Skradzione dziedzictwo- Rozdział 3.docx

(36 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ TRZECI

Bella patrzyła na Edwarda z otwartymi ustami. Przekonana, że źle go zrozumiała, roześmiała się z niedowierzaniem.

- Chyba nie chce mi pan powiedzieć, że zamierza ze mną i uciec?

Nie była pewna, czy Edward zbladł, czy tylko tak jej się wydawało. Przypomniała sobie jego przerażenie, gdy żartem napomknęła o małżeństwie jako o jednym ze sposobów zadośćuczynienia krzywdy. Jednak jazda do Seatle oznaczała ucieczkę. Edward był bardzo poważny, patrzył na nią ze zmarszczonym czołem.

- Nie mam najmniejszego zamiaru! Przynajmniej... -Urwał, karcąc się w myślach za zbytnią impulsywność.

Powinien trzymać język za zębami!

- Nie miałem zamiaru od razu ci o tym mówić. Po prostu zastanawiałem się nad tym w czasie lunchu.

- Myślał pan o zabraniu mnie do Seatle?

W jej głosie kryło się niedowierzanie. Wzruszył ramionami.

- Niezupełnie. Myślałem o małżeństwie. Wspomniałem o Seatle, bo wydawało mi się, że jesteś nieletnia. - Dopiero teraz przyszło mu do głowy, że powinien był ją o to spytać. - Ile masz lat? Przypuszczam, że jesteś w wieku Jessici. Ona ma dziewiętnaście.

Bella uniosła podbródek.

- W takim razie mam nad nią przewagę. Mam dwadzie­ścia jeden lat.

- Naprawdę? - zapytał, niezwykle zadowolony. - Jeżeli tak, to nie musimy jechać na północ!

Natychmiast jednak przeżył rozczarowanie.

- Powinnam była powiedzieć, że mam prawie dwadzieś­cia jeden. Urodziłam się w lipcu.

Edward sposępniał.

- A to wielka szkoda. W takim razie musimy jednak je­chać do Seatle. Inaczej nie będę mógł cię poślubić bez zgody twoich opiekunów.

- Nie mam żadnych opiekunów - zauważyła nieśmiało. - Pani Newton dostałaby ataku serca!

Jej własne serce biło jak oszalałe. Wszystko wskazywało na to, że Edward rzeczywiście zamierza ją poślubić. Postano­wiła się upewnić.

- Kiedy wspomniałam o tym w powozie, wpadł pan w szał.

- Wiem, ale...

- Powiedział pan bardzo wyraźnie, żebym wybiła to so­bie z głowy.

- Tak, lecz zrobiłem to bez namysłu. Zmieniłem zdanie.

Bella przyglądała się Edwardowi z rosnącym zaciekawie­niem. Nie sprawiał wrażenia mężczyzny, który postradał zmysły, ale przecież w ogóle go nie znała. Wiedziała jedynie, że jest popędliwy i ma wybuchowy temperament - przeko­nała się o tym na własnej skórze. Była jednak pewna, że nie jest szaleńcem. Głęboko zaczerpnęła tchu i złożyła dłonie na kolanach.

- Chyba nie zastanowił się pan dobrze nad wszystkim. Proszę tylko pomyśleć, co na to powiedziałaby pańska ciotka Zafrina! - Parodiując otyłą matronę, dodała: - Błagam cię, nie rób tego, Cullen!

Edward roześmiał się.

- Brawo! Doskonale ją naśladujesz.

Bella, mająca niezwykły talent do parodiowania różnych głosów, prawie w ogóle nie zdawała sobie z tego sprawy. Ze zniecierpliwieniem machnęła ręką.

- Mniejsza o to! Niech pan wyobrazi sobie reakcję pań­skiej matki na wiadomość o naszym ślubie, skoro ciotka Zafrina chyba ze sto razy powtórzyła, że...

- Owszem, i właśnie dlatego zamierzam się z tobą oże­nić! - wykrzyknął Edward. - Nie wątpię, że hrabina dostanie szału. Jednak nie będzie mogła nic zrobić.

- Chyba nie mówi pan tego poważnie, Edward! Dobrze pan wie, że jestem wstydliwie skrywaną tajemnicą, zakałą rodzi­ny. Nie może mnie pan poślubić! Nie pomyślał pan o skan­dalu?

Edward walnął pięścią w stół.

- Właśnie o to mi chodzi. Zresztą dokładnie nie wiemy, czy istotnie wybuchnie skandal. Poprzedni musiał się zdarzyć już całe wieki temu. Myślę, że pamięta o nim już tylko ro­dzina i...

- Zapomina pan, że jestem bardzo podobna do Jessici - przerwała mu Bella. - Nawet jeśli nikt już nie pamięta o skandalu, wszystko odżyje, kiedy ludzie mnie zobaczą.

- Jestem innego zdania. Pamięć ludzi z towarzystwa nie sięga daleko. Będą bardziej zajęci analizowaniem waszego podobieństwa, niż rozmyślaniem o tym, skąd się ono bierze.

- Właśnie to najbardziej ich zainteresuje i powstaną ohydne plotki.

- Na pewno nie. Wymyślimy jakąś bajeczkę, która wszystkich zadowoli, i już.

Bella nie potrafiła ukryć oburzenia.

- Jakie to typowe dla pana! To samo mi pan powiedział, kiedy pytałam, jak mam się usprawiedliwić przed Kaczuchą.

- To prawda. Czy nie miałem racji? - upierał się. - A ty myślałaś o sukni z cekinami!

- To nie ma nic do rzeczy. To zupełnie inna sprawa. Jaka opowieść może zadowalająco wyjaśnić moje podobieństwo do Jessici, poza tą, że jestem czyjąś nieślubną córką?

Edward spoważniał.

- Nieślubną córką? Ależ oczywiście! Zastanawiam się tylko czyją.

Bella popatrzyła na niego badawczo. Czyżby tylko o to mu chodziło? Dlaczego nie pomyślał, jak Bella będzie cier­pieć, kiedy ludzie zaczną plotkować o jej nieznanych

przod­kach? Dlaczego właściwie Edward podjął decyzję o małżeń­stwie? Przecież nie kochał jej. To oczywiste. Dlaczego miał­by ją kochać? W końcu ona też go nie kochała. Musiała przy­znać, że jest przystojny; miał jednak paskudny charakter, któ­ry, im lepiej go poznawała, z każdą chwilą umniejszał jego atrakcyjność w jej oczach.

Szkoda jej było jedynie okazji wyjścia za mąż za lorda. Gdyby nie to, że została tak okropnie potraktowana w domu w Haymarkert, mogłaby uwierzyć w dobre intencje Edwarda. Jednak jeśli brakowało mu honoru, nie powinna ryzykować!

- Nie warto zastanawiać się nad tym, kto mógł być moim ojcem - powiedziała nie bez urazy. - Wątpię, żebyśmy kie­dykolwiek zdołali się tego dowiedzieć. Nie zamierzam jechać do Seatle. Chcę tylko, żeby odwiózł mnie pan do szkoły.

Edward przyglądał jej się z mieszanymi uczuciami. Pra­wdopodobnie zraził ją sposób przedstawienia matrymonial­nej propozycji, o ile w ogóle można było tak to nazwać. Mu­siał ją obrazić. Znał ją krótko, ale zdążył się zorientować, że jest bardzo wrażliwa.

- Nie udawaj, że wolisz zostać guwernantką, niż wyjść za mnie, Bella. Nie jestem zepsutym dandysem, tylko uczci­wym człowiekiem. Jaki los cię czeka, jeśli odwiozę cię teraz do szkoły?

- Jeśli mam wyjść za pana, równie dobrze mogę zostać guwernantką, bo nie wątpię, że pańska rodzina i całe londyń­skie towarzystwo nie zechce mnie tolerować.

- Ależ nie będą mogli cię odtrącić! Jesteś tak podobna do Jessici, że nikt nie będzie śmiał przypuszczać, iż nie należysz do rodziny Stanleyów,  czy Cullenów. Poza tym daję głowę, że ciotka Zafrina i hrabina dobrze wiedzą, w jaki sposób jesteś z nami spokrewniona.

Słuchanie tego wykładu było torturą dla Belli. Miała ochotę zapytać o wymieniane osoby, jednak świadomość, że została odtrącona już jako bezbronne dziecko, tylko pogłę­biała jej smutek.

- Proszę o tym nie mówić! Powiedziałam już, że nie chcę słyszeć o pańskiej rodzinie!

- O swojej rodzinie - poprawił ją Edward.

- Nie uważam jej za swoją! A przynajmniej nie zasługuje na to, żeby ją tak nazywać, i nie będę się jej narzucać, więc proszę zapomnieć o tym idiotycznym pomyśle poślubienia mnie. Nie zgadzam się! Zastanawiam się, jak taka myśl mog­ła panu przyjść do głowy.

Edward nie był skłonny do wyjawienia prawdy. Bella nie powinna wiedzieć, jak bardzo nęciła go sposobność zrobie­nia na złość matce.

„No cóż, madame” - zamierzał zwrócić się do hrabiny.

„Chciałaś, żebym ożenił się z moją kuzynką Jessicą, więc po­stanowiłem cię posłuchać. Ta dziewczyna jest bez wątpienia moją kuzynką, a nazywa się Izabella Swan z rodziny Stanley”.

Nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu, wyobraziwszy sobie wykrzywioną wściekłością twarz lady Cullen. Taki obrazek był wart wielu poświęceń i nieprzewidzianych kon­sekwencji. Marzył o tym, by odpłacić matce za całe zło, ja­kiego doświadczył z jej powodu.

Wyglądało jednak na to, że Bella nie da się przekonać. Gorączkowo zastanawiał się nad argumentami, które zmieni­łyby jej postanowienie. Musiał ją namówić na małżeństwo, nie chciał się poddać. Unikała jego wzroku, popijając resztki lemoniady. Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że znakomicie by sobie z nią poradził. Zapewne byłby zmu­szony do podjęcia ostrzejszych środków od czasu do czasu, ale w końcu udałoby mu się ją podporządkować, poskromić jej buntowniczą naturę.

- Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę - zaczął jakby od niechcenia - że jeśli postanowię zawieźć cię do Seatle, nie będziesz miała wyjścia?

Gwałtownie potrząsnęła głową, szeroko otwierając oczy ze zgrozy.

- Nie ośmieli się pan zabrać mnie tam siłą!

- A dlaczegóż by nie? Raz udało mi się cię porwać, jak z uporem to nazywasz, więc chętnie to powtórzę. Tyle że wo­lałbym nie zadawać sobie tak wiele trudu.

Bella przyglądała mu się w oszołomieniu. Jak mogła za­pomnieć, że ma przed sobą brutala? Jego mocny podbródek był niebezpiecznie wysoko uniesiony, a w niebieskich oczach migotały stalowe błyski. Nie potrafiła ukryć przera­żenia.

- Dlaczego chce pan to zrobić? Nie rozumiem!

Roześmiał się.

- Przecież to chyba oczywiste. Jeśli się z tobą ożenię, hrabina i ciotka będą musiały zrezygnować z pomysłu wy­swatania mnie z Jessicą. A ja im powiem, że nasza rodzina jest coś tobie winna i mam zamiar ci to wynagrodzić. Poza tym sama wiesz, że dla ciebie będzie lepiej, jeśli mnie poślubisz. Nie będziesz musiała pracować jako guwernantka.

- Rosi na pewno radziłaby mi odmówić. Nawet Angela powiedziałaby mi, żebym trzymała się od pana z daleka, je­stem tego pewna.

Edward mgliście przypomniał sobie, że słyszał już te imiona.

- Nie wiem, kim one są, ale dlaczego sprzeciwiłyby się twojemu małżeństwu ze mną?

- Nie chodzi jedynie o pana! Rosi i Angela to moje najbliższe przyjaciółki. Obie zostały guwernantkami. Angela wyszła za pana Yorka, a Rosi jest zaręczona z lordem Maison.

- Dlaczego zostały guwernantkami, skoro planowały małżeństwo?

Bella cmoknęła ze zniecierpliwieniem.

- Pan niczego nie rozumie. Pan York zatrudnił Angelę, żeby zajęła się jego dwiema siostrzenicami, a Rosi zo­stała guwernantką córki lorda Maisona.

- Boże! To znaczy, że obie wyszły za swoich praco­dawców?

- Rosi jeszcze nie jest mężatką, ale to bardzo piękne, ro­mantyczne historie.

- Nie znam się na tym, ale nie wiem, dlaczego miałyby sprzeciwiać się twojemu małżeństwu.

Bella westchnęła.

- Pewnie by nie oponowałyby, gdyby był pan innym człowiekiem. Jednak z pewnością odradzałyby mi małżeństwo z panem w tych okolicznościach. Chociaż muszę przy­znać, że zawsze bardzo tego pragnęłam. Edward zamrugał powiekami.

- Zawsze chciałaś za mnie wyjść? -Przecież mnie nie znałaś!

- Chciałam wyjść za lorda - wyjaśniła Bella. - Wierzy­łam, że takie jest moje przeznaczenie, że nie jest mi pisana rola guwernantki - dodała z rozmarzeniem.

- W takim razie nie mogłaś lepiej trafić. -Edward posta­nowił kuć żelazo, póki gorące. - Jestem wicehrabią, dziedzi­cem hrabstwa Cullen.

Serce podskoczyło w piersi Belli.

- Hrabią? No, nie!

- To takie nieprawdopodobne? - spytał zaskoczony Edward.

- Nie. To bardzo kuszące!

Uśmiechnęła się promiennie. Edward poczuł miłe ciepło wokół serca. Musiał przyznać, że nie brakowało jej wdzięku.

- Czuję się jak Kopciuszek z bajki - wyznała Bella. - Może pan zmienić moje życie. Nie ma pan pojęcia, jak ma­rzyłam o przyjęciach i balach, i o sukniach, jakie widywałam w „Ladies Magazine”.

Edward nie zamierzał tracić okazji.

- Możesz mieć to wszystko pod warunkiem, że nie bę­dziesz próbowała zmienić mojego życia. A jeśli chodzi o suk­nie, to mogę ci ich kupić choćby i tuzin.

- Tuzin! - Bella aż zakręciło się w głowie. - Jest pan bar­dzo bogaty? - spytała nieśmiało.

- Nie wiem, co rozumiesz przez to słowo. To znaczy przypuszczam, że w twojej sytuacji przychody powyżej ty­siąca rocznie pewnie wydają się ogromną fortuną.

- Tysiąc rocznie? Oddałabym wiele za taki majątek!- Edward uśmiechnął się.

- Nie ma potrzeby. Możesz mieć dwa razy tyle albo i więcej na drobne wydatki. Na różne błyskotki, o jakich tyl­ko zamarzysz.

- Proszę mnie tak nie kusić - powiedziała oszołomiona Bella. - Rozumiem, że jest pan bogaty jak Krezus!

- Nie mam pojęcia, kto to jest, więc wolę się nie wypo­wiadać na ten temat. Istotnie dysponuję sporym majątkiem, nie licząc hrabstwa. Mam własny apartament w Londynie, no i oczywiście dom rodzinny, który w przyszłości również będzie należał do mnie. Poza tym mój ojciec ofiarował mi niewielką posiadłość, kiedy osiągnąłem pełnoletność, zatem nie obawiaj się, że będziesz zmuszona mieszkać z rodziną.

- Ile wsi znajduje się w majątku? - zapytała oczarowana Bella.

- Nie pamiętam. Cztery albo pięć. Trzeba także zaliczyć do nich tereny łowieckie z domkiem myśliwskim. Wszyscy tak bardzo chcą, żebym ożenił się z Jessicą, właśnie dlatego, że nie potrzebuję niczego więcej. Hrabina dobrze wiedziała, co robi, wychodząc za mojego ojca.

Wyobraziwszy sobie siebie w roli właścicielki tych bo­gactw, Bella nie potrafiła dłużej upierać się przy pozostaniu w ponurej rzeczywistości. Pomyślała, że jako członek rodzi­ny ma prawo do tych wszystkich dóbr. Dlaczego nie skorzy­stać z tego, co samo pchało jej się w ręce? Widocznie tak chciał los. Wewnętrzny głos, który mówił jej, że popełnia błąd, nagle ucichł. Miała świadomość tego, że podobna szan­sa już się nie powtórzy.

- Moja walka nie ma sensu! Nie jestem w stanie się temu oprzeć!

Z rozczarowaniem stwierdziła, że Edward nie okazał zado­wolenia ani nawet ulgi.

- W takim razie wszystko postanowione. - Wsunął rękę do kieszonki i wyjął zegarek. - Do diabła, już po trzeciej!

Ruszajmy w drogę. Tylko skoro mamy dojechać aż do Seatle ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin