Romans na niby- Rozdział 5.docx

(22 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ PIĄTY

 

Samolot, który Bella ujrzała przed hangarem, przeraził ją. Była to mała, czerwono- srebrna maszyna, która wyglądała raczej na zabawkę.

– Jesteś jego właścicielem? – spytała Edwarda.

– Tak, mamy kilka samolotów tego typu – odparł, nie przestając sprawdzać, czy dobrze przygotowano go do lotu. – Mamy szczęście, że nie został akurat komuś wynajęty.

– Tak jak w wypożyczalni samochodów?

– O co chodzi? Boisz się, że jakiś narwany pilot mógł się z nim nieostrożnie obchodzić?

– Kiedy już się leci, za późno, żeby się o to martwić.

– Rozchmurz się. To będą zdjęcia z niewielkiej wysokości, jakieś pół mili.

– I to ma mnie pocieszyć? Myślę, że poczekam na ciebie tutaj na dole.

– Dlaczego? Nie wierzysz, że wrócisz cała i zdrowa?

– Nie o to chodzi, Edward. Po prostu nie latałam nigdy takim małym samolotem.

– Więc masz okazję spróbować. Wsiadaj, masz całe tylne siedzenie dla siebie. Garrett usiądzie z przodu. Wiesz – zmarszczył czoło – szkoda, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Mogliśmy wziąć Meggi.

– Na jej pierwszy lot? Na pewno by się ucieszyła – powiedziała Bella, wchodząc do małej kabinki.

– Pierwszy? Skądże znowu. Ona jest już weteranką. Umiałaby cię uspokoić.

Bella usadowiła się na tylnym siedzeniu. Pomyślała, że jej kabriolet swoją konstrukcją budzi większe zaufanie niż ten samolocik.

– Proszę, weź moją kurtkę – usłyszała głos Edwarda.

– W górze jest zimniej, a Garrett oprócz tego będzie musiał otworzyć okno. Nie chcę, żebyś zmarzła.

– Otworzy okno? – krzyknęła. – Zostaję na dole.- Nie mogła jednak już wysiąść, bo obładowany sprzętem fotograf zajął swoje miejsce. Edward włączył silnik. Bella zamknęła oczy i starała się przypomnieć sobie wszystko o zachowaniu w czasie awarii samolotu. Ale w tej puszce od tuńczyka i tak na nic to się nie zda, pomyślała zrezygnowana. Uspokoiła się nieco, kiedy zobaczyła, z jaką uwagą i starannością Edward sprawdza poszczególne wskaźniki. Chyba że odkrył coś niepokojącego i zastanawia się, co zrobić, żeby to zadziałało...

– Nie martw się – powiedział do niej przez ramię.

– Jestem pewien, że kazałem mechanikowi przymocować obluzowane skrzydło. – Uśmiechnął się, kiedy w odpowiedzi pokazała mu język.

Podczas kołowania po pasie startowym czuła każdą nierówność betonu. Cały samolot trząsł się. Zatrzymali się, czekając na pozwolenie na start. Usłyszała jakąś wiadomość przez radio, ale z powodu zakłóceń nie zrozumiała ani słowa. Edwardowi jednak to nie przeszkadzało. Odpowiedział coś i samolot zaczął nabierać prędkości.

Belli wydawało się, że to raczej ziemia się od nich oddala. Wrażenie było niesamowite. Spędziła wiele godzin w samolotach i niejednokrotnie miała okazję podziwiać piękne widoki. Jednak wysokość, na której latają liniowe samoloty, sprawia, że człowiek czuje się osamotniony, oderwany od reszty świata. Jakby się oglądało film. Teraz czuła się jak Guliwer podróżujący po krainie liliputów. Wystarczy tylko wyciągnąć rękę, żeby dotknąć domów i samochodów w dole.

Gdy Garrett otworzył okno, gwałtowny podmuch zimnego wiatru odebrał jej na chwilę oddech. Jęknęła. Edward usłyszał ją i odwrócił się.

– Trzymaj się. W razie czego gdzieś z tyłu są papierowe torebki.

– Nic mi nie jest – odpowiedziała, przekrzykując hałas powodowany pracą silnika i wiatrem. – Ale jeśli ptaki tak czują się w powietrzu, to za żadne skarby świata nie opuściłabym gniazda.

Uśmiechnął się w odpowiedzi. Bella przytknęła nos do szyby i zaczęła podziwiać widoki. Po paru minutach Garrett skończył i zamknął okno. W kabinie zrobiło się niesamowicie cicho. Dziewczyna zadrżała z zimna i otuliła się kurtką Edwarda. Futrzany kołnierz delikatnie muskał jej policzki. Poczuła zapach wody po goleniu.

Po wylądowaniu Garrett natychmiast poszedł do swojego samochodu. Edward pomógł Bella wysiąść. Wydostanie się z kabiny nie było takie łatwe. Nie mogła znaleźć dostatecznego oparcia dla stóp i wpadła prosto w ramiona stojącego na zewnątrz Edwarda.

– Zawsze uważałem to za najprzyjemniejszą czynność w całym lataniu – powiedział, wciąż ją obejmując. Bella położyła mu dłonie na piersi i próbowała delikatnie odepchnąć, ale bez skutku. – Pozwól mi uporać się z papierkową robotą, a zaproszę cię na drinka w ramach zadośćuczynienia. – Uśmiechnął się i puścił ją. – Byłaś już u Brannigana?

Bella słyszała o irlandzkim pubie, który znajdował się w starej dzielnicy handlowej, niedaleko brzegów jeziora Michigan. Nigdy jednak tam nie była. Kiedy weszli do środka, rozejrzała się po wnętrzu ze zdumieniem.

– Tu jest niesamowicie – wyszeptała.

Sala była niska, skąpo oświetlona. Zadbano o autentyczny irlandzki charakter pubu. Wystrój wydawał się prosty, ale boazeria na ścianach była wyjątkowo pięknej i starannej roboty. W rogu palił się kominek. Kilka wysokich stołków stało pośrodku miejsca do tańca. Na jednym z nich leżało banjo.

– To najprawdziwszy irlandzki pub. Całe wyposażenie zostało kupione w Dublinie i przetransportowane tu sto lat temu – wyjaśnił Edward. W tym momencie rozległ się dźwięk jego pagera. – Przepraszam, zaraz wracam.

Przy barze stało sporo osób, jednak do Bella od razu podeszła kelnerka.

– Czego pani sobie życzy?

– Zaczekam, aż mój... – O Boże, kim właściwie jest dla niej Edward? Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć.

– Och, Edward zawsze bierze to samo.

– Wobec tego, ja poproszę o kawę po irlandzku.

– Bella spojrzała na nią badawczo. – I czy mogłabym od razu za wszystko zapłacić?

– Edwardowi to się nie spodoba, ale proszę bardzo.

– Przyjęła od Bella pieniądze.

– Reszta dla ciebie. Czy jesteście z Edwardem przyjaciółmi?

– Ale nie takimi, jak pani myśli. Po prostu znam naszych stałych klientów.

To ciekawe, pomyślała Bella. Stały bywalec pubu, który podobno nie pije alkoholu. Intrygowało ją też natychmiastowe posądzenie jej przez kelnerkę o zazdrość. Zobaczyła, że Edward wraca.

– Nic ważnego. Czy Tanya się tobą zajęła?

Po chwili kelnerka wróciła z parującym kubkiem kawy i puszką lemoniady imbirowej. Pilot sięgnął po portfel.

– Na rachunek firmy – powiedziała Tanya i mrugnęła do Bella.

Edward spojrzał podejrzliwie na Bella.

– O co chodzi? – spytała.

– Ostatni raz rozdawano tu drinki za darmo chyba pod koniec ubiegłego wieku. – Nalał sobie lemoniady.

– I jak? Czy latanie małym samolotem jest naprawdę takie straszne?

– Nie, wcale nie. A nawet... – urwała. Głupio jej było przyznać się Edwardowi do pewnej myśli.

– No, powiedz. Zaczerwieniłaś się, a to oznacza coś ciekawego.

– Czy dałoby się załatwić dla mnie lekcje pilotażu?

– Nie miała wyjścia, musiała mu to powiedzieć. Bóg jeden wie, do czego zaprowadziłyby jego domysły.

– Żartujesz? – Aż się zakrztusił.

– Nie. Nie podjęłam jeszcze decyzji, tak tylko pytam. – A widząc powątpiewanie w jego wzroku, szybko dodała: – I nie mówię tego, żeby zrobić na tobie wrażenie.

– Jasne, jak bym mógł tak pomyśleć.

– A zresztą zapomnijmy o tym. Tylko przez chwilę wydało mi się to interesującym pomysłem. – Drżącą ręką uniosła kubek do ust. Była zakłopotana i jednocześnie na niego wściekła. Nawet gdyby zależało jej na nim, nie użyłaby tak banalnego sposobu, żeby mu to okazać!

– Cóż, jeśli chcesz spróbować, to powinnaś zacząć miłą rozmowę ze swoim ulubionym pilotem.

– Czyli z tobą?

– A znasz innego?

– Mógłbyś udzielać mi lekcji?

– Mam licencję instruktora i czasem się w to bawię. Samolot musi latać i zarabiać na siebie. Naprawdę chciałabyś się nauczyć latać?

– Może. – Wpatrywała się z uwagą w posypaną cynamonem bitą śmietanę na powierzchni kawy.

– Do diabła, gdybym wiedział, to pokazałbym ci parę niezłych manewrów. A tak, starałem się lecieć jak najłagodniej.

– Nazywasz to łagodnym lataniem? – Spojrzała na niego zdziwiona.

– Wiesz, zdjęcia lotnicze są zawsze dla pilota pewnym wyzwaniem. Na dodatek, nie każdy umie odpowiednio prowadzić samolot. Więc kiedy chcesz zacząć?

– Ja się nad tym tylko zastanawiałam. Nie licz jeszcze, ile na mnie zarobisz.

– Moja droga, od ciebie nigdy bym nie wziął ani centa.

– To jaki z ciebie biznesmen?

– Kiepski – przyznał. – Nie policzyłbym ci nawet za paliwo.

Zanim zdążyła mu coś odpowiedzieć, trzech młodych mężczyzn podeszło do wysokich stołków na środku sali. Dwóch miało ze sobą gitary. Trzeci wziął banjo i zaczął grać jakąś melodię. Za moment zawtórowały mu gitary.

– Nigdy nie słyszałam, żeby w jakimś barze występowały zespoły w niedzielę wieczorem.

– A jak myślisz, dzięki czemu Brannigan przetrwał tyle czasu? Właśnie dlatego, że jest inny niż pozostałe puby. Posłuchaj ich.

Podeszła do nich Tanya, niosąc na tacy jeszcze jedną kawę i lemoniadę. Znowu nie pozwoliła Edwardowi zapłacić. Nie był z tego zadowolony.

– O co ci chodzi? – spytała Bella. – Najwyraźniej cieszysz się u niej wyjątkowymi względami. – Nie miała zamiaru wyjaśniać mu, że Tanya uszczupliła po prostu swój napiwek.

– Ona nie może sobie pozwalać na takie gesty – mruknął. – Żeby się utrzymać, pracuje w dwóch miejscach. Nie powinna tak robić.

– Zgadzam się, ale jeśli sprawia jej to przyjemność? Nie odbieraj jej tego. Nie powinieneś przypominać jej wciąż, że nie ma pieniędzy. Zostaw po prostu duży napiwek – poradziła mu. – Co to za piosenka? Irlandzka?

Edward uśmiechnął się w odpowiedzi, ale wciąż był zamyślony. Zaintrygowało to Bellę. Poszukała wzrokiem dziewczyny. Stała przy jednym ze stolików. Zaznaczyła, że nic ją nie łączy z Edwardem, ale ta jego troska...

– Widzę, że masz słabe pojecie o irlandzkiej muzyce. Musimy odrobić straty – zadecydował.

Następna godzina minęła im na nauce tekstów i śpiewaniu jednej piosenki za drugą.

– Masz odpowiedni głos do takich kawałków. Jesteś pewna, że nie masz irlandzkich przodków?

– Nie mam pojęcia o swojej rodzinie – odparła niedbale.

Kiedy odwiózł ją do domu, było już bardzo późno.

– Świetnie się bawiłam i nie mówię tego tylko przez grzeczność – powiedziała wesoło.

– Zauważyłem. A wypiłaś zaledwie kilka irlandzkich kaw.

– To nie dlatego. – Oparła się o drzwi i popatrzyła na niego. – To zasługa muzyki i świetnej atmosfery... – Zaczęła nucić jedną z ballad.

– Dobry Boże, dziewczyno, czy ty nigdy się nie bawiłaś?

Nie odpowiedziała mu. Zamiast tego wspięła się na palce, oparła dłonie o jego pierś i pocałowała go delikatnie.

– Dziękuję, Edwardzie – szepnęła. Miała zamiar wejść natychmiast do domu, ale objął ją mocno. Speszyła się. Dlaczego to zrobiła? Zachowała się bardzo głupio. Ale przecież mogła mu podziękować. Już dawno się tak dobrze nie bawiła. Poza tym nie ma nic złego w zwykłym przyjacielskim pocałunku.

Postanowiła go przeprosić i już otwierała usta, żeby zacząć mówić, kiedy pochylił się nad nią. Nie zdążyła zaprotestować. Poczuła miękki dotyk jego warg na swoich.

Nigdy dotychczas nie przeżyła czegoś takiego. Najpierw lekko muskał jej rozchylone usta. Zadrżała. Potem poczuła prawdziwy smak jego pocałunku. Był słodki, delikatny i zarazem prowokujący. W ten sposób mógłby ją całować bez końca...

– Tak – powiedział, podnosząc głowę. – Tak należy dziękować za udany wieczór.

– Zapamiętam – odparła cicho.

– Lepiej, żeby tak było, kochanie – roześmiał się. Odszedł, a ona wciąż stała przed drzwiami. Nie miała siły zrobić ani kroku. Zastanawiała się, dlaczego to zrobił. Zresztą co w tym złego, jeśli przy okazji będą mieli trochę przyjemności? Przecież żadne z nich nie traktuje ich związku poważnie. A Edward wygląda na świetnego kompana do zabawy.

We wtorek rano Bella załatwiała właśnie sprawy z jednym ze studentów, kiedy sekretarka oznajmiła jej przez interkom, że Edward chce natychmiast z nią rozmawiać i nie przyjmuje do wiadomości faktu, iż jest zajęta.

– Dobrze, dam mu dwie minuty. Przepraszam na chwilę – zwróciła się do studenta i podniosła słuchawkę.

– Dzień dobry, najdroższa. Twoje przywiązanie do studentów naprawdę zaczyna mnie martwić.

– Czy zadzwoniłeś tylko po to, żeby mi to powiedzieć?

– Nie. Mam coś jeszcze. Poranny spektakl.

– Słucham?

– Dokładniej mówiąc, niedzielny poranny spektakl.

– Musical? Starczy nam czasu?

– Właśnie się dowiedziałem, że nasz gość wybrał najpóźniejszy z możliwych lot z Atlanty. Możemy więc iść na przedstawienie i zostanie nam jeszcze parę wolnych godzin.

– To wspaniale! – rozpromieniła się Bella. – Zaraz zadzwonię w sprawie biletów.

– Dobrze, niech ci będzie. Do zobaczenia.

Pół godziny zajęło jej dodzwonienie się do kasy i zarezerwowanie biletów. Spóźniła się przez to na lunch z Angelą.

– Przepraszam – powiedziała, zajmując miejsce przy stoliku w cukierni. Nie mogła nie zauważyć, że w tym samym miejscu siedziała w pamiętne deszczowe popołudnie. – Musiałam zadzwonić.

– Do Edwarda? – spytała Angela, grzebiąc widelcem w sałatce z kurczaka.

– Angela, nie zaczynaj. Proszę o kanapkę z żytniego chleba i mrożoną herbatę – zwróciła się do kelnerki. – Tanya? To jest twoja druga praca?

– Tak, w tygodniu pracuję tu, w weekendy u Brannigana – odpowiedziała dziewczyna.

– Masz dziwnych znajomych, Bella. – Angela odsunęła talerz z resztą sałatki. – Muszę lecieć. Wiesz, powinnyśmy zjeść kiedyś razem lunch. – Zdjęła kurtkę z oparcia krzesła.

Bella zrobiło się trochę przykro. Ale skoro miała do wyboru lunch z Angela lub polowanie na najbardziej poszukiwane bilety w Chicago, jasne było, czym się zajęła. Sama świadomość, że leżą w kasie odłożone dla niej, sprawiała, że była w świetnym humorze.

Podeszła Tanya z kanapką i herbatą. Bella zapytała kelnerkę, czy lubi swoją pracę.

– Da się znieść, to tylko przejściowy etap – odpowiedziała, wycierając dokładnie stół.

– Co masz na myśli? – Pora lunchu już minęła i Bella miała nadzieję, że uda się jej porozmawiać chwilę z Tanya. Poza tym była ciekawa, co takiego jest w tej dziewczynie, że Edward ją tak lubi.

– Studiowanie psychologii dziecięcej. Jeśli tylko uda mi się przejść przez testy kwalifikujące.

– Chodzisz na uniwersytet? – spytała zdziwiona.

– Nie, tylko do college’u, kiedy mam czas.

– Ale tam przecież nie zdobędziesz dyplomu. Skończysz tylko dwuletni kurs psychologii.

– Coś wymyślę – odparła smutno Tanya. – Ale obawiam się, że potrwa to ładnych parę lat. Przepraszam, muszę wracać do pracy. – Zauważyła grupkę nowych klientów.

– Chciałabym z tobą o tym porozmawiać. Oczywiście nie teraz. – Bella wyjęła z torebki wizytówkę. – Przyjdź do mojego biura jeszcze w tym tygodniu.

– Rozmawiałam już z kilkoma osobami. Nie ma sensu się łudzić. Pracując na dwa etaty zarabiam za dużo, aby dostać stypendium, ale za mało, żeby cokolwiek zaoszczędzić.

– Tanya, nie ja ustalam przepisy, ale od czasu do czasu, staram się je trochę nagiąć.

– Myśli pani, że Olympic... – Oczy Tanya rozbłysły nadzieją, która jednak za chwilę zgasła. – Nie mam szans. Wie pani, ile to kosztuje? O rany, głupie pytanie. Oczywiście, że pani wie.

– Przyjdź do mnie.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Schowała tylko wizytówkę do kieszeni fartuszka, wzięła napiwek i podeszła do innych klientów. Bella zaczęła się zastanawiać, czy zjawi się u niej w biurze.

Zobaczyła ją dopiero w czwartek, kiedy – prawdę mówiąc – straciła już nadzieję. Skulona z zimna weszła do budynku administracji i ujrzała Tanya przed drzwiami swojego pokoju.

– Przepraszam, że jestem tak wcześnie, ale mam dziś dodatkowy ranny dyżur.

– Wejdź, zaraz zaczniemy. – Bella powiesiła płaszcz, roztarta skostniałe dłonie i wyjęła plik formularzy z biurka sekretarki.

– Właściwie sama nie wiem, czemu to robię – odezwała się Tanya. – Dzisiaj trzeba chyba być kompletnym nędzarzem, żeby dostać stypendium lub wystarczająco bogatym, żeby samemu zapłacić za naukę.

Reszta ludzi nie ma szans na zdobycie porządnego wykształcenia.

– Tak może jest w miejskich collegeach. Jednak u nas studia są tak kosztowne, że około sześćdziesiąt procent studentów otrzymuje pomoc finansową.

– Fajnie, ale i tak nie stać mnie na zapłacenie reszty. Bella nie odzywała się. Nie chciała przeszkadzać.

Coś jej mówiło, że drugi raz nie namówi Tanya na przyjście tutaj. W końcu dziewczyna oddała wypełnione formularze.

– Nie chcę zawracać pani głowy, naprawdę. Doceniam, że poświęciła mi pani tyle czasu, ale...

– Boisz się niepotrzebnie rozbudzić w sobie nadzieję?

– Tak, bo za bardzo mi na tym zależy – odpowiedziała cicho.

Rozmawiały jeszcze jakiś czas. Po wyjściu Tanya Bella przez pół godziny dokładnie studiowała jej papiery. Następnie wzięła słuchawkę i wykręciła tylko sobie znany numer telefonu.

– Paul? Mówi Bella. Podam ci pewne nazwisko.

Bileter wziął od Edwarda bilety.

– Proszę za mną, zaprowadzę państwa na miejsca.

– Szósty rząd! Bella, czy obrabowałaś bank? – spytał Edward, kiedy usiedli. Miał przy tym bardzo dziwną minę.

– Cóż, karty kredytowe to wspaniały wynalazek – odparła beztrosko.

– Zgadzam się, ale i tak musisz kiedyś za wszystko zapłacić. To chyba najlepsze miejsca na widowni.

– Niezupełnie, najlepsze były już sprzedane – uśmiechnęła się do niego. – Edward, czy ty zawsze martwisz się o finanse innych? Najpierw Tanya, teraz ja.

– Tanya to miła dziewczyna. Nie mogę patrzeć, jak ciężko pracuje, a mimo to nie może zrealizować swoich planów. A przy okazji, przyznała się, że to ty zapłaciłaś rachunek w pubie, więc dzisiaj jest moja kolej.

– Porozmawiamy o tym później. Teraz uspokój się i oglądaj przedstawienie.

Kiedy wyszli z teatru, było prawie ciemno. Bella wciąż pozostawała pod wrażeniem przepięknej muzyki.

– Wspaniałe, prawda? – spytała, kiedy czekali na taksówkę.

– Niezłe – uznał Edward. Szturchnęła go w bok. Uśmiechnął się i zdjął krawat. Złożył go starannie, po czym wsunął do kieszeni kurtki. – A mówiąc serio, jeśli będziesz kiedykolwiek miała ochotę pójść na musical, daj mi znać.

Na kolację poszli do małej, przytulnej restauracji. Na lotnisku Ohara znaleźli się parę minut przed lądowaniem samolotu z Atlanty.

– Po co właściwie przyjeżdża ten facet? – spytała Bella.

– Na rozmowę w sprawie pracy, ale nie znam szczegółów.

 

 

                                                                                                                            To nie jest moje opowiadanie. Zostało całkowicie oparte

na książce „Szalony plan” Michaels Leight

ja zmieniłam tylko imiona bohaterów i dodałam trochę od siebie.

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin