Drake David , Flint Eric - Belizariusz 02 - W sercu ciemnosci.rtf

(3495 KB) Pobierz
W sercu Ciemności - tom II cyklu Belizariusz

Eric Flint
David Drake

W SERCU CIEMNOŚCI

In The Hart Of Darkness

Tłumaczenie: Justyna Niderla-Bielińska


Dla Kathy i Laur


 



Prolog

Kiedy już skończyli wystawny obiad, a służący zostali odprawieni, szpieg przekazał złą wiadomość.

        Belizariusz żyje – powiedział szorstko.

W pokoju, oprócz niego, siedziało jeszcze siedmiu mężczyzn. Jeden z nich, podobnie jak szpieg, był obcokrajowcem. Brak reakcji na wiadomość wskazywał, że mężczyzna ten już o tym słyszał. Natomiast pięciu Rzymian podniosło się ze swoich siedzisk, a na ich twarzach malowały się różnorakie odcienie konsternacji.

Siódmy mężczyzna, ostatni z Rzymian, po prostu zacisnął wargi i zadowolił się jedynie przeniesieniem ciężaru ciała z jednego łokcia na drugi.

Był zdegustowany przez cały wieczór.

Od świętoszkowatej paplaniny dwóch kościelnych hierarchów robiło mu się niedobrze. Gliceriusz z Chalcedonu i Jerzy Barsymes byli diakonami, działającymi z polecenia Rufinusa Namatianusa, biskupa Rawenny. Ale w gruncie rzeczy ich pobożność była tylko przykrywką dla ambicji. Biskup Rawenny pragnął zostać papieżem, a jego podwładni ostrzyli sobie zęby na patriarchaty Konstantynopola i Aleksandrii.

Siódmym mężczyzną również powodowała ambicja, ale nie krył jej pod płaszczykiem fałszywej pobożności. Zresztą ta pobożność była wręcz śmieszna – sprzymierzali się przecież z heretyckimi Hindusami przeciwko heretykom chrześcijańskim. Siódmy mężczyzna popełnił wiele grzechów, kładących się cieniem na jego duszy, śmiertelnych i godnych pogardy, ale nie było między nimi hipokryzji.

Siedzący w pokoju dwaj szlachcice budzili w nim niesmak swą pychą i puszeniem się. Nazywali się Hypacjusz i Pompejusz. Byli braćmi, siostrzeńcami poprzedniego imperatora, Anastazjusza. Biorąc pod uwagę wszelkie zasady dziedziczenia i przekazywania władzy, to właś­nie oni byli prawowitymi następcami tronu. Ale Rzymianie nigdy nie stawiali na ołtarzu praw dziedzicznych. Prawo do noszenia purpury dawała raczej kompetencja i umiejętność sprawowania władzy. A trudno byłoby znaleźć w Imperium Rzymskim dwóch bardziej słabych i bezmyślnych braci.

Kolejny Rzymianin, wysoko postawiony urzędnik, także nie wzbudzał w nim pozytywnych uczuć. Jan z Kapadocji był prefektem pretorów na dworze imperatora Justyniana. Z pewnością zaliczał się do kategorii ludzi bezdusznych i okrutnych. Ale jego okrucieństwo i bezduszność przekraczały wszelkie granice. Morderca, złodziej, szantażysta, kat, gwałciciel – tymi wszystkimi słowami można było okreś­lić Jana z Kapadocji. I wszystkie te określenia byłyby prawdziwe.

Czuł również niesmak na myśl o dwóch siedzących w pokoju obcokrajowcach. Nie lubił Adżasutry, zabójcy, ale jeszcze bardziej Balbana, tłustego szpiega – częściowo za ich fałszywą przyjacielskość i pretensje do koleżeństwa, ale głównie za to, że udawali bezinteresowną troskę o dobro Rzymu, w którą nikt, z wyjątkiem ślepego idioty, by nie uwierzył. Siódmy mężczyzna nie był ślepym idiotą i uważał malawiańskie próby udawania przyjaciół za obrazę dla swojej inteligencji.

I wreszcie – siódmy mężczyzna był zdegustowany także sobą. Pełnił funkcję kanclerza Imperium Rzymskiego. Był jednym z najbardziej poważanych i zaufanych doradców cesarza Justyniana, którego właś­nie planował zdradzić. Był bliskim i osobistym przyjacielem cesarzowej Teodory, którą właśnie planował zabić. Miał dodać zdradę do długiej listy swoich grzechów i wydłużyć listę morderstw. I wszystko po to, aby posiąść choć odrobinę władzy. Był eunuchem, więc nigdy by mu nie pozwolono zasiąść na tronie. Ale przecież mógł zostać kanclerzem imperatora słabego, a nie sprawnego i potężnego, a tym samym pełnić prawdziwą władzę w Rzymie.

Siódmy mężczyzna był pewny, całą pewnością inteligentnego i sprytnego umysłu, że jego ambicje to całkowita głupota. Był starym człowiekiem. Nawet jeżeli dopnie swego, prawdopodobnie będzie się cieszył zwycięstwem nie dłużej niż kilka lat.

I dla tej głupiej, małostkowej ambicji siódmy mężczyzna ryzykował własną głową i wiecznym potępieniem w piekle. Pogardzał sobą za tę małostkowość i mierziła go własna głupota. Ale po prostu nie mógł postępować inaczej. Gdyż mimo żelaznej woli, z jakiej był dumny, siódmy mężczyzna nie potrafił kontrolować własnej ambicji. Ambicja powodowała nim tak, jak pożądanie popycha satyra do działania. Działo się to od dawna, odkąd pamiętał, od dni dawno minionych, kiedy inni chłopcy poniżali go i bili za jego płciową odmienność.

Ale najbardziej siódmy mężczyzna był niezadowolony z tego, że zebrani w pokoju Malawianie i Rzymianie postanowili spożyć posiłek według starożytnej tradycji, zamiast usiąść normalnie na krzesłach, jak to czynili rozsądni ludzie w dzisiejszych czasach. Zmęczone ciało siódmego mężczyzny dawno już straciło młodzieńczą gibkość, więc jedzenie w półleżącej pozycji na szezlongu nie sprawiało mu przyjemności.

Mężczyzna ten nazywał się Narses i teraz bardzo bolały go plecy.

* * *

Indyjski szpieg czujnie obserwował postać Narsesa od chwili, kiedy przekazał zebranym wiadomość o Belizariuszu. Wiele miesięcy temu Balban zdał sobie sprawę, że eunuch był najgroźniejszym ze wszystkich rzymskich sprzymierzeńców i jako jedyny z nich na pewno nie należał do naiwnych. Kościelni hierarchowie byli tylko prowincjonalnymi bigotami, cesarscy siostrzeńcy bezmyślnymi dupkami, a Jana z Kapadocji, przy całej jego niezaprzeczalnej kompetencji, zbyt ogłupiały własne przywary i nie potrafił odróżnić prawdy od wyobrażeń. Ale Narses doskonale pojął intrygę Malawian. Zgodził się przystąpić do spisku po prostu dlatego, że był przekonany o jednej rzeczy. O tym, że po przejęciu władzy w Rzymie będzie w stanie pokrzyżować plany Malawian.

Balban wcale nie był do końca przekonany, że eunuch myli się w swoich przewidywaniach. Narses przy władzy mógłby się okazać znacznie niebezpieczniejszym przeciwnikiem dla Malawy niż Justynian. Tak więc Balban już dawno zaczął planować zabójstwo Narsesa. Ale Hindus był człowiekiem metodycznym, doceniał cierpliwość i zawsze kroczył powoli, stawiając drugą nogę dopiero wtedy, kiedy pierwsza mocno opierała się na ziemi. Przez jakiś czas przymierze z eunuchem było koniecznością.

Więc...

        Co o tym sądzisz, Narsesie? – zapytał. Greka Hindusa była dos­konała, chociaż dosyć ciężko akcentowana.

Eunuch wykrzywił twarz siadając na szezlongu. Podniesienie ciała do pozycji pionowej sprawiło mu ból.

        Mówiłem ci, że to głupi pomysł – warknął. Jak wiele razy wcześ­niej, Balbana zaskoczył głęboki, bogaty i potężny dźwięk głosu wydobywającego się z tak drobnego i starego ciała. I w dodatku pozbawionego jaj.

        Wcale nie – zaskomlił Hypacjusz. Jego brat gwałtownie przytaknął głową, co miało zapewne wywrzeć na zebranych wrażenie, że jest dystyngowany i wytworny. Głowa arystokraty, starannie uczesana i zad­bana, skacząca tam i sam na wątłej szyjce, przypominała raczej główkę lalki, szarpanej niemiłosiernie przez malucha.

Błotnistozielone oczy eunucha spoczęły ciężko na obu siostrzeńcach. W oprawie kościstej twarzy, otoczone siecią zmarszczek, sprawiały wrażenie niemalże gadzich – śmiertelnie niebezpiecznych, ale należących do istoty zimnokrwistej. Bracia uciekli przed jego spojrzeniem jak przerażone myszy.

Narses zadowolił się tą milczącą groźbą. Bardzo często miał na to ochotę, ale nigdy nie posunął się do obrażania braci. Jeden z nich będzie mu w przyszłości potrzebny jako marionetkowy imperator. Którykolwiek – to nie miało znaczenia. Ten, który pierwszy zbierze w sobie wystarczająco dużo odwagi, żeby zaplanować z Narsesem zabójstwo drugiego. Tak więc eunuch, jak zwykle, powstrzymał się i zachował respekt, jedynie oczyma wyrażając niemą groźbę i zaznaczając swoją dominację.

        Mówiłem wam od samego początku, że plan jest żałosny – powiedział. – Jeżeli chcecie zabić kogoś takiego, jak Belizariusz, korzystanie z usług pospolitych rzezimieszków jest raczej wątpliwym rozwiązaniem.

Po nim odezwał się Adżasutra – po raz pierwszy tego wieczoru. Mężczyzna ten był szefem indyjskiej misji w Rzymie. Specjalizował się w bezpośrednich akcjach i lubił działać w pełnym świetle alejek i uliczek, inaczej niż Balban, który snuł swoje sieci w mroku. Jego greka, podobnie jak Balbana, była płynna, i jedynie wyczulone ucho usłyszałoby w niej obcy akcent. Adżasutra mógł, i często to wykorzys­tywał, uchodzić za obywatela Rzymu pochodzącego z jakiejś odległej i bardziej egzotycznej prowincji Imperium. Może za Syryjczyka o nieco ciemniejszej karnacji, albo pół Izauryjczyka.

        To był doskonale przygotowany plan, tak czytałem w raporcie – wymamrotał. Głosem beznamiętnym i spokojnym oceniał wydarzenia. – Belizariusz wpadł w zasadzkę zaraz po tym, jak dotarł do Barakuchy. W nocy, po ciemku. Był sam, bez tych swoich katafraktów-ochroniarzy. Napadło go ośmiu zbirów. Każdy z nich był doświadczonym mordercą.

        Doprawdy? – sarknął na to Narses. Z wielką radością oskarżał i obrażał Malawian, zresztą miał powód. Więc pozwolił sobie na gwałtowne zaciśnięcie ust, ale powstrzymał się od splunięcia na wypolerowaną, drewnianą podłogę. – Powiedz mi, Adżasutro, jak wielu z tych, jak ich nazwałeś? Och tak! Doświadczeni mordercy, ni mniej, ni więcej. Jak wielu z nich przeżyło spotkanie z Belizariuszem?

        Trzech – nadeszła szybka odpowiedź. – Uciekli, kiedy zobaczyli, jak Belizariusz rozprawił się z piątką zbirów. Zajęło mu to kilka sekund, nawiązując do raportu.

Uśmieszek Narsesa zniknął powoli. Adżasutra był odporny na rzymską ironię. Oczy agenta wypełniało tylko i wyłącznie profesjonalne zainteresowanie. A ponadto eunuch doskonale pamiętał, że Adżasutra sam wyrażał wiele wątpliwości na spotkaniu wiele miesięcy temu, kiedy podjęto decyzję, żeby zasugerować morderstwo Belizariusza zaraz po tym, jak dotrze on do Indii. Zasugerować, ale nie rozkazać. To pan Venandakatra był osobą, która miała podjąć ostateczną decyzję. Balban stał wysoko w hierarchii Imperium Malawy, ale nie był członkiem dynastycznego klanu. Nie miał prawa wydawać rozkazów takim jak Venandakatra. Nie, jeżeli planował długie życie.

Narses westchnął, zarówno z powodu bólu w plecach, jak i z rozdrażnienia.

        Mówiłem wam już wtedy – kontynuował – że nie doceniacie możliwości Belizariusza.

Rzadki moment gniewu zabarwił czerwienią jego nos.

        Myśleliście, że niby z kim macie do czynienia, na miłość boską?! – zawołał. – Ten człowiek jest jednym z największych generałów, jakich wydał Rzym. I ciągle jeszcze jest młody. I pełen wigoru. I bardzo sławny jako szermierz. I ma więcej doświadczenia w walce niż żołnierze dwukrotnie od niego starsi.

Spojrzał na Balbana.

        Mam na myśli prawdziwe doświadczenie w walce, przeciwko prawdziwym wrogom. A nie – szyderstwo znów pojawiło się w jego głosie – przeciwko tym waszym „doświadczonym mordercom”, którzy doskonale sobie radzą, wbijając nóż w plecy tłustego kupca. – Przer­wał i zasyczał. Częściowo ze złości, ale głównie z powodu bólu, jaki przeszył jego umęczony kręgosłup. Opadł z powrotem na kanapę i zam­knął oczy.

Balban odchrząknął, aby oczyścić gardło.

        Jak to się czasem zdarza, nasza porażka może nam wyjść na dobre w ostatecznym rozrachunku. Ten raport, który właśnie otrzymaliśmy od pana Venandakatry, a pisał go własną ręką, mówi także, że Belizariusz jest otwarty na propozycje z naszej strony. Pan Venandakatra z rozmowy z generałem wywnioskował, że Belizariusz mógłby zdradzić za odpowiednim wynagrodzeniem. Pan Venandakatra zaprzyjaźnił się z Belizariuszem, tak pisze, i wielokrotnie ze sobą rozmawiali podczas długiej podróży do Indii. Generał jest przepełniony gorzkim żalem do Justyniana za to, jak go potraktowano, i wymknęło mu się kilka aluzji, jakoby chciał zmienić pracodawcę.

Narses, z oczyma ciągle zamkniętymi i walcząc z bólem, słuchał rozmowy, jaka nagle wypełniła pokój jadalny. Rzymianie byli bardzo poruszeni. Konwersacja stanowiła mieszaninę zimnej kalkulacji, nonsensownej paplaniny, planów i intryg, oraz dzikich spekulacji, ale najwięcej można było wyczuć ukrywanego strachu.

Wszyscy Rzymianie w pokoju, z wyjątkiem Narsesa, byli niepewni i rozbici. Zyskanie sojusznika w postaci Belizariusza znacznie zwiększyłoby powodzenie wspólnych planów i intryg. Co do tego wszyscy się zgadzali. Ale równocześnie zmniejszyłoby to ich osobiste zyski. Co do tego także wszyscy się zgadzali, ale po cichu.

Narses się nie odzywał. A po minucie, czy dwóch przestał zupełnie zwracać uwagę na padające słowa. Niech sobie paplają i grają w te swoje bezsensowne gierki.

Gierki, które nie miały szansy powodzenia. Kanclerz był stary, był eunuchem, ale nie miał cienia wątpliwości – był pewien, że nie ma najmniejszej szansy, by Belizariusz złamał przysięgę złożoną Justynianowi. Szansa, by tak się stało była nawet mniejsza, niż to, że Belizariusz zostanie pokonany w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin