Jak jeden bartnik Pana Boga chciał oszukać.doc

(89 KB) Pobierz

Jak jeden bartnik Pana Boga chciał oszukać


Ziedomo, co bartniki nase dawne - jek uporządkowali swoje barcie w puscańskich borach - to chodzili potem obrządzać po dalsech wsiach i dworach, niby po bogatych dziedzicach, gdzie tyz siła barciów była - aze za Łomzą, Ostrołanką i Przasnysem. Pany to byli wcale dobrzy ludzie i wcale nie skąpe: i psić dali i jedzenia lepsego nie załowali, i za rzetelną robotę i scańśliwe podebranie niodu z barciów dali i sprawiedliwą zapłatę, a nieraz i na kolandę cosik ze zboza, bo tego u naju zawady na puscy brakowało. Ziedomo, jek to na puscy: o chojkę, grzyba cy jegodę nietrudno, a zagonów z zasianem zbozem to dawniej u naju na palicach porachował.
Roz story Bartnicki powandrował na oporządek bartny do jednego dworu - na "ślachtę" jek poziedano, gdziesik daleko, aze za scypankowską parasiją. Wzion ze sobą różną rozmaitość, potrzebną w drodze na taką dalecyją, linę bartną z kulą i leziwem, nie zabacuł tez o fajce, tabace w susonem pęcherzu, krzesiwku, nozu na długim trzonku do wycinania plajstrów z miodem. Nie brał ze sobą tylko dymnika, ale tez go wcale nie potrzebował: brał scapę próchna zierzbowego czy sokorowego, rozscepsiuł w jednem końcu, wsadziuł w śparunę - we chrzodek zarzący wańgielek, machnon tem narzandziem po zietrze - i juze dymu było co nieniara. A do insech pscołów, to wcale chadzał przez dymu.
- Te pscoły juz me trochę znają - mawiał - to i kąsac me nie bańdą - poziedoł.
Bartnicki opatrzuł juze niejedną barć, niodu nawybzieroł pełne pudłaki i kadłuby - na pociechę właścicielom, aleć na ostatek ostało mu się kilka jesce starech, wysokich barciów, a jedna najwyzsa i gładka, bez seków, a pscoły w niej wysoko, tylo ucą, tyle jech tamoj było.
- Pewnie w niej i niodu tu bańdzie niemało - pedo - ale jek do niej się dobrać? Nachci nie jestem taki stary grzyb, ale co wysoko, to za wysoko.
Rozmyślając nad tym podsedł bartnik do drzewa, popatrzył w górę, przezegnał się, zarzuciuł linę dookoła grubego pnia i poziedo nabożnie: - Panie Boze, dopomóz ni wleźć scańślizie na to oto barć, to jek wlazę, to ci Panie Boze uleję z wosku taką świecę, jak ten koł w płocie. To juze zidać Pan Bóg mu dopomóg, bo wloz przez trudu do połowy bartnego drzewa. Tu spojrzał do góry, westchnon naboznie i znowuj pedo:
- Panie Boze, daj scańślizie doleźć do zierzchu, to uleją świecę, jek to bzicisko w grubasem końcu. Pan Bóg mu i tu dopomóg, bo juze wlozł wysoko nad chałupe - pod same gałańzie.
- Panie Boze - aby juze do samego dzionka, to bańdzie wsytko dobrze, śweca dla ciebzie pewna - jek obziecałem, tak uleję z żółtego wosku. Pan Bóg i dalej dopomóg scerze, bo bartnik wlaz do góry, kani potrzebo.
- Dziańkuje ci, panie Boze - poziedo nabożnie bartnik - kajześ ni tak gładko dopomóg, to ci za to uleje świecę jek palec, ze scernego zapaśnego wosku, bo śwyzego to jesce ni mom.
To powiedziawszy bartnik zarzucił linę bartną swoją na wystający sęk, co styrcał nad jego łbem. Potem podciongnon się mocno rękomani i chcioł się uzionzać u sęka i brać do roboty przy pscołach i niodzie.
Aleć nie ziedomo, cy sęk buł stary i lichy, cy pon Bóg się pogniewał na osukańca, bo zaro sęk się ułamoł, a bartnik grzmotnąn z góry wej na łeb i prosto na zień pod starą barć.
Nie zabziuł się co prawda, bo zleciał na kampki mchu, co ktościk dla siebzie nagrabziuł, ale natrząchnon się nieźle i gnoty mu w zaziesach skrzypsiały.
Zaro tez podniósł się z zieni, złozuł naboznie rańce, westchnon do nieba i poziedo grzecnie: Panie Boze - dziańkuję z serca za to, ze jesce zyje, ale cemuj to było się takoj zaro pogniewać? To byli tylko takie zarty.
(ze zbioru "Gadki kurpiowskie" spisanego przez Adama Chętnika): (autor nieznany)

 

Jek Paulinioki kapustę krajali

Przybocyło ni sie jek to bułem kedyś z matko u Pauliniokow kapustę krajać. Nojpsierw nolezało naostrzeć ten duży nos, co to niem wuj zawse świnioki ślachtowoł. Dłuzsy cas go ociec o kanień glancował, tak ze ani sie dotknąć do niego, taki buł fatny. Błyscoł sie jek łusina starego Jędrzeja spod boru. Poźniej matka zazineła go w bzioły fartuch, włozyła pod poche i mozi do mnie tak:
- Co mos sie jem tu selenceć po izbzie, to choć lepsiej ze mno.
No i poślim.
U Paulinioka chłopy nosili juz worki z kapusto do chałupy i obcinali te zierzchnie liście. Na chrzod izby postazili duzo wannę, a naobkoło niej zydle i ławe dlo kobzietow. Stary Paulin przykuloł becke z ubzijokem, a za sile przysły i kobziety. Zmoziły pochwolonke, obzineły sie bzieluchneni fartuchani, usiadły na zydelkach, a fartuchy zarzuciły na brzeg tej wanny. Oj, ślicnie wyglondały w tem bziołem kołecku; tak ślicnie, ze az prazie poboznie.
No i sie zaceno. Kobzietom tylo noże błyscały w rencach, a kapusta sypała sie do wanny. Jo tez pomogołem obcinać liście i podnosieć głowki blizej wanny. Co sile matka wyciena i dała ni za to głomba. Tak naprowde, to ni tylo o te głomby sło, bo smacne były jek nieziadomo co!
Paulin nałozuł w niske nacientej kapusty i wsypoł do becki. Okrasiuł ksyne solo i zacon ubzijokem ubzijać.
- I co ty nojlepsego robzis! - krzyknęła staro Paulinka. - Boj sie Boga!
Paulin az podbryknoł, ślepsie wytrzescuł na Paulinke i stoi tak zgenty nad becko z ubzijokem.
- A bo co? - pyto sie.
- Jesce nie zidziałam zeby sie komu od dronga kapusta ukisiła! - tłomacy staro Paulinka.
- Lepsiej rozumu do łba sobzie niem nabzij, a nie kapuste!
A Paulin dalej stoi kele becki ze skrzyziono gembo, jek by mu bełk dokucoł. Patrzy, a kobzieta rozzuwo stare chodoki i tretuje sie do becki. Paulin ksyne sie odsunoł, głowo pokiwoł i mozi tak:
- Kobzieto, toć ta kapusta, to prendzej przyśniardnie niz ukiśnie, jek bendzies jo takeni brudneni kulosani deptać.
Ale staro Paulinka nic nie godała, tylo kitel rencani ujena i deptała, az kwas z becki pryskoł. Tak to kedyś ludziska kapuste kisili.

Leszek Czyż

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jek to w nasej puscy downiej bywało

Jek chto dziś przyjadzie z daleco na te nase Kurpsie, to sie cale ucieseć nie moze teni naseni ślicneni borani, tem śwezem pozietrzem i teni gościnneni ludziani, co tu od ziekow siedzo. Tak do śternastego, a moze i do psietnostego zieku, to tu cale zyć nie sło. Wsendy tylo bor gensty a zielgi az pod samiuśke chmory, a bagnow i strugow niendzy teni chojokani i jeglijani pełno, a i niedźwedziow i zilkow tez nie mało było. Dopsierku w sesnostem i siedemnostem zieku pomaluśku ludzie, co tu z roźnech stronow sie przywlekli, zaceni siedliska swoje zakłodać. Nojprzod to polowali na te niedźwedzie i jelenie, łapali ryby w strugach abo wybzierali niod z barciow. Druge, to zakłodali nawet take kuźnice, co to w niech zielazo z rudy darniowej wytopsiali. Dopsieru później zaceni orać i sioć.
Nojprzod Kurpsiow nazywali Puscokani, bo w puscy zyli, a poźniej Kurpsiani jech przezwali od tech chodokow, co to je z łyka zierzbowego cy lipowego wypletali. Oj, bzitny to buł naród, a uperty, a pusce swojo niłujący, jek mało chtory. Do strzelanio z fuzyji to juz takech małech srelow nakłodali. Wszyscy downiej ziedzieli, ze nojlepsiej strzelać, to tyło Kurpsie mogli. A trzeba wom ziedzieć, ze nie tylo w zajonce strzelali. Jek było trzeba, to i Śwedow z puscy przegnali i Ruskech ...., chto tyło sie napałencuł, a chcioł swoje rzondy wprowodzać. Wtencas zoden Kurpś przed nikem innem karku nie zginoł, jek tyło przed samem krolem. Do dziś ludzie znajo psieśni o Stachu Konzie, co to pod Jednacewem go zakatrupsili.
Nojgorso bzieda, to przysła na Kurpsiow chyba w dziewetnastem zieku. Głodowali wtencas bziedne ludziska, ze nie doj Boże! Dużo do Hameryki pojechało lepsego zycio sukać, ale duzo i ostało sie na tech lichech psioskach. Jedne wzieni sie za handel z Prusokani, a druge ogorniali to swojo chudzizne jek mogli. Jek po psiersej wojnie zaceni jem jesce i te rzondowe dokucać podatkani, to nareście pośli kupo w dwudziestem cwortem z zidłani i kijani na Kolno, zeby starosta sie opanientoł. Na przodku sły wtencas kobziety, bo każdy ziedzioł. ze z Kurpsionko, to lepsiej zwady nic sukać. Bziedne to były casy.
Dziś moze juz i ni ma tu takech zielgech borow, co po niech niedźwedzie i tury downiej stecki wydeptywały, ale takech ludzi gościnnech i takego pozietrza cystego jek tu, to chyba daleko by sukać po śwecie.
Leszek Czyż

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jek u Geni kartofle kopali

Tero to nasły take casy, ze tylo patrzeć końca śwata. Downiej moziłam jedno cąstke rozańca ziecorem, a tero wszystke trzy i to na klenckach. Przed niedzielo kopalim kartofle; te na dołku kele olsynow. Wzienam kosik, motykę i ide pomału na pole, a moj chłop krzycy:
- Stój, Genia! Juześ chyba dość sie to motyko nakopała!?
Ustałam i patrzę, to na motykę, to na chłopa. A motyka dobro, porencno, jesce po matce jo mom.
- To cem mom kopać, grabziani!? - pytom sie go.
A on na to, ze Jentoniow Franek kupsiuł kopacke i przyjadzie dziś nom kopać. Wolo Bosko. Motykę ostaziłam i poślim na pole. Za sile przysły i kobziety, ale tez bez motykow. Ustałym tak z teni kosikani i stojem jek głupsie kele niedzy. Na roz patrzę ci jo, a tu zzo olsynkow jadzie i Franek. Jadzie ci on na tej kopacce w pore koni jek jeki bziskup. Zajechoł od Bronkowej niedzy, ustoł, a my chyzo jedna przez drugo to kopacke oglondać. Patrze, z przodu dysiel, z tyłu śnigło, siodełko, a na siodełku Franek z bzicem. Zieta ludzie, ze jo w zyciu jesce tyle strachu to nie przezyłam jek wtencas.
Jek ten Franecek bzicem śmagnoł konie, jek ta kopacka rusyła, to nie ziedziałam, cy mom uciekać, cy o scenśliwo śnierć Nojśwentso Panienkę prosieć. Te śnigło zaceno terkotać, psioskem po ślepsiach sypać, kobziety ryceć zaceny wniebogłosy, kosiki śmergneły i kazdo we swo strone uciekały, tylo kurz za nieni wstawoł. Andzia z Olesio, to az w olsynkach sie zatrzymały. Konie sie wyrasiły tego ryku. Franek zlecioł z siodełka i zgubziuł bzic. Konie zaceny galopować z to kopacko po kartoflisku. Franek za nieni, a moj chłop za Frankem. Kartofle, to tak lotały w pozietrzu, ze tyło sie kosikani zastozialim zeby w łusine nie dostać. Cale sodoma! Kobziety powyrosane, kartofle az na Bolkowem polu, a konie z to kopacko w olsynkach.
Jek ni ksyne odesło, to psierse co zrobziłam, to wzienam ten bzic, co go Franek zgubziul i nojpsierw mojemu chłopoziu pore lepsech na chrzybonie odnierzałam, a później chciałam Frankoziu, ale on je za chyzy.
Za sile poznajdywały sie kobziety. Przyniosłym motyki i zabrałym sie za kopanie. Pomału nom to sło, bo rence straśnie drzały, a Andzie z Olesio, to scykutka trzymała az do samego pamroku.
Ludzie me we wsi znajo i ziedzo zem kobzieta spokojno i nowocesności nie przeciwno, ale poziedziałam chłopoziu, ze jek ni jesce roz tego satana na pole przywlece, to go tak motyko przezegnom, ze bendzie chyziej nogani przebzieroł jek te śnigło u kopacki.
Leszek Czyż

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Księdzowsko ziśnia

Opoziem wom tako jedno rzec jek em buł jesce mały. Tero taki dzieciok, to mo wsio o cem tylo zamyśli, ale downiej tak nie było. Tero od Nikolaja, abo na wykup, to pełno torbe słodycow dostajo, a mnie chrzesno, to tylo kawol psennego placka i pore psisankow przyniosła.Totez roz, a było to w take skwarne lato, ślim z Jędrzejem sie wykąpać do rowu i zobocyłim na przećko plebanii tako fajno ziśnie, a cało obsypano owocem. Udumalim, ze jek sie ściemni, to przydziem skustować ksyne tech ziśniow. Tak tez zrobzilim. Podeślim do niej pamrokem od strony zogajnika, zeby nicht nie zidzioł.
- Właź chyzo! - mozie do Jędrzeja - póki jesce zidać. Ty rzij i rzucoj,a jo będe łapoł. Nie poziem, nie opsierol sie za długo.
Wloz i rzie, ale rzucać, to za duzo nie rzuco.
- Nie zrzyj - mozie - tylo rzucoj!
A on co i roz to gordziel wyciągo i na coś patrzy. Slepsie wytrzescuł, to myślołem, ze sie teni pestkani udoziuł, ale nie. Za sile złazi.
- I cego złazis? - mozie - Som sie nazereś, a dlo mnie to co !? Ale on cale nic nie godo, tylo jesce chyziej złazi. Bryknoł i kładzie sie w trowe. No jo - myśle sobzie - nałykoł sie tech ziśniow, przepadziwek jeden razem z pestkani i mu tero bełk dokuco. Juz chciołem na niego krzyceć, ale oglądom sie .. , a tu za mno ksiądz probosc z bzicem stoi. Moj Boze..., wszystke modlitwy na roz ni sie przybocyły. Na scęście probosc buł cłoziek starsy i nie trasiuł mnie po ciemoku tem bzicem. Jędrzej nie cekoł na mnie, ale jo i som chyzo droge do domu znalosem.
Do dziś omijom to księdzowsko ziśnie.
Leszek Czyż

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Letniki

Łońskiego roku w lato przyjechały do nasej wsi letniki z Warsiawy. Jek sie zatrzymały tem samochodem kele plebanii, to zaro sie take zbziegozisko zrobziło, jekby na odpust. Kazden robote śmergnoł i dalejze ten samochot oglondać, no i jech samech. Jo tez zaro poleciołem, bo to sie take rzecy u nas censto nie trosiajo.
Za sile wyset probosc, przyzitoł sie z teni letnikani jek sie nolezy i zaceni o cemś godać. Nie sło wsio zrozunieć, bo godali po niastowemu, ale wyniarkowołem, ze te letniki chco gdziesi we wsi przenocować.
- Toć u nas sie tero niejsca ksyne zrobziło - mozie do probosca - przecie nasa Bolcia na ziosne sie wydała i w alkerzu nicht nic spsi.
Probosc głowo pokiwoł i kozoł ni lecieć matki sie zapytać, cy by letnikow nie przyjena. Matka nie była przeciwno.
Za sile zajechali na nase pugrotki tem samochodem, a psies zaro ogon podkuluł, wloz do budy i nie wylos az pojechali. Zajechali kele stodoły i wysiadajo - nojpsierw ten gruby łysy, poźniej, zidać jego kobzieta, tez grubo, ale krozowato; a na końcu taki mały srel z bziołeni włosani.
Tylo na niego spojrzołem, a juz ni sie nie spodoboł. Tylo mu ocy chodziły, co by tu na ciorta zrobzieć.
Matka jek roz krowy wycerkała, to jem zaro po kworcie śwezego mleka dała. Wypsili po dwa, bo i nieli gdzie wloć. Ten mały nie chcioł, bo moziuł, ze śnierdzi; to ten gruby zaro go po cuprynie trzepnoł i nakozoł zeby grzecnie wypsiuł. Becoł srel, ale psiuł.
Zieta ludzie, ze tak z wyglendu, to by sie zdawało, ze te niastowe, to mondrzejse ludzie. Napatrzułem się jo na niech i poziem wom, ze to fest dziwoki! Oni sie nawet krowy bojeli, i to tej starej bziołej! Toć kazdy zie, ze to nojspokojniejsy bydlok we wsi. Nientko w dojeniu, a ligać, to ona chyba cale nic moze. A te jo onijali z daleco jekby jeki parch niała.
Poźniej ten gruby poset na pośnik, gdzie nasa kaśtanka sie pasła i pyto ojca, cy by na niej nie mok zierzchem pojeździeć. Śnioć ni się zachciało, no bo znom kaśtanke! Ona by prendzej na tobzie - myśle sobzie -zierzchem pojechała, jek ty na niej. Ale i nie redziła by go! Ta krozowato znowu posła z matko nase prosioki oglondać, jekby było co. Prosioki, jek to prosioki, co tu oglondać. A ona mozi, ze chce pogłoskac prosiocka i tretuje sie w tech trepkach do chlewa. Tam juz ze trzy dni nie było ścielone, to zaro ulgneła w tem gnoju i ani wyleść nazot. Sile zesło zacem jo ociec z tem grubem wyrabowali. Uciorciła sie w tem gnoju az po samo stryjno. Myślołem, ze sie zesce ze śniechu. Dłuzej nie bałamuciułem, bo ociec nakozoł ni goździe prostować. Posetem pod sope i wzionem sie do roboty. Patrzę, a ten srel idzie za mno. Ustoł kele mnie i sie wypytuje, a co to, a co tamto...; po sopsie łazi, w konty zaglondo...
- Idź,- mozie- bo ci co jesce na łep zleci i wtencas sie dozies! Ale gdzie tam! Nareście zachcioł zeby mu dać poprostowac tech goździow na bombzie. Rod nie rod, musiołem ustompsieć. Wzion młotem i śtuko, to w goździa, to przy goździu, nareście w paluch.
- A zidzis! - mozie - nareście sie doziedziołeś! A ten w ryk i polecioł do matki. Myślołem, ze juz ni do pokoj, ale za sile znow przyloz z tem obzinientem paluchem i pyto sie na co jo te goździe prostuje. Mozie mu, ze dennice bendziem naproziać. To on znów pyto sie, co to je dennica. Jo nie ziem, cego oni w tech niastach uco, ze dzieciok nie zie nawet, co to je dennica.
Wzionem drewna i wygnołem go z tej sopy.
Za sile taki psisk sie zrobziuł na pugrotkach, jekby poru świniokow na roz ślachtowali! Wyleciolem z tej sopy, patrze, a on stoi naprzećko chlewa i kartoflani celuje w prosiokow.
- Uspokój sie gowniorzu - prose grzecnie - bo cie zaro psem poscuje! Jek ostaziuł prosiaki, to znow kokosy zacon goniać. Później dłuzsy cas nie chciały sie nieść.
Jek nareście pojechali, to cale ozdroziołem. A i psies wyloz z budy i zacon siekać, i kokosy zaceny sie nieść, a prosioki znow zaceny przybzierać na wodze.
Tero juz ziem, ze tem letnikom, to tylo nad jeko wode jechać i w zołtem psiosku sie grzebać, a nie do ludzi!
Leszek Czyż

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Lustracjo po kurpsiosku

Jek tak nieros przed ziecorem przycupne na kempsie kele pośnika gdzie zawdy nasa kaśtanka sie pasie, i jek tak zacne dumać i dumać, to nieros i co mondrego wydumom. Przede śwenty tez me tak wzieno na dumacke i wydumołem, ze downiej to casy były spokojniejse. Tero ludzie zrobziły sie take prentke, ze ani nadązeć za to nowocesnościo. No, ale sie tylo tak przyglondać i beceć..., toć to nie na gospodorza! A ziadomo, ze gospodorz ze mnie nie lichy: kaśtanka ze źrebokem, dojnech psięć, dwa owce i baron, trzy porki świniokow -je co oporzondzać. Pustech kontow w chlezie ni mom.
Totez udumołem sobzie, ze na ziosne zapoziem zeby wybrali me za sołtysa. Lepsego i tak nie nojdo. Nicego ni nie brok -i robotnym, i poziedzieć jek co trzeba, to poziem, a i u młodziokow mom uwozanie - kazden dzieciok we wsi sie mnie boi.
Jek o tem sołtysowaniu poziedziołem kobziecic, to sie ksyne śniała, ale kobieta, jek to kobzieta - nie utrasis - śnieje sie z nieziadomo cego. Nie zwozołem na te babske śniechy i w zesło niedziele, zaro po sunie poziedziołem chłopom co i jek. Nojprzot nic nie godali, tylo patrzyli sie to na mnie, to na sie. Nareście wystompsiuł Jendrzejow Bronek i mozi tak:
- Jek rzecy majo sie tak, no to nojprzot my musiem zrobzieć lustracjo.
O śwenty Jozesie! - podumołem sobzie - jo nie ziem co to je ta lustracjo, ale jek to je to samo co kastracjo, to jo sobzie chyba odpusce te sołtysowanie. Ale nie. Jek Bronek zobocuł zem zbzieloł jek ściana, to me poklepoł po łopatce i mozi, ze boleć, to to nie boli, ale jek co mom na sunieniu, to zeby jek na śwentej spoziedzi wsio jem wyłozeć. No, ale az taki głupsi to jo nie jestem zeby sie Bronkoziu spoziedać.
Nareście uredzili, ze sani me bendo lustrować. A lustrujta - myślę sobzie - aby nie za mocno, bo sie fest gitkow boje.
No i zaceni. Przyśli do mnie cało kompanijo zaro za porę dni. Bronek wystompsiuł naprzot, podrapoł sie po łusinie i mozi, ze oni za bardzo to nie ziedzo jek by me zlustrować, bojo do nicego nie nolezołem, tyło do kołka rozańcowego. Na to wystompsiuł ten duzy Jozef i mozi, ze na sołtysa to musi być duzy chłop, a nie taki tylo równy ze śtachetani, i ze moje krowy to mu co rus w zyto włazo.
- Chłopsie - tłomace mu - no toć to nie krowy bendo sołtysować, tyło jo!
Ale Jozef sie uper i mozi, ze jek jo krowow upsilować nie mogę, to i z porzontkem we wsi takzes bendzie. Na to moja kobzieta nie wytrzymała i wykrzycała Jozwoziu w samo gembe zeby lepsiej swojech gęsiow psilowoł, bo jej w ogrodzie sodome robzio. Jozef sie zaindycuł i zacon pazorani mochać, a Bronkoziu sie przybocyło, ze go kedyś przezywołem "śnorek" i zacon beceć. Wtencas wystompsiuł Pęcokow Jonek, bo mu sie znowus przybocyło, ze go kedyś z chlubo po pugrotkach goniołem i tez zacon beceć. I take sie bekozisko zrobziło, ze az ni dziecioki z chałupy pouciekały, a psies zacon psisceć i wlos do budy.
Nareście wyolowołem cało to konisyjo z chałupy i poziedziołem zeby sie w innem niejscu lustrowali, bo ni dziecioki powyrosajo. Nie poziem, pośli po dobroci i ziencej nie przychodzili, ale i me sie tez tego sołtysowanio odechciało. Podumołem sobzie, ze już lepsiej casem na kempsie przy pośniku przycupnąć i o downech casach podumać, niźli sie z to nowocesnościo bziodować.
Leszczek Czyż

 

 

 

 

 

O downech porzontkach

Zieta ludzie, ze dziś to ni ma porzontku na tem śwecie. Kazden sobzie panem, kazden nojmondrzejsy, nicego się me bojo... Downiej to nawet bydloki sanowały ludzke zwycaje i nie przeciziały sie jek dzisioj. Na ten przykłot - kokosy. Przysły nieros cało kompanijo az pod som prog. Bobka wysła i sie pyto:
-I cegośta przysły? A..:, jo ziem cegośta przysły - zercio chceta! Jo was tu zaro napase, tyło nie idźta!
A kokosy rade nie rade grzebzienie pospuscały, podumały, podumały, zabrały sie i posły. Taki to buł wtencas porzondek. A i jojka niosły nie take jek dzisioj. Jek matka kedy jojko usmazyła, to przez dwa dni w chałupsie pachniało. Znały sie nieboroki na rzecy. Na przednowku, to lichsiej sie niosły, a przedeśwenty znowus lepsiej. Zawdy bobka kazdo kokos wymacała zeby chtornej do tego głupsiego łba nie przysło jeke jojko gdzie zachachmencieć. Kur tez sie nie legaciuł tak jek dzisioj. A to psianie na obudzenie, a to na południe, a to na spanie, a to trzebzienie kokosow ..., cały bozy dzień nioł co robzieć. Kazde stworzenie ziedziało po co zyje, a dzisioj...?
Na ten przykłot - Bzigdorkow Oleś. On nawet w niedziele nie moze z nicem nadązeć Zacem wstonie z tego ślubanka, zacem sie przeciągnie, zacem onucki zazinie, przydzie do kościoła na sumę, a ksiądz - "idźta, osiara spełniona". A mozio, ze niby pobozny. Do "Rozy" nolezy, ale jek przydzie kartki wynieniać, to ciensko go dobudzieć.
O dobytki tez licho dbo. Nawet na cas jem nie pościele. Łońskego roku, to mu sie dwóch prosiockow w chlezie utopsiło. A i dziewcoki kedyś jenokse były - take i do tońca i do rozańca. Jek sie chtorno wzieno na muzykę, to tyło furała kele cie, a warkocani, to nie jednego, co popodścieniu stojeli, po gembzie oblała az sie nawrociuł. Tero to tyło sie poodymajo jek jeke hrabziny i ani do tańcowanio, ani do scypanio...
Na ten przykłot - moja kobzieta. Ta jek w tońcu sie rozchodziła, to tylo sie jej nawrocali. A trempała, a psiscała, ze ledwo pedałowke było słychać. Totez sie z nio i ozeniułem. Downiej z daleco było ziadomo cy to je chłop, cy baba. a dzisioj..., jek nie uscypnies, tak nie poznos.
Leszek Czyż

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zielganocno palma

Poziem wom, ze nojziencej roboty, to je zawdy u nas przed śwentani Zielgejnocy. Cale oddychu ni ma. A to śwenconek przystrojeć, a to jojka umalować, a to znów ksiotkow z bzibziuły do palmy narobzieć.
Nojprzod, to musiołem pomogać matce jek bzieliła ściany w alkerzu. Za sile znow ociec nakozoł ni pugrotki zagrabzieć; i tyło tak lotołem z jedne w drugo. A nojlepsiej, to ni chyba te lotanie wychodziło.
Jek ociec przynios z zogajnika ten jeglijowy drążek do palmy, to z niejsca usiedlim ksiotki robzieć. Trochę sie krzyziułem, bo to marudno robota, ale nie było retunku - mus to mus. Jek bułem u Joziokow, to godali, ze latoś nie bendo robzieć takej duzej palmy, ale one same nie za duże, to i palmy robzio mniejse.
Mamusia moziła, ze Pan Bog je wysoko, to maluśkej palmy nawet nie zauwozy. I dlotego nakozała ojcoziu wyciąć dłuzso jeglijke. Nie ziem cysta słyseli, ale Zośka Joziokowa na zapoziedzie dała. Majo sie zenieć z tem małem Antkem Froncokowem. Zośka mozi, ze to nic ze mały; robota przy zieni, podbrykiwać do niej nie trzeba. A i do tońca ponoć zgrabny. Polecke, to i w lewo, i w prawo okrenco na jednej nodze. A jek tańcuje powolnioka, to mu sie az skrzy spod nopsientkow.
Mamusia ni moziła, ze downiej, to do niej tez przyjezdzoł taki jeden z Psiontkozizny. Roz przyjechoł, obejrzoł, obejrzoł i wzion na muzykę. A jek w tońcu przycisnon do sie, to az dziorke na plecach w nowej blusce papsierosem wypoluł! Później drugi roz przyjechoł, znow obejrzoł, obejrzoł... i ziencej nie przyjechoł. Może to i dobrze, ze mamusia z ojcem sie ozeniła, a nie z jekem obcem chłopem.
Jek juz zrobzilim to naso palmę, to zaro zanieślim do kościoła. Ksiondz pośwenciuł, a jekem śli w procesyi, to zauwozułem, ze Froncokowe meli jesce zienkso. Froncokow Antek, to az sie przeginoł jek jo wynosiuł z kościoła. Myślołem ze sie zaro wywali, ale nie. Sed śtybno, bo sie chcioł przed Zośko jek nojlepsiej okozać.
Jekem tak sed kele ojca w tej procesyi, to poziedziołem sobzie, ze jek bende duzy, to zrobzie palmę az do samiuśkego nieba, zeby Pan Jezus zidzioł chto tu je nojpobozniejsy we wsi!

Leszek Czyż

Zgłoś jeśli naruszono regulamin