Jones J V - Ksiega slow 02 - Zdradzony.pdf

(2102 KB) Pobierz
Jones J V - Ksiega slow 02 - Zd
J.V. Jones
Zdradzony
(A Man Betrayed)
Księga słów 02
Przełożył Michał Jakuszewski
 
Dla Margaret Jones
 
Prolog
Dziewczyna zaczęła cicho pochrapywać. Ten nieprzyjemny,
charczący dźwięk wydawał się niemal błaganiem o litość. Bardziej od
owego odgłosu irytował go jednak zapach, mdły zaduch towarzyszący
wszystkim przedstawicielkom jej płci. Odór potu, moczu i odchodów,
zdradzający, niezawodniej niż wszelkie księgi, ich prawdziwą naturę.
Tajemną, wewnętrzną naturę, którą starały się ukryć przed mężczyznami,
wykorzystując swe talenty do kłamstwa i symulacji. Rzecz jasna,
udawało im się to, gdyż mężczyźni łatwo dawali się zwieść pozorom:
pulchne piersi, błysk zębów, wonny oddech.
Prawda była jednak zawsze obecna: kobiety – bez względu na
wszystkie swe pudry i perfumy – nigdy nie potrafiły się uwolnić od
smrodu rozkładu.
Kylock wstał z łoża, pragnąc oddalić się od kobiety i jej zapachu.
Miał ochotę obudzić dziewczynę potrząsaniem i kazać jej odejść, lecz
kolidowało to z jego planami. Zresztą, po wszystkim, przez co przeszła z
nim tej nocy, nie był do końca pewien, czy porządne szarpnięcie
wystarczy, by wyrwać ją ze snu. Oczywiście, ocknie się. Zdolność
szybkiego powrotu do zdrowia była kolejną charakterystyczną cechą jej
płci. Kobiety wyciskały z mężczyzn wszystkie siły, same ich nie tracąc.
Podszedł do małej, miedzianej miski, która stała po drugiej stronie
komnaty. Tak jak zawsze, zaczął myć ręce. Używając małej, lecz
szorstkiej szczotki z włosia dzika, oczyścił starannie dłonie z odoru
kobiety. Palce, które jedną świecę temu tak ochoczo wyszukiwały
wklęsłości i wypukłości ciała, namoczył teraz w pełnej ługu wodzie. Tym
razem zachowywał szczególną ostrożność. Było to oznaką szacunku
wobec tego, co zamierzał uczynić tej nocy. Nie chodziło o osobę, której
to zrobi, lecz o wielkość samego dokonania.
Spojrzał na swe dłonie. Były blade i szczupłe, o arystokratycznych
palcach i delikatnym kształcie. Nie były dłońmi jego ojca.
Na wargach wykwitł mu blady uśmieszek. Kylock spojrzał w
zwierciadło. Nie była to twarz jego ojca, ani jego oczy, nos czy zęby.
Nagłym, gwałtownym ruchem uderzył pięścią w lustro. Szkło rozbiło się
z zadowalającym go trzaskiem. Dziewczyna w łożu zadrżała, po czym,
 
być może sądząc, że w zapomnieniu odnajdzie bezpieczeństwo, zastygła,
starając się ograniczyć ruchy do minimum. Jego pięść nie krwawiła.
Ucieszyło to Kylocka. Odnosił wrażenie, że dzisiejszej nocy nie powinien
przelewać krwi. W odłamkach zwierciadła widział teraz chaotyczny
zestaw odbić. We fragmentach widocznej tam twarzy dostrzegał
podobieństwo do swej matki. Nie było wątpliwości, że jest jej synem.
Płaszczyzna policzka, kąt brwi, kształt ust, wszystko to przywodziło na
myśl Arinaldę.
Nie trudził się szukaniem śladów ojca. Nie znajdzie ich. Nigdy ich nie
było. Jednakże nie był synem króla. Ów fakt rzucał się w oczy, jak nos na
jego twarzy. To właśnie nos zdradzał prawdę. Choć kryła się w tym
ponura ironia, tak właśnie było.
Odwrócił spojrzenie od zwierciadła i przygotował się. Nie musiał
dokonywać żadnych specjalnych czynności. Jak zwykle przywdział
czarny strój, zupełnie nie na miejscu za dnia, lecz bardzo odpowiedni
nocą. Kolor tajemnic i intryg. Kolor śmierci. Nie potrzebował
zwierciadła, by wiedzieć, jak bardzo mu w nim do twarzy, jak bardzo
pochlebia mu ta barwa, jak do niego pasuje. Jego matce również będzie
do twarzy w czerni. Jaka matka, taki syn.
Znajdował się niedaleko od miejsca, do którego musiał dojść. Było
ono w sąsiednim korytarzu. Nie postawi jednak nogi w poświęconym
przejściu, jego dłonie nie poczują chłodnego dotyku wykutych z brązu
drzwi. Musi się tam udać okrężną drogą.
Opuścił swe komnaty i przeszedł do komnat dla kobiet. Każdy, kto by
go zauważył, mrugnąłby tylko i odwrócił wzrok, myśląc, że to bardzo
dobrze, iż dziedzic tronu Czterech Królestw ma odwagę łamać zasady,
odwiedzając jakąś damę w jej komnacie po zmierzchu.
Kylockowi nie chodziło jednak o damę. Wiedział, że w komnatach dla
kobiet można znaleźć wejście do sekretnych korytarzy. Było oczywiste,
że kryło się ono właśnie tam: jakież miejsce w zamku król odwiedzałby z
większą ochotą i gdzie bardziej chciałby uniknąć świadków?
Z tajnymi przejściami zaznajomił go królewski kanclerz. Pewnej
Wigilii Zimy, przed wielu laty, przyłapano go na szczuciu stanowiących
własność króla psów na świeżo narodzonego źrebaka. Za karę matka
zabroniła mu opuszczania komnat przez tydzień. Dzięki Baralisowi nie
musiał jednak w nich siedzieć. Kanclerz otworzył ścianę dotknięciem
zniekształconych palców, ofiarując mu bezcenny dar tajemnicy. Kylock
do dziś pamięta dreszcz objawienia, poczucie, że znalazł to, czego zawsze
 
szukał pośród smrodu i podstępów. Odmieniło to jego życie. Ujrzał
bardzo wiele. Nic nie mogło się ukryć przed jego chciwym wzrokiem.
Podglądał szlachciców spółkujących z garderobianymi, podsłuchiwał
służących spiskujących przeciw swym panom, odkrywał ślady po ospie,
ukryte pod warstwą pudru na twarzach niejednej z wielkich dam.
Nic nie było takie, jakim się zdawało. Zepsucie i chciwość przenikały
wszystko do szpiku kości. Ciało ukrywało grzeszne wnętrze. Pokazując
mu wejście do tajemnych korytarzy Zamku Harvell, Baralis zaznajomił
go z całym nędznym inwentarzem występku.
Kylock odnalazł właściwą ścianę. Przesuwając palcami po kamieniu,
wyobrażał sobie, że słyszy tykanie maszynerii. Odsłoniła się przed nim
kusząca jama. Wszedł do środka i wybrał drogę.
Nagły chłód i zaduch zgnilizny przywołały wizje jego matki. Z
pewnością przez całą wieczność nie narodziła się większa nierządnica!
Królowa Arinalda, piękna i wyniosła; zawsze udająca tak poprawną, tak
nieskazitelną. Jakże często pozory nie mają nic wspólnego z prawdą.
Odór był jednak łatwy do rozpoznania, silniejszy niż u jakiejkolwiek
innej kobiety. Cuchnęła jak dziwka. Czasami ów smród był tak
przemożny, że Kylock nie był w stanie wytrzymać w jej towarzystwie. Z
iloma mężczyznami spała? Ile razy kłamała? Jak wielu zdrad się
dopuściła?
To, że sypiała z innymi mężczyznami poza królem, było oczywiste.
On, Kylock, był tego dowodem. W jego żyłach nie płynęła krew
Harvella. Głowy nie pokrywały mu jasne włosy, a z tułowia nie wyrastały
krótkie, grube kończyny.
Jego matka szukała przyjemności u innych mężczyzn, a on był
owocem jej niepowściągliwości. Kobiety były słabszą płcią, a źródłem
owej słabości była ich wszechogarniająca chuć. Były wstrętne: cienka
warstwa skóry pokrywająca odrażające wnętrze, którym władały
zwierzęce żądze . Rozumiał, że owym pragnieniom ulegają dziewki
pracujące w karczmach i ulicznice, ale królowa? Jego matka, która
powinna stać ponad wszystkimi kobietami w królestwie, była tanią
dziwką. A on był tego dowodem. Gdy tylko spoglądał w zwierciadło,
dostrzegał w nim prawdę.
Szybko przybył na miejsce. Do jądra zamku, źródła, z którego
wszystko płynęło, czy powinno płynąć, gdyby sprawy wyglądały inaczej.
Do komnaty króla.
Uruchomił mechanizm i wszedł do środka. Jego zmysły zaatakował
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin