Pewnego dnia w kurniku wykluły się kurczątka. Było ich pięć: trzy koguciki i dwie małe kurki. Mam kwoka nie posiadała się z radości i zachwytu nad swoimi maleństwami. Bo rzeczywiście miała ku temu powód - wszystkie kurczątka były żółciutkie, puchate jak wełniane kłębuszki, wesołe i raźno biegały na swoich króciutkich nóżkach za mamą. No, może z pewnym wyjątkiem. Jeden z kogucików ciągle narzekał:
- To niemożliwe, żebym był takim zwykłym, pospolitym kogucikiem... Na pewno znalazłem się w kurniku przez przypadek. Popatrzcie tylko na mnie – czy ja wyglądam jak kogut?!
- Oczywiście – mówiły mu pozostałe kurczątka – Masz taki sam dziobek, nóżki, skrzydełka jak my. Zupełnie niczym się od nas nie różnisz.
- A moje piórka – czy nie są bardziej lśniące niż wasze? A nóżki wcale nie są takie chude jak u was! No i w ogóle jestem wyższy, dostojniejszy... Nie, nie, ja jestem stworzony do czegoś lepszego niż dreptanie w kurniku...
Mam kwoka raczej nie przejmowała się narzekaniem jednego ze swoich synków. Miała przecież tyle pracy: szukanie pożywienia, pilnowanie dzieci, a do tego znoszenie jajek.
Mijały dni, kurczątka rosły, a nasz kogucik ciągle dostrzegał w sobie coś, co zupełnie nie pasowało do wyglądu koguta;
- Popatrzcie! – krzyczał przeglądając w kałuży – Czy widziałyście kiedykolwiek u koguta takie piękne piórka na grzbiecie? A ten cudny grzebyczek na mojej głowie – niemożliwe, żeby tak wyglądał przedstawiciel kurzego rodu!
Kurczątka przestały zwracać uwagę na swego dziwacznego braciszka, zwłaszcza, że gospodyni wysypała im właśnie garść ziarna. Chodziły krok w krok za swoją mamą i dziobały ile sił w dziobkach.
Pewnego razu kogucik zobaczył kaczkę, która prowadziła swoje kaczęta nad staw. Pomyślał sobie, że to bardzo możliwe, że kaczka podrzuciła swoje jajo do kurzego gniazda i tak naprawdę jest on jednym z tych ślicznych kaczątek. Bez namysłu podreptał za kaczą rodzinką. Kiedy byli już nad stawem kaczęta jedno za drugim, bez namysłu wskakiwały do wody. Wskoczył również nasz kogucik i....
- Ratunku, pomocy! – zaczął krzyczeć, rozpaczliwie przebierając skrzydełkami – Topię się, ratunku!
Kacza mama szybko zanurkowała i za chwilę wyciągnęła na brzeg niefortunnego pływaka.
- Czyś ty zgłupiał?! – kwakała, z niedowierzaniem kiwając swoją małą główką – Nie wiesz, że kurczaki nie umieją pływać?! Czego was uczy ta nieszczęsna kwoka...
I podreptała z powrotem do wody, do swoich dzieci.
Kogucik mokry, poniżony i bardzo nieszczęśliwy powlókł się na podwórko.
Któregoś dnia nad gospodarstwem, w którym mieszkała kurza rodzinka przelatywały łabędzie. Ich wielkie skrzydła wyglądały jak wielkie żagle na niebie.
- Już wiem! – krzyknął kogucik – Ja muszę być łabędziem! Zaczekajcie na mnie! Lecę z wami!
To mówiąc rzucił się pędem za przelatującymi łabędziami, mocno trzepocząc skrzydełkami. Ale chociaż biegł coraz szybciej i machał skrzydłami coraz mocniej ani na chwilę nie oderwał się od ziemi. Wskoczył więc na budę Azorka i stamtąd miał zamiar wzbić się w przestworza, ale zamiast tego jak kłoda zwalił się na ziemię.
- Chi, chi, chi...– zachichotały wrony siedzące na gałęzi jabłonki – Taki duży, a nie wie, że kurczaki nie potrafią latać! Chi, chi, chi...
Przez kilka dni kogucik nie opuszczał wcale kurnika. Wstydził się pokazać na oczy innym ptakom, a poza tym wciąż ubolewał nad swoim losem. Tylko o świcie po cichutku wymykał się i siedząc na płocie obserwował wschodzące słońce. Siedząc tak któregoś ranka usłyszał nad sobą cudowny śpiew – jakby delikatny dzwoneczek rozdzwonił się nagle na niebie. Popatrzył w górę i zobaczył tam małego, szarego skowronka.
- Już wiem! – krzyknął uradowany – Na pewno jestem skowronkiem! Zaraz to wszystkim udowodnię!
I wypiąwszy dumnie pierś przed siebie zaczął śpiewać, lecz z jego gardła zamiast dźwięcznego, perlistego głosu dało się słyszeć donośne:
- Kukuryku!!!!
Kogucik zastygł w bezruchu, bo sam przeraził się swego głosu. Wtedy otworzyło się okno w domu gospodarzy, wyjrzała stamtąd uśmiechnięta gospodyni i krzyknęła:
- Zobacz, mój mężu, jak ten czas szybko leci! Nasz mały kogucik wyrósł na pięknego, wspaniałego koguta i pieje nam o świcie!
- Tak, tak, moja droga, rzeczywiście wspaniałe z niego ptaszysko! – potwierdził zaspany jeszcze gospodarz.
Kogucik zrozumiał, że rzeczywiście jest prawdziwym kogutem i w tym momencie zupełnie się z tego powodu nie zmartwił. Wprost przeciwnie – od tej chwili dumnie kroczył po podwórzu, wypinając przed siebie swój potężny, koguci tors i głośnym pianiem budził co rano całą wieś.
Elżbieta Janikowska
bajkoterapeutka