OPOWIADANIE 2.doc

(55 KB) Pobierz

Artykuł XI

   Ojciec Pio posiadał pewną charyzmę, jedną z wielu – dużo naocznych świadków, twierdzili, iż widzieli go w różnych miejscach w tym samym czasie. Oto tylko kilka przykładów, które znalazłam gmerając w bibliotekach:

 

Pani Maria, jedna ze spirytualnych córek Ojca Pio, stwierdziła że pewnego wieczoru, podczas modlitwy jej brat nagle zasnął. Natychmiast został on obudzony uderzeniem w prawy policzek. Zorientował się że ręka która go uderzyła odziana była w pół-rękawiczkę. Od razu pomyślał o Ojcu Pio. Następnego dnia zapytał się on Ojca Pio czy on go uderzył w policzek. „To jest sposób na odrzucenie śpiączki podczas modlitwy” – odpowiedział Ojciec Pio. W ten sposób, Ojciec Pio „obudził” uwagę modlącego się mężczyzny.

Pewnego dnia, były oficer Armii Włoskiej wszedł do zakrystii i zauważając Ojca Pio powiedział: „Tak, jest tu! Nie pomyliłem się!” Podszedł to Ojca Pio, klękając przed nim ze łzami w oczach powiedział: „Ojcze, dzięki za ocalenie mnie od śmierci.” Poczym zaczął opowiadać tam zgromadzonym – „Byłem kapitanem w piechocie, pewnego dnia na froncie, podczas strasznej godziny bitwy niedaleko mnie zobaczyłem mnicha który krzyknął: ‘Niech się Pan oddali z tego miejsca!’ Podbiegłem do niego – i w tym momencie, tam gdzie przed chwilą stałem wybuchł granat i pozostawił krater. Gdy się odwróciłem z powrotem do mnicha – jego już tam nie było”. Ojciec Pio, podczas dwulokacji, ocalił jego życie.

Ojciec Alberto, który spotkał się z Ojcem Pio w 1917 roku stwierdził: „Ojciec Pio stał przy oknie i patrzał na góry. Mówił coś do siebie. Podszedłem do niego aby ucałować jego rękę lecz on mnie nie dostrzegł – jego ręka była sztywna. W tym momencie usłyszałem jak Ojciec Pio udzielał komuś przedśmiertne rozgrzeszenie. Po chwili, Ojciec Pio zatrząsł się jakby się budził ze snu. ‘Ty tu jesteś? Nie zauważyłem Ciebie’ – powiedział gdy mnie zobaczył. Po kilku dniach przyszedł telegram z Turynu. Ktoś dziękował przełożonemu za wysłanie Ojca Pio to Turynu do umierającego. Domniemałem że ta osoba umierała w tym samym czasie gdy Ojciec Pio udzielał mu rozgrzeszenia w Rotundzie San Giovanni. Najwyraźniej, przełożony zakonu wysłał Ojca Pio do Turynu, który to przeniósł się tam przez dwulokację.

W 1946 roku, amerykańska rodzina z Philadelfii wybrała się to Rotundy San Giovanni aby podziękować Ojcu Pio. Ich syn, który w drugiej wojnie światowej był pilotem bombowca, został ocalony przez Ojca Pio nad Pacyfikiem. Oto wyjaśnienie syna: „byliśmy tuż przy docelowym lotnisku na wyspie gdzie mieliśmy wylądować z pełnym ładunkiem bomb. Zostaliśmy trafieni przez japoński myśliwiec. Samolot wybuchł zanim reszta załogi zdążyła wyskoczyć. Tylko mi udało się wyskoczyć. Nawet nie wiem w jaki sposób. Próbowałem otworzyć spadochron, ale bezskutecznie. Niechybnie rozbił bym się o ziemię gdyby nie pomoc mnicha który zjawił się w locie. Miał on białą brodę. Wziął mnie w swe ramiona i delikatnie złożył u bramy bazy. Możecie sobie wyobrazić zadziwienie wzbudzone moją przygodą. Nikt nie chciał wierzyć, ale moja obecność tam była niezbitym dowodem. Podczas wyjazdu do domu na przepustce, wśród zdjęć mojej matki, rozpoznałem mnicha który mnie ocalił. Matka mi powiedziała że prosiła Ojca Pio o opiekę nade mną.”

Pewna kobieta mieszkała ze swoją córką w Bolonii. Miała ona guz nowotworowy na ramieniu. Córka przekonała ją na operację. Chirurg chciał jeszcze trochę poczekać przed ustaleniem daty operacji. Tymczasem, zięć wysłał telegram do Ojca Pio, prosząc o modlitwę za swoją teściową. W tym samym czasie gdy Ojciec Pio otrzymał telegram, kobieta ta, siedząc sama w jadalni zobaczyła Kapucyna wchodzącego do pokoju przez drzwi. „Jestem Ojciec Pio z Pietrelcyny” – przedstawił się. Po krótkiej rozmowie o diagnozie lekarskiej i po namowie do modlitwy to Błogosławionej Matki, Ojciec Pio zrobił znak krzyża na jej ramieniu i wyszedł. W tym momencie kobieta zawołała służącą, córkę, zięcia i pytała się ich dlaczego wpuścili do niej Ojca Pio bez zapowiedzi. Oni zaś zgodnie odpowiedzieli że Ojca Pio nie widzieli i do domu nikogo nie wpuszczali. Następnego dnia, w przygotowaniu do operacji, chirurg zbadał kobietę lecz guza już nie było.

Ojciec Pio odwiedził biskupa, który udzielił mu święceń kapłańskich 10 sierpnia 1910 roku w katedrze Benevento. Wydarzyło się to przed śmiercią biskupa. Ojciec Pio bilokował  aby duchowo wesprzeć biskupa.

Nawet błogosławiony Don Orione mówił o darze bilokacji Ojca Pio. Powiedział on: „Byłem w kościele św. Piotra w Rzymie, aby wziąć udział w uroczystościach beatyfikacyjnych św. Teresy. Był tam również Ojciec Pio pomimo faktu, iż w tym samym czasie był on również w swoim klasztorze. Widziałem go. Uśmiechał się i poprzez tłum ludzi zbliżał się w moim kierunku. Jednak, kiedy był już całkiem blisko mnie, zniknął.

W 1951r. Ojciec Pio odprawiał Mszę świętą w pewnym klasztorze w Czechosłowacji. Po Mszy siostry zakonne poszły do zachrystii aby zaproponować Ojcu Pio kawę jako podziękowanie za jego niespodziewaną wizytę. Niestety nie znalazły go tam i na tej podstawie wywnioskowały, że miały do czynienia ze zjawiskiem bilokacji.

W 1956r. Ojciec Pio odprawił Mszę świętą dla Prymasa Węgier Jozefa Mindszentego w więzieniu w Budapeszcie. Ktoś, kto miał informacje na temat uwięzienia Prymasa zapytał Ojca Pio wprost: „Ojcze Pio! Odprawiałeś Mszę dla Prymasa Węgier więc musiałeś też z nim rozmawiać! Byłeś z nim w więzieniu i widziałeś go.” Ojciec Pio odpowiedział: „Oczywiście, jeżeli z nim rozmawiałem, to także go widziałem”. Był to przypadek bilokacji.

Matka Speranza, założycielka zakonu Sióstr Służebniczek Miłości Miłosiernej powiedziała, że widywała Ojca Pio w Rzymie codziennie przez cały rok. Jest to również przypadek przebywania Ojca Pio w dwu miejscach jednocześnie. Wiemy, że Ojciec Pio był w Rzymie tylko raz, w roku 1917, kiedy to towarzyszył swojej siostrze, która wstępowała do klasztoru.

 

Wspomnienie XI

„Me namiętności są jak ogień gorącem chłodzące. Są jak woda wartko płynące, są jak wiatr do głębin przenikające. Jak ziemia skaliście wzmacniające. Me namiętności są jak esencja żywiołów. SĄ.”

   Być może żadne spotkania i wypatrywania niczego nam nie dadzą, a miłość czy erotyka w naszym życiu to trywialność, ale istnieją w naszym życiu na równi z takimi rzeczami, jak narodziny i śmierć. Być może są one pojęciami trywialnymi, ale rządzą się takimi samym prawem – chęcią istnienia w naszym życiu, a ich obecność jest po prostu nieodzowna. Problem polega na sposobie ich przeżywaniu i podejścia do tak „trywialnych rzeczy”. Stwierdziłam, iż nie potrzebuję do niczego dzikich mrzonek o miłości i facecie, do którego będę beznamiętnie wzdychać w wolnym czasie. Nie marzę też o niebywałym sukcesie w moim życiu, ale pragnę by każdy mój dzień był jedną wielką przygodą, gdyż jest on dla mnie walką, którą skazana jestem jak na razie przeżywać sama.

   Mam nadzieję, iż wkrótce spotka mnie szczęście dzielenie z kimś tak „trywialnych” i banalnych rzeczy, jak ciepłe i namiętne uczucia. Niestety, jak w chwili obecnej problemy rozwiązania sensu czy przesłanki snu pochłonęły praktycznie każdy czas mojego życia. Początkowo przychodziłam do biblioteki, by zrobić w spokoju zadania, lecz szybko  i one poszły w odstawkę. Spędzając tyle wolnego „Freizeit” w przybytku ludzi pragnących się kształcić, wynalazłam sposób, by tego właściwie nie robić. Znalazłam wiele interesujących mnie pozycji dotyczących parapsychologii, co znacznie ułatwiło mi sprawę, by olewać szkołę, którą wbrew wszelakim opiniom, lubiłam szaleńczo. Widziałam przewijające się osoby z naszej szkoły czy klasy, które zawzięcie próbowały coś tam zrobić, tyle tylko, że ja byłam pochłonięta swoim światem.

   Pewnego razu, ni stąd ni zowąd, do mojego stolika przysiadł się Michał. Niech go szlak jasny trafi. Od czasu snu unikałam go, jak tylko mogłam. Niby jak miałam z nim w ogóle rozmawiać.

-          Nie robisz bibliografii ... – Super zagadywanka, pomyślałam.

Bibliografii jakoś specjalnie nie darzyłam sympatią, bo zrobienie opisu bibliograficznego, np. III stopnia dla książki wielotomowej wielu autorów – to było zajęcie dla bardziej wytrwałych. Gdzie indziej wolałam spożytkować swą energię.

-          Ależ skądże znowu. - Burknęłam pod nosem.

-          Opis bibliograficzny Romana Bugaja „Eksterioryzacja – istnienie poza ciałem”? Ciekawe.

-          Że niby tak...

-          Chyba dla siebie. Nie sądziłem, że dla wprawy takie książki weźmiesz. 

-          Ja też nie!

-          A przy okazji przeczytaj, może cię zainteresować.

I tyle go widziałam, całe szczęście zresztą. A tak nawiasem mówiąc, ciekawy to raczej on jest....

 

Artykuł XII – Bilokacja

   Dwulokacja zwana również bilokacją  może być zdefiniowana jednoczesnym pobytem osoby w dwóch miejscach. Wielu świadków połączonych z chrześcijańskimi tradycjami, zanotowało okoliczności dwulokacji, które były zauważone u wielu świętych. Na przykład Ojciec Pio posiadał charyzmę wielu naocznych świadków, którzy widzieli go w różnych miejscach w tym samym czasie. Postrzeganie przez otoczenie fizycznej obecności danej osoby w danym miejscu mimo faktycznej jej obecności gdzie indziej. Inaczej mówiąc jest to umiejętność bycia jednocześnie w dwóch miejscach, nawet bardzo oddalonych od siebie. Taki sobowtór, który się replikuje jest nie do odróżnienia. Jest tylko wyjątkowo blady i potrafi niespodziewanie zniknąć z miejsca, w którym się znajduje lub nawet w czasie prowadzenia rozmowy tuż sprzed oczu swojego rozmówcy. Sobowtór może istnieć przez krótki czas i nie jest w stanie podjąć normalnej, samodzielnej egzystencji - musi powrócić do właściciela. Jego struktura jest uformowana z innego rodzaju materii do tej pory jeszcze nie zbadanego. Fenomen ten występuje stosunkowo rzadko i nie udało się pobrać próbki do badań. Niektórzy sądzą, że jest to coś podobnego do tworów z ektoplazmy. Nie mniej jednak taki świadomy sobowtór potrafi kontaktować się z innymi osobami prowadząc swobodną rozmowę, oddziaływać na świat materialny. Jest wierną kopią swojego właściciela posiadającą całą jego świadomość.

   Istnieje również tzw. bilokacja wiolincjonalna. Jest to kontrolowana możliwość wspaniałych przeżyć dzięki odłączeniu rozumu, świadomości i myśli oraz ich przenoszenie w inną formę życia, w której nie ma ograniczeń czasowo – przestrzennych. Moim zdaniem – genialne, gdyż w tej możliwości świadomie można przenieść się  w inną czasoprzestrzeń odłączyć się od własnego ciała. Przenikając przez wszystko ogląda się nie tylko własne ciało i świat z innej perspektywy. Wszystkie nasze zmysły są wyostrzone. Bardzo wyostrzone.

Tu powinno nastąpić wspomnienie XII.

   Z bardzo prywatnych względów przerwałam w tym miejscu swoje wspomnienia. Czas, gdy chodziłam do studium, były najwspanialszym okresem mojego życia. Bardzo dużo się wówczas uczyłam. Odżyłam psychicznie po latach dziwnych, lecz chorych wydarzeń w domu, wynikających pochodzeniem poniekąd z patologicznej rodziny i do tego wielodzietnej. Nie życzę tego nikomu, i nie chce pamięcią cofać się w okres swego dzieciństwa. W studium odreagowałam też czasy liceum, w którym liczono się wyłącznie z lizusami, orłami i dupowłazami. Niestety nie zaliczałam się do żadnej z powyższych grup. W liceum żyłam swoim życiem, uczyłam się rzecz jasna nadal bardzo pilnie, ale najważniejsze były dla wówczas cele, jakie stawiała przede mną Akademia Przygody. W studium życiem moim rządził świat mojej klasy, całej szkoły. I to sprawiło, iż czułam się spełniona. Kiedy widziałam efekty swojej pracy jako przewodnicząca klasy i całego studium – wiedziałam, po co żyję. Sukcesy odnosiłam także w nauce – no cóż, zakończyłam edukację po drugiej klasie z wynikiem 5,6. Taaaaa. Napracowałam się, ale zasłużyłam. Moja praca, nauka i chęci zostały dostrzeżone i docenione. Szczerze, sprawiedliwie i uczciwie. Nie było w tym nic, czego musiałabym się wstydzić.

   Ale najważniejszą rzeczą, którą znalazłam – to szczęście w miłości. Michał. I wszystko na ten temat co mogłabym ujawnić. Cały mój świat, dla którego chciałam żyć. Kiedy poznawaliśmy się z początkiem studium, dogryzaliśmy sobie chyba jako jedyni. Oficjalnie panowała między nami „wojna”. Negowałam wszystko to, co on powiedział czy zrobił. Protestował zawsze, gdy miałam jakąś propozycję czy chcieliśmy wspólnie jako klasa zrobić. Początki były trudne, zwłaszcza dla mnie po śnie, jak również dla tego, że świat przewrócił mi się całkowicie. Nie poddałam się, a on to docenił. Gdy poznaliśmy się bliżej dzięki „akcjom” i kłótniom, to okazało się, jak wiele mamy wspólnego ze sobą. Przekonaliśmy się, jak wiele nas łączyło. Boże...

... a potem już bez siebie nie mogliśmy. Razem trenowaliśmy, on mnie wziął do siebie na siłownię, bo musiał tam ćwiczyć. Biegaliśmy razem, bo ja miałam zawody. Uczyliśmy się wspólnie, bo razem robiliśmy pracę dyplomową. Na zawodach „Wspaniała 7” też się spotkaliśmy, lecz w przeciwnych drużynach. Michał był członkiem GROM-u, a jego trenerem była nauczycielka od PO ze szkoły, więc dlatego zapisał się akurat do tej szkoły. Można rzec – żyli długo i szczęśliwie. Tak, to prawda, ale nie do końca. Nie długo.

   Kiedy skończyliśmy edukację w studium

 

 

 

Ostatnia rzecz, którą pamiętam. Ostatnie wspomnienie.

   Jeden strzał. Był dla mnie całym światem. Pełno krwi widzę. Jeden niepotrzebny strzał. Całym skarbem mego serca, który przepełniał mnie całą. Jeden jedyny strzał. Ostatnie oddech. Krew. Ostatnie spojrzenie.

   Przez całe lala szkoły utrzymywałam się w czołówce na 800m, zarówno w szkole, jak i na międzyszkolnych czy wojewódzkich zawodach. Teraz zabrakło mi ten ułamek sekundy. Nie zdążyłam. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym dobiegła wcześniej. Ale nigdy sobie nie wybaczę. Czuję piekący ból. To był jeden strzał. Płaczę.

  

 

5

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin