Edukacja Kopciuszka.pdf

(614 KB) Pobierz
Edukacja Kopciuszka
Rozdział 1
Izabella Swan nawet nie podniosła głowy, kiedy usłyszała pukanie do drzwi
gabinetu. Następny pacjent przyszedł wcześniej na fizjoterapię. Zdenerwowało ją to, bo
nie skończyła wypełniać papierów z wcześniejszej wizyty. Nasunęła okulary na nos.
Mógłby poczekać dziesięć minut na korytarzu, zanim...
Ktoś zapukał jeszcze raz, tym razem trochę mocniej. Jak zwykle postanowienie
Izabelli, żeby nie spełniać oczekiwań innych, osłabło.
— Proszę — zawołała, rzucając długopis na stertę papierów przed nią.
W drzwiach pojawiła się głowa. Natręt miał idealnie ułożone ciemne włosy.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Jej serce zaczęło bić szybciej, gdy usłyszała aksamitny głos doktora Jackoba
Blacka, dyrektora Oddziału Medycyny Sportowej i największego ciacha w Centrum
Medycznym w północnej Nevadzie. W mgnieniu oka oceniła swój wygląd i postawiła
zwyczajową diagnozę: prezentuje się nijako i niechlujnie. Powstrzymując westchnienie
pełne rozczarowania i chęć przygładzenia włosów, które wymknęły się z kitki,
uśmiechnęła się najbardziej promiennie, jak umiała.
— Ani trochę. Nie byliśmy umówieni, prawda?
— Nie, nie dzisiaj. — Gdy się uśmiechnął, zrobiły mu się dołeczki w policzkach.
Odwrócił się i zamknął za sobą drzwi. Serce waliło jej w piersi. Był chirurgiem
956269561.001.png
ortopedą i często przychodził do jej niezbyt imponującego gabinetu w Centrum
Rehabilitacji i Medycyny Sportowej, aby porozmawiać o wspólnych pacjentach, ale
nigdy wcześniej nie zamknął drzwi.
Starając się nie wyciągać pochopnych wniosków, wskazała na miejsce przy
biurku.
— Proszę, usiądź.
— Hm...
Bella spojrzała na krzesło przeznaczone dla pacjentów. Było zawalone teczkami,
starymi gazetami i artykułami naukowymi. Czuła, jak jej policzki zmieniają kolor, gdy
pośpiesznie wstała zza biurka.
— O Boże, przepraszam. Zaraz posprzątam...
— Nie ma sprawy, nie musisz...
— Nie, chwileczkę. — Chwyciła górę nieuporządkowanych papierów. Nie po raz
pierwszy, ani nawet nie setny, pomyślała, że powinna być bardziej zorganizowana.
Okręciła się dookoła, szukając miejsca, gdzie mogła upchnąć papierzyska. Sterta
podobna do tej, którą trzymała w rękach, leżała przy ścianie gabinetu, na podłodze.
Dokumenty zajmowały też każdy centymetr kwadratowy biurka i szafki. Wreszcie Lucie
dała sobie spokój i po prostu rzuciła papiery na swoje krzesło. Spojrzała na gościa.
Boże, dlaczego nie mogła być elegancka i zorganizowana jak inne kobiety? Taka jak te,
z którymi spotykał się Jackob. — Co cię sprowadza do tych zapomnianych zakątków
szpitala?
Odchrząknął i wyprostował się na krześle. Zazwyczaj boski lekarz był
uosobieniem pewności siebie. Dlatego kobiety dosłownie wzdychały, gdy przechodził.
Do tego dochodził urok osobisty, wygląd Kena i zabójczy uśmiech.
Za dwa miesiące odbędzie się coroczna kolacja i bal charytatywny
organizowany przez szpital. Facet musi jedynie wypożyczyć smoking, ale zdaję sobie
sprawę, że kobieta potrzebuje czasu na kupno sukienki, wizytę u fryzjera i kosmetyczki i
inne zabiegi, którymi się upiększacie.
Bella z wysiłkiem przełknęła ślinę i zacisnęła palce wokół naszyjnika. To było to.
Przez lata pracowali razem, czasem nawet zostawiali po godzinach, żeby omówić
przypadki wspólnych pacjentów. Kiedy umysły odmawiały współpracy, a żołądki
domagały się jedzenia, zamawiali chińszczyznę. Pod względem intelektualnym
pasowali do siebie jak ulał. Wspólna obsesja, żeby pomóc pacjentom jak najszybciej
dojść do zdrowia, łączyła ich jak nic innego. Od lat podkochiwała się w Jackobie, ale
nigdy nie zaprosił jej na randkę. Nigdy nie wykazał inicjatywy. Wolał umawiać się z
szykownymi bizneswoman, które spotykał podczas happy hour w eleganckim klubie
Caliente.
Ale teraz był tutaj. W jej gabinecie. Mówił o szpitalnym balu. Dobry Boże, nie
pozwól, żeby zemdlała! Odetchnęła wolno i głęboko, starała się zachowywać
swobodnie.
— Próbujesz mnie o coś spytać?
I poniosła sromotną klęskę. Cholera!
Silną ręką zaczął masować swój kark i, pełen skrępowania, uśmiechnął się słodko.
— No, tak. Niezbyt dobrze mi idzie, prawda?
— Nie, świetnie sobie radzisz!
Za dużo entuzjazmu. Cholera do kwadratu!
— Wiem, że powinien to zrobić wcześniej. Naprawdę chciałem porozmawiać,
kiedy was zobaczyłem miesiąc temu w Caliente, ale zawahałem się, a wy wyszłyście.
Miałem nadzieję, że jeszcze was tam zobaczę, bo wiesz... wypytywanie o randkę w
gabinecie nie wydaje się właściwe.
Przypomniała sobie noc, kiedy wybrała się do zatłoczonego, drogiego klubu. Jej
najlepsza przyjaciółka, Alice Hale, właśnie wygrała niezwykle trudną sprawę i
chciała uczcić sukces. Zamiast typowego wyjścia do Fritza, Alice przekonała Belle,
żeby spotkały się w pobliskim klubie. Spędziły tam najwyżej godzinę. Lokal przypominał
akademik na sterydach z nowobogacką klientelą. Resztę wieczoru spędziły na
właściwym świętowaniu — pijąc piwo i grając z facetami w strzałki.
— Och, nie przejmuj się — zapewniła. — Jedyna osoba, która może nas usłyszeć,
to pan Molyna. Chodzi na bieżni, ale drzwi są zamknięte. A nawet gdyby nie były, nie
sądzę, żeby pamiętał o założeniu aparatu słuchowego, więc szanse, że nas podsłucha,
są równe...
— Bello.
— Przepraszam. — O Boże, zamknij się wreszcie, strofowała się w myślach.
Bełkoczesz jak idiotka! — Co mówiłeś?
Głęboko zaczerpnął tchu i wypuścił powietrze. Jakby przygotowywał się do skoku
ze spadochronem ze szpitalnego dachu, a nie do zaproszenia jej na randkę.
— Chciałbym, żebyś mi dała numer telefonu do swojej przyjaciółki.
— Mojej... co?!
— Dziewczyny, z którą byłaś wtedy w klubie. Spotyka się z kimś?
— Alice? — Umysł Izabeli próbował desperacko nadążyć za niespodziewaną
zmianą tematu. Ta rozmowa podążała w zupełnie innym kierunku, niż powinna. A może
tylko Bella myślała, że zmierza w tamtą stronę. Była skończoną idiotką! — Hm... nie.
Nie spotyka się z nikim...
Każdy mięsień jego ciała widocznie się rozluźnił, gdy wstał. Spokojny uśmiech
powrócił na jego twarz i poraził ją dołeczkami w policzkach.
— Świetnie! Mogę dostać jej numer? Wolałbym nie czekać na ostatnią chwilę,
żeby ją zaprosić. Poza tym chciałbym ją zabrać na jakąś randkę przed tym wielkim
wydarzeniem. Wiesz, lepiej się poznać. Na szpitalnym balu nie można spokojnie
porozmawiać, bo zawsze ktoś się wtrąci z pytaniami o pracę. Bello? Słuchasz mnie?
— Co? Nie. To znaczy tak, słucham. Masz rację. Zdecydowanie to nie są warunki
na pierwszą randkę.
Bella spojrzała na bałagan na biurku. Alice dostałaby ataku paniki, gdyby
zobaczyła gabinet. Przyjaciółka była superzorganizowana zarówno pod względem
zachowania, jak i wyglądu — zawsze miała idealną fryzurę i zachowywała się
odpowiednio do sytuacji. Dodając do tego wygląd Barbie, na pewno była typem kobiety,
które pociągają Jackoba Balacka. Lucie zdecydowanie wiele do niej brakowało.
— Więęęęc... Mogę dostać jej numer? A może będziesz nadopiekuńczą
przyjaciółką i najpierw wypytasz mnie o intencje? — Jackob drażnił się z Bellą. —
Może spytasz mnie, dlaczego uważam, że jestem wystarczająco dobry dla niej, czy coś
w tym rodzaju?
Nie mogła się powtrzymać i uniosła lekko kącik ust.
— Jesteś czarujący, mądry, przystojny i odnosisz sukcesy. Jak możesz nie być
wystarczająco dobry dla kogokolwiek?
Mrugnął.
— Niezła ze mnie partia, co? Przypomnij o tym Alice, kiedy ci powie, że do
niej dzwoniłem. To znaczy, jeśli dasz mi jej numer.
— Ach! Tak, przepraszam. Hm... — Rozejrzała się dookoła za karteczką
samoprzylepną lub skrawkiem jakiegoś papieru. Wiedziała, że gdzieś je ma. Gdyby
mogła przez chwilę pomyśleć, przypomniałaby sobie, gdzie leżą. Ale w ciągu ostatnich
pięciu minut miała wrażenie, jakby przeszła lobotomię, nie mogła normalnie
funkcjonować. Dała sobie spokój, wzięła długopis i na dłoni Stephena zapisała numer
Vanessy. Zmusiła się, żeby puścić jego rękę, zanim zrobi coś głupiego. Na przykład
doda wykrzyknik i „przypadkowo” zbyt mocno postawi kropkę na delikatnej skórze
Jackoba. — Proszę. Gotowe. A teraz wybacz. Mój nowy pacjent przyjdzie za chwilę.
— W takim razie nie zajmuję ci więcej czasu. Dzięki, Bello. — Nacisnął klamkę i
otworzył drzwi. — Jestem twoim dłużnikiem — dodał.
Wysiliła się na uśmiech.
— Będę o tym pamiętała, doktorze.
Ledwie wyszedł, opadła na swoje krzesło. Nie odłożyła nawet leżących na nim
papierów. Żadna nowość. W zasadzie fakt, że facet jej nie zauważał, nie był niczym
nowym. Powinna się uodpornić. Jak to się mówi? Stara śpiewka. Nie pierwszy raz facet,
który się jej podobał, interesował się jej koleżanką. Mimo to nadal bolało. I to bardzo.
Czas przestać się oszukiwać. Jackob nigdy nie popatrzy, jakby chciał z nią iść do
łóżka. Trzeźwo myśląca część jej osobowości podpowiadała, że to nieważne. Że liczy
się zgodność charakterów i towarzystwo drugiej osoby. Ale kiedy uświadomiła sobie, że
nie stanie się obiektem pożądania żadnego mężczyzny, marzycielka w niej się
rozpłakała. I łzy rozmazały Belli świat .
Rozdział 2
P rzepraszam, gdzie znajdę oddział fizjoterapii? — Gdzie jakiś arogancki dupek
zaleci mi ćwiczenia jak dla dziecka, kastrując mnie przy okazji...
Stwierdzenie, że Edward Cullen był w kiepskim nastroju, było eufemizmem. Nie
oznaczało to jednak, że mógł się wyżywać na recepcjonistce w szpitalu. Słuchał
uważnie, gdy tłumaczyła, jak dojść do gabinetu, podziękował i odszedł.
Im bliżej gabinetu, tym bardziej napinał mięśnie z irytacji. To nie miejsce dla niego.
Powinien teraz siedzieć w Vegas i leczyć kontuzję z trenerem i lekarzem drużyny, a nie
w Sparks w Nevadzie, które stanowiło część Reno i leżało niepokojąco blisko
rodzinnego Sun Valley. Tymczasem będzie musiał pracować z kimś, kto nie ma pojęcia
o sporcie, który uprawia i nie wie, jak ważny jest dla niego powrót do klatki i
przygotowanie do rewanżu.
Walczył, od kiedy pamiętał. Uprawiał sport, który kochał ponad wszystko —
mieszane sztuki walki, MMA. Dostał się na szczyt i utrzymał tam długi czas. Piętnaście
lat później został jedynym z najbogatszych zawodników wagi lekkiej w UFC z bilansem
walk trzydzieści cztery wygrane do trzech przegranych i milionami fanów. Oczywiście
teraz nie miało to znaczenia. Jeśli nie wyzdrowieje do rewanżu, jego kariera się
skończy.
Zza rogu wyszedł lekarz. Rozmawiał przez komórkę i jednocześnie sprawdzał
pager. Doktorek wpadł na Edwarda, nawet nie przeprosił i poszedł dalej korytarzem. Edward
zacisnął zęby i przytrzymał prawe ramię, czekając, aż ból minie. Nawet lekkie uderzenie
cholernie bolało.
Miał jedną z najgroźniejszych dla zawodnika kontuzji — zerwany stożek rotatorów.
Co gorsza, nie nabawił się tego cholernego urazu podczas walki. Wszystko wydarzyło
się podczas treningu. Trzydzieści cztery lata na karku oznaczały, że właściwie powinien
już przejść na emeryturę. Zwłaszcza że siedział w tym sporcie od wielu lat. Ciało
przypominało o tym coraz częściej, serwując mu jedną kontuzję po drugiej.
Zszedł z drogi starszej kobiecie, wlokącej się niczym ślimak. Przeklął pod nosem
trenera Carlaysa za to, że go tutaj wysłał.
Krótko po tym jak Edawrdowi operowano prawe ramię, lekarz medycyny sportowej,
który się nim opiekował, musiał pojechać do domu, żeby zająć się chorym ojcem. Sam
miał wrócić dopiero za kilka miesięcy, a ponieważ Reid był jedynym kontuzjowanym
zawodnikiem w obozie, Carlise znalazł mu na ten czas lokalnego fizjoterapeutę. Jeśli
Edawrd pracowałby z nim, nie byłby gotowy do walki przed pięćdziesiątką, więc postanowił
wziąć terapię w swoje ręce.
Niestety Carlise dowiedział się o tym i wyrzucił go za nieprzestrzeganie zaleceń
lekarza i pójście na łatwiznę. A przecież Edward nie chodził na łatwiznę. Żył według zasad:
„daj z siebie wszystko albo będziesz zerem” oraz „jeśli nie przyszedłeś zwyciężyć, nie
powinieneś w ogóle wychodzić z domu”.
Wpajano mu te rzeczy, odkąd był wystarczająco duży, żeby wyprowadzić cios na
komendę ojca. Dlatego teraz nie przyjmował do wiadomości, że prawdopodobnie nie
wyzdrowieje w ciągu dwóch miesięcy, a co za tym idzie straci szansę na odzyskanie
tytułu. Każdego roku pojawiali się młodsi i lepsi zawodnicy, z którymi coraz trudniej
walczyło się starszym wyjadaczom. Dlatego Edward trenował tak ciężko, jak tylko mógł.
Zawsze znajdzie się jakiś koleś, który będzie chciał zdobyć jego pas, więc zasuwał,
żeby nikomu nie dać szansy. Musiał zrobić wszystko, żeby go zachować. Wkurzył się,
gdy Carlise postawił mu ultimatum — wyjazd i poddanie się fizjoterapii albo odwołanie
walki. Cholera! Niech tak będzie. Zadowoli trenera i pójdzie na tę dziadowską
rehabilitację. Ale to nie oznaczało, że miał zamiar traktować ją inaczej niż regularne
treningi. Nie miał czasu się opieprzać. Musiał jak najszybciej wrócić do Vegas i odebrać
to, co do niego należało.
Edawrd otworzył dwuskrzydłowe drzwi i wszedł do dużego pomieszczenia, które
przypominało miejsce spotkań YMCA, Związku Młodzieży Chrześcijańskiej. Bieżnie,
orbitreki, ławki do podnoszenia ciężarów i piłki do ćwiczeń. Żadnej klatki, mat na
podłogach ani worków bokserskich. Starszy pan, na oko powyżej osiemdziesiątki,
chodził tak wolno po bieżni, że wydawało się, że stoi w miejscu.
Cholerne miejsce — mruknął Edawrd.
Podszedł do małego gabinetu z nazwiskiem fizjoterapeutki, Izabelli Smith. Drzwi
były częściowo uchylone. Podniósł rękę, żeby zapukać, ale zawahał się, gdy usłyszał
ciche pochlipywanie. W środku za biurkiem siedziała brunetka; miała pochyloną głowę.
Hm... Przynajmniej wydawało mu się, że to, za czym siedziała, było biurkiem. Trudno
było jednoznacznie stwierdzić przez stertę papierów. Zamiast zapukać, odchrząknął.
— Przepraszam, przychodzę nie w porę? — Kobieta okręciła się na krześle
twarzą do ściany. Uderzyła kolanem o szafkę i zaklęła pod nosem, co pewnie nieczęsto
robiła publicznie. Nie widział jeszcze jej twarzy, ale nic nie mógł poradzić na to, że jej
niezręczność wydała mu się urocza. Kiedy sięgnęła po chusteczkę leżącą gdzieś na
podłodze i wydmuchała nos, zdał sobie sprawę, że trafił na zły moment. — Mogę
przyjść później.
— Nie, nie... — Jeszcze raz wydmuchała nos. Nie odwróciła się, ale wskazała
gestem kierunek. — Proszę usiąść w pokoju obok, zaraz do pana przyjdę.
Ucieszył się z takiego obrotu sprawy. Nie lubił smutnych kobiet ani pocieszania
tych znajomych, nie mówiąc już o obcej. Gdy znalazł pokój, oparł się biodrami o stół do
rehabilitacji, nieświadomie wyłamując sobie kłykcie. Po minucie weszła ze wzrokiem
utkwionym w jego teczkę i ruszyła prosto do małego biurka przy ścianie.
— Przepraszam za to — powiedziała. — Proszę dać mi chwilkę. Przejrzę
dokumentację i zaraz przejdziemy do konkretów.
— Proszę się nie śpieszyć. — Coś w jej głosie go zastanowiło. Miał wrażenie, że
już go słyszał.
— No dobrze, panie Masen , spójrzmy na...
Znieruchomieli, gdy się rozpoznali.
— Bells?
— Edi?
Minęło kilka lat, cholera, sześć, może siedem lub więcej, nie pamiętał, kiedy po
raz ostatni widział młodszą siostrę najlepszego przyjaciela. Miała plamy na twarzy i
zaczerwienione od płaczu oczy, więc z trudem ją rozpoznał, ale zdradził ją pieg w
kształcie serca przy kąciku lewego oka. Był ledwo widoczny pod ciemnymi,
prostokątnymi oprawkami okularów.
— O Boże! — ucieszyła się, mocno ściskając jego rękę.
Od dawna nie widział nikogo z rodzinnego miasta i, poza jej bratem, była jedyną
osobą, którą chciałby zobaczyć. Przytulił ją, opierając brodę na jej głowie. Jej włosy
pachniały kwiatami i latem. Zapach zdecydowanie różnił się od ciężkich perfum
używanych przez inne kobiety.
Puściła go i usiadła na obrotowym krześle przed biurkiem, poprawiając włosy.
— Nie mogę uwierzyć, że to ty. Czekaj, dlaczego w karcie mam wpisanego
Edwarda Masena?
Edward zaśmiał się, gdy usłyszał imię baseballisty zwanego też „Dużym”, którego
używał, aby zachować anonimowość.
— To pseudonim. — Wciąż wydawała się smutna, więc uśmiechnął się i dodał: —
Chociaż czasami ja też bywam... duży.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin