J.Strzelczyk - Z dziejów Słowiańszczyzny Połabskiej.pdf

(503 KB) Pobierz
322049773 UNPDF
SŁOWIANIE W TURYNGII
Przygoda opata
Opat potężnego i słynnego później klasztoru benedyktyńskiego w Fuldzie, Sturm
(rządził opactwem w latach 744—779), w trakcie jednej z podróży dotarł do szlaku handlowego
prowadzącego z Turyngii do Moguncji. Drogę przecinała rzeka, nosząca, tak jak i klasztor, nazwę
Fulda, Jeżeli wierzyć autorowi Żywota Sturma, w miejscu tym bogobojny opat: “natknął się na
wielki tłum Słowian, którzy kąpali się i obmywali swoje ciała w tej rzece. Zwierzę, na którym
siedział, poczęło się płoszyć i wstrząsać na widok ich gołych ciał; również i mąż boży cofnął się
z przestrachem przed ich odorem. Gdy oni zwyczajem pogańskim zaczęli łajać sługę Pańskiego i
chcieli go ugodzić, zostali powstrzymani i odwiedzeni od tego mocą Bożą. Któryś z nich,
odgrywający rolę tłumacza, zapytał go, dokąd jedzie, a ten odpowiedział mu, że zmierza do
górnego odcinka puszczy".
Niestety, żywotopisarz nie zanotował, czy Słowianie owi byli mieszkańcami tych okolic,
czy też może — wszak wyraźnie mowa jest o szlaku handlowym — chodzi o odpoczywającą
karawanę kupców z bardziej na wschodzie położonych rdzennych krajów słowiańskich, jak na
przykład Czechy, Ruś czy Polska.
Rzeka Fulda 1 , nad której górnym biegiem leży wspomniany klasztor, płynie po
górzystych i wyżynnych obszarach dzisiejszej Hesji — kraju położonego w samym sercu
Niemiec. Jak wyjaśnić obecność Słowian w VIII wieku tak daleko na zachodzie, na obszarach od
wieków rdzennie niemieckich?
Nieco zapewne wcześniej od opisanego tu wydarzenia, w 751 roku słał listy do
papieskiego Rzymu wielki misjonarz, przybysz z dalekich Wysp Brytyjskich Winfryd, bardziej
znany pod chrześcijańskim imieniem Bonifacego. Bonifacy, zwany dla swych zasług misyjnych
“apostołem Germanii", stał na czele archidiecezji mogunckiej, której podlegały wschodnie
prowincje ówczesnego państwa frankijskiego, m.in. Turyngia. W granicach metropolii
mogunckiej znajdowała się również ludność słowiańska, dotąd nie nawrócona na wiarę
chrześcijańską. Jeden z listów Bonifacego do papieża zawierał pytanie, czy należy brać czynsz od
owych pogańskich Słowian. List ten wprawdzie nie dochował się do naszych czasów, zachowała
się natomiast odpowiedź papieża Zachariasza, który nader realistycznie polecił Bonifacemu
respektować istniejący stan rzeczy: “[...] jeżeli [Słowianie — J.S.] siedzieli tam poprzednio nie
płacąc daniny, to i na przyszłość będą tę ziemię uważać słusznie za swoją własność; jeżeli zaś
składali daninę, wiedzą, że ziemia ta posiada innego właściciela".
Przenieśmy się teraz w myślach jeszcze sto lat wcześniej — chodzi o łata 632—633.
Państwo frankijskie stanęło wobec niespodziewanego niebezpieczeństwa w Europie środkowej:
federacji różnych plemion słowiańskich zorganizowanych we wczesnopaństwowy system przez
niejakiego Samona (podobno niegdyś kupca frankijskiego!). Jedno z nielicznych źródeł
frankijskich z tego okresu, Kronika tzw. Fredegara, której zawdzięczamy niemal wszystko, co
wiemy o owym “państwie Samona", przynosi m.in. następującą wiadomość: po przegranej dla
Franków bitwie pod grodem Wogastisburgiem 2 “także Derwan — książę plemienia Surbiów,
które należało do szczepu Sklawinów i od dawna już przynależało do królestwa Franków —
przyłączył się wraz ze swoim ludem do królestwa Samona".
Co to za “Surbiowie" i co znaczy zdanie, jakoby “od dawna", a więc przed rokiem
632—633, mieli oni podlegać Frankom?
Pierwsi Słowianie w Niemczech środkowych
W drugiej połowie VI wieku nad środkową Łabą, na północ od Gór Kruszcowych,
1
Jest dopływem rzeki Werry, a wraz z nią wpada do Wezery
2
Nie zlokalizowanym dotąd przez historyków.
pojawiły się pierwsze grupy ludności słowiańskiej. Widomymi pozostałościami tych pionierów
są szczątki naczyń glinianych należących do typu tzw. ceramiki praskiej. Były to naczynia
ręcznie lepione, dość prymitywne, o kształcie jajowatym, o powierzchni z reguły nie zdobionej
oraz o niskim, słabo wyodrębnionym brzegu. Jak dotąd — bo liczba ta ciągle się powiększa —
udało się archeologom w 15 miejscach w Niemczech środkowych odnaleźć szczątki ceramiki
typu praskiego. Znaleziska te skupiają się przede wszystkim wzdłuż środkowej Łaby. Gdzie
indziej w Niemczech podobnej ceramiki nie odnaleziono. Nie była ona również znana na
przykład na ziemiach polskich, natomiast masowo występuje w Czechach. Nie ulega wątpliwości,
że ludność słowiańska posługująca się ceramiką typu praskiego przybyła na obszar dzisiejszych
Niemiec z Czech. Wniosek ten znajduje potwierdzenie w danych dostarczonych przez
językoznawstwo. Otóż do najstarszych nazw słowiańskich na obszarze międzyrzecza Łaby i
Soławy należą nazwy złożone typu Kosobody lub Žornošeky. Zupełnie zbliżone nazwy
miejscowe występują na obszarze Czech i nigdzie poza tym. Widocznie nazwy tego typu
zostały przeniesione na północ przez ludność ceramiki praskiej.
Z tego samego kierunku, czyli z Czech, wyszła nieco później druga fala osadnictwa
słowiańskiego, dla której charakterystyczna była ceramika wypalana na kolor szary. W
przeciwieństwie do fali z ceramiką praską, ludność ceramiki szarej skierowała się raczej na
obszary położone w dorzeczach rzeki Muldy (lewy dopływ Łaby) i środkowej Soławy.
Tymczasem ludność ceramiki praskiej, posuwając się w dół Łaby, zetknęła się z czasem z
innymi plemionami słowiańskimi, różniącymi się od niej odmiennym dialektem oraz pewnymi
cechami kultury materialnej. Plemiona te przywędrowały z bliżej nie określonych obszarów
dzisiejszej Polski. W rezultacie zetknięcia się tych dwóch prądów osadniczych, nad środkową
Łabą oraz w dorzeczach Haweli i Sprewy rozwinęła się odrębna grupa kulturowa, której
najłatwiej uchwytną cechę stanowi tzw. ceramika brunatna.
Tak w najogólniejszym zarysie przedstawiają się dostępne poznaniu najwcześniejsze
ślady ludności słowiańskiej w Niemczech środkowych. Żadne źródło pisane nie zanotowało tych
wydarzeń. W każdym razie ze starej, germańskiej ludności międzyrzecza Soławy i Łaby w
wieku VII nie pozostało prawie nic. Obszar ten stał się, podobnie jak — choć zapewne
nieco później — cała wschodnia część Niemiec po środkową i dolną Łabę, krajem czysto
słowiańskim.
A jeszcze dalej?
Biograf cesarza Karola Wielkiego (panował w latach 768—814) Einhard napisał, że rzeka
Soława dzieliła germańskich Turyngów od Serbów połabskich (bo taka była nazwa jednego z
plemion słowiańskich, później rozszerzona na cały zespół pokrewnych plemion słowiańskich z
południowej części Połabia). Einhard miał rację tylko częściowo: istotnie Soława stanowiła na
kilka wieków wschodnią granicę osadnictwa germańskiego, tylko jednak na niektórych odcinkach
była zachodnią granicą Słowian. Osadnictwo słowiańskie bowiem na szerokim froncie
przekroczyło tę rzekę 3 .
Powstaje nader istotne pytanie: kiedy właściwie Słowianie przekroczyli Soławę i osiedlili
się w środkowej i zachodniej Turyngii? Czy miało to miejsce w VI bądź VII wieku, czy też
może później w wiekach VIII—IX? Nie chodzi przy tym jedynie o chronologię, ale o sam
charakter osadnictwa słowiańskiego. Jeżeli osady słowiańskie na zachód od Soławy powstały w
wiekach VI—VII, to oznaczałoby to, że są rezultatem swobodnej ekspansji niezależnych pod
względem politycznym plemion słowiańskich. Jeżeli natomiast udałoby się wykazać, że osady
słowiańskie powstały dopiero w czasach późniejszych, powiedzmy: począwszy od końca VIII
wieku, kiedy to pod rządami Karolingów nastąpiła znaczna konsolidacja polityczna obszarów
niemieckich, to trzeba by przyjąć, że osadnictwo słowiańskie jest rezultatem nie własnej, lecz
3 Przekroczyło również miejscami środkową i dolną Łabę, zwłaszcza w tzw. Starej Marchii i
Hanowerskim Wendlandzie (czyli dosłownie: Kraju Słowian). O wyjątkowo długim przetrwaniu szczątków ludności
słowiańskiej w tym ostatnim kraju piszę w rozdziale “Ostatni Słowianie nad Łabą . Liczne i zwarte grupy
słowiańskie zasiedliły też północno-wschodnią Bawarię, a więc obszar położony na południe od Turyngii.
cudzej inicjatywy, że Słowianie przybyli do Turyngii za przyzwoleniem królów frankijskich,
miejscowych możnych lub instytucji kościelnych, a może nawet na ich rozkaz.
Po cóż jednak Niemcy mieliby ściągać w swe dobra osadników słowiańskich?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Wielcy właściciele ziemscy (obojętnie czy w tym
charakterze występował sam monarcha, czy któryś z jego świeckich lub duchownych wasali) dą­
żyli do maksymalnego powiększenia swoich dochodów. Głównym źródłem bogactwa była wtedy
— i długo jeszcze potem — ziemia, ale nie ziemia jakakolwiek (tej wszędzie było pod
dostatkiem), tylko ziemia uprawiana, przynosząca utrzymanie swym bezpośrednim pracownikom
— chłopom, a właścicielom ziem — królowi bądź feudałowi — daniny i czynsze. Zaludnienie
Niemiec środkowych było zaś szczupłe, nie tylko w porównaniu ze stanem dzisiejszym. Wielka
wędrówka plemion germańskich wieków III—V wyprowadziła nad Dunaj i Morze Czarne oraz w
granice państwa rzymskiego dużą część miejscowych plemion germańskich, choć i tak część
jedynie wzięła udział w migracji (Hermundurowie, Semnonowie, Cheruskowie). W VI wieku
wojny Franków z Turyngami i Warnami (ci ostatni byli wschodnimi — przez Soławę —
sąsiadami Turyngów) ponownie zdziesiątkowały ludność.
W owych czasach nikt nie pytał przybysza, jakiej jest narodowości 4 . Przecież sama
monarchia Franków stanowiła już w VI i VII wieku konglomerat romańsko-germański.
Niezależnie od tego Słowianom sprzyjały okoliczności polityczne. Dla frankijskich
Merowingów, toczących ciężkie boje z plemionami germańskimi, sadowiące się nad Soławą
plemiona serbskie były z pewnością pożądanym sojusznikiem. Dopuszczenie, by poszczególne
grupy ludności słowiańskiej osiadały na nie uprawianych dotąd gruntach Turyngii, co przecież
rozsadzało etniczną zwartość świeżo podbitego kraju, mieściło się w strategii Franków.
Z drugiej zaś strony, gdy podbici Turyngowie, korzystając z późniejszego osłabienia
merowińskiej “Frankii", zaczęli prowadzić politykę de facto od Merowingów niezależną i nie
wahali się niejednokrotnie przeciwstawiać Frankom zbrojnie, sami musieli pilnie zabiegać o
spokój na wschodniej granicy, przynajmniej jeżeli chcieli uniknąć wojny na dwa fronty.
Zrozumiałe, że w takich warunkach trudno było powstrzymać infiltracje ludności słowiańskiej
w głąb terytorium niemieckiego.
Wielu jednak uczonych — głównie, ale nie tylko niemieckich — było i jest zdania, że
geneza osadnictwa słowiańskiego na zachód od Soławy jest inna. Otóż w X i XI wieku, gdy silni
władcy niemieccy z dynastii saskiej podjęli próbę podboju całej Słowiańszczyzny połabskiej,
osadzali licznych jeńców słowiańskich w swoich dobrach w głębi kraju. Często przenoszono w
ten sposób całe rodziny, a nawet wsie słowiańskie. Byłoby to więc osadnictwo stosunkowo późne,
niesamodzielne, o charakterze przymusowym. Owi jeńcy słowiańscy byliby tylko biernym
narzędziem polityki osadniczej władców.
Pogląd taki opiera się na kilku spostrzeżeniach. A więc przede wszystkim jak dotąd
archeologowie nie potrafią wskazać najstarszej wczesnosłowiańskiej ceramiki (np. typu
praskiego) pochodzącej z obszarów na zachód od Soławy. Po drugie: największe skupiska osad
słowiańskich zaznaczają się na tych terenach, gdzie istniały wielkie kompleksy dóbr należących
bezpośrednio do królów niemieckich lub wielkich klasztorów — Fuldy i Hersfeldu. Do takich
obszarów należało na przykład pogórze Harzu, obszar tzw. Vogtlandu (czyli kraju zarządzanego
przez wójta królewskiego) nad górną Soławą, jak również teren położony na północ od dolnej
Unstruty (tzw. Hassegau).
Spostrzeżenie jest słuszne, ale wytłumaczenie tego zjawiska jest znacznie prostsze.
Otóż wydaje się, że rzekome zagęszczenia śladów słowiańskich na wymienionych obszarach
tłumaczą się w dużym stopniu faktem lepszego udokumentowania źródłowego dziejów tych
właśnie okolic. Po prostu osada słowiańska miała większe szansę, by doczekać się wzmianki w
źródle pisanym, gdy znajdowała się w pobliżu dworu królewskiego lub biskupiego, gdzie
monarcha wraz ze swą kancelarią stosunkowo często przebywał niż w sąsiedztwie bardziej
oddalonych od “wielkiego świata" dworów i stolic biskupich zakątków Turyngii.
4 Podobnie kilka wieków później książęta polscy bez żadnych oporów chętnie kolonizowali swój kraj
przybyszami niemieckimi.
Wolni czy niewolni?
W 1136 roku opat klasztoru św. Piotra w Erfurcie nadał czterem Słowianom cztery łany
ziemi we wsi Bachstedt w dziedziczne użytkowanie w zamian za roczny czynsz. Ciekawe, że
przynajmniej trzech z nich nosiło czysto niemieckie imiona: Herold, Udalryk i Kuno (czwarty
miał na imię Luzicho) i że byli “gośćmi" (hospites) landgrafa Turyngii. Sposób postępowania
owych słowiańskich osadników może być, jak sądzę, przykładem dość typowym. Otóż za
własne pieniądze kupili oni najpierw jeden łan ziemi w wymienionej wsi, po czym
przekazali ją na prawie prekaryjnym klasztorowi św. Piotra. Zrzekli się przez to wprawdzie
własności nowo nabytej ziemi, ale dobrze wiedzieli, dlaczego to czynią. Zgodnie bowiem z
powszechnie w średniowieczu stosowaną praktyką otrzymali natychmiast ów łan z powrotem w
charakterze lenna klasztoru, a opat, jak widzieliśmy, dołożył do tego łanu aż trzy dalsze. Obie
strony były zadowolone: Słowianom łatwiej było żyć i gospodarować na 4 łanach niż na
jednym, nawet po uwzględnieniu konieczności uiszczania corocznego czynszu; klasztor o l łan
zwiększał swoje tytuły własności, a jednocześnie do kasy rozpoczęły wpływać czynsze z
łanów, które dotąd — jako nie uprawiane — nie przynosiły w ogóle żadnego dochodu.
Podany przykład dowodzi, że jeszcze w I połowie XII wieku byli w Turyngii Słowianie
cieszący się wolnością osobistą, zdolnością do czynności prawnych oraz dysponujący pewną
sumą pieniędzy. Ale i w VIII, i w IX wieku w dokumentach klasztoru fuldajskiego zachowało
się stosunkowo dużo wzmianek o darowaniu przez poszczególnych Słowian ziemi na rzecz
opactwa. Czynić darowizny mogli tylko ludzie wolni, cieszący się uznanym prawem własności
swej ziemi. Nie mogli zaś takimi być np. jeńcy wojenni. Trzeba więc przyjąć, że przynajmniej
część ludności słowiańskiej w Turyngii była wolna od samego początku, a wolność ta była
rezultatem swobodnego, zdobywczego przybycia niegdyś jej przodków do Niemiec
środkowych.
Czyż zresztą pytanie św. Bonifacego skierowane do papieża, o którym czytaliśmy już
nieco wyżej, miałoby sens, gdyby w diecezji mogunckiej znajdowali się tylko Słowianie
uzależnieni od jakiejkolwiek władzy (poza formalnym uznawaniem zwierzchnictwa królów
frankijskich)? Czynsz od takich Słowian byłby przecież zrozumiały
Nazwy mówią
W różnych miejscach Turyngii z różnym nasileniem zachowały się nazwy miejscowości
pochodzenia słowiańskiego. Oto przykłady pierwsze z brzegu: Bohlen (słów. Bielin), Oberpörlitz
(w drugiej części nazwy rozpoznajemy słowiańskie słowo Pogorelica), Döbritschen, Liskau,
Lüfaschütz. Aczkolwiek wyjątki są możliwe i stwierdzone, to przecież jako regułę należy
przyjąć, że słowiańskie nazwy miejscowe mogły być nadane tylko przez Słowian,
Ale obok nazw o brzmieniu słowiańskim jeszcze inne kategorie nazw przypominają
dawnych mieszkańców tych ziem. Słowian nazywano w Niemczech Wendami (Wenden); zdaniem
wielu uczonych nazwy miejscowe Wendhausen i podobne mogą wskazywać na to, że mieszkali
tam Słowianie. Nierzadko jedną część wsi zamieszkiwali Słowianie a drugą Niemcy. Wtedy
okoliczni Niemcy mówili np. o wsi Windisch-Schwabhausen (po łacinie Suabehusa slavica) w
przeciwieństwie do Deutsch-Schwabhausen (po łacinie Suabehusa teutonica).
Jest jeszcze ciekawa grupa nazw mieszanych, to znaczy nazw utworzonych częściowo ze
słów słowiańskich, a częściowo z niemieckich. W roku 874 wymieniono w Turyngii miejscowość
Wonisesthorp. Pierwsza część tej nazwy stanowi zniekształconą przez nie znającego języka
słowiańskiego pisarza postać słowiańskiego imienia Bonesz lub Bonisz, druga to niemiecka
końcówka dorf , czyli wieś. Nazwę można by więc przetłumaczyć jako “wieś Bonisza". Podobnie
Bogomelesdhorp to “wieś Bogumiła", Zcezlauwendorf to “wieś Czesława". Takie nazwy mogli
miejscowościom nadawać tylko Niemcy, ale w takich miejscowościach musieli kiedyś
mieszkać Słowianie.
Istnieją i inne nazwy mieszane — np. nazwa Volcmeriz. Pierwszy jej człon zawiera
niemieckie imię Volkmar, natomiast końcówki "iz", "itz" nie da się bez kłopotu wywieść z
języka niemieckiego. Jest to końcówka słowiańska, w dodatku końcówka bardzo stara, taka
sama, jaką odnajdujemy w nazwach polskich: Biskupice, Naramowice, Wierzbięcice. Czyli
zachodzi tu odwrotna sytuacja nie tylko językowa, ale i historyczna. Takie nazwy mogli
nadawać tylko Słowianie, ale w miejscowościach tak nazwanych musieli żyć kiedyś Niemcy.
Inaczej nazwa nie miałaby sensu.
Nazwy mieszane dowodzą jeszcze jednego wielkiej wagi zjawiska. Otóż mogły one
powstawać tylko tam, gdzie w bezpośrednim sąsiedztwie mieszkali Słowianie i Niemcy, inaczej
nie byłyby zrozumiałe. Wbrew różnym, przebrzmiałym już obecnie w nauce, dawniejszym
poglądom, osadnictwo słowiańskie i niemieckie rozwijało się w ciągu wieków w sposób
pokojowy. Jedni nie wadzili drugim. Dopiero stopniowo, normalną koleją losu, silniejszy żywioł
niemiecki zdobywał przewagę. Małżeństwa mieszane, codzienne kontakty sąsiedzkie,
upodabnianie kulturowe, wpływ kościoła — musiały działać niwelujące. Najsilniej w tym
kierunku działał jednak ustrój feudalny, równający stopniowo niemieckich i słowiańskich
chłopów do poziomu chłopów zależnych feudalnie. Wieki XII i XIII położyły, jak się wydaje,
kres odrębności Słowian w Turyngii.
Rewelacje z Espenfeld
W latach 1959—1965, na pagórku oddalonym około półtora kilometra od wsi Espenfeld w
powiecie Arnstadt w Turyngii, odkopano i zbadano duże cmentarzysko słowiańskie. Jest to
pierwsze dokładnie zbadane i — co ważne — zachowane do naszych czasów w stanie nie
naruszonym cmentarzysko słowiańskie na zachód od Soławy i jednocześnie w ogóle najdalej na
zachód położone cmentarzysko słowiańskie. Ogółem zarejestrowano 439 grobów. Cmentarzysko
funkcjonowało mniej więcej od końca X do II połowy XII wieku. Sumienne jego zbadanie
rzuciło jasne światło na kulturę materialną Słowian w Turyngii oraz pośrednio na ich status
społeczny.
Okazało się, że mieszkająca tu grupa ludności słowiańskiej (niestety, jak dotąd nie udało
się odnaleźć przynależnej do cmentarzyska osady słowiańskiej 5 ) bynajmniej nie składała się z
niewolników czy ludzi półwolnych. Przeciwnie, byli to ludzie zamożni, mogący bogato
wyposażyć swoich zmarłych w ozdoby i broń. Liczne na przykład perły, sprowadzane niekiedy
aż z Kaukazu, świadczą o dużej roli handlu w życiu społeczności z Espenfeld. Niewykluczone, że
tutejsi Słowianie, mieszkający w pobliżu niezwykle ważnego szlaku handlowego łączącego
Europę zachodnią przez Frankfurt nad Menem, Erfurt, Lipsk z Wrocławiem, Krakowem i
Kijowem, spełniali jakąś szczególną rolę. Mogli być na przykład, jak przypuszcza Sigrid Dušek,
której dziełem jest naukowe poznanie cmentarzyska w Espenfeld, rzemieślnikami i
przewoźnikami niezbędnymi do obsługi podróżujących kupców. Dzięki temu zdobyli poważną
pozycję materialną, a ta z kolei umożliwiła im stosunkowo długie przetrwanie w dużej, zwartej
grupie. Grupa ta potrafiła zachować niemal nietknięte cechy słowiańskie.
Wykopaliska z Espenfeld w pełni potwierdzają pogląd o normalnym statusie społecznym
przynajmniej części dawnej ludności słowiańskiej w Turyngii. Nie są już obecnie zjawiskiem
unikalnym; badania archeologów NRD objęły bowiem w międzyczasie na obszarze Turyngii
inne stanowiska słowiańskie, które przyniosły nader istotne wyniki badawcze.
W drugiej połowie XVI wieku, a więc w okresie, gdy sytuacja resztek ludności słowiańskiej w
Niemczech na ogół uległa szybkiemu pogorszeniu (zob. niżej, s. 340), w pobliżu Weimaru
połączyły się w jedną — dwie sąsiednie wsie: niemiecka Grossbrembach i słowiańska
Windischenbrembach. Powstała wtedy płaskorzeźba (którą dziś jeszcze można oglądać w
Grossbrembach), przedstawiająca jasnowłosego Niemca i ciemnowłosego brodatego
Słowianina, okrytych jednym dużym kapeluszem i wspólnie dmących w przedmiot, który
można interpretować jako instrument dęty, zapewne róg. Interesujący ten motyw
ikonograficzny wolno uważać poniekąd za symbol, przestrzegający przed uproszczeniami:
niektóre grupy ludności słowiańskiej w Turyngii wcale nie znajdowały się w gorszej sytuacji
5 O tym, że w bliższym i dalszym sąsiedztwie Espenfeld mieszkali liczni Słowianie świadczą i nazwy
miejscowe, i źródła pisane.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin