Francine Ri vers G�os w wietrze. Cz.I trylogii "Znami� lwa" Warszawa: Palabra, 1997 Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski Rozdzia� I Jerozolima Milcz�ce miasto sma�y�o si� w pal�cym s�o�cu, gnij�c tak samo, jak tysi�ce cia� le��cych tam, gdzie pad�y podczas walk ulicznych. Przygn�biaj�cy gor�cy wiatr wia� od po�udniowego wschodu, nios�c z sob� smr�d zgnilizny i rozk�adu. A poza murami miasta sama �mier� w osobie Tytusa, syna Wespazjana, czeka�a wraz z sze��dziesi�cioma tysi�cami legionist�w, kt�rym spieszno by�o spustoszy� miasto Boga. Zanim jeszcze Rzymianie przebyli Dolin� Cierni i rozbili obozy na G�rze Oliwnej, boj�wki, kt�re wkroczy�y w obr�b mur�w jerozolimskich, poczyni�y przygotowania do dzie�a zniszczenia. �ydowscy rabusie, kt�rzy uciekli teraz jak szczury przed rzymskimi legionistami, run�li niedawno na Jerozolim� i wtargn�wszy do �wi�tyni, wymordowali co znaczniejszych obywateli. Rzucaj�c losy o kap�an�w, obr�cili dom modlitwy w plac targowy tyranii. Zaraz po rabusiach nap�yn�li powsta�cy i zeloci. Pod kierunkiem rywalizuj�cych mi�dzy sob� przyw�dc�w - Jana, Szymona i Eleazara - boj�wki szala�y w murach miasta. Upojeni w�adz� i nad�ci pych� ci�li Jerozolim� na krwawe plastry. �ami�c szabat i prawa Boga, Eleazar rzuci� si� do szturmu na twierdz� Antoni� i wymordowa� broni�cych si� w niej rzymskich �o�nierzy. Zeloci miotali si� jak op�tani, morduj�c nast�pne tysi�ce tych, kt�rzy pr�bowali przywr�ci� porz�dek w oszala�ym mie�cie. Ustanowiono bezprawne trybuna�y i drwiono z prawa ludzkiego i Boskiego, zabijaj�c setki niewinnych m�czyzn i kobiet. W tym chaosie spalono spichrze wype�nione zbo�em. Wkr�tce pojawi� si� g��d. Sprawiedliwi �ydzi modlili si� �arliwie i z rozpacz� w sercu, by Rzym zn�w wyst�pi� przeciwko wielkiemu miastu. Wierzyli bowiem, �e wtedy, dopiero wtedy wszystkie przebywaj�ce w Jerozolimie boj�wki zjednocz� si� w jednej sprawie: w walce z Rzymem o wolno��. I Rzym przyby� z niesionymi wysoko znienawidzonymi insygniami i wojennym okrzykiem, kt�ry poni�s� si� przez ca�� Jude�. Wzi�li Gadar�, Jotopat�, Beer-Szeb�, Jerycho, Cezare�. Pot�ne legiony maszerowa�y �ladami pobo�nych pielgrzym�w, kt�rzy ze wszystkich zak�tk�w �wiata, gdzie osiedlili si� �ydzi, zd��ali tu, by uczci� i obchodzi� uroczy�cie �wi�ty Dzie� Niekwaszonego Chleba, Pasch�. Dziesi�tki tysi�cy niewinnych ludzi nap�yn�y do miasta i znalaz�y si� w samym �rodku wojny domowej. Zeloci zamkn�li bramy, wi�c przybysze znale�li si� w pu�apce. Kiedy zjawi� si� Rzym, �oskot zniszczenia ni�s� si� ju� przez Dolin� Cedronu, odbijaj�c si� echem o mury Jerozolimy. Tytus przyst�pi� do obl�enia starego, �wi�tego miasta, zdecydowany raz na zawsze sko�czy� z �ydowskim buntem. J�zef, �ydowski dow�dca zdobytej Jotopaty, wzi�ty przez Rzymian do niewoli, p�aka� i wykrzykiwa� z pierwszego muru zdobytego przez legionist�w. Za przyzwoleniem Tytusa b�aga� swoich ziomk�w, by si� skruszyli, ostrzegaj�c, �e B�g jest przeciw nim, �e rych�o spe�ni� si� proroctwa zapowiadaj�ce zniszczenie. Nieliczni, kt�rzy pos�uchali go i zdo�ali uciec zelotom, wpadali w r�ce chciwych Syryjczyk�w - a ci r�bali ich na kawa�ki, poszukuj�c z�otych monet, mniemali bowiem, �e nieszcz�nicy po�kn�li je przed ucieczk�. Ci, kt�rzy nie dbali o J�zefa, nara�ali si� na ca�� w�ciek�o�� rzymskiej machiny wojennej. Tytus poleci� �ci�� wszystkie drzewa na przestrzeni wielu mil i zbudowa� urz�dzenia obl�nicze, z kt�rych wyrzucano ku miastu w��cznie, kamienie, a nawet je�c�w. Miasto wi�o si� w spazmach buntu - od placu targowego w G�rnym Mie�cie po Akr� w Dolnym, wraz z oddzielaj�c� je Dolin� Handlarzy Serem. W wielkiej �wi�tyni Boga przyw�dca powsta�c�w, Jan, topi� dla siebie �wi�te z�ote naczynia. Sprawiedliwi op�akiwali Jeruzalem, oblubienic� kr�l�w, matk� prorok�w, dom pastuszego kr�la Dawida. Rozdarta na strz�py przez w�asny nar�d, le�a�a wypatroszona i bezsilna, czekaj�c na �miertelny cios z r�ki znienawidzonych poga�skich przybysz�w. Anarchia zburzy�a Syjon i oto - Rzym stan�� w pogotowiu, by niszczy� anarchi�... zawsze... wsz�dzie... Hadassa trzyma�a matk� w obj�ciach i �zy p�yn�y jej z oczu, kiedy odgarnia�a czarne w�osy z wychudzonej, bladej twarzy swej rodzicielki. Matka by�a niegdy� pi�kn� kobiet�. Hadassa pami�ta�a, �e lubi�a patrze�, jak matka sczesywa�a w�osy w d�, a� sp�ywa�y l�ni�cymi falami na jej kark. Ojciec nazywa� te w�osy jej diademem chwa�y. Teraz by�y matowe i szorstkie. Rumiane niegdy� policzki poblad�y i zapad�y si�. Brzuch mia�a wzd�ty od marnego po�ywienia, a ko�ci n�g i ramion rysowa�y si� wyra�nie pod szar� wierzchni� sukni�. Hadassa unios�a d�o� matki i poca�owa�a czule. Ta d�o� by�a jak ko�ciste szpony, wiotkie i zimne. "Mamo?" �adnej odpowiedzi. Hadassa spojrza�a na drug� stron� izby, gdzie jej m�odsza siostra, Lea, le�a�a w k�cie na brudnym sienniku. Na szcz�cie spa�a i dzi�ki temu mog�a zapomnie� o m�ce powolnego konania z g�odu. Hadassa znowu pog�adzi�a g�ow� matki. Cisza okrywa�a j� niby gor�cy ca�un; b�l pustego brzucha by� prawie nie do wytrzymania. Nie dalej jak wczoraj przelewa�a pe�ne goryczy �zy, kiedy matka dzi�kowa�a Bogu za posi�ek, kt�ry Markowi uda�o si� dla nich znale��: sk�r� z tarczy poleg�ego rzymskiego �o�nierza. Jak dawno temu oni wszyscy rozstali si� z �yciem? Pogr��ona w swym niemym przygn�bieniu s�ysza�a jednak, jak ojciec zwraca si� do niej swoim pewnym, ale �agodnym g�osem: - Cz�owiek nie uniknie przeznaczenia, nawet kiedy ma je przed swymi oczami. Hadassa powtarza�a sobie te s�owa ledwie par� tygodni temu - cho� teraz wydawa�o si�, �e min�a wieczno��. Ojciec modli� si� ca�y ranek, a ona tak si� ba�a! Wiedzia�a, co ojciec zrobi, co robi� zawsze przedtem. Wyjdzie, by przed niewierz�cymi naucza� o Mesjaszu, Jezusie z Nazaretu. - Dlaczego musisz wychodzi� i przemawia� do jakich� ludzi? Ostatnio omal ci� nie zabili. - Do jakich� ludzi, Hadasso? S� naszymi ziomkami. Jestem z pokolenia Beniamina. - Czu�a nadal na policzku delikatne dotkni�cie jego d�oni. - Musimy wykorzystywa� ka�d� sposobno��, by g�osi� prawd� i pok�j. A zw�aszcza teraz. Dla wielu tak ma�o czasu pozosta�o. Przywar�a do niego. - Prosz�, ojcze, nie odchod�, wiesz przecie�, co si� stanie. Co zrobimy bez ciebie? Nie potrafisz przynie�� pokoju. Tu nie ma miejsca na pok�j! - Nie m�wi� o pokoju �wiata, Hadasso, ale o pokoju Bo�ym. Wiesz przecie�. - Przytuli� j� mocniej. - Sza, c�reczko. Ju� nie p�acz. Nie mog�a go pu�ci�. Wiedzia�a, �e nie zechc� s�ucha�, nie zechc� tego, co ma im do powiedzenia. Ludzie Szymona rozerw� go na strz�py, i to na oczach t�umu, by pokaza�, jaki los czeka tych, kt�rzy domagaj� si� pokoju. Inni ju� tak sko�czyli. - Musz� i��. - Jego r�ce by�y stanowcze, ale oczy �agodne, kiedy unosi� jej podbr�dek. - Cokolwiek si� zdarzy, Pan zawsze b�dzie z wami. - Ca�owa� j� i tuli�, a p�niej odsun�� od siebie, by u�cisn�� i poca�owa� pozosta�� dw�jk� dzieci. - Marku, masz tu zosta� z matk� i siostrami. Hadassa uczepi�a si� matki i potrz�sa�a ni�, b�agaj�c: - Nie pozwolisz mu! Nie dzisiaj! - Cicho, Hadasso. Komu s�u�ysz, wykrzykuj�c tak przeciwko swemu ojcu? Matka skarci�a j� �agodnym g�osem, ale i tak zabola�o. Wiele razy powtarza�a przedtem, �e kto nie s�u�y Panu, s�u�y, cho�by nie�wiadomie, z�u. Wstrzymuj�c �zy, Hadassa pos�ucha�a matki i nie odezwa�a si� ju� ani s�owem. Rebeka po�o�y�a d�o� na okolonej siw� brod� twarzy swojego m�a. Wiedzia�a, �e Hadassa ma racj�; mo�e nie wr�ci�, i zapewne nie wr�ci. Ale przecie� taka jest wola Boga, jego ofiara mo�e uratowa� czyj�� dusz�. A do�� uratowa� jedn� jedyn� dusz�. Oczy mia�a pe�ne �ez i nie mog�a - nie �mia�a - nic powiedzie�. Ba�a si�, �e gdyby otworzy�a usta, do��czy�aby do Hadassy, b�agaj�c go, by nie wychodzi� z ich ma�ego domku. Lecz Chananiasz lepiej ni� ona wiedzia�, czego Pan dla niego chce. Po�o�y� d�o� na jej d�oni i Rebeka spr�bowa�a prze�kn�� �zy. - Pami�taj, Rebeko, o Panu - powiedzia� uroczystym tonem. - Jeste�my w Nim razem, ty i ja. Nie wr�ci�. Hadassa pochyli�a si� opieku�czo nad matk�, przestraszona, �e j� tak�e mog�aby utraci�. "Matko?" Nadal �adnej odpowiedzi. Oddycha�a p�ytko, twarz mia�a popielat�. Czemu Marek nie wraca? Wyszed� o �wicie. Z pewno�ci� Pan nie zechce zabra� jego tak�e... Hadassa poczu�a, jak w ciszy ma�ej izby narasta w niej strach. Z roztargnieniem g�aska�a matk� po g�owie. Prosz�, Bo�e m�j. Prosz�! S�owa nie przechodzi�y jej przez gard�o, w ka�dym razie �adne s�owa, kt�re by co� znaczy�y. Tylko j�k z samej g��bi duszy. Prosz� o co? Oby pomarli z g�odu, nim przyjd� uzbrojeni w miecze Rzymianie, by nie cierpieli m�ki konania na krzy�u? O Bo�e, m�j Bo�e! Jej b�aganie p�yn�o odarte ze s��w i rozpaczliwe, bez nadziei i pe�ne l�ku. Pom� nam! Po co przybyli do tego miasta? Nienawidzi�a Jerozolimy. Zmaga�a si� z trawi�c� j� rozpacz�. A by�a to rozpacz tak ci�ka, �e Hadassa czu�a, jakby jaki� fizyczny ci�ar �ci�ga� j� w g��b ciemnej studni. Pr�bowa�a rozmy�la� o lepszych czasach, o chwilach szcz�liwszych, ale takie my�li ci�gle jej umyka�y. Pomy�la�a o dawno temu prze�ytych miesi�cach, kiedy wyruszyli z Galilei, nie spodziewaj�c si� zgo�a, �e miasto stanie si� dla nich pu�apk�. W wiecz�r przed wej�ciem do Jerozolimy ojciec rozbi� ob�z na wzg�rzu, z kt�rego widzieli g�r� Moria, gdzie Abraham prawie z�o�y� ofiar� z Izaaka. Ojciec opowiada� im o czasach, kiedy by� ch�opcem i mieszka� tu� za miastem, do p�nej nocy m�wi� o prawach Moj�eszowych, wed�ug kt�rych wzrasta�. M�wi� o prorokach. M�wi� o Jeszui, Chrystusie. Hadassa zasn�a i �ni�a o tym, jak Pan nakarmi� na wzg�rzu pi�ciotysi�czn� rzesz�. Przypomnia�a sobie, �e o brzasku ojciec obudzi� ca�� swoj� rodzin�. I przypomnia�a sobie, jak s�o�ce w�drowa�o wy�ej i wy�ej i �wiat�o odbija�o si� od marmur�w i z�ota �wi�tyni, zmieniaj�c budowl� w latarni� gorej�c� splendorem, widoczn� z odleg�o�ci wielu mil. Hadassa nadal czu�a ca�� groz�, jaka przenikn�a j� ...
karrverde