Skradzione dziedzictwo- rozdział 5.docx

(36 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ PIĄTY

Bella chciała, żeby to była prawda. Wspomnienie odwiedzającej ją damy tworzyło jedyne miłe obrazy z przeszłości. Nie domyślała się jednak, dlaczego ukrywano ją przed światem. Czyżby Felicia była panną? Bella nie pamiętała, jakie nazwisko wymienił Edward, ale oznaczało ono, że jej przypuszczalna matka miała męża. Bella zawsze wierzyła w swoje arystokratyczne pochodzenie. Teraz aż zaniemówiła z wrażenia.

- Już dawno temu doszłam do wniosku, że jestem owocem romansu szlachetnie urodzonej kobiety i dorównującego jej pozycją mężczyzny. Ale skoro moją matką była twoja ciotka, to kim był mój ojciec?

Edward popijał wino, jednak usłyszawszy to pytanie, od­stawił kieliszek. Jakby zapominając o Belli, wypalił bez ogródek:

- Kuzyn Mark twierdzi, że musisz być nieślubnym dzieckiem wuja Stanleya. Tyle że Mark nie pomyślał o cioci Felicii. Myślał, że jakaś uwiedziona przez wuja kobieta gro­ziła szantażem ciotce Zafrinie, która zwróciła się do hrabiny z prośbą o pomoc. - Nie zauważywszy udręczonego spojrze­nia Belli, ciągnął niefrasobliwie: - To wszystko jest bardzo prawdopodobne, jako że wuj był okropnym rozpustnikiem. Na pewno zrobił wiele dzieci różnym kobietom, i wysoko, i nisko urodzonym, ponieważ nie był zbyt wybredny. Podob­no niejedna kobieta wmówiła dziecko wuja mężowi.

Przerażona Bella jęknęła, jako że taka historia wydawała się wielce prawdopodobna.

- No cóż, to by wszystko wyjaśniało - powiedziała zdu­szonym głosem. - To okropne! Edward, naprawdę wierzysz, że to był on?

- Nie - odparł niespodziewanie. - Przede wszystkim w tej sytuacji twoją matką nie mogłaby być moja ciotka Felicia, a poza tym hrabinie nie wypadałoby umieścić córki swego szwagra w szkole dla guwernantek.

- Może komuś zapłaciła, żeby to zrobił - zasugerowała Bella.

Edward zamyślił się.

- Masz na myśli Swanów? No, może. Mimo wszystko nie wydaje mi się, żeby hrabina zdecydowała się tracić pieniądze z tego powodu.

- Ależ wcale nie musiałaby płacić. Seminarium w Forks utrzymuje się z dobrowolnych datków. Istnieje spe­cjalna organizacja charytatywna, która przyjmuje pieniądze i wszystkim się zajmuje.

- Hm - mruknął w końcu Edward. - Trudno będzie to wy­jaśnić. Po tym, co mi powiedziałaś wczoraj w nocy, nabrałem pewności, że twoim ojcem nie był wuj Stanley. Teraz jestem prawie przekonany, że twoją matką nie była ciotka Felicia. Naprawdę nie mam już pojęcia, co sądzić o tym wszystkim! Żałuję, że nie potrafię sobie przypomnieć, czy Jessica i ty... a także Mark, który przecież jest ulepiony z tej samej gliny, jesteście podobni do Stanleyów ze strony wuja czy  do Volter'ów od strony ciotki. Nie pa­miętam, jak wyglądała ciotka Felicia, a ciotka Zafrina tak bar­dzo przytyła, że trudno jest mi powiedzieć, czy Jessica i Mark są do niej podobni.

Nagle Bella przeraziła się nie na żarty.

- Czy to możliwe, że moją matką jest ciotka Zafrina?

Edward otworzył szeroko oczy.

- Nie przyszłoby mi to do głowy!

- Była przerażona, kiedy mnie zobaczyła; może właśnie dlatego?

Po chwili namysłu Edward pokręcił głową.

- To raczej niemożliwe, Bella. Wtedy miała już dwoje dzieci, Marka i Garretta, który jest moim rówieśnikiem. Nawet gdyby oszukiwała mojego wuja, wystarczyłoby tylko powiedzieć mu, że to jego dziecko. Nikt nie dowiedziałby się prawdy. Nie musiałaby oddawać cię Swanom.

Bella poczuła niewysłowioną ulgę. Argumentacja Edwarda trafiła jej do przekonania.

- Masz rację, to samo dotyczy też twojej matki. Edward drgnął nagle, rozlewając wino.

- Mojej matki! Co też ci przyszło do głowy? Przecież to uniemożliwiałoby nam zawarcie małżeństwa!

Bella z przerażeniem popatrzyła na Edwarda. - W takim razie bylibyśmy rodzeństwem! Boże, jesteś pewien, że to nieprawda, Edward? - Oczywiście, że tak... a przynajmniej... - Urwał, odstawił kieliszek i osuszył palce serwetką. - Sam widzisz. Nie możesz być tego pewny. - Bella zer­wała się na nogi. - Nie możemy tego kontynuować! Musisz odwieźć mnie z powrotem. Wiedziałam, że źle robię. Edward również pośpiesznie wstał, odrzucając serwetkę.

- Zaczekaj, Bello. Daj mi się nad wszystkim zastanowić! - Nad czym tu się zastanawiać? Jeśli istnieje choćby naj­mniejsze prawdopodobieństwo...

- Nie istnieje! - wykrzyknął triumfalnie Edward. - Nie możesz być moją siostrą.

- Skąd wiesz? - zapytała Bella.

- Heidi.

- Heidi? Jaka Heidi? - pytała, rozpaczliwie chwytając się szansy wyjaśnienia wątpliwości.

- Chodzi o moją siostrę, Heidi. Niedługo skończy dwadzieścia jeden lat, co oznacza, że w chwili twojego poczęcia hrabina musiała być w zaawansowanej ciąży. A może nawet wtedy rodziła? Tak czy owak, to wyklucza podejrzenia. Hrabina nie jest twoją matką.

Bella przemyślała wszystko pośpiesznie i doszła do wniosku, że Edward ma rację. Opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach.

- Jest mi niedobrze.

- Wcale się nie dziwię. Mnie też się kręci w głowie. Edward nalał sobie kieliszek wina i wypił go duszkiem.

Spojrzawszy na pochyloną głowę Belli, napełnił do połowy jej kieliszek.

- Wypij. To ci pomoże.

Bella sięgnęła po kieliszek i ostrożnie upiła kilka łyków. Nie była przyzwyczajona do smaku wina; czasami tylko w niedziele wypijała kieliszek do obiadu. Poczuła miłe ciepło.

- Nie chcę zgłębiać już tego tematu, jeśli ma to prowadzić do podobnych wniosków.

- Nie bądź nierozsądna, Bello. Musimy to wyjaśnić. Przecież na pewno chcesz znać prawdę. Trzeba rozważyć wszystkie możliwości.

- Łatwo ci tak mówić - stwierdziła z rozgoryczeniem w głosie. - To nie tobie grozi odkrycie, że twoja matka cię porzuciła, a ojciec był starym rozpustnikiem.

- Wcale nie wiemy, czy wuj Stanley był twoim ojcem - zauważył Edward. - Równie dobrze mógł nim nie być. Pod koniec swego życia wyglądał okropnie, cały opuchnięty. Ta­kim go zapamiętałem i trudno mi sobie przypomnieć, jak prezentował się wcześniej.

Bella nie była w stanie kontynuować tej rozmowy. Odsta­wiła kieliszek i wstała.

- Jestem już bardzo zmęczona. Położę się do łóżka. Edward natychmiast podniósł się z krzesła.

- Bardzo dobry pomysł. Wezmę z ciebie przykład. Chciałbym jutro wcześnie wstać i dojechać do Newark[1]. To będzie już ponad połowa drogi.

Bella długo nie mogła się uspokoić. Dyskusja na temat jej. przodków sprawiła, że nie była w stanie zasnąć, chociaż wcześniej miała wrażenie, że prześpi chyba cały tydzień.

Najgorsza wydawała jej się wersja wydarzeń zasugerowana przez nieznanego jej kuzyna Marka. Bardzo chciałaby, żeby jego domysły okazały się wyssane z palca. Gorączkowo szukała innego wyjaśnienia sytuacji. Przyszło jej do głowy, że być może jest córką dalekiego kuzyna, który został przez wszystkich zapomniany. W końcu Edward mówił, że ma wielu kuzynów rozsianych po różnych częściach kraju... A może tylko czysty przypadek sprawił, że była tak łudząco podobna do Jessici?

Wszystkie te warianty wydały jej się jednak nieprzekonujące. Mogła być pewna tylko swego niezwykłego podobieństwa do Jessici, co zdawało się potwierdzać teorię, że nieżyjący baron Stanley był także ojcem Belli. Wówczas lady Stanley miała prawo zemdleć na widok mężowskiego bękarta, będącego kopią jej córki, szczególnie w sytuacji gdy ktoś - matka Belli? - usiłował zbić majątek na tym łudzącym podobieństwie, posługując się szantażem. Można było tylko współczuć rodzinie, która sądziła, że puszka Pandory została bez­piecznie opieczętowana. Tymczasem Bella ją otworzyła, uwalniając zamęt i zgorszenie!

Ogarnięta poczuciem winy, zapadła w niespokojny sen, po którym czuła się tak, jakby w ogóle nie spała.

Musiała jednak w końcu zasnąć mocniej, gdyż rano obu­dziła ją pokojówka, potrząsając za ramię.

Niezbyt jeszcze przytomna, zamrugała oczami.

- Co się dzieje?

- Musi pani natychmiast wstać. Jego lordowską mość chce jak najszybciej wyruszyć w drogę.

Bella usiadła na łóżku. Z niewyspania bolała ją głowa.

- Lord Cullen? Już wstał? Która godzina?

- Po dziesiątej. - Dziewczyna podeszła do taboretu, na którym stała miska i dzbanek z wodą. - Przyniosłam ciepłą wodę. Czy mam coś jeszcze podać?

Nie mogąc zebrać myśli, zmuszona do pośpiechu, Bella pokręciła głową, odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka.

- Nie... zaczekaj! Powiedz jego lordowskiej mości, że zaraz zejdę na dół.

Dziewczyna drgnęła i wycofała się. Bella pochyliła się nad miską i polała wodą z dzbana. Czując ciężar w głowie, a słabość w nogach, pozostając w półśnie, z trudem przy­gotowywała się do drogi. Zdjęła koszulę nocną i szybko się umyła, starając się odzyskać trzeźwość myślenia. Żałowała, że poprzedniego wieczoru nie wyjęła z kufra świeżej bieli­zny. Teraz nie mogła sobie uzmysłowić, co kupiła , a o czym zapomniała. Była więc zmuszona przeszukać kufer, wyciągając z niego coraz to inne przedmioty i czyniąc okropny bałagan.

W końcu udało jej się znaleźć zmianę bielizny, szybko ją włożyła, lecz tasiemki przy gorsecie były tak splątane, że nie była w stanie go zasznurować zgrabiałymi palcami. Omal nie rozpłakała się z wściekłości. Wreszcie udało jej się rozsupłać węzły i bezzwłocznie dokończyła toaletę, wkładając tę samą muślinową suknię, którą miała na sobie poprzedniego dnia. Jednak kiedy wyszczotkowała włosy i wplotła w nie wstążkę, przypomniała sobie, że musi się spakować. Tymczasem pukanie do drzwi oznajmiło ponowne nadejście służącej.

- Jego lordowską mość życzy sobie, żeby pani natych­miast zeszła na dół, gotowa do drogi.

Bella popatrzyła na dziewczynę.

- Nie mogę teraz zejść, jeszcze nie spakowałam kufra. Proszę powiedzieć jego lordowskiej mości, że jestem prawie gotowa, chociaż nie uprzedził mnie wczoraj wieczorem, że zamierza tak wcześnie wyruszyć.

Z najwyższym trudem uniosła kufer i postawiła go na łóżku. Ręce drżały jej nie tyle z wysiłku, co z rozgoryczenia i złości. Kątem oka zauważyła, że dziewczyna zamierza wyjść z pokoju, i powstrzymała ją gestem ręki.

- Nie, proszę mu tego nie mówić! Powiedz tylko, że zaraz schodzę na dół.

Służąca kiwnęła głową i wyszła. Ledwie zamknęły się za nią drzwi, Bella pożałowała, że zmieniła wiadomość. Edward był niemożliwy! Poprzedniego dnia to ona musiała na niego zaczekać, gdyż miał ochotę dłużej pospać i pojawił się dopiero po jedenastej. Tymczasem dzisiaj miał jej za złe, że obudziła się dopiero o dziesiątej!

Pośpiesznie zebrawszy swoje rzeczy, porozrzucane po całym pokoju, upchnęła je w kufrze, żałując, że nie może cisnąć nimi w jego lordowską mość.

Zestawiła pękaty kufer na podłogę, chwyciła pelerynę i kapelusz, a potem zbiegła do saloniku najszybciej, jak mogła, mimo bolącej głowy. Zastała Edwarda przechadzającego się nerwowo z zegarkiem w ręku. Odwrócił się w jej stronę. - Nareszcie! Co ci zajęło tyle czasu? Myślałem, że od dawna jesteś gotowa!- Bella nie wytrzymała. . - Gdybym wiedziała, że chcesz wyruszyć wcześnie, rzeczywiście byłabym gotowa, ale jak miałam zgadnąć, że ra­czysz wstać z łóżka o tak nietypowej porze?

- Gdzie jest twój kufer? - zapytał, ignorując jej zarzuty. Wziął od niej pelerynę i kapelusz, po czym rzucił je niedbale na oparcie krzesła.

- Zostawiłam go na górze - odpowiedziała, z niedowie­rzaniem patrząc, jak jej peleryna wolno ześlizguje się z krzesła, a kapelusz toczy się po podłodze. - Oszalałeś?

Edward minął ją bez słowa i wyszedł, przywołując po dro­dze służącego. Bella podniosła ubranie, starannie ułożyła pe­lerynę na oparciu krzesła i wygładziła zdeformowany kape­lusz. Słyszała, jak Edward wydaje komuś polecenie zniesienia jej kufra do powozu. Kiedy wrócił do salonu, zobaczył, że Bella odkłada kapelusz.

- Zostaw to i usiądź - rozkazał, wysuwając krzesło. - Co zjesz? Ostrzegam cię, że nie zamierzam na ciebie czekać, więc wybierz jakąś potrawę, której nie trzeba długo przygotowywać.

- W takim razie jedź beze mnie! - wyrzuciła z siebie Bella, opadając na krzesło tak gwałtownie, że nieznośny ból głowy natychmiast się wzmógł.

- Nie opowiadaj głupstw! Dobrze wiesz, że bez ciebie nie pojadę. - Edward sięgnął po dzbanek. - Napijesz się kawy? - Nalał parujący płyn do filiżanki. - Zjedz bułeczki. Gospody­ni mówi, że zostały upieczone dziś rano. Moim zdaniem są bardzo smaczne.

Wypiła łyk kawy, ze złością patrząc, jak Edward kładzie dwie bułeczki na talerz, kroi je na połowy i smaruje masłem. Zachowywał się tak, jakby był niańką, a ona małą dziew­czynką!

- Czy potem włożysz mi je do ust? - natarła na niego.

- O co ci chodzi? - zapytał urażonym tonem. - Chcę ci tylko pomóc.

- „Tylko pomóc”. Chcesz, żebym szybciej jadła!

- Oczywiście! Nie wiesz, że jest już po dziesiątej? I nie przedrzeźniaj mnie, do diabła! Masz, zjedz to.

Postawił przed nią talerz z bułeczkami. Bella sięgnęła po jedną z nich i przełknęła kęs miękkiego pieczywa, ale świa­domość, że Edward stoi nad nią jak kat nad dobrą duszą, odebrała jej apetyt. Odłożyła bułeczkę.

- Jeśli będziesz mnie popędzał, nie będę w stanie przełknąć ani kęsa!

Niechętnie odsunął się od niej.

- Mam nadzieję, że teraz pójdzie ci lepiej.

- Jak mogę jeść z apetytem, kiedy okazujesz mi zniecierpliwienie?

- Przestań, Bello, stwarzasz niepotrzebne problemy!

- Coś podobnego! Jeśli ktoś tu stwarza problemy, to na pewno nie ja. Dlaczego nie możesz mnie zostawić w spokoju na pięć minut?

Edward zerwał się z krzesła i podszedł do okna. Rozdrażniony, przyglądał się ogrodowi w dole. Pobudka o niezwykle wczesnej jak na niego porze sprawiła, że teraz aż gotował się ze złości, zmuszony czekać na Bellę. Miała na sobie to samo ubranie co poprzedniego dnia, podobnie jak on, nie licząc czystej koszuli , więc nie rozumiał, co zabrało jej rano tyle czasu. Nie wiedział, dlaczego dręczy go niepokój. Być może powodem było zmęczenie długą podróżą. Wolałby jej uniknąć, ale w obecnej sytuacji nie było to możliwe. Gdyby urodziny Belli przypadały za parę dni, warto byłoby poczekać, ale skoro miała osiągnąć pełnoletność dopiero w lipcu, zwłoka wiązała się ze zbyt wielkim ryzykiem. Chciał mieć już wszystko za sobą, by móc sycić się widokiem hrabiny, miotającej się w bezsilnej złości.

Dręczyła go też ciekawość, kim byli rodzice Belli, jako że wiedza na ten temat mogła dać hrabinie przewagę w zbli­żającej się wojnie. Pragnął za wszelką cenę przewidzieć za­miary matki i odeprzeć ataki.

Był świadomy nieuchronności konfrontacji. Po pierw­szym natarciu, które bez wątpienia będzie stanowiło wielki cios dla hrabiny, przeciwniczka zrobi wszystko, żeby go przechytrzyć. Chciał być na to przygotowany. Niech matka ucieka się do różnych sposobów, niech go błaga, zaklina czy przeklina; Edward będzie jak skała. Kiedy się ożeni, hrabina będzie bezsilna.

Śniadanie nieznośnie się przeciągało. Jego uparta narze­czona ledwie tknęła przygotowany posiłek. Ostatecznie stra­cił cierpliwość.

- Co ty wyprawiasz? Myślałem, że jesteś głodna! Bella popatrzyła na niego z wyrzutem.

- Odebrałeś mi apetyt-Edward ruszył do drzwi.

- Skoro nie masz zamiaru jeść, to jedźmy, na litość bo­ską! - Chwycił surdut z krzesła i włożył kapelusz. Widząc, że w tym czasie Bella zaledwie zdążyła wstać, zdenerwował się. - Szybciej! Gdzie masz pelerynę i kapelusz?

Bella bardzo chciała porządnie się najeść przed podróżą, pamiętając o tym, że z powodu egoizmu Edwarda przez cały poprzedni dzień kiszki grały jej marsza z głodu, jednak była w stanie wypić tylko kilka łyków kawy. Musiała szybko za­pomnieć o jedzeniu, gdyż Edward zarzucił jej pelerynę na ra­miona, podał kapelusz i pociągnął za sobą przez podwórze, do miejsca, gdzie Tayler czekał przy powozie zaprzężo­nym w także lekko już zniecierpliwione konie. Obrażona na cały świat Bella została niemal siłą wsadzona do powozu. Tam rozsiadła się jak najwygodniej i włożyła kapelusz. Zaraz potem powóz wytoczył się na drogę.

Pierwsza część pod...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin