Bez jednej.rtf

(88 KB) Pobierz
Bez jednej

Bez jednej

 

Mirek płynął wzdłuż wyspy, wypatrując miejsca dogodnego do przybicia do brzegu. Znalazł je po stronie zachodniej. Szuwary rozstępowały się gościnnie, ukazując jasne, piaszczyste zejście do wody. Spojrzał na wimpel. Wiatr wiał dokładnie w stronę brzegu i to nie ułatwiało zadania.

Najbezpieczniej byłoby dopłynąć na wiosłach, ale  zrzucenie żagli przez samotnego żeglarza na małej, chybotliwej łódce, to niemal pewna wywrotka! Zaświtała mu myśl, aby wpłynąć z rozpędu w szuwary. Musiał już kiedyś słyszeć o tym sposobie, ale w świetle dnia, na oczach licznych żeglarzy i wioślarzy taki ryzykowny manewr po prostu nie uchodził. A poza tym w sitowiu mógł być jakiś ostry kołek, który z łatwością przebiłby gumowaną powłokę Mewy.

Wybrał manewr podręcznikowy. Zatoczył łuk tak, aby znaleźć się blisko brzegu, skierował dziób na wiatr i wyluzował żagle do łopotu. Jola zatrzymała się i zaczęła płynąć wstecz. Podniósł miecz i uniósł nieco płetwę sterową. Utrzymywał łódkę starannie w linii wiatru i patrzył uważnie w wodę za rufą. Kiedy zobaczył dno, wyskoczył za burtę i podprowadził łódkę do brzegu. Teraz mógł już zrzucić żagle i wyciągnąć dziób na piasek.

Alfa, która spokojnie obserwowała aktywność Mirka, teraz dopiero wyskoczyła z łódki, przeciągnęła się i odbiegła węsząc gorączkowo w poszukiwaniu miejsca godnego obsiusiania. Po załatwieniu sprawy nie cierpiącej zwłoki przyjęła dostojniejszą, czujną postawę.

Mirek wyszedł na skraj łączki i spojrzał w stronę, którą wskazywała mordka Alfy. Za osłaniającą od wiatru kępą krzewów kilka osób siedziało wokół koca, z kartami w rękach.

Zawahał się. Mógł odejść w głąb wyspy, aby zapoznać się z terenem i wybrać miejsce na przenocowanie. Ale coś go powstrzymało. Najprawdopodobniej widok dziewczynki – jednej z trojga grających osób. Nie mógł oderwać od niej wzroku.

Dziesięcioletnia może dziewczynka, w samych majteczkach, była ładnie, równo opalona. Proste włosy, z jaśniejszymi pasemkami, były u czubka głowy związane w długi koński ogon. Zwróciła w jego stronę zaciekawioną buzię o dziecięcych jeszcze, ale zadziwiająco regularnych pięknych rysach i ciemnoniebieskich oczach w oprawie z długich rzęs i wyraźnych ciemnych łuków brwi.

Zdecydował się.

    Dzień dobry. Mam zamiar zatrzymać się tu w pobliżu, na noc. Czy nie będzie to państwu przeszkadzało?

    Nie, skąd! — zawołała dziewczynka.

    Poczekaj Beatko — przerwała jej siedząca obok młoda kobieta — chcesz nocować na tej wyspie? Sam? —  przejęła inicjatywę.

    Tak, sam. Mieszkam na biwaku nad Płaskim, ale...

    Rozumiem, to ma być taka przygoda, robinsonada? Rodzice oczywiście wiedzą o tym? — włączył się do rozmowy mężczyzna.

    Tak, Pio... ojciec wie — tłumaczył, dziwiąc się własnej cierpliwości. — Mam na imię Mirek... a to jest Alfa — dodał odruchowo, kiedy poczuł na łydce dotknięcie zimnej psiej mordki, i sam stropił się tą komiczną prezentacją.

    Beatka. Bea — wyrwała się znów dziewczynka — a to jest... przerwała, przypomniawszy sobie, że nie należy przedstawiać swojej matki.

    Mamo, to jest Mirek — przyszło jej do głowy pomysłowe i bardzo sprytne rozwiązanie sytuacji.

    Filomena... — z wahaniem podjęła wyzwanie matka.

    Andrzej Czerski — mężczyzna wstał i podał rękę Mirkowi. — A wracając do sprawy – możesz oczywiście zatrzymać się, gdzie chcesz. My tu zresztą przypłynęliśmy tylko na kilka godzin. Mieszkamy na campingu w Siemianach. A ta łączka, to najładniejsze miejsce na wyspie; może zostaniesz od razu tutaj?

    Tak... dziękuję bardzo chętnie. Ale najpierw obejrzę całą wyspę.

    Oprowadzę cię! — przedsiębiorczość dziewczynki zdawała się nie mieć granic — Znam tu każdy kącik.

Rodzice spojrzeli po sobie rozbawieni, ale też nieco zaniepokojeni. Ni sprzeciwili się jednak.

Szli wąską ścieżką wydeptaną przez wędkarzy i turystów wzdłuż brzegu, wokół całej wysepki. Beatka szła przodem. Nie ułatwiało to rozmowy, ale wymienili najważniejsze informacje – skąd przyjechali, na jak długo. Starszy o kilka lat, Mirek czuł się wobec małej jak dorosły, a mimo to dziewczynka przedziwnie go fascynowała i był zadowolony, dowiedziawszy się, że Czerscy będą nad Jeziorakiem jeszcze cały tydzień.

    O! Ta dróżka prowadzi do szopy — poinformowała rzeczowo.

    Szopa? Tak, słyszałem o niej, ojciec wspominał...

    Był tu?

    Musieli tu nocować z powodu burzy. Spali w szopie, pewnie w tej.

    Słyszałam o takiej historii. I dlatego chcesz przeżyć podobną przygodę?

Skręcili w głąb lasu. Z polanki pod wielkim bukiem, z długą blizną na pniu po uderzeniu pioruna, poderwało się stado szpaków.

Po chwili znaleźli się przed starą  szopą. Odszukali wejście z krzywymi drzwiami. W ścianach było sporo dziur, ale wnętrze byłe suche, a nawet przytulne – dzięki ciepłu, nagromadzonemu w ciągu ostatnich upalnych dni. Na podłodze z próchniejących desek walały się kupki siana i słomy. Alfa gorliwie węszyła po kątach; z pewnością rejestrowała dziesiątki przeróżnych zapachów pozostawionych przez odwiedzającą szopę drobną leśną faunę.

    Może tu przenocujesz?

    Nie wiem... Chyba nie, za daleko od łódki.

Wrócili na przybrzeżną ścieżkę.  Wysepka była mała, jej okrążenie nie trwało dłużej niż kwadrans, i wkrótce znaleźli się przy rodzicach dziewczynki. Oczekiwał ich podwieczorek przygotowany przez Filomenę. Mirek wahał się z przyjęciem zaproszenia.

    Rozumiem cię — odezwał się Andrzej. — Ten posiłek nie pasuje do twojej koncepcji przygody. Tak kiedyś w harcerstwie zdobywało się sprawność „trzech piór”, teraz nazywa się to, zdaje się, survival, czy tak jakoś. Chodzi o sztukę przetrwania w trudnych warunkach.

    Pewnie chodzi też o to, żeby nie korzystać z pomocy? Ale ty nie korzystasz! Ty spotkałeś na wyspie plemię tubylców i zjednałeś sobie ich przychylność. To przecież należy do sztuki przetrwania, no nie? — pomysłowość Beatki była niewyczerpana.

Roześmieli się wszyscy,  argument dziewczynki przezwyciężył słaby opór Mirka. Przepyszne wędliny z pobliskiej Iławy i smaczne, chrupiące kiszone ogórki znikły szybko z obrusika  rozścielonego na kocu. Alfie – przepadającej za wszelkimi słodyczami – szczególnie smakował placek z borówkami.

    No to co, może zagramy jeszcze w karty? — zaproponował Andrzej. — Graliśmy w brydża, z dziadkiem. Znasz może tę grę?

    Brydż... nie, nie wiem, nie grałem — odpowiedź chłopca wywołała ogólną wesołość.

    To tak, jak z tym człowiekiem, którego zapytano, czy umie grać na skrzypcach. „Nie wiem, jeszcze nie próbowałem!” — rzekła Filomena.

Mirek poczuł się urażony na ambicji.

    Widziałem, jak starsi grali, spróbuję! — odpowiedział rezolutnie, pod wpływem dziwnego wewnętrznego impulsu.

Odkryli po karcie. Mirkowi przypadło grać z Beatką przeciwko jej rodzicom. Zapanowało skupione milczenie.

    Pas — odezwał się  Andrzej po rozdaniu kart.

    Dwa trefle! — ofensywna odzywka Beatki wywołała zaciekawienie, ale nikt jej nie komentował.

Filomena spasowała. Mirek zbierał myśli. Miał asa w kierach i czuł, że ten as może być ważny.

    Dwa kiery — odpowiedział. Przeciwnicy konsekwentnie pasowali.

    Dwa piki — Beatka chciała się jeszcze czegoś dowiedzieć.

    Trzy kara — Mirek zdecydował się pokazać trzeciego króla z waletem.

    Trzy piki.

A więc Beatka proponowała grę w piki, ale pytała jeszcze o poparcie.

    Cztery piki. — Miał w pikach mocną, trzecią damę. Cztery piki wystarczały do zrobienia partii i nie zamykały Beatce licytacji. Decyzja należała do niej.

    Siedem pików, szlem! — Beatka usiłowała zachować godną brydża powagę, ale w jej głosie brzmiała triumfalna radość.

Kiedy Filomena wyszła, Mirek rozłożył karty i za plecami Andrzeja przesunął się do swojej partnerki i przysiadł przy niej.

Beata siedziała twarzą do słońca, od którego próbowała się osłonić dłonią.

    Alfa, czapka! —cicho powiedział Mirek do psa. Suczka poderwała się ochoczo i pobiegła w stronę łódki. Po chwili przyniosła w zębach biało-niebieską czapeczkę, z dużym sztywnym daszkiem.

    Dziękuję, Alfa! Dobry, mądry piesek! — zawołała Beatka z podziwem i pogłaskała ją pod brodą. Słyszała, że psy nie bardzo lubią, kiedy dotyka się je od góry; traktują to odruchowo jako formę ataku.

Beatka sprawnie ściągnęła atuty. W karach miała trzeciego asa z dziesiątką, ale brakowało im damy. Impas był możliwy w obie strony. Położyła palce na karach i obejrzała się pytająco na Mirka, przez grzeczność raczej niż z potrzeby.

    Widziałem karty — powiedział Mirek, co znaczyło, że nie wypada mu podpowiadać.

Beatka zadumała się. Jakaś myśl przemknęła jej przez główkę, z błyskiem w oku blotką karową  przeszła nią na stół. Zagrała królem karo, następnie waletem. Andrzej nie przybił damą. Beatka już miała położyć na waleta blotkę. Ale coś ją powstrzymało. Zmarkotniała, przygryzła wargi i przebiła własnego waleta asem, zostając z dziesiątką. Dama nie spadła. Musieli przegrać. Dla formalności szybko zgrała pozostałe, pełne kolory, licząc na ewentualny błąd przeciwników i zrzucenie wyrobionej damy. Ale przeciwnicy nie dali się zwieść i Andrzej wziął ostatnie karo na swoją damę. Beatka i Mirek leżeli bez jednej. W oczach Beatki błyszczały łzy.

    Bea, szło wam świetnie! — Dlaczego nie impasowałaś tej damy? Wiesz przecież, że przy waszych sześciu karach szansa ściągnięcia była mizerna!

    Nie mogłam. Wiedziałam, że tata ma damę.

    Wiedziałaś? Skąd? — zainteresował się Andrzej. — Przecież nie zaglądasz nikomu w karty!

    Mirek powiedział: „Widziałem karty”. Przechodził za plecami taty, musiał widzieć damę. Jej braku by nie zauważył i pewnie by coś powiedział na temat impasu. Pewnie powiedziałby „graj jak uważasz” albo „bierz damę pod siebie” – waszym męskim obyczajem. Nie mogłam impasować. To by nie było fair. Pozostało mi liczyć na ściągnięcie.

    Beatko, — przemówił poważnie Andrzej — jestem z ciebie dumny. Graliście fantastycznie. Mirku, ty przecież grasz świetnie! A najbardziej podoba mi się twoja uczciwość, rycerska, można by powiedzieć.

Słysząc słowa męża, Filomena zarumieniła się pod ciemną opalenizną. Pochyliła się w stronę Alfy i zaczęła głaskać lśniącą, grafitową sierść kerry blue teriera. 

    A wiecie co? — Beatka uradowana, ale i zakłopotana, zmieniła temat. — Mirka rodzice nocowali też kiedyś na tej wyspie. Schronili się przed burzą. Pamiętacie opowieść Piotra i Agi?

    Piotra? Agi?! — Mirek zakrzyknął prawie.

    Tak. Kilka lat temu mieszkaliśmy z nimi na biwaku nad Jeziorem Płaskim... Chwileczkę! — Andrzejowi zaświtała nieprawdopodobna myśl — czy, czy twój ojciec nie nazywa się... Morwin?

    Tak, Piotr Morwin.  Co za fantastyczny przypadek!

    Cóż, widocznie świat jest bardzo mały, a dla wodniaków tym mniejszy. Albo bardzo dziwnie... zapętlony. Nie wiedzieliśmy, że Piotr i Aga mają syna. Bo przecież Aga to twoja... — Filomena przerwała, czując, że pytania zaczynają być nietaktowne.

    ...mama? — bezceremonialnie dokończyła za nią pytanie Beata — Aga to twoja mama, prawda? Jest teraz też na tym biwaku, nad Płaskim?

    Mama? — Mirek zastanowił się — Nie wiem... Nie rozmawialiśmy o tym. Aga to Aga. Ojciec jest na biwaku sam. To znaczy ze mną.

Czerscy przestali pytać. Temat był zbyt osobisty, a odpowiedzi chłopca bardzo dziwne. Zapanowało milczenie. Wszyscy zagłębili się w swoich myślach.

Słońce powiększyło się i poczerwieniało. Dotykało już koron drzew na przeciwległym brzegu. Czerscy zebrali swoje drobiazgi.

    Koc chyba zostawimy. Przecież jutro znów tu przyjedziemy, prawda? — Filomena znacząco spojrzała na Andrzeja.

    Tak, naturalnie — Andrzej zrozumiał intencję żony. — A jak by ci nie był potrzebny, to go schowaj w krzaki, o tu — zwrócił się do Mirka.

    Wpadnij jutro do nas! — zaproponowała Beatka i popatrzyła na matkę, oczekując potwierdzenia.

    Tak, bardzo prosimy. Przed południem na pewno nigdzie się nie ruszymy. Może zjesz z nami śniadanie? Tak koło dziewiątej? — Filomena skonkretyzowała zaproszenie.

    Dobrze... to znaczy tak, bardzo chętnie, dziękuję!

Mirek patrzył za odpływającą łodzią wiosłową. Beatka pomachała mu ręką i zasalutowała do daszka biało-niebieskiej baseballówki. Teraz zrozumiał, dlaczego sprytna dziewczynka nie oddała mu czapki; chciała dać mu powód i pretekst do odwiedzin nazajutrz.

    Aga – moją mamą?...— zastanawiał się. — Może. Muszę zapytać. Aga jest fantastyczna, chciałbym mieć taką mamę!

Mama. Słowo brzmiało ciepło i przytulnie, chociaż chłopiec powtarzał je tylko w myślach.

...

Filomena spoglądała z łodzi na oddalający się brzeg wyspy i malejącą postać Mirka.

    Zapętlony. Tak właśnie. Okropnie poplątany i zaplątany jest ten światek — powtarzała w zadumie swoją myśl. Przykre wspomnienia napłynęły szeroką falą.

...

W leżaku rozłożonym na pomoście siedział szpakowaty mężczyzna w zielonej rybackiej kurtce. Na kolanach spoczywała duża, silna lorneta.

— Aga matką?!... Nie, to niemożliwe. Ona musi być wolna. Ale jak wybrnąć z tej plątaniny, nie robiąc przykrości Mirkowi? Filomena ma rację; zapętliłem sprawę... — mruczał do siebie w zadumie.

...

Mirek patrzył na koc pozostawiony przez Czerskich. Wiedział, że chcieli mu dyskretnie nieco złagodzić trudy spartańskiego noclegu. Zdecydował się. Złożył koc we czworo, położył koło karimaty i wskazał Alfie.

    Ty przecież nie zaprawiasz się w sztuce przetrwania — powiedział półgłosem.

Włożył sweter, zdjął adidasy, pod głowę położył poskładany ręcznik i przykrył się fokiem, przednim żaglem zdjętym z łódki.

— To dzieciak, ale za pięć, sześć lat!... — myśli o wspaniałej dziewczynce przetopiły się wkrótce w senne marzenia. Był dzielnym żeglarzem, ratującym piękną kobietę przed wrzuceniem do kotła przez ludożerczych tubylców... W biało-niebieskim hełmie strażackim wspinał się po niebotycznej drabinie, aby wydobyć ją z najwyższego piętra płonącego wieżowca... W masce chirurga pochylał się nad nieruchomym ciałem pięknej pacjentki z ogromną raną na skroni...

Zbudziły go pierwsze promienie słońca i przejmujący, poranny chłód. Spomiędzy warstw ciepłego koca wyjrzała brodata rozwarta mordka z lśniącym noskiem.

    No, no! Nie próbuj się śmiać ze mnie, bo będziesz musiała sama poszukać sobie śniadania! – skarcił suczkę.

Mirek wykąpał się z przyjemnością. Spokojna woda wydawała się cieplejsza w porównaniu z chłodnym powietrzem.

Zgodnie z planem wyprawy śniadania należało poszukać w lesie i w jeziorze. Las okazał się niezbyt gościnny. Z trudem znalazł kilka jagód i poziomek, które zresztą zaraz wyżebrała od niego Alfa.

    Kiedy wreszcie nauczysz się sama zbierać poziomki? Przecież przepadasz za nimi!

Ale ani Alfa, ani on sam nie umieli na to pytanie odpowiedzieć. Może pies paradoksalnie nie wyczuwał zapachu owoców? A może nie potrafił ich wyłuskać spomiędzy łaskoczących liści?...

Pozostawało jezioro. Był przygotowany na łowienie i usmażenie rybek na kocherze, ale pomyślał o oczekującym go śniadaniu u Czerskich i zrezygnował z nudnego wędkowania. Alfie należał się jednak jakiś posiłek. Mirek sięgnął do żelaznego zapasu prowiantów. Ze szczelnie zamkniętego słoika wybrał kabanosa. Zapach nęcił go ogromnie, ale oparł się pokusie. Alfa połknęła kiełbaskę w mig, ale sucharkiem wzgardziła.

    Nie to nie! Przyjdzie koza do woza.

Porównanie z kozą musiało ją urazić, bo Alfa zagrzebała się w swoim kocu i oddała drzemce.

...

Było późne popołudnie. Piotr pływał długo w spokojnej, ciepłej wodzie. Przywykł już do jej brunatnego koloru i wiedział, że jest to „czysty brud” – zabarwienie od składników mineralnych gruntu i od opadłego z drzew listowia. Jednak z przyjemnością opłukał się pod zaimprowizowanym, biwakowym prysznicem z wodą nagrzaną przez słońce.

Ułożył się w leżaku, aby się ogrzać i wyschnąć. Z półsennych marzeń obudził go lekki powiew. Czerwieniejące słońce zanurzało się za postrzępioną, ciemną linią ściany leśnej. Nie miał ochoty zajmować się kolacją.

W namiocie panowało suche ciepło. Ostatnie promienie, którym udało się znaleźć drogę wśród gałęzi pobliskich drzew, upodabniały tkaninę namiotu do abstrakcyjnego witrażu.

Ryzykując atak komarów, pozostawił wejście szeroko otwarte. Pomyślał o Mirku i próbował sobie wyobrazić, co chłopak robi. Ostatnie myśli, jak zwykle,  powędrowały do Agi. I już zaczynały owe myśli rozpływać się w sennych obrazach i scenach, kiedy przywrócił mu przytomność zapach. Mieszanina dwóch woni – lekki akcent typowego zapachu szpitalnego na tle jakże dobrze znanego zapachu jego kobiety – woni trudnej do nazwania, przypominającej łąkę w słoneczny dzień. Rozchylił powieki. Leżała obok niego na obszernym materacu. Naga, z twarzą pochyloną nad jego twarzą. Wsunęła się pod prześcieradło i przylgnęła do niego całym ciałem, rozkosznie świeżym i chłodnym.

    Chodź, chodź... ja... ja już bardzo chcę... — wyszeptała mu swoim zwyczajem prosto do ucha, kiedy wyczuła reakcję mężczyzny.

Do zapachu ziół dołączył gorzkawo–słony zapach oddechu podnieconej kobiety, a jej namaszczone pożądaniem ciało przyjęło go bez śladu oporu. Dziewczyna zwarła pod nim na powrót uda, co było obietnicą przeżyć o najwyższej intensywności.

...

Aga wymknęła się z namiotu o świcie. Na wpół przebudzony, Piotr usłyszał zgrzyt rowerowego łańcucha. Przez szczelinę u wejścia widoczne była odbłyski pierwszych promieni słonecznych na chromie motocykla  Agi.

    Aha; pewnie pojechała wypluskać się w Kociołku... — zdążył pomyśleć, zanim zanurzył się ponownie w sennych marzeniach.

Widział nagą dziewczynę, długo płynącą na wznak, ale pod powierzchnią krystalicznej wody, tak że refleksy światła na drobnej fali rozmazywały jej sylwetkę. Z lubością przyglądał się jej plecom i udom, kiedy wyszła z jeziorka i, nisko pochylona, oglądała swoje odbicie w tafli nieruchomej, przybrzeżnej kałuży...

...

 

Aga rozebrała się do naga i zanurzyła pod wodę. Przemogła odruch lęku i otworzyła oczy. Niezwykła czystość i przejrzystość wody w Kociołku sprawiała, że widok był niemal tak rozległy jak na powierzchni. Na dnie biały piach układał się w drobne znieruchomiałe fale. Cienkie, wiotkie rośliny pięły się chwiejnie w górę, ku światłu słonecznemu. Między brunatnymi łodygami trzcin  błyskały niewielkie dziwaczne, cierniste rybki.

Wciąż jeszcze pod powierzchnią, obróciła się na wznak. Musiała zmrużyć oczy olśnione promieniami słonecznymi, załamanymi na łuskach drobnych fal mieniących się na tle błękitu nieba i wyglądających jak srebrzyste obłoczki.

Wynurzyła się wreszcie, by zaczerpnąć tchu i popłynęła w stronę brzegu. Jeziorko było niewielkie, koliste, jakby cyrklem obrysowane. Wierzchnia warstwa  wody zdążyła się nagrzać od ciepłego  powietrza w ciągu minionego  dnia i dziewczyna poruszała kończynami tak, aby nie zanurzać ich w głąb. Mimo to odczuwała chłód na piersiach i biodrach przywykłych do osłony kostiumu kąpielowego.

Wyszła na brzeg w maleńkiej zatoczce. Starła z siebie dłońmi wodę, zebrała długie włosy, wycisnęła je i rozrzuciła z powrotem na plecach dla wyschnięcia. Pochyliła się nad lustrem wody. Lubiła przyglądać się swojemu odbiciu. Chwilami, jak dziecko,  stroiła miny i grymasy.

W pewnej chwili usłyszała za sobą jakiś szelest. Wyprostowała się gwałtownie, odwróciła i odruchowo zakryła rękami piersi. Ciekawe, dlaczego nagie kobiety zasłaniają tylko piersi, które przecież odkrywają ze znacznie mniejszym skrępowaniem niż inne części ciała.

Oparty o wędzisko, stał młody mężczyzna i przyglądał jej się z nieukrywanym zachwytem.

    Gaa! – odezwał się — A–gaa? 

Po chwili konsternacji Adze coś musiało przyjść na myśl, bo rozweselona zawołała:

    Aga, Aga! Ale to nie ta bajka, mój drogi. Pomyliły ci się opowiadania we śnie! Piotr, wracaj do namiotu! Zaraz tam będę.

Sylwetka mężczyzny rozmyła się i jak obłok dymu wsiąkła w zieleń krzewów.

 

....

W powietrzu wisiała poranna flauta. Wimpel zwisał z masztu w bezruchu. Tchnień powiewów starczało ledwie na tyle, aby lekko zmarszczyć powierzchnię Jezioraka. Mirek leniwie wiosłował w stronę campingu Beatki; do umówionej pory było jeszcze sporo czasu. Przycumował łódkę obok innych, przy drewnianym pomoście. Na brzegu było pusto. Tylko jakiś samotny wędkarz, w zielonej kurtce z licznymi kieszeniami, cierpliwie, choć bez przekonania, moczył przynętę.

Na campingu też było cicho i pusto. Tylko kilka osób, pod kioskiem żywnościowym, rozmawiało o czymś z twarzami zwróconymi w stronę boiska do siatkówki.

Mirek odnalazł domek Czerskich w cieniu starych sosen. Wszedł na betonowy tarasik, ostukując o jego krawędź buty z piasku. Zapukał i Filomena wpuściła go do obszernego, ciemnego pokoju. Andrzej klęczał na jednym kolanie przed kominkiem i dokładał drew do słabego spokojnego ognia.

    Mirek... dzień dobry, wejdź, proszę... — odpowiedziała na powitanie.

Głos Filomeny brzmiał głucho. Kiedy oczy chłopca oswoiły się z półmrokiem, zauważył, że jej twarz była niezwykle poważna, a oczy zaczerwienione.

    Dzień dobry. Przywiozłem ten koc, bo na wyspie kręcą się jakieś typy. A gdzie jest Beatka? Nie widziałem jej nad wodą. Czy... — chciał jeszcze zapytać, czy nie poszła może na zakupy do sklepiku.

Zamilkł nagle, bo na szafce, przy której usiadła Alfa cicho popiskując, zobaczył swoją czapkę. Na biało–niebieskim tle widniała duża rdzawa plama. Filomena załkała. Andrzej podniósł się od kominka.

    Dzień dobry, Mirku, siadaj proszę — Andrzej był bardzo blady; starał się mówić spokojnie.

    Beatki nie ma w domu. Jest w szpitalu. Miała wypadek. Wczoraj.

Mirkowi krew odpłynęła z twarzy. Nie odezwał się.

    Po powrocie z wyspy cumowaliśmy ł...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin