22 rozdział - ostatni.pdf

(92 KB) Pobierz
300732939 UNPDF
Rozdział 22 ostatni
BPOV
Wreszcie byliśmy wolni od Jamse'a oraz kłopotów i mogliśmy poświęcić
się sobie. Od tej całej akcji, z nim i mną w roli głównej, minęły jakieś dwa
tygodnie. Rozprawa była naprawdę krótka, ponieważ policja miała cały akt
oskarżenia i inne tego typu rzeczy gotowe od dawna, potrzebowali tylko
dowodu. Dowodu jaki my im dostarczyliśmy. Jamse'a skazano za zabójstwo,
usiłowanie zabójstwa, groźby i pobicie na dożywocie. Nigdy nie życzyłabym
tego nikomu, ale naprawdę cieszyłam się, że wreszcie karma odwróciła się
przeciwko niemu. Ale wracając do tematu.
Mój związek z Edkiem był... inny, tak to doskonałe słowo, inny niż
wszystkie pozostałe. Byliśmy nadal najlepszymi przyjaciółmi i kłóciliśmy się o
głupoty jak stare, dobre małżeństwo. On mnie nazywał kicią czego wprost
nienawidziłam, a ja go jełopem, łomem, ułomem, totalnym idiotą,
Edwardziochem i można by było wyliczać tak w nieskończoność. Ale ogólnie,
tworzyliśmy zgraną parę. Edward nie był jednak taki sam jak ja. Wtedy to
byśmy się chyba pozabijali. Edek miał różne poglądy, co do niektórych się
kompletnie nie zgadzałam. Na przykład na temat mojego wstąpienia do mafii.
Ale i tak zamierzałam wygrać to starcie.
– Spakowałaś wszystko? - zapytał się Edward, podchodząc mnie od tyłu,
łapiąc w tali i całując w szyję.
– Chusteczki są, podpaski są, tampony są, dezodorant do stóp jest, maść na
grzybicę jest... To chyba wszystko. - powiedziałam z zadowoleniem, kiedy Ed
odsunął się ode mnie w tempie ekspresowym w akcie obrzydzenia. Zrobił na
mnie wielkie oczy.
– Ty to potrafisz zepsuć atmosferę. - powiedział, a ja wyszczerzyłam się w
uśmiechu. Oczywiście oprócz tamponów i podpasek tamtych rzeczy nie brałam,
ale cóż...
– Może nie chciałam, abyś odczuwał cielesne przyjemności dopóki, dopóty
nie znajdziemy się w odpowiednim, przystosowanym do tego miejscu jak to
określił Emmett. Czytaj w namiocie.
– Mmmm, wiesz, coraz bardziej wizja Emma jako braciszka mi się podoba.
- Edek znów podszedł do mnie, ale ja mu się wyślizgnęłam.
– Idź lepiej się spakuj, bo zaraz Alice tu przyjdzie i każe nam schodzić do
vana.
– Ok, pa kiciu ! - powiedział i wysłał mi całusa na „pożegnanie”, ja go
„złapałam” i włożyłam do serca. Zanim zamknął drzwi, rzuciłam w niego
celnie poduszkom za nazwę. Edek wyszedł z mojego pokoju, a ja
dopakowałam ostatnie potrzebne rzeczy i włożyłam na stopy adidasy. W ogóle
cała byłam ubrana na sportowo, nie to co pewnie Ros, która ubierze szpilki i
będzie później narzekać, że obcas jej się złamał. Współczuję z całego serca
Emmettowi. Musi mieć ogromne nerwy, skoro z nią wytrzymuje. Nie to co
Alice, która będzie normalna i ubierze się jak ja. Złapałam za plecak i
przewiesiłam go przez ramię. Byłam gotowa na biwak!
Zeszłam szybko po schodach o mało się nie zabijając o wystający
dywan,zresztą to byłam cała ja, nieskoordynowana Bella Swan. Zobaczyłam
siedzących Esme i Carlisla na kanapie i oglądających jakiś serial w telewizji.
Pa rodzinko! - zawołałam do nich i pomachałam rękę.
Pa Bello! - odpowiedzieli razem – Panuj nad tą zgrają wariatów! -
dopowiedziała Esme.
Dzięki, na pewno będę.
A i Bello. - zaczął Carlisle – Uważaj w nocy, gdyż...
Carlisle! Przestań ją straszyć! - przerwała mu natychmiast Esme, a ja
zaczęłam się zastanawiać o co im chodzi.
Dobra, co jest grane? - zapytałam się ich stając w miejscu i trzymając za
biodra.
Bo wiesz, kilkanaście lat temu, nad La Pusch zamordowano kobietę na
oczach syna, a ten syn nadal żyje i jest jakby, chory na umyśle...
– I teraz on zabija ich wszystkich, tak? A i ma na imię Jason, nieprawdaż? -
zapytałam się ich z sarkazmem, a oni wybuchnęli śmiechem. - Zdecydowanie
za dużo „Piątku trzynastego”. Leczcie się, pa! - również zaśmiałam się i
wyszłam z domu.
Obydwoje byli już po czterdziestce (nie wyglądali), a lubili robić żarty. Gdyby
nie to, że ta „historia” była bardzo podobna to fabuły filmu to bym zaczęła się
bać i im uwierzyła. Ale, że Bella lubi horrory, to wie co i jak.
Na zewnątrz był już ustawiony naprawdę wielki i czerwony van. W środku, w
roli kierowcy zasiadał Emm, a obok niego z mapą Alice. Wydzierała się o coś
na niego i zdzieliła mapą po głowie, co dawało komiczny wygląd. Ros (jak
przewidziałam) opierała się o vana w czarnym podkoszulku na ramiączkach z
napisem: I Love Myself, czarnych rybaczkach i białych obcasach (tak, na
dodatek białych!), kompletnie nie rozumiałam tej kobiety. Jasper wgniatał jakąś
torbę do całkowicie zapchanego bagażnika, co było rzeczą oczywistą, gdyż
Ros, jak to ona spakowała multum niepotrzebnych rzeczy. Przywitałam się
machając ręką do Al i Emma, a przytuliłam się do Ros i Jaspera od razu dając
mu moją torbę.
– Bella, nie rób sobie ze mnie jaj. Widzisz, że z nią – wskazał głową swoją
siostrę – nie radzę sobie, a zostałaś jeszcze ty i Ed.
– Oj, Jasper, Jasper. Tak wygląda życie z Rosalie. - „pocieszyłam” go. - A
to dopiero początek – mrugnęłam do niego oczkiem i sama włożyłam torbę do
dodatkowego bagażnika z boku samochodu, o którym Jasper nie miał pojęcia.
Roześmiałam się, a on był całkowicie skołowany tym, że męczył się cały czas,
a obok miał miejsce gdzie to mógł spokojnie spakować. Podeszłam, a raczej
wskoczyłam do auta krzycząc, że zajmuję miejsce koło okna, za kierowcą. W
czasie drogi zamierzałam wkurzać Emmetta (czyli właśnie kierowcę) na różne
sposoby. Obgadałam już wcześniej z Edem jeden z nich. Otóż chyba każdy,
normalny człowiek na tej planecie wie, że jestem okropną śpiewaczką, i otóż
właśnie na tym polegał nasz plan. W ogóle nikt z nas nie był utalentowany w
tym zakresie i to było jeszcze lepsze. Emm wprost nienawidził fałszu w
śpiewaniu. Tak samo jak starych piosenek w stylu disco polo.
Zobaczyłam Edwarda pakującego średniej wielkości plecak do „sekretnej
skrytki”. Gdy mnie zobaczył od razu się do mnie uśmiechnął tym uśmiechem.
Tak jak pierwszego dnia, kiedy się poznaliśmy, zrobił na mnie takie samo
zniewalające wrażenie. Nie stracił niczego w moich oczach i miałam nadzieję,
że ja w jego także nie. Zajął miejsce obok mnie bez wahania i objął ramieniem.
Zaraz potem Jasper wraz z Ros, usiedli na tylnych siedzeniach i zaczęli
rozmawiać o jedzeniu w jakiejś knajpce.
– Gotowi na przygodę?! - zawołał entuzjastycznym głosem Emm zapalając
wóz. Poczułam się jakbym znów miała te sześć lat i wraz z braciszkiem jechała
na rodzinną wycieczkę. Była tylko jedna, wielka różnica. Za kierownicą
siedział mój tata, który aktualnie spoczywał w świecie umarłych. Spojrzałam w
lusterko i dostrzegłam, że Emm dostrzegł moją zadumę i ją całkowicie
zrozumiał. Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco i jak to miał w swoim stylu
powiedział jakąś głupotę.
– Panowie, jesteście zaopatrzeni w gumki?
– Emmett, jak zaraz się nie zamkniesz i nie ruszysz tego cholernego
samochodu to przysięgam, że własnoręcznie zgwałcę cię gdzieś w krzakach. -
powiedziała Alice opanowanym głosem, nadal spoglądając na mapę.
– Al, ja tu tylko mam prawo go gwałcić! - zaprotestowała Ros, a Emm w
jednej sekundzie odpalił silnik.
I tak oto wyruszyliśmy na biwak.
***
– Emm, ile jeszcze? - zawyła z rozpaczy Alice – Tyłek mnie boli, od tego
siedzenia!
– Jakieś dwadzieścia minut. - odpowiedział na skraju wytrzymania. A to
dopiero miał być początek jego zagłady. Uśmiechnęłam się szatańskim
uśmiechem w myślach. Dałam znak Edkowi oraz reszcie i zaczęłam.
– Ej, wiecie? Wpadłam na świetny pomysł! Pośpiewajmy!
– Nie, Bells, lepiej nie.. - zaczął Emmm, również ja zaczęłam.
– Hi Barbie!
– Hi Ken! - odpowiedziałam Edekowi
– You wanna go for a ride?
– Sure, Ken!
– Jump in!
– Ha ha ha ha!
I'm a Barbie girl in the Barbie world
Life in plastic, it's fantastic
You can brush my hair, undress me everywhere
Imagination, life is your creation
Refren śpiewaliśmy wszyscy, a Emm po prostu nie mógł wytrzymać. W
końcu został przyparty do muru i zaczął śpiewać razem z nami. Nie
spodziewałam się tego kompletnie po nim, ale poniósł się swojej
spontaniczności. Po chwili wydzierał się najgłośniej z nas wszystkich przez
otwarte okno samochodu. Kierowcy nadjeżdżający z naprzeciwka albo
pokazywali mu fuck'a, albo stukali się palcem po głowie.
– Jakie to wyzwalające! - wykrzyczał jeszcze raz, o mało nie wypadając z
vana.
***
– No i jesteśmy! - powiedziała z zadowoleniem Alice, wychodząc z auta.
Zrobiliśmy to samo i rozprostowaliśmy zastałe kości. Jasperowi coś strzeliło w
kościach, co mnie okropnie obrzydziło, a Ros zaczęła narzekać na obcasy,
zresztą jak przewidziałam. Jednak nie są stworzone do wszystkiego jak śpiewa
jedna piosenkarka.
Rozglądnęłam się po otaczającym nas miejscu. Dosłownie: kilka drzewek
na krzyż, wielka, ostra trawa i piasek. Zupełnie jakbyśmy byli na pustyni albo
na stepie. Widziałam, że wszyscy mają takie same miny jak ja, niezadowolone.
– Ja tu nie będę spać. Nawet w namiocie. - powiedziałam stanowczo.
– Nikt tu nie będzie spał. - zadeklamowała Al. Wszyscy zrobiliśmy
zdziwione miny. - Och, i pracuj tu z takimi... - nie dokończyła. - Przecież, nie
będziemy tu spać. Musimy tu tylko zostawiać auto, a później pójdziemy
piechotą jakiś kilometr. - szczerze mówiąc myślałam, że pęknę ze śmiechu,
zresztą nie tylko ja lecz wszyscy kiedy zobaczyli pełną zdumienia i
traumatyzmu minę Ros. Spojrzała tylko na swoje buciki i usiadła na ziemi z
piasku.
– Ja się stąd nie ruszam! - zapowiedziała głośno i jakby na potwierdzenie
tego skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
– Jasne, jasne. - powiedział tylko Emm i zaczął pakować plecaki na swoje
ramiona. Ja i reszta zrobiliśmy to samo i już po chwili auto było puste.
Zostawiliśmy Ros, siedzącą pośrodku pustkowia. Odeszliśmy na jakieś
pięćdziesiąt metrów, obejrzałam się i spostrzegłam, że ona wstaje w pośpiechu i
zaczyna biec na tych obcasach. Zaczynałam podziwiać tę kobietę.
***
– Teraz, już jesteśmy na miejscu! - powiedziała po raz drugi Alice, po
jakimś godzinnym „spacerku”. Byłam cholernie zmęczona, zresztą nie tylko ja,
lecz każdy. Jakimś cudem oprócz Al, nie wiem, może brała jakiś doping?
– Przynajmniej są drzewa – zauważył słusznie Jasper, było całkiem inaczej
niż tam gdzie zaparkowaliśmy autem. Nawet stwierdziłam, że opłacały się te
wszystkie odciski na stopach i ból pleców jak u jakiegoś dziadka. Naokoło nas
była, jakby to powiedzieć... mała dżungla. Wysokie drzewa, po których
wspinały się mrówki i inne owady. Słychać nawet było dalekie odgłosy jakiś
zwierząt, wśród koron drzew. Znaleźliśmy już zapewne odwiedzane miejsce,
ponieważ tam gdzie zamierzaliśmy rozbić obóz, była wygnieciona trawa i nie
było krzaków w promieniu jakiś czterdziestu metrów. Wijące się pnącza dawały
duże pole do popisu, a niedaleka rzeka była bardzo dobrym miejscem do
robienia różnych rzeczy. To zdecydowanie nie było miejsce stworzone dla
Rosalie.
– Dobra rozbijajmy obóz. Wiecie, co? Dobrze, że nie ma ojca, pewnie by
zrobił jeden z tych swoich obozów przetrwania – powiedział Edward i
wybuchnął śmiechem.
Obóz rozbiliśmy w dość szybkim tempie, zważając oczywiście na Ros.
Trzy namioty, na każdą parę. Sześć śpiworów, zrobione ognisko, a na nim
pieczące się kiełbaski, zrobione według tajemnego przepisu Emma. Alice
poszła z Jasperem nad jeziorko po wodę, Ros czyściła buty, a ja z Edkiem i
Emmett, siedzieliśmy przytuleni przy ognisku.
Al i Jasper przyszli dziwnie potargani i zbyt podnieceni. Każdy już
wiedział co robili. Emm dziwnie spojrzał na Ros, a ta nie odwzajemniła
spojrzenia z wiadomego powodu... Wybuchnęłam wtedy śmiechem z Edem.
Wstałam i złapałam za rękę Edwarda, gdyż chciałam się gdzieś przejść i
pozwiedzać okolicę. Otrzepał się z kurzu i już nas nie było. Poszliśmy nad to
samo jezioro, nad którym, albo w którym Al i Jasper przed paroma chwilami
uprawiali seks. Ja na razie tego nie chciałam, postanowiłam tylko zobaczyć w
jakim jest stanie i czy da się w nim kąpać. Było bardzo gorąco, więc woda
także powinna się nadawać. Zbliżyłam się z Edkiem do brzegu i lekko
zanurzyłam rękę w wodzie. Była dość zimna, ale mogłabym się w niej
wykąpać. Edward zrobił to samo i spojrzał na mnie.
– Jak coś zjemy, przyjdziemy tu. - powiedział, a ja się zgodziłam, gdyż
Zgłoś jeśli naruszono regulamin