociej mamy, i ten widok napawał ją spokojem.

Kiedy usłyszała zajeżdżający pod dom samochód, spojrzała na zegarek i ze zdumieniem stwierdziła, że spędziła nad koszem Mimozy, głaszcząc ją i jej maleństwa albo tylko na nie patrząc, pełne dwie godziny.

Najpierw pomyślała, że to mama wróciła z Atlanty, ale po chwili uświadomiła sobie, że w ten sposób, z głośnym piskiem opon, parkuje tylko Phil. Właśnie się podnosiła, żeby popędzić do drzwi, kiedy przed oczami stanęła jej scena, która rozegrała się pod salą gimnastyczną, i powróciły wszystkie żale do Phila. Gdyby nie jego trening, byłaby tu na czas i może udałoby jej się uratować piąte maleństwo Kleopatry.

Pomyślała, że dla jej chłopaka jakiś głupi mecz koszykówki jest ważniejszy niż ona, a stąd wypływał tylko jeden wniosek: Philowi na niej nie zależało.

Zastanawiała się przez chwilę, czy zejść na dół. W końcu uznała jednak, że jeśli tego nie zrobi, Rosetta pozwoli mu wejść na górę, a tego Miranda nie chciała. Phil nie zasłużył na to, żeby oglądać te maleństwa. „Jakaś głupia kotka”, tak powiedział o Kleopatrze. Gdy w głowie zabrzmiały jej te słowa, wypadła z gościnnego pokoju i zbiegła po schodach, zwalniając na dole, tak by nie pomyślał, że biegnie mu na spotkanie.

– Po co przyjechałeś? – spytała, kiedy Rosetta wpuściła go do holu.

– Chciałem sprawdzić, czy dotarłaś do domu. Miranda stała w miejscu, ani słowem, ani gestem nie zapraszając chłopaka, żeby wszedł dalej.

– No to sprawdziłeś. Jak widzisz, dotarłam. Rosetta, zanim zniknęła w kuchni, odwróciła się na chwilę i zgromiła „swoja kaczuszkę” wzrokiem. Miranda jednak zupełnie się tym nie przejęła.

Speszony Phil zrobił krok do przodu, ale widząc, że jego dziewczyna nie rusza się z miejsca, zatrzymał się.

– Trzeba było mi dać kluczyk do pikapa. Ja i Doug zholowalibyśmy go – powiedział po nieprzyjemnej chwili milczenia. – Może dasz mi go teraz. Doug czeka na mnie w samochodzie.

– Nie trzeba – odparła zimno Miranda. – Poproszę o to tatę.

– Ma teraz i tak kupę roboty przy zbiorach – rzekł Phil. – Po co masz mu zawracać głowę czymś, co ja mogę zrobić?

– Poradzę sobie – oświadczyła takim tonem, że już nie naciskał.

Stał, patrząc na nią bezradnie.

– Doug na ciebie czeka w samochodzie – przypomniała mu Miranda.

– Słuchaj – zaczął Phil, ale rozmyślił się i rzucił tylko: – No to cześć.

Nawet nie zapytał o Kleopatrę, pomyślała Miranda. No pewnie, co go może obchodzić, jakaś głupia kotka”.

– I nie przyjeżdżaj po mnie jutro rano! – zawołała, zanim zdążył zamknąć drzwi.

Odwrócił się i przez chwilę miała wrażenie, że coś powie, ale wzruszył tylko ramionami i odszedł bez słowa, a Miranda jeszcze bardziej utwierdziła się w przekonaniu, że w ogóle mu na niej nie zależy.

I w czasie kolacji, i potem, kiedy siedziała w pokoju gościnnym koło koszyka Kleopatry, i jeszcze później, gdy leżała w łóżku, nie mogąc zasnąć, ta myśl jej nie opuszczała.

Co więcej, chyba nawet zrozumiała, dlaczego Philowi na niej nie zależy.

Znali się od kołyski. Plantacje bawełny Sullinsów i Parksów graniczyły ze sobą. Pani Parks była szkolną przyjaciółką matki Mirandy, a pan Sullins przyjaźnił się od dziecka z ojcem Phila. W dzieciństwie ich dzieci były sobie bliskie jak rodzeństwo i ta relacja całkiem niepostrzeżenie i w zupełnie naturalny sposób zmieniła się.

Kiedy przed trzema laty Miranda i Phil zorientowali się, że wszyscy w szkole uważają ich za parę – choć im wtedy nie przychodziło to do głowy i minął jeszcze co najmniej rok, zanim się tak naprawdę pocałowali, i to nie przy okazji składania sobie życzeń urodzinowych czy świątecznych – nie zaprzeczali wtedy.

Gdy koleżanki Mirandy robiły, co mogły, by zwrócić na siebie uwagę tego czy innego kolegi, ona z ulgą stwierdziła, że nie musi stawać na głowie, bo ma już przecież swojego chłopaka i nikt go jej nie zabierze. Ona i Phil uchodzili od początku za parę, której nikt ani nic nie jest w stanie rozłączyć, w związku z czym ani w niej, ani w nim nikt nie widział potencjalnego partnera. Byli parą aktorów, która zupełnie się nie liczyła na scenie szkolnych damsko-męskich rozgrywek.

Dookoła wciąż następowały jakieś zmiany – Hillarie Hurley miała już po drodze dwóch chłopaków, a ostatnio wpadł jej w oko trzeci; przyjaciel Phila, Doug, w zeszłym roku chodził z Hillarie, a teraz był zakochany w Gwen Wilmeth, która z kolei po zerwaniu z Chrisem Newberrym, zastanawiała się, czy zacząć chodzić z Dougiem, czy z Justinem Brockhoffem. Czasami ciężko się było w tym połapać i Miranda z ulgą myślała o tym, że ona nie ma takich problemów.

Aż do dziś. Dziś uświadomiła sobie bowiem, że to, iż ona nie musiała się nigdy starać o Phila, dotyczyło w tym samym stopniu jego. Wczoraj Gwen opowiadała jej z dumą o tym, jak to Justin prawie na kolanach błagał ją, by poszła z nim na szkolny bal, który, choć miał się odbyć dopiero za miesiąc, od dawna – zwłaszcza wśród dziewcząt – był głównym tematem rozmów. Miranda wysłuchała tego tak, jak zwykle się takich zwierzeń wysłuchuje. Pokiwała głową, powiedziała „wspaniale”, po czym wypuściła to wszystko drugim uchem.

Teraz pomyślała, że Phil nie musiał jej prosić – nie mówiąc już o błaganiu na kolanach – żeby poszła z nim na bal. Nie musiał jej nawet o to pytać. Dla niego to, że idą razem, było zupełnie oczywiste. Tak, Phil nigdy nie musiał się o nią starać. A coś, co przychodzi zbyt łatwo, nie ma przecież dla nas wielkiej wartości.

O to, żeby się dostać do szkolnej drużyny koszykówki, zabiegał przez cały rok i kiedy wreszcie osiągnął swój cel, skakał ze szczęścia. Nie potrafiła sobie przypomnieć, żeby kiedyś okazał radość z tego powodu, że ona jest jego dziewczyną.

Nagle zaczęła sobie przypominać wszystkie zwierzenia przyjaciółek – o tym, jak ten czy tamten chłopak wyznawał im miłość, jakie im prawił komplementy – i zrobiło jej się okropnie przykro. Phil nigdy nie powiedział, że ją kocha, a jedyny komplement, jaki potrafiła przywołać w pamięci, trudno było właściwie uznać za komplement, w każdym razie ona, kiedy go usłyszała, potraktowała go zupełnie inaczej. Obraziła się i przez całą drogę do szkoły nie odzywała się, kiedy jakiś miesiąc temu Phil powiedział: – Wiesz, że krowy mają bardzo ładne oczy? Nigdy na to nie zwróciłem uwagi, ale wczoraj przyjrzałem się Hortensji, wiesz, tej, która w zeszłym roku dostała nagrodę na wystawie dla hodowców, i zobaczyłem, że ma naprawdę piękne oczy. – Zerknął bokiem na Mirandę, po czym dodał: – I długie rzęsy, prawie takie jak ty.

Zasypiając, Miranda pomyślała, że tylko chłopiec, który nigdy nie musiał się o nią starać, mógł porównywać ją z krową. I nieważne, że była to krowa, która zdobyła nagrodę na wystawie dla hodowców. Takiemu Justinowi z pewnością nie przyszłoby do głowy, żeby błagając Gwen, by poszła z nim na szkolny bal, porównać ją do krowy, nawet gdyby ta została krowią miss świata.


Rozdział 2

 

Nazajutrz Miranda wstała godzinę wcześniej niż zwykle. Zanim wzięła prysznic, pobiegła do gościnnego pokoju. Miała szczęście, bo kocięta właśnie ssały Kleopatrę. Nie chcąc im przeszkadzać, przysiadła na łóżku i jak zahipnotyzowana wpatrywała się w tę cudowną scenę. Po piętnastu minutach trzy włochate kuleczki oderwały się od swej kociej mamy, ale jednemu najwyraźniej było mało.

Miranda poczekała jeszcze pięć minut, ale w końcu zorientowała się, że obżartuch zasnął z cycem mamy w pyszczku, i na palcach wyszła z pokoju. Szybko wzięła prysznic, ubrała się i zeszła na dół.

– Dzień dobry – powiedziała do Rosetty, która krzątała się w kuchni. Powinna się była do tego przyzwyczaić, ale wciąż dziwił ją widok tej siedemdziesięcioletniej kobiety, która musiała ważyć co najmniej sto kilo – nikt nie wiedział tego na pewno, bo Rosetta uparcie odmawiała stawania na wadze, nawet w ramach okresowych badań lekarskich, na które niemal siłą zawoziła ją mama Mirandy – poruszającej się ze zwinnością kota.

– Dzień dobry, kaczuszko – odpowiedziała Rosetta swoim niskim, nieco chrapliwym głosem.

– Mamy i taty już nie ma? – spytała Miranda i natychmiast przypomniała sobie, że w trakcie zbiorów bawełny rodzice wychodzą z domu o świcie. W czasie tych porannych godzin, kiedy słońce nie daje się jeszcze tak we znaki robotnikom, którzy zjeżdżali z całego okręgu, pracowało się znacznie łatwiej.

– Wyszli dwie godziny temu – poinformowała ją Rosetta. – Usmażyć ci jajka?

– Nie, zjem cokolwiek – odparła dziewczyna. – Muszę zaraz lecieć.

– Dokąd? – zdziwiła się Murzynka. – Phil nie będzie tu prędzej niż za – popatrzyła na kuchenny zegarek – czterdzieści minut.

No właśnie, pomyślała Miranda, a ja wtedy muszę już być przy szosie.

– Jadę dzisiaj autobusem – oznajmiła z nadzieją, że Rosetta nie będzie zadawać pytań. Otworzyła lodówkę i sięgnęła po mleko.

Przez dłuższą chwilę w kuchni panowała cisza. Dziewczyna wyjęła z szafki płatki kukurydziane z miodem i cynamonem, wsypała je do talerza i zalała mlekiem.

– Hm... autobusem – powiedziała Rosetta, bardziej do siebie, niż zwracając się do „swojej kaczuszki”. – Autobusem...

Miranda postanowiła nie wdawać się z nią w dyskusję i w milczeniu jadła śniadanie.

Rosetta jeszcze trzy razy bąknęła pod nosem „Hm... autobusem”, lecz dziewczyna nie dała się sprowokować, wiedziała bowiem, że jeśli zacznie z nią rozmawiać, nie zdąży na autobus. Stara niania patrzyła jednak na nią takim wzrokiem, że Miranda wiedziała, że jeśli jeszcze choćby przez minutę zostanie w kuchni, to nie wytrzyma i zacznie się dyskusja. Wylała więc prawie połowę śniadania do zlewu i cmoknąwszy w biegu Rosettę w policzek, wypadła z kuchni.

– Pa! – zawołała już od drzwi i obawiając się, że niania ją zatrzyma, wybiegła z domu.

Zwolniła dopiero po piętnastu minutach, kiedy zabrakło jej tchu. Tym razem przemierzając drogę, której tak nie znosiła, nawet nie próbowała szukać punktów orientacji. Wiedziała, że musi jak najszybciej dotrzeć do szosy, przy której zatrzymywał się autobus, zanim Phil wjedzie na drogę prowadzącą do ich domu.

Kiedy ujrzała szosę, uświadomiła sobie, że on prawdopodobnie w ogóle się nie pojawi. Przecież wczoraj powiedziała mu, że pojedzie autobusem. Mimo to gdzieś w głębi serca tliła się w niej nadzieja, że jednak jej nie posłucha. Starała się przy tym nie dostrzegać niekonsekwencji w swoich reakcjach. Z jednej strony pędziła na łeb, na szyję, żeby Phil nie spotkał jej na tej drodze, a z drugiej bolało ją to, że mógłby pojechać do szkoły bez niej.

Od szosy dzieliło ją już nie więcej niż pół kilometra, kiedy dotarło do niej, że Phil prawdopodobnie jest już w szkole i w ogóle o niej nie myśli. Spojrzała na zegarek; autobus miał przyjechać za kilka minut, musiała się więc pospieszyć. Właśnie w chwili, gdy zaczęła biec, na drodze, wzniecając tuman kurzu, pojawił się samochód.

Przestraszona Miranda odskoczyła w bok, łamiąc przy tym krzak bawełny.

Patrzyła oniemiała, jak mija ją ciemnozielony jeep. Była pewna, że Phil jej nie zauważył. Kiedy samochód, wzniecając jeszcze większy tuman kurzu, zahamował z piskiem opon i zaczął się cofać, zastanawiała się przez chwilę, czy nie uciec, ale w końcu uniosła głowę i przywołując na twarz wyraz chłodnej wyniosłości, wolnym krokiem ruszyła w stronę szosy.

Po chwili Phil, jadąc cały czas na wstecznym biegu, minął ją, zahamował, opuścił szybę i wystawił głowę.

– Cześć! – zawołał. – Dlaczego nie czekałaś na mnie w domu?

– Mówiłam ci wczoraj, żebyś nie przyjeżdżał – odparła obojętnym tonem, pilnując się, by na niego nie spojrzeć.

– Nie potraktowałem tego poważnie.

– Bo ty w ogóle nie traktujesz mnie poważnie.

– Nie opowiadaj głupot, wiesz dobrze, że tak nie jest. – Jechanie na wstecznym biegu i jednoczesne rozmawianie z kimś nie jest najlepszym pomysłem, o czym chłopak mógł się przekonać, kiedy jeep zjechał z drogi i połamał kilka rosnących na brzegu krzaków bawełny. – Cholera! – zaklął. – Przez te twoje głupie fochy na pewno zdarłem farbę z samochodu.

Miranda nawet nie raczyła się obrócić, by sprawdzić, czy rzeczywiście samochód jej chłopaka doznał jakichś szkód. Spojrzała tylko na połamane krzaki.

– Twój samochód! – rzuciła, zatrzymując się. – A to, że to jest nasza bawełna, to cię zupełnie nie obchodzi.

– Nie przesadzaj.

– Pewnie, to ja przesadzam.

– O co ci właściwie chodzi? – spytał Phil, upewniwszy się, że na błotniku i drzwiach samochodu nie ma żadnych zadraśnięć. – O to, że wczoraj nie mogłem cię podwieźć do domu?

– O to też.

– Też? – zdziwił się chłopak. – Zrobiłem coś jeszcze? Miranda milczała. Nie należała do ludzi, którzy skrywają swoje żale i obrażają się na innych bez wyjaśnienia im, o co chodzi, ale teraz nie miała na to ani czasu, ani ochoty.

– Masz pretensje, że powiedziałem o twojej kotce, że jest głupia? – zgadywał Phil.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin