Norton Andre - Senne manowce.doc

(899 KB) Pobierz
ANDRE NORTON

ANDRE NORTON

 

SENNE MANOWCE

 

Przełożyła Bogumiła Kaniewska

 

Tytuł Oryginału Perilous Dreams

 

 

Część Pierwsza

Zabawki Tamisan

I

— Ma certyfikat od samej Matki Foost, Lordzie Starrexie, jest prawdziwą fantazjotwórczynią, jej sny to przygody do dziesiątej potęgi!  Jabis stawał się nachalny, niemal zbyt nachalny, za bardzo nalegał. Tamisan żachnęła się w myślach i, nie zmieniając obojętnego wyrazu twarzy, obrzuciła wszystkich błyskawicznie spojrzeniem spod przymkniętych powiek. Ta transakcja dotyczyła przede wszystkim jej, była towarem, o którym mówiono, choć ona sama nie miała tu nic do powiedzenia.  Miejsce, w którym się znalazła, wyglądało jak typowa podniebna wieża. Podpory wznoszące ją wysoko ponad poziom Ty–Kry były cienkie i tak dobrze ukryte, że zdawało się, iż konstrukcja unosi się w powietrzu. Z żadnego z okien nie dostrzegało się jednak rzeczywistego widoku na zewnątrz, w każdym umieszczony był inny pejzaż przedstawiający — jak się domyślała — inne planety. Może niektóre z nich zainspirowały, czy nawet stworzyły jakieś sny… Pośrodku puszystego, miękkiego niczym zielona ruń dywanu stała wygodna sofa, na której — pół siedząc, pół leżąc — spoczywał właściciel zamku.  Jabisowi nie podsunięto nawet rozkładanego stołka, stali również dwaj mężczyźni towarzyszący Lordowi Starrexowi. Obaj byli ludźmi, nie androidami — co od razu sytuowało ich pana w klasie kredytowych krezusów. Jeden z nich wyglądał, zdaniem Tamisan, na osobistego strażnika Lorda, ale strój drugiego — młodszego i szczuplejszego, o nienasyconych ustach — prawie dorównywał szatom mężczyzny na sofie i tylko nieznaczna różnica wskazywała na to, że jego pozycja rodowa była nieco niższa. Tamisan starała się chłonąć wszystko, co widziała, i zachować to w sobie na przyszłość. Fantazjotwórczynie zwykle nie zwracały uwagi na otaczający je świat, były zbyt zagubione we własnych kreacjach, by obchodziła je rzeczywistość. Tamisan zmarszczyła brwi. Tak, była fantazjotwórczynią. Jabis i Matka Foost dobrze o tym wiedzieli. Ten próżniak na sofie też może się o tym przekonać, jeśli tylko zapłaci tyle, ile od niego żądano. Była jednak kimś jeszcze, kimś więcej, choć sama jeszcze nie wiedziała kim. Jej matka okazała się na tyle mądrą, by ukryć to, co różniło jej córkę od innych dziewcząt z Roju Matki Foost — one nie potrafiły tak gładko wracać ze snów do świata rzeczywistości. Niektóre musiały być karmione, ubierane, otaczane opieką;

wyglądały,

jakby utraciły świadomość posiadania ciała!

— Fantazjotwórczyni przygód. — Lord Starrex uniósł ramiona, a miękkie obicie sofy natychmiast zmieniło kształt, tak reagując na jego poruszenie, by zapewnić mu jak największą wygodę. — Sny przygodowe są trochę dziecinne.

Tamisan poczuła w sobie iskrę gniewu, ale opanowała się. Dziecinne? Zapragnęła pokazać mu, jak „dziecinny” sen potrafi stworzyć, by złapać w pułapkę swego klienta.  Jednak Jabis wydawał się nie wzruszony tą poniżającą uwagą człowieka, który mógł mu zapłacić;

w jego

oczach było to tylko logiczne posunięcie handlowe.

— Skoro życzysz sobie fantazjotwórczynię klasy E… — Wzruszył ramionami, zdobywając się na drobną bezczelność. — Choć zamawiałeś w Roju klasę A.  Czyżby był aż tak pewny swego? — zastanawiała się Tamisan. Musiał dysponować jakimiś ukrytymi informacjami, które dawały mu całkowitą pewność, Jabis potrafił bowiem płaszczyć się i czołgać, jeśli uznał, że pomoże mu to zyskać jeden lub dwa płatki kredytu.

— Kas, ile jest wart ten twój pomysł? — spytał obojętnie Starrex. Młodszy z mężczyzn przesunął się o krok czy dwa do przodu — to z jego powodu znalazła się tutaj.  Lord Kas był kuzynem właściciela tej wspaniałej posiadłości, choć z pewnością — Tamisan odkryła to wcześniej — nie posiadał żadnej władzy. Jednak to, że Starrex spoczywał na sofie, nie było wynikiem lenistwa, lecz tego, co ukrywała połyskliwa, luźna, jedwabna szata okrywająca połowę jego ciała. Dla człowieka, który nigdy już nie będzie chodzić o własnych siłach, możliwości fantazjotwórczyni mogły okazać się prawdziwą rozkoszą.  — Ma dziesięć punktów na skali — przypomniał mu Kas. Czarne brwi, które nadawały twarzy Lorda surowy wygląd, uniosły się lekko.

— To aż tak?

Jabis szybko skorzystał z okazji.

— Aż tak, Lordzie Starrexie, z całego wylęgu tego roku ona osiągnęła najwięcej punktów.

To dlatego… z tego właśnie powodu, oferujemy ją Waszej Lordowskiej Mości.

— Nie płacę za same słowa — odparł Starrex. Jabis nie stracił rezonu.

— Dziesięć punktów, drogi Lordzie, wyklucza pokazy. Jak sam wiesz, Rój nie

wystawia

fałszywych świadectw. Nie sprzedawałbym jej wcale, gdyby nie to, że mam pilne

interesy na

Brok i muszę tam natychmiast wyjechać. Miałem propozycję od samej Matki Foost,

by ten

egzemplarz zatrzymać i przeznaczyć wyłącznie do wydzierżawiania.  Tamisan założyłaby się, gdyby tylko miała o co, albo z kim, że tę walkę wygra jej wuj.

Wuj? Tamisan nie mogła znieść myśli, że jest połączona więzami krwi z tym marnym ludzkim insektem z pooraną zmarszczkami twarzą, wiecznie rozbieganymi oczyma i chudymi dłońmi z przykurczonymi palcami, przywodzącymi jej na myśl szpony wysunięte po łup. Jej matka na pewno w niczym nie przypominała wujaszka Jabisa, w przeciwnym wypadku jej ojciec nie mógłby przecież znaleźć w niej nic, co kazałoby mu dzielić z nią łoże (i to nie przez jedną noc, lecz przez pół roku). Nie po raz pierwszy jej myśli skierowały się ku tajemnicy własnego pochodzenia. Jej matka nie tworzyła snów, ale miała siostrę, która na nieszczęście (dla stanu rodzinnego majątku) zmarła w Roju podczas stymulacji, jako fantazjotwórczyni klasy E. Jej ojciec pochodził z innego świata, był obcym, choć przypominał człowieka na tyle, by móc się z ludźmi krzyżować. Zniknął znów w innych światach, kiedy jego żądza gwiezdnej włóczęgi stała się tak silna, że nie mógł jej już opanować. Gdyby nie to, że dość wcześnie zaczęła wykazywać swój talent do tworzenia snów, ani wuj Jabis, ani nikt inny z chciwego klanu Yeska nie poświęciłby jej nawet jednej myśli po tym, jak jej matka umarła na błękitną zarazę.

Była zatem mieszańcem i miała dość inteligencji, by domyślić się, że właśnie z tego powodu jej talent różni się od talentu innych mieszkanek Roju. Zdolność do tworzenia snów była wrodzonym darem. Dla fantazjotwórczyń o mniejszej mocy oznaczała ona właściwie nieobecność w świecie, toteż były one w większości bezużyteczne. Te natomiast, które potrafiły projektować sny i przez połączenie wprowadzać w nie innych, osiągały wysoką cenę, w zależności od siły i stałości swych kreacji. Fantazjotwórczynie klasy E, które wywoływały erotyczne, lubieżne światy, były niegdyś cenione wyżej niż śniące przygody.

Jednał w ostatnich latach role się odwróciły, choć nikt nie mógł zgadnąć, jak długo to potrwa.

Szczęściarze, którzy byli w posiadaniu fantazjotwórczyń klasy A, wyprzedawali w pośpiechu swój towar w obawie przed zmianą popytu.

Ukryty talent Tamisan polegał na tym, że nigdy nie zanurzała się bez reszty w krainie snu — jak ci, których do niej przenosiła. Poza tym (a odkryła to całkiem niedawno i zachowała wyłącznie dla siebie) potrafiła — do pewnego stopnia — panować nad połączeniem z nimi, nie była zatem bezwolnym więźniem zmuszonym do tworzenia snów zgodnie z cudzymi pragnieniami. Zastanowiła się, co wie o Lordzie Starrexie. To, że Jabis sprzeda ją któremuś z właścicieli podniebnych zamków, było jasne od są mego początku, tak jak oczywiste było, że przyjmie tę ofertę którą uzna za najkorzystniejszą. Jednak, choć w Roju krążyły najróżniejsze pogłoski, Tamisan wierzyła, że większość opowieści o zewnętrznych światach jest przesadzona i zniekształcona Fantazjotwórczynie były przecież odgrodzone ścianami i dachem od prawdziwego, normalnego życia, ich talenty rozwijano i doskonalono podczas długich sesji z projektorami tri–dee oraz taśmami informacyjnymi.  Starrex, odmiennie niż inni członkowie kasty, z której się wywodził, był człowiekiem czynu. Łamiąc kastowe zwyczaje wyprawiał się w długie podróże poza granice świata.

Dopiero jakiś tajemniczy wypadek sprawił, że stał się kaleką, skrzętnie kryjącym wszakże swe niesprawne ciało. W niczym nie przypominał tych, którzy zwykle odwiedzali Rój w poszukiwaniu towaru. Choć właściwie to Lord Kas ją tu sprowadził. Leżący na sofie mężczyzna, szczelnie okryty wspaniałym jedwabiem, był postacią zagadkową.  Pomyślała, że stojąc, górowałby nad Jabisem, wyglądał też na muskularnego, ale przypominał przy tym raczej swego strażnika niż kuzyna. Twarz o dziwnym obrysie — szeroka w czole i kościach policzkowych, gwałtownie zwężająca się ku wąskiej, mocnej brodzie — nadawała jego głowie niezwykły, lekko klinowaty kształt. Miał śniadą skórę, niemal tak śniadą jak zwykły astronauta. Jego ciemne włosy były obcięte tak krótko, że wyglądały jak ciasna, aksamitna czapeczka. Różnił się pod tym względem od noszącego dłuższe kosmyki krewnego.  Lutraxowa tunika w rdzawym odcieniu miedzi była uszyta ze znakomitego materiału, lecz mniej zdobna niż ta, którą miał na sobie młodszy z mężczyzn. Jej rękawy były bardzo luźne i szerokie, a gdy od czasu do czasu wznosił dłonie do ramion, zsuwająca się materia odsłaniała nagą skórę. Zdobił go tylko jeden klejnot — kamień korosu osadzony w kolczyku niczym kropla zwisająca poniżej linii szczęki. Tamisan nie wydawał się przystojny, ale było w nim coś pociągającego. Może sprawiała to aura aroganckiej pewności siebie, sprawiająca wrażenie jakby przez całe życie przywykł do tego, że spełniano wszystkie jego życzenia.  Jednak nigdy przedtem nie spotkał się z Jabisem, więc może nawet teraz Lord Starrex mógłby się czegoś nauczyć.

Wijąc się i kręcąc, oburzony lub przekonujący, wykorzystując każdą sztuczkę ze swego bogatego doświadczenia w handlu i ciemnych interesach, Jabis kontynuował transakcję.

Wzywał bogów i demony, by świadczyli o jego bezinteresownym pragnieniu sprawienia Lordowi radości. Udawał zrozpaczonego z powodu niezrozumienia jego prawdziwych intencji. Było to wspaniałe przedstawienie i Tamisan starała się zapamiętać co smaczniejsze kawałki i przechować je w swoim zbiorze wykorzystywanym w tworzeniu snów. To było znacznie bardziej fascynujące niż tri–dee. Zastanawiała się nawet, dlaczego ten dziejący się realnie dramat nie jest dostępny w Roju. Może Matka Foost i jej pomocnicy obawiają się, że tak samo jak wszystkie inne okruchy rzeczywistości mogłyby wytrącić śniące z właściwego im stanu pogrążenia we własnym, śnionym świecie.

Przez chwilę odnosiła wrażenie, że Lorda Starrexa również bawi ten spektakl.  Wprawdzie na jego twarzy pojawił się wyraz znużenia, ale było to normalne w przypadku każdego, kto kupował sobie prywatnego fantazjotwórcę. Wtem, jakby zniecierpliwiony, stanowczym gestem przerwał Jabisowi jedno z jego najgorliwszych błagań o niebiańskie poświadczenie, że chodzi mu wyłącznie o zwrot poniesionych kosztów.  — Człowieku, jestem zmęczony, weź swoją zapłatę i odejdź. — Zamknął oczy na znak zakończenia posłuchania.

Strażnik wyjął zza pasa płatek kredytu i wyciągnął długie ramię ku Lordowi Starrexowi, który odcisnął na nim swój kciuk, przypieczętowując transakcję, a następnie rzucił kredyt Jabisowi. Płatek spadł na podłogę, więc mały człowieczek musiał zeskrobać go paznokciami.

Tamisan zauważyła, jak Jabisowi ściemniały oczy. Nie przepadał za Lordem Starrexem, co, oczywiście, nie oznaczało pogardy dla płatka kredytu, po który musiał się schylić. Wycofując się w ukłonach, nawet nie spojrzał na Tamisan, stojącą bez ruchu jak android.  Podszedł do niej Lord Kas i lekko dotknął jej ręki, jakby sądził, że potrzebuje przewodnika.  — Chodź — powiedział, zaciskając palce wokół jej nadgarstka. Lord Starrex nie zwracał uwagi na swój nowy nabytek.

— Jak masz na imię? — Lord Kas mówił wolno, podkreślając każde słowo, jakby musiał przedzierać się przez jakąś zasłonę między nimi. Tamisan domyśliła się, że miał dotąd do czynienia z fantazjotwórczyniami niższej klasy, które zawsze gubią się w rzeczywistym świecie. Ostrożność podpowiedziała jej, by utwierdzić go w przekonaniu, iż tkwi w stanie podobnego oszołomienia. Powoli podniosła głowę, starając się sprawiać wrażenie osoby, której z trudem udaje się skoncentrować.

— Tamisan — odezwała się po dłuższej przerwie. — Tamisan.  — Tamisan to ładne imię — mówił jak ktoś, kto zwraca się do nierozgarniętego dziecka.

— Jestem Lord Kas. Chcę być twoim przyjacielem.

Tamisan, uwrażliwiona na najmniejszą zmianę tonu głosu, pomyślała, że dobrze zrobiła, udając oszołomioną. Kimkolwiek był ten Kas, na pewno nie darzył każdego przyjaźnią, zwłaszcza wówczas, gdy nie służyło to jego planom.

— Oto twoje komnaty. — Poprowadził ją w dół holu, ku odległym drzwiom. Przesunął dłonią po ich powierzchni, aby odsunąć lekką zasuwkę. Później, trzymając ją wciąż za rękę, wprowadził Tamisan do wysoko sklepionego pokoju. Zakrzywionej ściany nie przecinało ani jedno okno. Pomieszczenie miało owalny kształt, a podłoga opadała szerokimi, płytkimi stopniami aż do środka, gdzie znajdował się niewielki basen z fontanną rozpylającą pachnącą mgłę, opadającą następnie do basenu w kolorze kości. Na stopniach leżało mnóstwo poduszek i poduszeczek w pastelowych odcieniach błękitu i zieleni. Owalne ściany były pokryte udrapowaną jasnoszarą siatką z lśniącego zidexu, ozdobioną bladozielonymi paskami i splotami. Komnatę urządzono z ogromną starannością. Być może Tamisan była kolejną z zamieszkujących ją fantazjotwórczyń, bo miejsce to okazało się wręcz wymarzone do wypoczynku śniących, wyposażone w luksusy, o jakich nawet w Roju nikomu się nie śniło.

Jedna ze ściennych draperii uniosła się i pojawiła się pokojówka–android. Jej głowa była spłaszczoną kulą z szeroko rozstawionymi płytkami oczu i sensorami słuchu — nic więcej nie zakłócało gładkiej powierzchni. Jej nagi korpus o ludzkim kształcie miał barwę kości słoniowej.

— To jest Porpae — powiedział Kas. — Będzie się tobą opiekowała. Moja strażniczka — pomyślała Tamisan. Nie wątpiła w to, że android otoczy ją najstaranniejszą, a przy tym niekrępującą opieką, ale wiedziała także, że ta istota w kolorze kości słoniowej stanie pomiędzy nią a nadzieją na wolność.

— Przekazuj jej każde swoje życzenie. — Kas puścił jej dłoń i odwrócił się do drzwi. —

Kiedy Lord Starrex zapragnie śnić, przyśle po ciebie.

— Jestem do usług — wymamrotała i była to właściwa odpowiedź.  Odprowadziła wzrokiem wychodzącego Lorda i spojrzała na Porpae. Tamisan nie bez powodu przypuszczała, że android został tak zaprogramowany, by rejestrować każdy jej ruch.

Czy jednak ktokolwiek stąd uwierzyłby w to, że fantazjotwórczyni chce być wolna?  Twórcy snów pragną tylko śnić, sny są całym ich życiem. Opuszczenie miejsca, które zostało stworzone po to, by żyć, śniąc, wyglądałoby na samozagładę, o której prawdziwa fantazjotwórczyni nigdy by nie pomyślała.

— Jestem głodna — powiedziała androidowi. — Chcę jeść.  — Będzie jedzenie. — Porpae podeszła do ściany, znów odsunęła siatkę i odsłoniła rzędy guzików, które wciskała w jakimś skomplikowanym porządku.  Posiłek podano na tacy, każdą potrawę w innym — ciepły lub zimnym — pojemniczku.  Jedząc, Tamisan rozpoznawała dania, które zazwyczaj składały się na dietę twórczyń snów, ale były o wiele lepiej ugotowane i smaczniej podane niż w Roju. Najedzona, wykąpała się w łazience, którą Porpae wskazała jej za innym fragmentem ściany z siatki, a potem zasnęła słodko i spokojnie na poduszkach obok basenu, ukołysana szumem wody.  W owalnym pokoju czas tracił swoje znaczenie. Tamisan. jadła, spała, kąpała się i przeglądała taśmy tri–dee, które dostarczyła jej Porpae. Gdyby niczym nie różniła się od swych współplemieńców z Roju, ten tryb życia byłby dla niej ideałem. Ona jednak niepokoiła się coraz bardziej, gdyż wezwanie, które miało stać się okazją do zaprezentowania całego jej kunsztu, wcale nie nadchodziło. Zdawało się, że nikt z mieszkańców podniebnego zamku nie pamiętał o niej, uwięzionej w owalnej komnacie. Przy drugim przebudzeniu Tamisan stwierdziła, że może zrobić już tylko jedno. Fantazjotwórczyni — jeśli została kupiona na własność, a nie tylko wydzierżawiona z Roju — mogła, a nawet powinna zbadać osobowość pana, któremu służy. Teraz miała prawo zażądać taśm dotyczących Lorda Starrexa.  Byłoby wręcz dziwne, gdyby tego nie uczyniła, toteż poprosiła o nie od razu. Nareszcie dowie się czegoś o Starrexie i jego rodzie.

Kas posiadał niegdyś własną fortunę, którą stracił wskutek jakiegoś kataklizmu, kiedy był jeszcze dzieckiem. Został adoptowany przez ojca Starrexa, głowę klanu i — ponieważ Starrex był kaleką — często występował jako jego zastępca. Strażnik nazywał się Ulfilas i był najemnym żołnierzem pochodzącym z innego świata. Lord przywiózł go z jednej ze swych gwiezdnych wypraw. Sam Starrex jednak, poza garstką dostępnych jej faktów, pozostawał tajemnicą. Tamisan ogarnęły wątpliwości,czyw ogóle przypomina on innych ludzi.  Porzucił świat w poszukiwaniu odmiany, ale to, co znalazł, nie ukoiło tkwiącego w nim znużenia życiem. Zapisy dotyczące jego spraw prywatnych były bardzo skąpe. Tamisan uwierzyła w to, że traktował swych domowników jak narzędzia, których można użyć w potrzebie lub je wyrzucić, gdy stają się zbędne. Nie był żonaty, a jego związek z kobietą, którą wprowadził do swego domu (bardziej na skutek jej wysiłków niż własnych starań), okazał się nietrwały i prędko dobiegł końca. Był tak zamknięty w skorupie obojętności, że fantazjotwórczyni zaczęła się zastanawiać, czy osoba kryjąca się za tą zewnętrzną powłoką jest jeszcze prawdziwym człowiekiem. Próbowała też domyślić się, dlaczego zezwolił, by Kas sprowadził ją tu jako kolejny przedmiot. Właściciel musi współpracować z twórcą snów, jeśli pragnie jakichś efektów, a z tego, co Tamisan wyczytała na taśmach, wynikało, że obojętność Starrexa stanie się prawdziwą barierą w osiągnięciu tego celu.  Im więcej było tych złych wieści, tym bardziej stawały się one dla niej wyzwaniem. Leżała na brzegu basenu, rozmyślając, i nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jej rozważania odbiegają od surowych ćwiczeń umysłu fantazjotwórczyni z dziesięcioma punktami. Dostarczenie Starrexowi snu, który mógłby go urzec, było prawdziwym wyzwaniem. Miała działać we śnie, ale to co już przećwiczyła, choć bardzo trudne, nie zadowoliłoby go. Właśnie dlatego musi stworzyć zupełnie nowe przygody. Żyli w świecie, który wiedział już niemal wszystko, podróże gwiezdne stały się faktem; a taśmy — choć nie podawały żadnych szczegółów na temat podróży Starrexa w zaświaty — świadczyły jednak o tym, że Lord doświadczył już bardzo wiele z tego, co oferował jego czas. Mogło go pociągnąć tylko nieznane. Taśmy nie wskazywały na to, by tkwiły w nim jakieś skłonności do perwersji czy sadyzmu. Wiedziała też, że gdyby je miał, to nie ona powinna znaleźć się tutaj.

Poza tym Kas zaznaczyłby to, składając zamówienie w Roju.  Na zwitkach przeszłości znalazła wiele opowieści, z których czerpać mógł każdy, ale także wiele takich, które trzeba było odkryć na nowo, przypomnieć. Opowieści o przyszłości były już zużyte, wyświechtane. Tamisan ściągnęła ciemne brwi ponad przymkniętymi oczyma. To banał, wszystko, o czym myślała, było banalne! Czemu jednak miałaby się tym tak przejmować. Nie wiedziała nawet, skąd wzięło się w niej to ogromne pragnienie, by stworzyć taki sen, który — gdy zostanie wezwana — wytrąci Starrexa z jego skorupy, udowodni mu, że warta jest swojej rangi. Może prowokował ją częściowo fakt, że jej nie wzywa, nie chce przekonać się ojej zdolnościach, sugerując swoją obojętnością, że nie sądzi, by miała coś do zaoferowania.

Mogła ściągnąć tu z Roju całą bibliotekę taśm, najbogatszy zbiór na gwiezdnych szlakach.

Cóż, statki kosmiczne wyruszają na wyprawy tylko po to, by dostarczyć informacji, które posłużą za inspirację twórczyniom snów!

Przeszłość… wróciła myślami do historii. Wszystko wydawało się zbyt banalne dla jej celów. Czym właściwie jest historia. To seria zdarzeń, czynów jednostek albo narodów.

Czyny wywołują jakieś skutki. Tamisan usiadła wśród poduszek. Skutki! Jeden czyn miewał czasem bardzo dalekosiężne rezultaty: śmierć władcy, zwycięska bitwa, pomyślne lądowanie statku kosmicznego albo fakt, że nie udało mu się wylądować. Zatem… Pomysł, który majaczył w jej głowie, zyskał konkretny kształt. Przeszłość kryje wiele szlaków wędrownych poza jedyną, znaną już drogą. Tylko jak to wykorzystać? Ma mnóstwo możliwości. Dłonie Tamisan zacisnęły się na materii okrywającej ją szaty.  Zamyśliła się.

Potrzebowała więcej czasu… Już nie drażniła, obojętność władcy. Przyda jej się

każda minuta

tej obojętności.

— Porpae!

Android wyłonił się zza siatki.

— Potrzebuję pewnych taśm z Roju. — Tamisan zawahała się. Mimo zniecierpliwienia musi wyglądać na spokojną i pewną siebie. — Wiadomość dla Matki Foost: przesłać Tamisan u Starrexa zwoje historii Ty–Kry z ostatnich pięciuset lat.  Była to historia miasta leżącego u stóp podniebnego zamku. Zacznie od małego wycinka, ale będzie mogła sprawdzić swój pomysł. Dziś tylko jedno miasto, jutro świat, a później… kto wie? Może Układ Słoneczny? Opanowała swój entuzjazm. Miała dużo do zrobienia, potrzebowała rejestratora notatek i czasu. Na Cztery Cycki Vlasty… oby się tylko udało!

Wszystko wskazywało na to, że czasu jej wystarczy, choć na samym dnie umysłu Tamisan tlił się niepokój, że w każdej chwili może zostać wezwana do Starrexa. Nadeszły jednak taśmy wraz z rejestratorem z Roju. Przejrzała jedną po drugiej i zanotowała wszystko, czego się dowiedziała. Kiedy zwróciła taśmy, gorączkowo przeglądała notatki. Ten pomysł stał się dla niej czymś więcej niż tylko sposobem dogodzenia wymagającemu panu, pochłonął ją całkowicie. Uległa mu tak, jakby była twórczynią niższej rangi, całkowicie uwikłaną we własną kreację. Kiedy to spostrzegła, przerwała badania i wróciła do taśm dotyczących domu Starrexa, by dowiedzieć się jeszcze czegoś na temat Lorda. Akurat zdążyła na powrót zająć się swoimi notatkami, kiedy w końcu została wezwana. Nie wiedziała, ile czasu spędziła już w zamku. Dni i noce w owalnym pokoju wyglądały bowiem tak samo. Tylko staranna Porpae czuwała nad jej posiłkami i odpoczynkiem. Kiedy przyszedł Lord Kas, w porę przypomniała sobie rolę zagubionej twórczyni snów.

— Dobrze ci, szczęśliwie? — Użył konwencjonalnego powitania.

— Cieszę się życiem.

— Wolą Lorda Starrexa jest, by wstąpić w sen. — Wyciągnął do niej rękę, przyjęła jego gest. — Lord Starrex ma wielkie wymagania, postaraj się jak najlepiej, fantazjotwórczyni — brzmiało to jak ostrzeżenie.

— Fantazjotwórczyni śni — odparła cicho. — Dzielić się może tym, co wyśni.  — To prawda, ale trudno zadowolić Lorda Starrexa. Postaraj się, fantazjotwórczyni.

Nie odpowiedziała. Pociągnął ją za sobą do szarego szybu i zjechali na dół.

Pokój, do

którego weszli, był przygotowany w sposób dobrze jej znany: sofa dla twórcy

snów, druga dla

tego, kto miał wstąpić w sen, między nimi maszyna łącząca. Poza tym jednak

znajdowała się

tu jeszcze trzecia sofa. Tamisan spojrzała zdziwiona.

— Śni dwoje, nie troje. Kas potrząsnął głową.

— Lord Starrex życzy sobie, aby sen dzielił ktoś jeszcze. To maszyna nowego typu, bardzo silna. Została dobrze sprawdzona.

Kim będzie ten trzeci? Ulfilas? Czy Lord Starrex uważa, że musi zabrać do snu

swego

osobistego strażnika? Drzwi rozsunęły się znowu i wszedł Lord Starrex. Szedł

sztywno, jedna

noga zwisała mu bezwładnie, jakby nie mógł ugiąć jej w kolanie ani zapanować nad

mięśniami, wspierał się ciężko na androidzie. Gdy służący ułożył go na sofie,

nawet nie

spojrzał na Tamisan, ale skinął lekko głową Kasowi.

— Ty również zajmij swoje miejsce — rozkazał.

Czyżby Starrex bał się uśpienia i potrzebował kuzyna, który najwyraźniej śnił już przedtem, jako podpory? Sięgając po koronę snu, Starrex odwrócił się do niej, naśladując ruch, jakim umieściła krąg na własnej głowie.

— Zobaczmy, co możesz nam pokazać. — W jego głosie słychać było nutkę wrogości, to właśnie było wyzwanie: pokaże mu, że potrafi stworzyć to, w co on nie potrafi uwierzyć.

II

Teraz nie mogła sobie pozwolić na myśli o Starrexie, musiała skoncentrować się na śnie.

Stworzy go. Jej dzieło z pewnością będzie równie doskonałe, jak marzenia o nim.

Tamisan

zamknęła oczy, zebrała całą wolę, ściągnęła do swej fantazji wszystkie wątki

utkane przez jej

badania i zaczęła snuć sen. Przez chwilę, przez mgnienie oka, jego początek

przypominał

wszystkie inne sny, by natychmiast…

Nie przyglądała się mu, z uwagą i skupieniem obserwując, jak zręcznie go wysnuwa. Nie, było to tak, jakby pajęczyna snu nagle stała się rzeczywista i uwięziła ją, tak jak błękitnoskrzydłego drotaila w sieć pająka–olbrzyma. Tamisan nigdy jeszcze tak nie śniła, strach tak gwałtownie ścisnął ją za gardło i piersi, że krzyknęłaby z przerażenia, gdyby była w stanie wydobyć z siebie głos. Spadała w dół, z jakiegoś wysoko położonego punktu, wreszcie upadła w jakieś krzaki, które zamortyzowały upadek, choć i tak była potłuczona i półprzytomna. Leżała bez ruchu, z trudem łapiąc powietrze, bała się otworzyć zaciśnięte powieki, by nie zobaczyć, że rzeczywiście zabłąkała się w jakiś przeraźliwy koszmar zamiast snu.

Leżąc, powoli przezwyciężała oszołomienie i próbowała zapanować nie tylko nad swoim strachem, ale także nad swą mocą fantazjotwórczyni. Po chwili ostrożnie otworzyła oczy.

Zobaczyła nad sobą bladozielone niebo, ze smugami wąskich, szarych chmur przypominających zaciśnięte, długie palce. Było tak rzeczywiste, jak tylko rzeczywiste może być niebo, jakby spacerowała pod nim w swym własnym czasie i miejscu. We własnym czasie i miejscu! Przypomniała sobie o pomyśle, który miał zadziwić Starrexa.  Zaraz powróciła jej jasność umysłu. Czyżby przez swoją pracę nad nową teorią, przez próbę zmiany snów i wytrącenia z pancerza obojętności znudzonego mężczyzny, spowodowała to właśnie?

Tamisan usiadła, krzywiąc się z bólu, i rozejrzała dookoła. Znalazła się na samym szczycie niewielkiego wzniesienia. Otaczająca ją kraina wyglądała na dziką. Trawa była gładka i przystrzyżona, widniejące tu i ówdzie skały ręka rzeźbiarza zmieniła w postaci, niektóre z nich były okryte szatami z kwitnącej winorośli. Inne, zupełnie nagie skalne figury zdawały się poważne i zadumane. Ich twarze kierowały się ku murom u stóp wzgórz. Rzeźby różniły się kształtem — niektóre nieco przypominały człowieka, inne — raczej potwory.  Tamisan przyjrzała się im dokładniej, ale nie przywodziły jej na myśl niczego. Nie pochodziły z jej wyobraźni.

Za murem widać było skupisko jakichś budowli. Dotąd miała okazję oglądać tylko podniebne zamki, te tutaj — mniejsze i bardziej materialne — wyglądały ciężko i niezgrabnie. Najwyższy nie przekraczał trzech pięter. Tutejsi mieszkańcy nie wznosili budowli do gwiazd, lecz raczej ściśle przywierali je do ziemi. Tylko gdzie było to „tutaj”? Nie pochodziło z jej snu. Tamisan zamknęła oczy i skoncentrowała się na początku zaplanowanego snu. Owszem, mieli udać się do innego świata, zrodzonego w jej wyobraźni, ale to nie był ten świat. Jej zamysł był bardzo prosty, choć, o ile wiedziała, nikt jeszcze nie wykorzystał go w swoich snach. Opierał się na przekonaniu, że historia świata zmieniała się w przeszłości wielokrotnie. Wybrała sobie z niej trzy kluczowe punkty i zaczęła zastanawiać się nad tym, co by się stało, gdyby los odwrócił ich zakończenia. Teraz, zaciskając powieki, by nie widzieć rzeczywistości, w którą spadła, Tamisan z najwyższą determinacją starała się skoncentrować na tych wybranych wydarzeniach.

„Powitanie Królowej Królów Ahta” — wymieniła pierwsze z nich. Co by się stało, gdyby pierwszy statek kosmiczny po wylądowaniu nie został uznany za zjawisko nadprzyrodzone, a małe królestwo, w którym dotknął ziemi, nie zobaczyłoby w jego załodze bóstw, lecz powitało ich zatrutymi strzałami, jakich później używano w kosmosie? To był jej pierwszy wybór.

„Zagubienie »Wędrowca« — drugie. Był to statek przewożący kolonistów, który zboczył znacznie ze swojego kursu na skutek usterki komputera i musiał natychmiast lądować, by ocalić pasażerów. Gdyby ten błąd nie zaistniał i „Wędrowiec” wylądował u celu, zakładając nową kolonię, co stałoby się dalej?

„Śmierć Sylta Słodkoustego przed dotarciem do Ołtarza Ictio”. Wieszczek mógł nigdy nie zyskać swej srogiej mocy, która doprowadziła do wybuchu krwawego powstania, przenoszącego się od świątyni do świątyni, i pogrążającego w ciemnościach trzy czwarte świata.

Wybrała te wydarzenia, choć nawet nie była pewna, czy jedno nie zniosłoby drugiego. Sylt poprowadził powstanie przeciwko osadnikom z „Wędrowca”. Gdyby nie powitanie… Tamisan nie była pewna, próbowała tylko odnaleźć porządek wydarzeń, by potem stworzyć w wyobraźni nowy, wynikający z tych zmian świat. Znów otworzyła oczy. To nie był stworzony przez nią świat. Nikt nie naraża się na siniaki i otarcia we własnym śnie, nie siedzi na mokrej ziemi, czując podmuchy wiatru, i nie pozwala, by pierwsze krople deszczu moczyły mu włosy i ubranie. Uniosła obie dłonie ku włosom. Co z koroną snu? Jej palce natrafiły na splot z metalu, brak było jednak kabli. Po raz pierwszy przypomniała sobie wtedy, że kiedy to się stało, była połączona z Starrexem i Kasem.

Tamisan zerwała się na równe nogi, niemal spodziewając się, że zobaczy ich obu gdzieś w pobliżu. Była jednak sama, a deszcz padał coraz gęściej. Obok muru stała jakaś zadaszona budowla, pobiegła tam. Trzy rzeźbione spiralnie kolumny podtrzymywały niewielki dach.

Schronienie było pozbawione ścian, Tamisan skuliła się na samym środku, aby uniknąć kropel niesionych przez wiatr. Nie mogła pozbyć się uczucia, że to nie jest sen, lecz najprawdziwsza rzeczywistość.

A jeśli… jeśli możliwe było wyśnienie czegoś, co istnieje naprawdę? Tamisan ogarnął paniczny lęk, starała się rozważyć taką ewentualność. Czyżby znalazła się w realnie istniejącym Ty–Kry, a wydarzenia, które odmieniła swoją wyobraźnią, miały zajść naprawdę?

A jeśli tak, to czy mogłaby powrócić tam, skąd przyszła, rozsnuwając ich odwrotną wizję?

Zamknęła oczy i skoncentrowała się. Poczuła skurcz żołądka i zrobiło się jej niedobrze.

Próbowała się uwolnić, ale ściągnęło ją nagłe szarpnięcie. Podjęła próbę raz jeszcze, z tym samym rezultatem. Trzęsąc się od mdłości, zrezygnowała z dalszych prób.  Wzdrygnęła się, otworzyła oczy i popatrzyła na deszcz. Znów zaczęła rozmyślać nad tym, co się stało. Przykre uczucie, jakiego doznała przed chwilą, przypominało to, które towarzyszyło przerywaniu snu.

To zaś mogło oznaczać, że jednak śni. Najwyraźniej też jest w tym śnie uwięziona. W jaki sposób? I dlaczego? Zmrużyła lekko oczy, choć wpatrywała się w samą siebie, a nie w zroszony deszczem ogród przed sobą. Kto ją tu więzi?  Przypuśćmy… przypuśćmy, że jeden z tych, którzy przygotowywali się do tego, by dzielić ze mną sen, znalazł się tu także… może obaj… choć nie w tym samym miejscu, co ja… muszę zatem ich odnaleźć. Musimy wrócić razem, bo inaczej zaginiony pociągnie za sobą pozostałych. Znaleźć ich i to od razu!

Dopiero teraz spojrzała na wilgotną szatę, która przylepiła się do jej smukłego ciała. Nie był to popielaty kostium, jaki zwykły nosić twórczynie snów. Ten strój był długi, omiatał jej kostki. Był fioletowy, a jego ciemny odcień wydał się Tamisan niezwykle stosowny i przyjemny. Od wycięcia aż po kolana biegł pas pokryty niezwykle misternym haftem, tak zdobnym i skomplikowanym, że niezwykle trudno było określić jego wzór. Dopiero po dłuższej chwili przyglądania się, spostrzegła, ku swemu zdumieniu, że przypomina on nie tyle misterny splot tkaniny, co stronicę manuskryptu. Widywała takie na kasetach video z zamierzchłej przeszłości. Nitki haftu miały barwę metalicznej zieleni i srebra, tylko gdzieniegdzie muśniętej jaśniejszym odcieniem fioletu. Jej talię opasywał łańcuch ze srebra spięty szeroką klamrą wysadzaną fioletowymi klejnotami. Przy pasie wisiała zamykana sakiewka. Od kibici aż po dekolt suknia była ozdobiona srebrnymi sznureczkami, przeplecionymi przez obwiedzione metalem oczka. Jej rękawy były długie i szerokie, przecięte od łokci na cztery części, które opadły swobodnie, gdy podniosła rękę, aby zdjąć koronę.

To, co zdjęła, w niczym jednak nie przypominało czapeczki ściśle dopasowanej do jej gładko ostrzyżonej głowy. Była to opaska ze srebra. Umieszczone w jej wnętrzu druciki i pasy zbiegały się w kształt stożka, dodając jej stopę czy dwie wzrostu. Miejsce, w którym się łączyły, było przepięknie wyrzeźbionym ptakiem, ze skrzydłami wzniesionymi niczym do lotu i oczyma z lśniących, drogocennych kamieni. Ptak ten był tak wykonany, że kiedy odwróciła koronę, długa ptasia szyja poruszyła się, a skrzydła uniosły lekko.  Tak ją to zaskoczyło, że upuściła koronę, sądząc, że może być żywa. Wkrótce jednak rozpoznała ten przedmiot, przypomniała sobie taśmy z przeszłości. Był to flakar Olavy. Fakt, że miała go na głowie, oznaczał tylko jedno — była Głosem, Głosem Olavy, trochę kapłanką, trochę czarodziejką, a także — co dość dziwne — magiczką. Miała szczęście: jako Głos Olavy mogła wędrować dokąd tylko chciała, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania, nie budząc podejrzeń — wędrówki były zwykłą częścią jej życia. Zanim znów nałożyła koronę, Tamisan przesunęła dłonią po głowie. Nie poczuła pod palcami szorstkiej, krótkiej czuprynki fantazjotwórczyni, lecz miękkie, długie, nasączone wilgocią kosmyki, które wijąc się, opadały na jej czoło, na karku natomiast związane były w kitkę. Zwykle, oczywiście, obmyślała swój wygląd w snach. Tym razem jednak nic takiego nie stworzyła. Głosem Olavy została również wbrew własnej woli. Jednak Olava pochodził z czasów panowania Królowej Królów.  Czyżby w jakiś sposób cofnęła się w czasie? Im prędzej dowie się, gdzie i w jakim czasie się znalazła, tym lepiej.

Deszc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin