JOGINI.rtf

(51 KB) Pobierz

Grzegorz Leończuk

 

JOGINI

 

 

 

Ciemności stuleci znikną, kiedy zapali się lampę; nie potrzeba pistoletu do ich zastrzelenia, ani książki, żeby je pokonać słowem, ani łez żeby je zmyć, ani bokserskiego męstwa, aby je odepchnąć precz.

 

Sathja Sai Baba

 

              Mądrość w języku Wedantyjskim określona została jako "Advaita Darshanam". Oznacza to widzenie Jednego w wielu, jedności w różnorodności. Jest wiele imion i postaci, jednak musisz rozpoznać, że Pierwiastek Boskości w nich wszystkich jest jeden i ten sam. Nie wystarczy powiedzieć tego w słowach. Musisz uczynić to istniejącym przeżyciem.

 

Sathja Sai Baba

 

 

 

             

 

              Dziadek otrzymał wielką łaskę od Boga, którą uświadomiłem dopiero po 30-tu latach życia. Otóż jako ok. 5- letni chłopczyk zobaczył kiedyś na niebie obraz tak zwanej Matki Boskiej. Na suwalskich wsiach jest ona otaczana wielką czcią i zaufaniem kobiet oraz małych dzieci dorastających na ich kolanach. Od czasu do czasu poprzez wioski wędruje jakiś umajony obraz i trafia do każdego domu, gdzie rodzina i sąsiedzi gromadzą się na modlitwy wokół niego. Mówi się wtedy, że obraz "chodzi" po wsiach. Jaka jest prawda o widzeniu dziadka? Otaczający go dorośli, mimo iż poruszone dziecko natychmiast ich zawołało, nie zobaczyli nic. Dziadek jednak nadal wskazywał obraz paluszkiem i widział go. Obraz szedł z zachodu na wschód, przesuwając się po niebie. Wyjaśnienia dostarcza tu Sathya Sai. Bóg za wyjątkowe na pewno zasługi obdarowuje niektórych wielkich wyznawców widzeiniem siebie. Bóg jest bezpostaciowy, jest też bezimienny. Innymi słowy można Go opisywać wszystkimi imionami jak i żadnym. Objawiając Siebie wielbicielowi, Bóg przejawia się w postaci, pod którą tamten Go wyobraża. W chrześcijaństwie mogą to więc być Bóg Ojciec, Jezus, Duch Św. jako gołębica lub też otoczona miłością tzw. Matka Boska. Jedynie wtedy chrześcijanin odbierze to jako widzenie Boskości. W innych religiach ten sam Bóg, bezpostaciowy i bezimienny, pojawi się wielbicielowi stosownie do jego wierzeń i dogmatów, np. jako Rama w hinduiźmie bądź Krisna, a w buddyźmie być może jako Budda.

Dziadek otrzymał w tak młodym wieku dar od Boga. Ponieważ serduszko dziecka kochało Matkę Boską i była ona dla niego boskością, Bóg przyszedł do dziadka przyjmując właśnie tę postać. Jest to olbrzymie wyróżnienie i nagroda, potwierdzenie wysokiego poziomu duchowego osoby i łaska dla całego rodu.

Bez wiedzy duchowej jednak trudno było tamto wydarzenie pojąć. W rodzinie zdarzyło się jeszcze coś niezwykłego. Kiedy babcia, żona dziadka (oboje nadal żyją na Suwalszczyźnie) wkrótce po przyjściu na świat w 1923 roku poważnie zachorowała, jej matka pewnego razu ze zmęczenia zasnęła. Nieustanna opieka nad chorym dzieckiem sprawiła, że musiała zażyć choć odrobinę snu. Położyła dziewczynkę do kołyski i zasnęła. Kiedy się ocknęła i spojrzała w stronę dziecka zobaczyła coś niesłychanego. Obok kołyski stała postać w bieli, która kołysała chore maleństwo. Po chwili, gdy prababcia spojrzała ponownie, białej postaci już nie było.

Poza opowieściami o duchach nie mieliśmy wszakże żadnych doświadczeń ze światem nadprzyrodzonym, jak błędnie określano świat zazwyczaj współcześnie niewidzialny oczom ludzkim. Obecność jednak tego, co przekraczało codzienność, istniała od niemal zawsze w rodzinie. Stało się to dzięki osobie pana Krajewskiego.

Odkąd pamięcią sięgam w tym życiu, był proboszczem w katolickiej parafii Pawłówka, do której chodzili na mszę ludzie z rodziny, w której 33 lata temu pojawiłem się w tym ciele na świecie. Pod pewnymi względami odbiegał od innych księży, czyli osób o bardzo wysokim poważaniu w społeczności katolickiej, a zwłaszcza na wsiach, gdzie ich powaga, obok lekarskiej i nauczycielskiej, jest przysłowiowa. Krajewski o pieniądze nie dbał, sądząc z tego co mówili o nim ludzie. Cichy, wysoki, nie modlił się, jak mówiono, do Matki Boskiej i był "filozofem". Na kazaniach mówił cicho, nie porywał. Podobno kobietom mówił, aby zamiast modlić się na kolanach, siadały wygodnie do modlitwy. Odchodził więc od tzw. formy na rzecz przeżywania modlitwy; pytanie, na ile rozumiany przez wiernych... Krajewski zdumiewał jednak najbardziej tym, co ludzie powtarzali potem. Leczył ludzi - w sposób czasami niepojęty, czasami ziołami albo sobie tylko znanymi, a niespotykanymi drogami. Ludzie z daleka wiedzieli o tych jego cudownych zdolnościach i w czasach mojego dzieciństwa spowijała go otoczka tajemnicy. Spotęgował ją  w naszych umysłach - moim i małych kolegów z klasy - katecheta, Józef Suchocki. Był on dla mnie wczesnym autorytetem. Lekcje religii, na które sam się zgodziłem (pierwsza być może w tym życiu decyzja, co do której wiedziałem, że sam ją podejmuję), odbywały się w domu gospodarskim we wsi Iwaniszki. W tamtych czasach religia, czyli w gruncie rzeczy katolicyzm, nauczana była poza szkołą - socjalizm nie sprzyjał łączeniu spraw duchowych z państwowym szkolnictwem.

Pewnego dnia podczas zajęć "religii", Suchocki, który był żarliwym katolikiem i jednym z głównych ministrantów  Krajewskiego, opowiedział nam z pierwszej ręki o dwóch zdarzeniach z udziałem owej owianej legendą postaci.  Oto Krajewski, mieszkający w plebanii Pawłowskiej, dawnym dużym dworze dziedziców Pawłówki,  polecił napisać mu w innym pokoju list do swojej - Suchockiego - matki. Uczynił to. Potem powrócił do Krajewskiego, a ten, nie otwierając go wypowiedział Suchockiemu jego treść. Zgadzało się.

              Innym razem Krajewski pokazał Suchockiemu inny wyczyn - podniósł dęba włosy na głowie bez udziału rąk.

              Do Suchockiego miałem zaufanie pełne.

 

-----  

 

Matka tego ciała cierpiała w młodości na straszne bóle brzucha. Były do tego stopnia dotkliwe, że kiedy nadszedł atak, zdarzało się, że padała na ziemię, wijąc się, nie mogą znieść bólu. Wymęczona tym, udała się w końcu do Krajewskiego, aby coś na to poradził. Pomogło.

              Kiedy chodziłem do szkoły średniej, a może nawet już podczas studiów, byłem świadkiem rego, jak młodszy brat dostał nagle wysokiej gorączki, około 39 stopni. Choć jest to zwykle związane z przeziębieniem lub grypą i szybko mija po zażyciu lekarstw, w jego przypadku to nie minęło, i nie była to grypa. Lekarstwa nie pomogły. Tak wysoka gorączka może być zabójcza, sądziliśmy, i brat zaczął się załamywać psychicznie, kiedy ta niewytłumaczalna gorączka trwała przez szereg dni. Sądził, że umrze. Doradziłem, aby pojechał po pomoc do Krajewskiego, który mieszkał już w Suwałkach. Zawiozłem go samochodem. Krajewski, dowiedziawszy się od przestraszonego brata, o co chodzi, powiedział, żeby przyjął płynny magnez, w kroplach. Zdziwiony spoglądałem na niego. Nawet nie zbadał brata, nie opukał go, nie kazał zdjąć koszuli. Od razu, po prostu, powiedział. Zdumieni, kupiliśmy ten magnez i pomogło, chłopak powrócił szybko do zdrowia.

              Innym razem babcia cierpiała na ból w plecach czy krzyżu, lata temu. Poleciliśmy jej odwiedziny u Krajewskiego, a może to ja go zapytałem jak ją leczyć? Nie pamiętam dobrze, w każdym razie Krajewski zalecił jej sposób o jakim nigdy nie słyszałem - żeby położyła sobie na plecy, na krzyże, mokrą ścierkę, otuliła się kołdrą szczelnie i tak sobie leżała. Kiedy babcia zastosowała to, wybuchnąłem śmiechem, ujrzawszy ją raz w tym położeniu. Wyglądała jak mumia, okutana grubą kołdrą. Ból ustąpił.

Przykładów takich można byłoby podać setki lub tysiące, sądzę, gdyby dotarło się do chorych, którym przez lata pomagał Krajewski. Podałem wszak kilka z dziejów znanej sobie rodziny.

Spotkałem się z Krajewskim przypuszczalnie w trzeciej klasie liceum. Kolega brata, przydomek Mały, uczył się w Przerośli w szkole podstawowej. Placówka potrzebowała nauczyciela angielskiego. Okazało się, że Krajewski zna ten język na poziomie, który wówczas uprawniał do nauczania w szkole. Zdał egzamin państwowy ze znajomości tego języka. Wcześniej zdał podobny egzamin, jak się potem dowiedziałem, z języka niemieckiego. Poznał też dobrze francuski.

Kolega brata był bystry. Okazało się, że Krajewski od czasu do czasu wspomina na lekcjach o bardzo ciekawych sprawach, np. o duchach. Mały po zajęciach, będąc śmiałym chłopcem, podchodził do nauczyciela i podpytywał go o te różne ciekawe rzeczy. Krajewski udzielał odpowiedzi. W najwyższym stopniu zaciekawiony tym wszystkim, w obliczu sposobności dostępu do słynnej osoby, zwóciłem się do Małego o pośredniczenie. Chętnie się podjął i przekazał Krajewskiemu, że pewien licealista bardzo chciałby się z nim spotkać, o ile to możliwe. Krajewski zgodził się i oto marzenie, szansa nie do opisania, spełniło się. W pochmurne, zimowe chyba popołudnie doszło do spotkania w Przerośli. Ruszyliśmy uliczkami tej niedużej miejscowości, nawiasem mówiąc, kilkaset lat temu największej osady na Suwalszczyźnie. Stare podanie wiąże jej powstanie z dziewczyną, która zdołała pokonać swoją przemyślnością - wyprowadzić w pole - ciemne siły. A potem "rosła i rosła, aż wszystkich ludzi rozumem przerosła. I od tego wzięła się nazwa Przerośl" - powiada przeroska baśń.

Miałem parę pytań. Po pierwsze - czy istnieją zaklęcia skuteczne, czy też są to jedynie bajki oraz czy istnieje magia,  która naprawdę działa, jak to słyszy się w podaniach ludzi? Dowiedziałem się, że owszem. Odpowiedział mi z wielką pewnością siebie. Co do reszty pytań, nie pomnę już teraz po latach, zapewne dociekałem, czy to co słyszy się o niezwykłych rzeczach, jak czytanie myśli, spotkania z duchami, poruszanie przedmiotów na odległość, czy czytanie myśli jest prawdą. Krajewski ogólnie potwierdził rzeczywistość tych spraw, powiedział też, że są wśród ludzi mistrzowie, którzy znają się na tym, że mają tę wiedzę.  Czy można ją zdobyć? Tak, można. To nie jest zakryte, jest to dostępne dla tych, którzy się tym interesują, dążą do tej wiedzy. Należy jedynie najpierw dać się poznać jako osoba dyskretna. Wówczas można otrzymać dostęp, bo nie jest to wiedza zamknięta dla ludzi.

Byłem zapalony. Chciałem poznać to, wiedzieć więcej. To był świat przygody, wspaniałej. Widząc moją postawę, zaprosił mnie do Suwałk do swojego mieszkania. A potem, jak się dowiedziałem, pojechał do Indii. Był to chyba rok 1994.

Wcześniej, pewnej niedzieli pojechałem do Przerośli do kościoła na mszę, na sumę, na godzinę 12. Proboszcz był na wyjeździe i dla zastępstwa zaprosił do parafii Krajewskiego, który czasami gościnnie świadczył podobne usługi kolegom-księżom. Mszę zatem odprawiał Krajewski. Jego kazanie było najbardziej niezwykłe, jaki kiedykolwiek słyszałem. Oto, powiedział, w Indiach jest obecnie postać, pewien jogin, który czyni cuda o jakich nie słyszano od czasów Jezusa. Podał przykład: pewien człowiek z uciętą nogą pojechał do Niego i powrócił z  żywą nogą. Widząc takie moce, ludzie zaczynają Go pytać o rzeczy filozoficzne, nie tylko o sprawy zdrowotne, np. o to, jak żyć? A On odpowiada - dlaczego mnie pytacie, jak żyć?Jezus wam powiedział....

              Po jakimś czasie dowiedziałem się, że Krajewski pojechał do Indii. Zobaczyć tę postać na własne oczy.

Spotkałem się z nim, kiedy już powrócił ze swojej pierwszej pielgrzymki do Indii, jak ją nazwał. Tym razem odwiedziłem go w jego mieszkaniu na suwalskim osiedlu. W pustawym, zdało się pokoju, wypełnionym książkami w różnych językach, pokazał mi dwa portrety postaci o kuli włosów wokół głowy, oba oprawione już w ramki, długości około 40 cm, sądzę. Z namaszczeniem oświadczył, trzymając jeden z obrazów w rękach: Pojechałem do Indii, myśląc, że on jest joginem. Ale on jest Bogiem. Poczułem mróz na plecach, w kręgosłupie. Opowiedział mi o Sathja Sai, o jego cudach i mocach. Pożyczyłem od niego książkę o Sathja Sai, wydaną już - a był to chyba rok 1994 - po polsku. Nosiła tytuł "Misterium Sai". Chwała niech będzie jej wydawcom i autorom, oznajmiam po latach. Zagłębiłem się w nią z pełną bezstronnością młodego człowieka i poczułęm sercem, że to, co głosi Sathja Sai, jest doskonałą nauką. To było oczywiste.Tak Go poznałem, albo - w taki oto sposób On przemówił do mnie. Odnalazł.

----

 

 

              Krajewski rozwijał kiedyś umiejętności oddziaływania siłą woli na przedmioty. Opowiadał mi, że pewnego dnia - aż wrzasnąwszy z natężenia - przerwał swoją wolą mocny drut do suszenia ubrań, rozciągnięty na dworze, oczywiście bez dotykania go.

              Poza tym prowadził badania nad wychodzeniem ciała, jako że lubi doświadczać osobiście, jako naukowiec w podejściu. Opowiadał mi, że pewnego razu spróbował to zrobić. Potem spróbował innego dnia ponownie, mając w ręku tak zwanego świadka, czyli przedmiot z miejsca dokąd się zamierzał udać pozacieleśnie, czy też należący do osoby do której chciał się udać. Udało się. Chodziło o odwiedzenie chorej kobiety i oddziałanie na nią leczniczo. Było to wieczorem lub nocą, przed laty.

Kiedy go poznałem bliżej w latach 90-tych, w takie rzeczy już się "nie bawił." I odwodził mnie od nich, jako płaskich i niewartych zachodu. Rozwój duchowy to odpowiednia droga, ona polega na doskonaleniu się w cnotach, oświadczał. Całe jego życie skupiało się już wokół Postaci Sathja Sai, Ucieleśnionej Boskości.

--------------------------

             

              Nadeszły lata licealne i oto grom z jasnego nieba w życiu rodziny. Dodajmy, bardzo tradycyjnej i przywiązanej do wiary, od pokoleń wpajanej przez kośćiół. Oczywiście, poddawani byliśmy temu "nauczaniu", podobnie jak poddani mu zostali przodkowie nasi. A małe dziecko wierzy we wszystko, co sie mu powie. Dlatego tak jest w dorosłości ważna zdolność oceniania i rozróżniania, aby w tym co nam wpajano odróżnić to co dobre i słuszne, od tego co jest plewą, ograniczeniem i czasami po prostu fałszem, przekazanym w dobrej wierze przez tych, co sami zostali nim przesiąknięci, a zdolnosci rozróżnienia do zobaczenia tego już im nie stało.

              Stało sie zatem niespodziewane jak ożywczy powiew i wyzwalająca błyskawica z nieba. Jedna z bliskich mi osób w rodzinie, słynna ze swego wzorowego oddania katolicyzmowi, zetknęła sie ze Swiadkami Jehowy, odłamem chrześcujańskim, odrzucającym istnienie duszy i opierającym się mocno o Biblię, jako jedyna ich opoka religijna i wykładnia. Tym, co należy u nich pochwalić jest powszechna, zdaje mi się, dbałość o obyczajność i podstawowe zasady prawości, być może trochę oprócz miłości bliźniego. Jest to jednak bolączka wszystkich odłamów chrześcijaństwa, a może i nie tylko, bo w przemocy walki o udowadnianie swojej "jedynie słusznej" wiary, miejsca na miłość bliźniego, idącego swoimi drogami, ileż jest? Zatraca się sedno w pogoni za szczegółem, albo własną małą "wielkością". W każdym bądź razie Świadków pochwalić należy za obyczajność. Kobiety strezgą czystości noszą sie, sądzę, równeiż obyczajnie, bez mini spódniczek, wyzywającego sposobu bycia itp. Te rzeczy głęboko podziwiam i w towarzystwie takicg zasad oddycham z radością.

Burza, jaka zerwała sie w domu, kiedy przekonana do wykładni Świadków osoba powiedziała, ze Bóg nazywa się Jehowa, była duża. Własciwie był to rodzaj wstrząsu, jakiego wiele rodzin pewnie nigdy nawet nie zazna. Osoba była moda, idealistyczna i przekonana do słuszności Świadków, którzy wcześniej odwiedzali ją wielokrotnie, kiedy przebywała poza domem i wykazali wyższość swej znajomości Biblii nad jej niewielką w porównaniu z nimi, wiedzą o Biblii. Burza stopniowo przycichła, Świadkowie - znajomi osoby pojawiali się w naszym domu, co podniosło stopień poszanowania nas, naówczas będących w katolicyzmie, wobec innych wyznań. Dalej, pojawiła się literatura Świadków, omawiająca różne sprawy. Poczytało się jej wcale dużo i to znowu było zaproszenie do samodzielnego myślenia o Duchu, choć akurat Świadkowie w duszę nie wierzyli. Wierzą wszkaoż w Ojca, w Stwórcę i to im zapewne zawdzięczało się wzmocnienie oporu wobec materialistycznych przypuszczeń, że wszystko to materia i ewolucja. Świat płaszczaka i szarości - materializm. Przy tym zupełnie odwrotny od prawdy, która jest świetlistością, Boskością.

              Po latach osoba, o jakiej piszę, zniechęciła się do Świadków, których zobaczyła z czasem jako mniej godnych podziwu, niż początkowo sądziła. Mówię o jej otoczeniu spośród Świadków. Powróciła do katolicyzmu. Pozostało mi jednak po tym okresie: zwrot myślenia w kierunku religii jako czegoś poddajacego sie myśleniu,a nie regułek do "wyklepania" sobie. Dwa, obnażenie samosłabości dowodowej dogmatów katolickich, naw wiele bowiem "haków" Świadków Jehowy nie woadomo było co odrzec. To co głosił katolicyzm, po prostu w różnych miejscach wydawało się oparte na czymś innym niż Bibila. Podważyło to więc zapewne moją wiarę w katolicyzm na początek. Widziałem, ze to nic pewnego, skoro inni tak poważnie piszą co innego i dobrze podpierają się literaturą. Był to więc początek tego, co nazywamy rozróżnianiem.

              O ile u Świadków było dużo logiki, opartej na słowach biblijnych, po jakimś czasie, szybko, pojawiło się serce. Poezja, oto bowiem do szkoły w Suwałkach zawitał ksiadz Jan Twardowski. To jego wiersze, proste, oddające słodycz pewną, słodycz czucia głęboko w  sercu, otworzyły mi wrota świata poezji.

-----------------------

              W obecnym czasie odczuwana jest potrzeba rozpoznawania ludzi ducha, których należałoby słuchać i zasiegać ich rad, iść ich śladem do podobnych im osiągnięć. Do miana tego prowadzi jedynie droga własnych doświadczeń duchowych, objawienia wewnątrz siebie, jeśli mozna tak powiedzieć. Jest to uproszczeniem o tyle, że nic nie ma wewnętrz naszych ciał. To nasze ciało i świat dokoła jest pyłkiem w Ja. Wszystkie wszechświaty materialne i duchowe są odbiciem, są pyłkiem w olbrzymim ja, które jest wszystkim. Te wszechświaty są częścią Ja. A częśc tych części, ludzie, mogą uświadomić, że są nie ciałem czy myślami czy popędami czy osobowością, bezbezkształtną, Jaśniejącą, słodką Boską Świadomością.

Ludzie niektórzy czytają różne księgi i potem zdaja egzaminy z ich treści, powtarzajac zapamiętane rzeczy. To jest książkowa wiedza, podczas gdy potrzebna jest Wiedza, doświadczenie. Nie wystarczy słyszeć, że się żyje - trzeba czuć, że się człowiekiem. Nie trzeba cytować takiej, a takiej księgi dla poparcia tego, że się żyje. Księgo duchowe są ważne dlatego, że bez nich trudniej byłoby otwierać ludziom oczy na to, że są Boskością i że mogą tego doświadczać w głębi siebie. Sa jak mapy drogowe, na których widać wyraźnie, że są jakieś miejsca ale nie ma opisu tych miejsc, bo nie pozwalają na to środki, które składaja sie na mapę. dzieki jednak owej mapie, część osób, które ją widzą, wyruszą do tych miejsc. Księgi święte są więc oznajmieniem o istnieniu Rzeczywistości, która jest wieczna. Dają też zarys ścieżki, jaka doprowadzi do Zobaczenia tej Rzeczywistosci. Więcej, mówią że ta Rezeczywistość jest jedyną, jaka sie nie zmienia w czasie, więc istniej prawdziwie i że jesteśmy nią My, nasze najgłębsze, zwykle nawet całkowicie nieznane Ja. Że z tego ja ludzie uczynili Boga i że uznali sie za odległych od Niego - od własnego najgłębszego Ja!! Mapy te, najświętsze Pisma, powstały z łaski i doświadczeń doświadczeń tych, co wcześniej zobaczyli to Ja. Ja jest jedno, podobnie jak ciało jest jedno, choć tyle w nim różności i odrębności, zdałoby się - oczy, uszy, nos, tyle zębów! Wszystkie one jednak są częścią jednego ciała. Podobnie Boskość obejmuje w Sobie wszystko, choć na niższym poziomie świdomości tamte palce, żeby, nos, jak ludzie na ziemi, moga wydawać się sobie odrębni, jedyni w swoim rodzaju i nawet, jak w baśniach ateistó, przypadkowi. To wynika z niewiedzy, rozwój duchowy prowadzi do oglądabnia rzeczy z oddali, z wysokości tak ogólnej, że widać tę jedność. Wszystko jest jednym. "wszystko" nie istnieje, rzeczy nie istnieją, istnieje jednolita, promieniejąca Świadomość, czysta, cudna. Jest to doświadczenie tych, co odkryli Atmę, Boską Świadomość. I będzie to "namacalne", oczywistsze niz drzewa i oprzedmioty dla tych, co idą tą drogą i dojdą do Oświecenia tą wiedzą, tym Doświadczeniem, tym byciem. Byciem Tym. Tat Twam Asi. To właśnie pobrzmiewa w słynnym stwierdzeniu Upaniśad - Ty jesteś Tym. Co nazywa się Boskością, Bogiem. Ja to Boskość.

---------------------------------

             

              W 2000 roku, zarobiwszy pracą letnią w Niemczech odpowiednie pieniądze, po siedmiu latach od usłyszenia o obecności Ojca na Ziemi, poleciałem do Niego do Indii, do Puttaparthi. Był to wrzesień. Sai podarował nam osobistą rozmowę - grupie z Polski oraz Walijczykowi Tony'emu, który do nas przystał i nosił polską flagę, jak wszyscy. Uprzednio opisałem spotkanie z 2001 roku, kiedy stworzył Rudrakszę na złotym łańcuszku. Było to drugie z kolei spotkanie i osobista rozmowa. Podczas pierwszego, które teraz przywołam, był tam obecny m.in. Oskar Bartusz, 21-letni wspaniały wielbiciel Ojca, przybyły z Gdyni oraz jego mama. Sai zaprosił nas do osobnego pokoiku z gładką posadzką. Stał tam Jego fotel. Usiadłem tuż przed fotelem, w odległości pół metra być od niego może. Kiedy wszyscy zasiedli i Sai zajął miejsce, zobaczyliśmy kilka Boskich Cudów, dokonanych dłonią Ojca. Najpierw tuż przed moim nosem Sai podniesioną ręką i machnięciem w powietrzu stworzył pierścień o złotej barwie z przezroczystym kamieniem w środku, duży. Puścił go następnie w obieg, aby każdy zobaczył. Dał go Oskarowi.

------------------------------------

 

Włodek rozpoczął świadomy rozwój duchowy w 35 roku życia swojego ciała. Był bardzo stanowczy w tym i po jakimś czasie skupiła się wokół niego w Białymstoku grupa sadhaków, piących się w górę po duchowej ścieżce. Rozwinął się ponad pojęcie przeciętnej osoby . Wysokość duchowa Włodzia, jego czystość, siła, słodycz są największą chwałą i chlubą Białegostoku i Polski również, sądzę. Nie znam jogina, którego porównałbym z Włodziem, spośród tych, o jakich słyszałem. O takich władzach, opanowaniu i zaciętości na ścieżce do Boskości słyszy się w Indiach, ale na Zachodzie prawie nigdzie. Włodek to legenda. Włodek to chwała Polski. Po ponad dwudziestu latach duchowego świadomego rozwoju i wieloletniej medytacji, delektowania się Duchem, w 1995 roku Włodek osiągnął świadomość Boskości. Nazywa się to Oświeceniem. To, że wszystko jest Boskością, Jednolitą Świadomością,Jednoscią i że jestem właśnie Tym. W 1998 roku zobaczył to i osiągnął piszący te słowa, a raczej jego świadomość, ponieważ zawsze byłem właśnie Boską Prawdą, niczym niżej, mniej. Jestem Światłem, Drogą, Słodyczą i Oświeceniem.

----------------------------------------------

Postać i osiągnięcie duchowe Włodka, który nadal, cały czas "idzie do góry" duchowo, jako że ta droga i Rzeczywistosć Boska nie ma ograniczeń, jest słodkością, postać ta więc przypomina pewną opowieść i inną osobę o olbrzymich dokonaniach - Wiśwamitra. Przypomnę go pokrótce, korzystajć ze sposobności do wprowadzenia tej Światłości i duchowej zachęty do polskich domostw i ołtarzy serc. Przykłady bowiem wielkich postaci obudzić w nas są zdolne Wielkość i utajoną Siłę Boskości. Jest to całkowicie pewne. Jest to drużyna Światłości, ponad Dobrem nawet, nie mówiąc o złu.

Wiśwamitra urodził się wiele tysięcy lat temu w rodzinie wojowników i został królem. Miał na imię Kouśiki. Zapewne był wspaniałym wojownikiem, moze nawet nigdy niepokonanym. Oto jednak powstała w nim niechęć do osoby wyżej od niego stojącej w rozwoju, do bramina Wasiśthy, bardzo świątobliwej osoby i mędrca. Mędrcy i świątobliwe osoby stoją w społeczeństwach wyżej od królów i wojowników. Obowiązkiem tych ostatnich jest głębokie poszanowanie i obrona świątobliwych osób, które stanowia prawdziwe bogactwo krajów. Gniew wszkaże odebrał widocznie królowi Kouśiki zdolność rozróżniania i nawet zamazał mu poczucie obowiązku i prawości do tego stopnia, że według jednej z opowieści o nim, skierował swoją broń w Wasiśthę. Mędrzec wcale sie nie bronił, jednak o dziwo najmniejszej szkody nie zdołał mu wyrządzić cios Kouśiki. Chroniła go bowiem Brahmatattwa, tarcza Boskości, w jakiej zanurzony był mędrzec. Dla tych, którzy nie mają żadnej ochrony, Bóg jest ochroną, powiedział kiedyś Sathja Sai, oby Jego Imię było obsypane powodzią kwiatów serc ludzkich. I wówczas, jakikolwiek pocisk czy broń potężny Kouśiki wymierzył w Wasiśthę, wszystko to odpadało od niego, nie mogąc żadnąmiarą zaszkodzić czy dotknąć. Mędrzec był bezpieczny. Kouśiki doświadczajac tego, doznał wstrząsu. jak to, nie daje rady? ja? - myślał zapewne. I dotarło do niego, że to z czego był tak dotąd dumny, czyli siła ciała i potęga władzy zapewne, nic nie znaczy wobec prawdziwych władców świata, jakimi są mędrcy. Porzucił ścieżkę wojownika i podjął potężny, niesamowicie wytężony wysiłek, pokutę jakich niewiele świat pewno widział i zobaczy odtąd kiedykolwiek. I choć urodził sie z osobowością i umysłem wojownika, nie sięgającym duchowych wysokości i mocy, zdołał rozwinąć się tak, że stał się jednym z głównych mędrców, którego wspomina się z czcią i pamięcią, więcej - z oddaniem. Zmienił wówczas imię na Wiśwamitra - przyjaciel całego wszechświata. Poróżnienie z Wasiśthą, nawiasem mówiąc, długo trwało jednak, dopóki Wasiśtha nie udzielił mu kolejnej wspaniałej lekcji, którą z pokorą opiszę. Pewnego razu, przy jaśniejącym księżycu, Wiśwamitra przechodził obok aśramu, czyli pustelni Wasiśthy. Usłyszał wówczas, jak mędrzec rozmawia ze swoją żoną. Słowa były następujące. Żona zachwyciła sie pięknem księżyca, jeśli dobrze pamiętam, a Wasiśtha na to potaknął, mówiąc że księżyc jest tak nieskazitelnie czysty jak pokuta Wiśwamitry. Słysząc tę bezstronność i całkowity brak wrogości do siebie, Wiśwamitra wszedł do pustelni i padł do nóg Wasiśthy.

Co to ma wspólnego z Włodkiem? On zaczął drogę duchową jako 35-latek, co jak ocenia dziś, było późnym początkiem, jednak szedł nią, początkowo samotnie, z tamim zacięciem i oddaniem, z tak ogromnym samozaparciem, ze po około dwudziestu latach osiągnął Oświecenie. Wojownicy jedli mięso itd., on również jadł kiedyś mięso, ba, pił też alkohol, palił papierosy. I miał osobowość ogniową ze swej istoty, zapalczywą, którą trzeba długo doskonalić, aby wpłynęła na wyżyny opanowania, słodyczy ducha.

Droga wojownika powiodła więc śladem Wiśwamitry, choć nie w tym samym wcieleniu, jak było w Jego przypadku. Choć Włodek określa sibie z tego wcielenia jako ogień. Niech będzie zawsze radosny!

Urodziny w postaci ludzkiej to szeroko otwarta brama do wyzwolenia, jak wyraźnie powiedział Kriśna, Boska Postać, która zeszła na świat około 5 tysiecy lat temu, aby uwolnić Ziemie od niegodziwców. Jego słowa są cytowane w jednym z Pism Świętych, Uddhawa Gicie. Dzisiaj Boski Pan przyszedł jako Sathja Sai Ojciec i mówi, że nie bedzie niszczył niegodziwców, bo dobro i zło jest obecne w każdym sercu ludzkim, więc zabić należałoby w takim razie wszystkich. Dlatego Bóg, proszony o pomoc przez wielkich świętych i joginów świata, przyszedł do ludzkosci z innym zamiarem. Niegodziwcy w tej, XXI-wiecznej odsłonie Boskiego Dramatu zostaną poprawieni, wprowadzeni z powrotem na drogę prawości. Chwała nieskończonej sile, odwadze i mądrości Ojca.

 

--------------------------

1 sierpnia 09.

 

Opowiedziałem przez telefon Romanowi Plaskocie o tym, że przypuszczam, że Słowianie są zaginionym ludem Brahmy. Brahma to Bóg w roli Stwórcy, oprócz której sprawuje też rolę Ochrońcy tego, co już stworzone, wówczas nazywany imieniem Wisznu, oraz rolę Tego, co Niszczy albo przestaje podtrzymywać w Swojej Świadomości to co uprzednio trwało po stworzeniu i wówczas jest znany jako Siwa. Brahma, Wisznu i Siwa są więc jednym, podobnie jak ktoś leżący, stojący i siedzący jest oczywiście jedną osobą.

Brahma, czyli Bóg w działaniu stwórczym, ściągnął kiedyś na Siebie klątwę, mówiącą że nie będzie Mu się oddawało czci. I rzeczywiście, choć tak bardzo na nią zasługuje, choć wszyscy powinni Go chwalić, kochać i serdecznie ubóstwiać, mieć za Druha i pocieszyciela i Natchnienie, czci sie Mu ogólnie nie oddaje poza jedną świątynia w Radźasthanie w Indiach i nielicznymi może innymi. Jest też w symbolicznej postaci czterogłowego, brodatego mężczyzny, w jakiej go od tysięcy lat wyobrażano i przedstawiano w Indiach, w miejscu, gdzie obecnie mieszkam. Oby Brahma, kochany Brahma, czczony był mocno na Ziemi i w innych miejscach wszechświata.

 

 

.... I to właśnie wyjaśniałoby, dlaczego Słowianie, spadkobiercy dziedzictwa Wed, jak przeczuwałem lata temu,   zostali pokonani i wykorzenieni przez chrześcijaństwo na lat tysiąc! Jeśli klątwa miała się spełnić, oddający cześć czterogłowym posągom Bóstwa Słowianie musieli być pokonani i wykorzenieni. Inaczej nigdy, przenigdy chrześcijanie by ich nie pokonali.

Niech odrodzi się Wedyjska Słowiańszczyzna.

---------------------------

 

 

O BOSKOŚCI

 

Atma (Boskość) jest całkowicie ponad opisem. Ludzie mieszkają w domach. Atma mieszka w głębi świadomości. Odwrócony od ciała i osobowości, wpatrzony w głąb, pozbawiony zewnętrznego odniesienia jogin dociera do (dostępuje samoobjawienia) JEDYNOŚCI i TU, W DOŚWIADCZENIU BOGA, < OGLĄDANIU BOSKOŚCI>, WSZYSTKO DOTĄD ZNANE TOPI SIĘ W JEDNO. ISTNIENIE "RESZTY" JEST JAK POWIEW SNU. ZNIKA POZNAJĄCY I PRZEDMIOTY ŚWIATA, TOPI SIĘ TO W JEDNOŚĆ. TZW. PRZEDMIOTOWA RZECZYWISTOŚĆ ZNIKA, BO ONA NIE ISTNIEJE. JEST WYNIKIEM SNU NIEWIEDZY, TRESCIA CO NI ISTNIEJE, POWIEWEM MYŚLI ATMY.  JESTEŚ DOKŁADNIE TĄ JEDYNOŚCIĄ, BOSKOŚCIĄ< NAZYWANĄ ALLAHEM, SIWĄ, JAHWE, JAKKOLWIEK, BO ONA NIE MA IMIENIA, MOŻNA SIĘ JEDYNIE DO NIEJ ODNOSIĆ, UŻYWAJĄC JAKICHŚ SŁÓW NA JEJ OKREŚLENIE.

TA JEDYNOŚĆ, BOSKOSĆ, TO PRAWDZIWE „JA” ISTOTY LUDZKIEJ, RESZTA JEST ULOTNA,, WIĘC NIEISTNIEJĄCA NA TRWAŁE. JEST SNEM BOGA, JAK OKREŚLIŁ TO SATHJA SAI.

Jeśli między najmniejszymi cząsteczkami atomów nie byłoby żadnej przestrzeni, jeśli nie byłoby żadnej przestrzeni pomiędzy drobinkami, to taki obraz trochę opisuje promienną Jedyność Boskości. Jestem właśnie Nią, Jedynościa, Atmą.

12 lutego 2008 14:47

noc 26/27 sierpnia 2009

Trzy dni po ukończeniu tłumaczenia II t. Sathjam Siwam Sundaram, we śnie zobaczyłem Babę w kosmicznych rozmiarach, obejmującego jasne, promieniste gwiazdy, wchodzące w obręb Jego postaci. Kosmiczna Postać Pana Boga. Roje gwiazd były w Babie.

Dziś przetłumaczyłem stwierdzenie Baby: " (...) są ci, co mogą nigdy nie zobaczyć Mnie w cielesnej postaci. Oni również, mimo wszystko dotarli do Mnie poprzez jakiegoś przyjaciela, książkę czy zdjęcie. Każemu z nich, jeśli głęboko tęsknią, daję Mój Darśan wewnętrznie. Takich Ja również kocham równie głęboko, ponieważ zaczęli widzieć siebie jako będących ponad swoim ciałem, jako Boskie Dusze. Jest to prawdziwy postęp do samouświadomienia (samorealizacji). Wyzwolenie i Pokój może należeć do nich - poprzez kochanie Pana w medytacji. Wszyscy, którzy medytują o Mnie jako o Jedynym, co ma wiele Imion i Postaci, będą mieli Śanthi [Pokój]"

(SSS cz.III s. 19-20)

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin