Skradzione dziedzictwo- rozdział 4.docx

(33 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ CZWARTY

Bella obudziła się i otworzywszy oczy, zobaczyła przed sobą twarz, która ukazywała jej się również we śnie. Usiadła na łóżku.

- Nie chciałem cię przestraszyć - usprawiedliwił się Edward. Bezwiednie poprawiła włosy. Zorientowała się, że leży na sofie w salonie Edwarda, ubrana w haftowaną suknię. Dotknę­ła jej miękkich fałd, przypomniawszy sobie, że przymierzyła ją, aby poprawić sobie humor. Czuła się samotna, podczas gdy jej przyszły mąż zabawiał się na przyjęciu. Nie chciała, żeby zastał ją w tym ubraniu.

- Która godzina?

- Dokładnie nie wiem. Jest po pierwszej, a może po drugiej.

Patrzyła, jak Edward stawia świecznik na gzymsie kominka. Drugi kandelabr znajdował się na stole przy oknie. Migocące światło miękkim blaskiem opromieniło włosy Edwarda, kiedy odwrócił się, by na nią spojrzeć. Bella wyczuła rezerwę w za­chowaniu Edwarda. Postanowiła zyskać na czasie.

- Dobrze się pan bawił na przyjęciu?

- Fatalnie. Prawdę mówiąc, żałuję, że tam poszedłem. W jego głosie pobrzmiewała gorycz. Bella poczuła się je­szcze bardziej obco.

- A co się tam stało?

- Moja cholerna rodzinka uparła się, żeby zamęczać mnie pytaniami.

- Na mój temat?

- Oczywiście.

Poruszył się niespokojnie, podszedł do okna i szarpnię­ciem zaciągnął zasłonę. Bella w zamyśleniu obserwowała profil Edwarda. Przypomniała sobie, że była na niego zła, i przysięgła, że go nie poślubi. Teraz nie była już tego taka pewna, natomiast widziała, że Edward najwyraźniej żałuje swej decyzji. Nie mogąc znieść napięcia panującego między nimi, postanowiła od razu podjąć najważniejszy temat.

- Zmienił pan zdanie.

Edward odwróci! się. Jej twarz skrywał mrok, ale dobrze słyszał ból w jej głosie. Udzielił innej odpowiedzi, niż za­mierzał.

- Wciąż chcę się z tobą ożenić, Bello.

- Ale chyba pan wie, że nie powinien tego robić - stwier­dziła szeptem.

To była trafna uwaga, ale prawda wydała mu się zbyt okrutna. Usiadł w fotelu stojącym obok sofy. Pomyślał, że, być może, Bella zna odpowiedzi na dręczące go pytania, a przynajmniej ma jakieś podejrzenia. Przypomniał sobie, jak mówiła, iż zawsze wierzyła w to, że jest jej pisany lepszy los.

- Kim byli twoi rodzice, Bello? - zapytał bez żadnych wstępów.

Przez jej twarz przemknął cień.

- Dlaczego mnie pan o to pyta? Jeśli chce się pan dowie­dzieć, w jaki sposób jestem spokrewniona z pańską rodziną, to tylko traci pan czas.

- Może jednak coś pamiętasz. Powiedziałaś przecież, że nie masz żadnych opiekunów, więc przypuszczam, że jesteś sierotą.

- Wszystkie uczennice seminarium w Forks są sierotami. To instytucja dobroczynna. - Mówiła to z wielkim smutkiem w głosie.

- Chodzi mi o twoich rodziców. Zapewne wiesz, kim byli.

- Wiem, kogo miałam uważać za swoich rodziców!

Bella podniosła głos, przekonana, że pytania Edwarda są je­dynie wstępem do próby wycofania się z obietnicy zawarcia małżeństwa. Doszła do wniosku, że nie chce wyjść za mąż za człowieka, który najwyraźniej nią gardzi.

- Po co te pytania, Edwardzie? Żadne z nas nie zna prawdy. Lepiej będzie, jeśli zadasz je swojej ciotce.

- Owszem, ale ona nic mi nie powie - odparł, ze złości dobitnie akcentując słowa. - Skoro mam zostać twoim mę­żem, powinienem wiedzieć wszystko, co ciebie dotyczy.

- W żadnym razie nie zostaniesz moim mężem! Jestem ci wdzięczna za hojność, ale teraz oczekuję od ciebie tylko tego, żebyś rano odwiózł mnie do Forks.

- Nie mam najmniejszego zamiaru tego robić.

- W takim razie będę musiała dotrzeć tam bez twojej po­mocy.

Edward zerwał się z krzesła i rzucił się w stronę kominka, z całej siły zaciskając dłonie na gzymsie.

- Do diabła, Bello, wyprowadziłabyś z równowagi nawet świętego!

Nie odpowiedziała. Ochłonąwszy, Edward odwrócił się w jej stronę. Siedziała sztywno na sofie, ze spokojną twarzą i rękami splecionymi na kolanach.

Sięgnął pojedna z karafek, które Laurent zawsze zostawiał dla niego w szafce przy kominku. Napełniwszy kieliszek, duszkiem wypił jego zawartość, po czym nalał sobie kolejny i jeszcze drugi, dla Belli.

- Wypij to.

Popatrzyła na kieliszek, ale nie wyciągnęła po niego ręki.

- Co to jest?

- Madera. Wypij chociaż ze dwa łyki - poradził. - To cię trochę uspokoi.

Bella uśmiechnęła się i sięgnęła po kieliszek. Wino było mocne, ale miało przyjemny, słodki smak. Po kilku łykach poczuła się lepiej. Popatrzyła na Edwarda, znów siedzącego w fotelu z kieliszkiem w dłoni. Zauważywszy jej spojrzenie, niespodziewanie się rozjaśnił.

Przypomniała sobie, że już kiedyś tak się rozpromienił na jej widok, ale wtedy nie zauważyła, że jego uśmiech znajduje tak miłe odzwierciedlenie w zielonych oczach. Zaskakując siebie samą, odpowiedziała na jego pytanie, tak jakby ciepło uśmiechu rozwiązało jej język.

- Podobno moimi rodzicami byli państwo Swan. Nie pamiętam ich zbyt dobrze, bo miałam sześć lat, kiedy oddano mnie do szkoły.

- Sześć lat? To chyba jednak powinnaś coś zapamiętać. Bella wypiła łyk wina.

- Mówię prawdę, Edwardzie. Przypominam sobie jedynie bar­dzo dziwne rzeczy. Na przykład jakiś dom, tyle że nie był to dom Swanów. Często zatrzymywali się w nim różni lu­dzie, głównie jacyś dżentelmeni, ale zdarzały się też damy. Podawałam im do stołu. To znaczy, posługiwali im Swanowie, a ja prawdopodobnie tylko pomagałam. Często mu­siałam bywać w jadalni, bo pamiętam towarzystwo przy sto­le. Goście śmiali się i w ogóle byli bardzo weseli. Czasami mężczyźni brali mnie na kolana i uczyli wierszyków i piose­nek. Czasami odbywały się też tańce - ciągnęła Bella. - W ciągu dnia mężczyźni jeździli na polowania. Pamiętam całe grapy na koniach przed domem. Patrzyłam na nich z okna na piętrze.

 

- W takim razie musiałaś chyba mieszkać w domku myśliwskim - stwierdził zdumiony Edward. Bella poderwała się, zaskoczona.

- Boże, nigdy nie przyszło mi to do głowy! Myślisz, że to mógł być domek myśliwski? - Na chwilę zaniemówiła z wrażenia. - Jednak to nie wyjaśnia obecności tam pewnej damy, która odwiedzała nas, kiedy nie mieliśmy gości.

- Jakiej damy?

- Nie wiem, jak się nazywała. - Bella pociągnęła kolejny łyk madery. - Sądziłam, że była damą, bo zawsze przyjeż­dżała powozem. Wchodziła do mojego pokoju i dawała mi prezent. Pamiętam, że kiedyś dostałam od niej wachlarz, a in­nym razem lalkę. Długo siedziała i rozmawiała ze mną... nie pamiętam o czym. Chyba też bawiłyśmy się i grałyśmy. Przynosiła również książki i czytała mi. Miała piękny głos. Ilekroć gram na fortepianie, przypominam sobie jej śpiew.

Edward domyślił się wszystkiego, jeszcze zanim skończyła mówić.

- Nie pamiętam, co wtedy czułam, ale na pewno zawsze bardzo czekałam na jej wizyty. Dopiero kiedy podrosłam i byłam w stanie nad wszystkim się zastanowić, uznałam, że pewnie była moją matką.

Jej brązowe oczy błyszczały, głos zdradzał wzruszenie. Edwarda ogarnęło współczucie. Pomyślał, że jeśli Bella się nie myli, to opowiedziana historia zupełnie nie pasuje do cynicz­nej teorii Marka. Postanowił nie zastanawiać się teraz nad różnymi możliwościami.

- A co wiesz o ojcu?

- Kiedyś zjawił się u nas pewien mężczyzna. Pamiętam go, bo pan Swan zaprowadził mnie wtedy do salonu. Mężczyzna postawił mnie na stole i długo mi się przyglądał. Przypominam sobie, że bardzo się go bałam. Kręcił głową na mój widok i głośno się śmiał. - Zadrżała. - To bardzo mgli­ste wspomnienie, ale ponieważ tysiące razy się nad wszyst­kim zastanawiałam, mogło dla mnie nabrać jakiegoś szcze­gólnego znaczenia. W każdym razie miałam wrażenie, że ten mężczyzna był moim ojcem.

- Owszem, możliwe, ale nie masz na to żadnych dowodów - zauważył Edward. - Mógł to być ktokolwiek. Sądzisz, że państwo Swan nie byli twoimi rodzicami?

Bella spłonęła rumieńcem.

- Wszyscy to powtarzali, włącznie z panią Newton. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek nazwała ich rodzicami. Nie okazywali mi też żadnych ciepłych uczuć.

- To jeszcze nie dowód - stwierdził rzeczowo Edward. - Nie mógłbym powiedzieć, że mój ojciec mnie nie lubi, ale gdybyś wiedziała, co na mój temat mówi hrabina, pomyśla­łabyś, że jestem podrzutkiem! Nie miałem szans na jej mat­czyną miłość.

Bella milczała, gdyż wspomnienia z dzieciństwa wprawi­ły ją w przygnębienie. A może wszystkiemu winna była obecna sytuacja?

Edward machnął ręką.

- Mniejsza o to. Co jeszcze pamiętasz?

- Powiedziałam już wszystko.

Za nic w świecie nie opowiedziałaby Edwardowi o innych, strasznych wspomnieniach, które odżywały w koszmarnych snach. Pewnego razu zwierzyła się z nich Rosali. Przyjaciółka nie okazała jej wtedy współczucia, podkreślając, że Bella sa­ma jest sobie winna, gdyż nie miała prawa zakradać się pod drzwi innych pokojów w nocy, słuchać i obserwować w miejscach, w których nie powinna była się pojawiać. Rosi z pewnością miała rację, ale ta świadomość wcale nie pocie­szyła Belli. Zaprotestowała wtedy nieśmiało, że była za mała, żeby w pełni zdawać sobie sprawę ze swojego postępo­wania.

„W takim razie byłaś również za mała na to, żeby zdać sobie sprawę z tego, co zobaczyłaś i usłyszałaś” - podsumo­wała Rosi. Bella pożałowała wtedy, że nie zwróciła się ze swoimi problemami do Angeli, która przynajmniej okaza­łaby jej odrobinę współczucia.

- Przecież musisz coś jeszcze pamiętać! - nalegał Edward. - Kto cię uczył? Kto opiekował się tobą, kiedy byłaś chora?

- Pani Swan, to chyba oczywiste. Nie nauczyła mnie zbyt wiele, przynajmniej tak powiedziała Kaczucha.

Edwardowi to nie wystarczyło.

- W takim razie kto zawiózł cię do szkoły po śmierci Swanów? Mieszkałaś wtedy w tym domku myśliwskim? Jak zmarli?

Bella odstawiła pusty kieliszek na stolik przy sofie. - Nie wiem. Powiedziano mi, że mieli wypadek. Nic nie pamiętam. Pewnego dnia przyjechali po mnie jacyś państwo i zawieźli mnie do seminarium powozem. Na pewno nie po­żegnałam się wtedy z Swanami, musieli więc umrzeć wcześniej.

- Kim byli ci ludzie? Czy to była kobieta, o której my­ślałaś, że jest twoją matką?

- Nie, ta dama prawie w ogóle się do mnie nie odzywała. Była ubrana na czarno, podobnie jak towarzyszący jej męż­czyzna, i bardzo się ich bałam. Wydaje mi się, że on trakto­wał mnie dość uprzejmie. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że prawie w ogóle nie pamiętam ani tych ludzi, ani podróży. Angela uważa, że musiałam być wtedy w szoku. W końcu znalazłam się w szkole jako Izabella Swan i tam już zostałam.

Mówiła to pozornie beznamiętnym tonem, który jednak zrobił na Edwardzie większe wrażenie niż łzy. Jednym hau­stem dokończył wino i odstawił kieliszek.

- Nie miałaś żadnych wiadomości od tych ludzi, nie wi­działaś ich?

- Nigdy. Powiedziałam ci już wszystko, co wiem, i aż do dzisiejszego... a raczej wczorajszego ranka, nie spodziewa­łam się, że jeszcze kiedykolwiek spotkam kogoś związanego z moją przeszłością... z moją prawdziwą rodziną. - Po chwili dodała z irytacją: - Wolałabym, żeby w ogóle nie by­ło tego wczorajszego dnia!

O wiele łatwiej było jej móc sobie wszystko wyobrażać, nie mając o niczym pojęcia. Teraz, gdy głowa pękała jej od przeróżnych myśli, pojawiło się o wiele więcej pytań oraz świadomość, że ludzie znający odpowiedzi nigdy ich nie wy­jawią.

Wstała i wygładziła fałdy spódnicy. Edward również pod­niósł się z fotela. Przez chwilę przypatrywali się sobie w świetle świec.

- Niezła historyjka, prawda? Uśmiechnął się ciepło.

- Raczej smutna. Bella przełknęła ślinę.

- Nie chcę pańskiego współczucia. Chciałabym tylko za­trzymać te rzeczy, które mi pan kupił, bo nie będę miała oka­zji...

- Zatrzymasz je - przerwał - i otrzymasz wiele innych. Moja wicehrabina nie może chodzić ciągle w tych samych sukniach.

- Edwardzie, nie rób tego! Dobrze wiesz, że nie powinniśmy brać ślubu! - zaprotestowała drżącym głosem.

- Nic o tym nie wiem. Jestem pewny, że nie mogę zawieźć cię do Forks po tym, co od ciebie usłyszałem.

- Ale dlaczego? Przecież wiem, że zmieniłeś zdanie! Wzruszył ramionami.

- To prawda. Teraz zmieniłem je ponownie. -Bella gwałtownie machnęła ręką.

- To szaleństwo! Co na to powie twoja matka? A ciotka Zafrina? I inni?

- Niech sobie mówią, co chcą. - Chwycił ją za ręce. - Bello, nie chcesz poznać prawdy?

- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziała, na próżno usiłując wyrwać ręce z jego uścisku.

Edward przyciągnął ją do siebie.

- Dam sobie głowę uciąć, że hrabina maczała w tym pal­ce. Pamiętasz, co mówiła ciotka Zafrina? Bała się, że sprawa odżyje i że hrabina będzie wściekła. Wydawało mi się, że znalazłem rozwiązanie tej zagadki, ale nie pasuje ono do te­go, co mi powiedziałaś. Ale to bardzo podejrzana sprawa i nie spocznę, póki nie uda mi się jej wyjaśnić!

Niespodziewanie pochylił się i lekko pocałował Bellę w czoło. Poczuła zmieszanie, ale ten dowód sympatii sprawił jej wielką przyjemność.

- A teraz marsz do łóżka. Ledwie trzymasz się na nogach ze zmęczenia. Ja też muszę się położyć, bo wyruszamy wcześnie rano.

- Przecież jeszcze nie zapadły żadne decyzje. -Edward odwrócił ją i lekko popchnął.

- Powiedziałem: do łóżka! Nie próbuj się ze mną spierać, bo będę zmuszony cię tam zanieść!

Lekko oszołomiona Bella niechętnie podeszła do drzwi. Już w progu odwróciła się.

- Edward, proszę...

- Bello, liczę do trzech. Raz...

- Zaczekaj! - wykrzyknęła z rozpaczą.

- Tak?

Zawahała się. Edward stał w lekko wyzywającej pozie; szczupły, wspaniale prezentował się w zielonym stroju wie­czorowym. Patrzył na Bellę tak, że słowa zamarły jej na ustach. Nie była w stanie z nim walczyć, a w dodatku nagle straciła na to ochotę.

- Jesteś pewien, że tego chcesz, Edwardzie? - zapytała mimo wszystko.

Podszedł do niej, ale tym razem nawet jej nie dotknął.

- Jeśli już koniecznie musisz to usłyszeć, Bello, to nie mam wyboru. Mój honor nie pozwala mi na inne rozwiąza­nie. Nie powinienem się wycofywać, nawet gdybym miał na to ochotę, co wcale nie oznacza, że chciałbym się wycofać, ale powinnaś znać prawdę. Ty też nie masz wyboru. Jesteś szlachetnie urodzona, a ja cię skompromitowałem. Musimy jechać rano do Seatle, czy tego chcemy, czy nie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin