McFadyen Cody - Smoky Barrett 03 - Dewiant.rtf

(1896 KB) Pobierz

Cody McFadyen

 

Dewiant

(The Darker Side)

 

Przeł Dariusz Ćwiklak


Hyeri

za jej delikatność


Część I

 

Cisza przed burzą


1

 

Umieramy samotnie.

Ale przecież żyjemy też samotnie.

W głębi serca wiedziemy życie zupełnie sami. Niezależnie od tego, ile łączy nas z tymi, których kochamy, zawsze coś przed nimi ukrywamy. Czasami są to drobiazgi, jak wtedy, gdy kobieta chowa w sercu wspomnienie dawnej wielkiej miłci. Zapewnia męża, że nigdy nie kochała nikogo bardziej niż jego, i w zasadzie mówi prawdę. Ale kiedyś kochała kogośwnie mocno jak jego.

Czasami chodzi o coś wielkiego, o potężnego potwora, który przytula się i liże nas po plecach. Chłopak na studiach był świadkiem gwałtu, ale nie ruszył się, by pomóc dziewczynie. Wiele lat później rodzi mu sięrka. Im bardziej ją kocha, tym większą czuje winę, ale nigdy, przenigdy jej o tym nie powie. Prędzej zginąłby na torturach.

Późno w nocy, kiedy jesteśmy już sami, te sekrety pukają do naszych drzwi. Niektóre waląno, inne stukają delikatnie, ale zawsze pojawiają się, szepcąc lub zgrzytając. Nie powstrzymają ich żadne zamki, bo do każdego mają klucz. Mówimy do nich, błagamy je, krzyczymy na nie i żujemy, że nie możemy komuś o nich powiedzieć, że nie potrafimy zdjąć ciężaru z piersi i poczuć ulgi.

Przewracamy się w łóżku albo chodzimy po korytarzu, pijemy albo zalewamy się w trupa, a nawet wyjemy do księżyca. W końcu nastaje świt i wyganiamy je z powrotem do najgłębszych zakamarków duszy, i staramy się ż najlepiej, jak potrafimy. To, czy nam się to uda, zależy od naszego wnętrza i od wielkości tajemnicy. Nie każdy jest w stanie unieść ciężar winy.

odzi i starzy, mężczyźni i kobiety, wszyscy coś ukrywają. Nauczyłam się tego, doświadczyłam, przekonałam się o tym na własnej skórze.

Wszyscy.

Patrzę na martwą dziewczynę na metalowym stole i zastanawiam się, jakie tajemnice zabrała ze sobą do grobu.

Jest zdecydowanie za młoda, by umrzeć. Dopiero co skończyła dwadzieścia lat. Jest piękna. Ma długie ciemne i proste włosy. Skóra koloru delikatnej kawy wygląda gładko i bez skazy nawet w ostrym świetle jarzeniówek. Piękne delikatne rysy podejrzewam, że lekko latynoskie z jakąś domieszką. Być może anglosaską. Usta zdąży już zsinieć, ale są pełne, choć nie wyzywające. Wyobrażam sobie, jak rozchyla je w uśmiechu, który za chwilę przerodzi się w śmiech lekki i melodyjny. Pod prześcieradłem skrywającym ją od szyi w dół widać, że jest niska i szczupła.

Ofiary morderstw mnie wzruszają. Czy byli złymi, czy dobrymi ludźmi, mieli swoje nadzieje, marzenia, miłci. Żyli jak pozostali ludzie w świecie, w którym wszystko sprzysięga się przeciwko życiu. Świat daje mnóstwo okazji do śmierci można umrzeć na raka, zginąć w wypadku drogowym albo paść na atak serca z kieliszkiem wina w ręku i zduszonym uśmiechem na twarzy. Mordercy oszukują ten system, przyspieszają bieg wydarzeń, ograbiają swoje ofiary z szans na uczciwą walkę. To nie w porządku. Irytowało mnie to, kiedy zobaczyłam pierwszą ofiarę, a z czasem irytuje coraz bardziej.

Śmierć to od dawna mój chleb powszedni. Pracuję w filii FBI w Los Angeles, a od dwunastu lat kieruję zespołem ścigającym najgorszych z najgorszych mieszkańw Południowej Kalifornii. Seryjnych morderców. Gwałcicieli i dzieciobójców. Mężczyzn, którzy śmieją się, torturując kobiety, i jęczą z rozkoszy, gwałc ich zwłoki. Poluję na żywe koszmary i zawsze jest to okropne doświadczenie, ale śmierć czai się wszędzie i jest nieuchronna.

I włnie dlatego muszę zadać to pytanie:

Szefie? Co my tu włciwie robimy?

Wicedyrektor Jones to mój wieloletni mentor i szef, kierownik całej filii FBI w Los Angeles. Sęk w tym i stąd moje może niezbyt subtelne pytanie że nie jesteśmy w Los Angeles. Jesteśmy w Wirginii pod Waszyngtonem. Ta biedna kobieta nie żyje, mogę się nawet wzruszać jej śmiercią, ale sprawa nie należy do mnie.

Jones zerka na mnie nieco zamyślony i chyba trochę poirytowany. Wygląda jak doświadczony gliniarz, bo rzeczywiście spędził pół życia w policji. Emanuje autorytetem i praworządnością. Ma kwadratową szczę, twarde spojrzenie i regulaminową fryzurę bez śladu jakiegokolwiek stylu. Na swój sposób jest przystojny, czego dowodem są trzy byłe małżstwa, ale jest w nim coś nieodgadnionego. Cienie zamknięte w sejfie.

Zadanie pokazowe, Smoky wi. Na polecenie samego dyrektora.

Naprawdę?

Jestem zaskoczona z kilku przyczyn. Oczywiście poczułam zwykłą ciekawość: dlaczego tutaj, dlaczego ja? Kolejny powód jest bardziej złony: czemu wicedyrektor Jones zastosował się do tego nietypowego polecenia? Człowiek jego pokroju był rzadkościąd biurokratów: kwestionował rozkazy, narażając się nawet na karę, jeśli się z nimi nie zgadzał. Powiedziałzadanie pokazowe”, ale nie byłoby nas tutaj, gdyby nie uznał, że istnieją jakieś ważne powody, by się nim zająć.

Tak odpowiada. Dyrektor wspomniał nazwisko kogoś, kogo nie mogłem zignorować.

Drzwi do kostnicy otwierają się z impetem, nim zdążam zadać oczywiste pytanie.

O wilku mowa mamrocze pod nosem Jones.

Do pomieszczenia wchodzi dyrektor FBI, Samuel Rathburn. Bez obstawy to kolejne zaskoczenie. Nawet przed jedenastym września dyrektorzy FBI zawsze podróżowali z obstawą. Podchodzi do nas i najpierw wyciąga rę do mnie. Zdumiona podaję mu dł.

Zdaje się, że zostałam królową balu. Ale dlaczego?

Agentko Barrett wita mnie swoim charakterystycznym barytonem polityka. Dziękuję, że przybył tak szybko.

Sam Rathburn, zwany też szefem, jak na dyrektora FBI jest całkiem znośny. Odpowiednio do stanowiska ma szorstką urodę i polityczny zmysł, ale także prawdziwe doświadczenie. Zaczynał jako policjant, potem wieczorowo studiował prawo, aż w końcu trafił do FBI. Nie odważabym się nazwać go szczerym na tym stanowisku nie ma mowy o takim luksusie ale kłamie tylko wtedy, kiedy musi. Jak na dyrektora Biura to wcielenie moralności.

wi się, że potrafi być bezwzględny, co by mnie nie zdziwiło, i ponoć jest fanatykiem zdrowego trybu życia. Nie pali, nie pije, nawet kawy ani napojów gazowanych, i każdego ranka biega po piętnaście kilometrów. No cóż, każdy ma jakieś wady.

Muszę odchylićowę, żeby popatrzeć mu w oczy. Mam tylko metr czterdzieści siedem i zdążam do tego przywyknąć.

Nie ma problemu, dyrektorze odpowiadam, sącząc kłamstwa przez zaciśnięte zęby.

Bo jest problem, i to cholernie wielki, tyle że jeśli się postawię, dostanie się potem wicedyrektorowi Jonesowi, a nie mnie. Rathburn kiwa głową w stronę Jonesa.

Davidzie wi.

Dyrektorze.

Porównuję ich obu z pewnym zainteresowaniem. Obaj są tego samego wzrostu, obaj mają fryzurę, która mówi wprost: „szkoda czasu na takie ceregiele”. Czarne włosy dyrektora są przyprószone siwizną. To elegancki, bardzo przystojny starszy pan z pełniąadzy. Wicedyrektor jest mniej więcej osiem lat starszy od Rathburna i różnica ta jest bardzo widoczna. Dyrektor rzeczywiście wygląda na faceta, który biega każdego ranka i uwielbia to robić; wicedyrektor zaś na takiego, który móby biegać skoro świt, ale woli zamiast tego zapalić papierosa i wypić kawę, i ma gdzieś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin