Debbie czy Debora - Jessica Hart.pdf

(609 KB) Pobierz
A sensible wife
701957430.002.png
JESSICA HART
Debbie czy
Debora?
701957430.003.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Debora opuściła szybę i wychyliła się przez okno. Miała
nadzieję, że podziwiając widoki, łatwiej zapomni o jedzeniu.
Spała jak kamień; kierowca autobusu musiał nią mocno
potrząsnąć, by się wreszcie dobudziła. Dopiero gdy gestem
głowy wskazał przydrożną knajpkę, pojęła, że zrobiono postój
na lunch. Och, po co w ogóle ją obudził! Była na niego zła,
choć, oczywiście, Bogu ducha winny człowiek nie mógł wie-
dzieć, że młoda pasażerka prawie nie ma grosza przy duszy.
W istocie zostało jej tak mało pieniędzy, że w tej sytuacji
rozsądniej było z lunchu zrezygnować. Ale żołądek nie pod-
dawał się rozsądnym perswazjom...
Debora była zła. Głodna i zła.
Z uczuciem nie ukrywanej zazdrości przyglądała się teraz
towarzyszom podróży, siedzącym nad parującymi talerzami z
nasi goreng, a aromatyczne zapachy indonezyjskiej kuchni
drażniły jej nozdrza. Odwróciła wzrok i westchnęła z żalem.
Wprost uwielbiała tę pikantną, indonezyjską potrawę przyrzą-
dzoną z podsmażanego ryżu, ostrej papryki, cebuli i rozmai-
tych dodatków. Ślinka napłynęła jej do ust na samą myśl o
porzuceniu ostrożności i zamówieniu ogromnego talerza z tym
smakowitym jadłem. Muszę być rozsądna, pomyślała w
przypływie nagłej stanowczości. Zaoszczędzone pieniądze
wystarczą w najlepszym razie na prom powrotny na Jawę. Nie
było sensu trwonić ich na lunch, bez którego z powodzeniem
mogła się obejść. Zwłaszcza teraz, gdy dotarła na wyspę Serok
-jedną z najbardziej dzikich i odludnych wśród trzynastu ty-
sięcy indonezyjskich wysp - nie powinna zawracać sobie gło-
wy tak przyziemną sprawą jak jedzenie!
Panorama, którą miała przed oczyma, w istocie była urze-
kająca. Znajdowali się na wzgórzu, skąd rozpościerał się za-
pierający dech widok na dolinę. Daleko w dole rzeka lśniła w
701957430.004.png
słońcu jak srebrna nitka, a na jej drugim brzegu majaczyły
spowite w pajęczynę srebrzystej mgły górskie zbocza poroś-
nięte tropikalnym lasem.
Debora z łokciami wspartymi na okiennej framudze roz-
myślała, dlaczego otwarto restaurację akurat tu, na zupełnym
odludziu. Pusta droga wiła się wokół wzgórza i niknęła w cze-
luściach dżungli, a mała restauracja była jedynym śladem cy-
wilizacji pośród bezkresnej przestrzeni wilgotnego, ciemno-
zielonego gąszczu.
Nie opodal autobusu stał zaparkowany tylko jeden pojazd.
To był elegancki samochód i Debora patrzyła nań z taką samą
zazdrością, jak przed chwilą na nasi goreng. Podróżowanie
lokalnymi autobusami miało co prawda swoje zabawne strony,
ale teraz, po wielu godzinach męczącej jazdy - którą odbyła
wciśnięta pomiędzy okno, a kobietę z dwojgiem dzieci i
ogromnym koszem piszczących kurcząt na kolanach - pry-
watny samochód wydawał się szczytem luksusu.
Z pewnością ma klimatyzację, pomyślała z tęsknotą. Nawet
tu, na wzgórzach, powietrze było duszne i lepkie. Debora
uniosła do góry gruby warkocz, by choć trochę ochłodzić
szyję i zerknęła pospiesznie na ustawione pod rozłożystą mar-
kizą stoły, poszukując wzrokiem szczęśliwego właściciela sa-
mochodu.
Spostrzegła go od razu. Przy jednym ze stołów stał męż-
czyzna wyglądający na Europejczyka i płacił rachunek.
Wyróżniał się wśród kolorowego tłumu dyskretną elegancją
oraz pewną sztywnością w sposobie bycia, którą Anglicy
nazywali powściągliwością. Nie udzielił mu się wesoły,
swobodny nastrój innych biesiadników. Mężczyzna przebywał
daleko stąd - w poważnym, statecznym świecie własnych
myśli.
701957430.005.png
Debora, zdmuchując raz po raz niesforne kosmyki włosów,
które kleiły jej się do czoła, przypatrywała się nienagannie
eleganckiemu mężczyźnie oczami rozszerzonymi z podziwu.
Po chwili nieznajomy, skinąwszy kelnerowi głową na po-
żegnanie, skierował się w stronę samochodu. Maszerował
krokiem energicznym, zdecydowanym, który odróżniał go od
poruszających się z leniwym wdziękiem tubylców jeszcze
bardziej niż jasny kolor skóry. Był szatynem, a twarz jego o
rysach niezbyt regularnych miała wyraz dziwnie czujny i
skupiony. Roztaczał wokół siebie atmosferę fachowości,
dyskrecji i chłodnej rezerwy. Debora w mig doszła do wnio-
sku, że musi być Anglikiem.
Mijając autobus, zerknął nań nieobecnym wzrokiem i nawet
jeśli zauważył potarganą dziewczynę w oknie, niczego nie dał
po sobie poznać. Debora rozczarowana kompletnym
zlekceważeniem jej osoby, pocieszyła się myślą, że nieznajo-
my borykał się właśnie z jakimś poważnym problemem, bo
jego ciemne brwi były ściągnięte w ponurą linię, a wyraz
twarzy całkiem nieobecny, gdy otwierał bagażnik samochodu
i wyjmował z niego teczkę. Z uwagą śledziła jego wyważone,
metodyczne ruchy. Wyczuwała w tym mężczyźnie pewien
rodzaj skupionej siły, który zawsze jej imponował,
wewnętrzną równowagę i dojrzałą samodzielność. Na ogół
cechy te charakteryzowały mężczyzn starszych, ten zaś nie
wyglądał na więcej niż trzydzieści pięć lat.
Zastanawiała się, co też mógł tu porabiać. Nieskazitelnie
biała, wykrochmalona koszula z krótkim rękawem i ciemne
spodnie nie przypominały wakacyjnego stroju. Poza tym był
zbyt poważny, zbyt zaaferowany... Na wakacjach nawet An-
glicy prezentowali się mniej urzędowo. Właściwie mógłby
być lekarzem, pomyślała. Miał jakże charakterystyczny dla
lekarzy wygląd człowieka budzącego zaufanie. Wytężyła
wzrok, ale nigdzie w samochodzie nie dostrzegła śladu lekar-
701957430.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin