Ite Missa Est.odt

(60 KB) Pobierz

Ite Missa Est

 

 

Część 1

Niech piekło pochłonie, ten przeklęty dzień… Przeklętą wojnę… Przeklętego Czarnego Pana… Przeklęte dropsy Dumbledore’a… Przeklętego po stokroć Potter’a…

Odziany w czarną jak noc szatę, mężczyzna, próbował uspokoić się w swój ulubiony sposób, który do tej pory zawsze skutkował. Był sam w swoim gabinecie, więc mógł sobie pozwolić na wybuch niekontrolowanej, gorącej wściekłości. Przeklinał więc w myślach wszystko i wszystkich, za wszystko i o wszystko, chcąc choć odrobinę sobie ulżyć. Ku jego nieskrywanej irytacji – nie skutkowało. Pierwszy raz w życiu. Podejrzewał, że tylko kilka celnie rzuconych klątw, najlepiej w jakiegoś zabłąkanego w lochach gryfona lub ewentualnie w puchona, przyniosłoby mu minimalne ukojenie w zaistniałej sytuacji.

Czarny Pan wyznaczył wstępny termin ataku na Hogwart.

Miał wrażenie, że krew w jego żyłach pulsuje, przyspiesza swój bieg, a już za moment zacznie wrzeć. Czuł, że jeżeli zaraz się nie uspokoi to rosnące ciśnienie, po prostu rozsadzi mu wnętrze. To było nie do zniesienia!

Tylko cudem dowiedzieli się o tym. Do ostatniej chwili szczegółowy plan agresji, celem, której był zamek i jego mieszkańcy, miał być tajemnicą, skrzętnie ukrywaną i ciągle doskonaloną w umyśle tego szaleńca, który przez całkowity zbieg okoliczności – niech go szlag – był geniuszem zła.

Voldemort jest w tym momencie święcie przekonany, iż tylko on, i nikt inny, wie o tym, co wydarzy się dziewiętnastego listopada tego roku. Zamach, który opracowywał od wielu miesięcy był bezbłędny w swej taktyce i zamierzeniach. Wziął pod uwagę wszystkie ewentualności, szczegóły i możliwości niepowodzenia. Posiadał warianty awaryjne.

Dzięki bogom, nie wziął pod uwagę jednego. Tylko jednego. Szpiega. We własnej głowie.

Chwała ci za to wielki Merlinie!

Nie podejrzewa nawet, na ich szczęście, że w momencie, kiedy szczegółowo przedstawiał swój plan Nagini, która zresztą wraz z innymi wężami ma wziąć czynny udział w napadzie, ktoś skrzętnie łowił każde jego słowo, każde zamierzenie, każdą myśl.

To był cud. Szansa, zapewne ostatnia, dana im przez los. Szkoda tylko, że otrzymali ją zaledwie na cztery dni przed atakiem.

Westchnął głośno, opierając głowę wygodnie o fotel. Zamknął oczy i skupił się na równomiernym, uspokajającym oddychaniu.

Mieli tylko dziewięćdziesiąt sześć godzin. Cztery dni. Tylko tyle… obrona zamku, była wzmacniana wielokrotnie. To prawda, ale to wciąż było zbyt mało. Za mało! A szkoła była pełna dzieci, na których ewakuacje nie było czasu. A raczej jednoznaczne były słowa, które powtórzył im roztrzęsiony i przerażony zdobytymi informacjami chłopak:

" Ci głupcy nie spodziewają się, że użyje aż takich środków i takiej mocy dla osiągnięcia celu… "

Severus nie był człowiekiem szczególnie optymistycznie nastawionym do świata. Należał do tej małej grupy ludzi, dla których logika, inteligencja i umiejętności stanowiły fundament życia. Nie był paranoikiem. Był stronniczy dla własnej rozrywki. Opanowanie, czujność, nieufność, dystans. Zwykle panował nad strachem. Tym bardziej nie panikował… zazwyczaj sobie na to nie pozwalał. Mimo to, chcąc nazwać, ogarnąć całą grozę obecnej sytuacji jednym słowem, w tej chwili nie przychodziło mu do głowy, nic bardziej trafnego niż: Armagedon.

Kurwa. Mać.

Nikt, nawet nie łudził się, że może do tego nie dojdzie. Marzenia ściętej głowy. Wiedział o tym doskonale. Tom Ridlle miał obsesję na tym punkcie. A jej siła, co wiele mówiło, dorównywała chęci zamordowania Złotego Chłopca. Chciał być panem w tym zamku. Od zawsze, czyli odkąd powstał. Wielokrotnie mówił swoim sługom o swych planach. Głośno rozwodził się nad nimi, wręcz do znudzenia. Opowiadając tę samą bajkę. Ciągle i ciągle, niczym dobry dziadek swym wnuczętom na dobranoc.

[…] zasiądę na należnym mi miejscu, za stołem prezydialnym, gdzie, od przeszło tysiąca lat, zasiadali kolejni dyrektorzy Hogwartu. Za mną, wisieć będzie ogromna flaga z godłem domu wielkiego Slytherina. Po moich bokach zasiadać będziecie wy, moi najwierniejsi słudzy. Elita elit. Mój wewnętrzny krąg. A u moich i waszych stóp, leżeć będzie martwe, jeszcze stygnące ciało Chłopca Który Przeżył Po To Aby Zginąć. Będziemy podziwiani, szanowani, a nasza potęga budzić będzie trwogę i strach! W gabinecie dyrektora Hogwartu będę przyjmować gości, tam załatwiać będę wszystkie sprawy. Wyobraźcie to sobie! To tylko kwestia czasu! Na miejscu tego przeklętego feniksa Dumbledore’a zwijać się będzie moja wspaniała Nagini. W szkole, pod moją dyrekcją, będziecie trenować moich kolejnych zwolenników, aby stali się tak samo jak wy wierni i potężni na moją chwałę! Będziemy im wpajać szlachetne tajniki Mrocznych Sztuk i dziedzin jej pokrewnych! Szlamy, mugole, wszystkie gatunki istot magicznych jak i nie magicznych będą nam służyć! Nam! Potężnym, czystym przedstawicielom wyższej rasy! Potęga i władza jest w zasięgu ręki! Wyciągnijcie dłonie i chwyćcie to co do was należy! Po swoją własność! [...]”

I tak bez końca! Niedobrze się robi, gdyż koniec tej opowieści, powstałej w umyśle szaleńca był prosty do przewidzenia. Banalny wręcz, niegodny nawet tego, aby zrodzić się w małym móżdżku mugolskiego pięciolatka. Lord Voldemort byłby niepodzielnym panem i władcą absolut… A! Jakże mógł zapomnieć - przesadnie skarcił się w duchu - Żyjącym wiecznie, trzeba zaznaczyć. Tak, więc: Nieśmiertelny Lord Voldemort byłby niepodzielnym panem i władcą absolutnym. Kropka.

I dziadzio Voldzio skończyłby bajeczkę. Powiedziałby ”dobranoc wnuczątka” i… Crucio!

Severus ocknął się z zamyślenia lekko potrząsając głową i krzywiąc się przy tym jakby połkną cytrynę. Mój sarkazm, okaże się kiedyś bronią bardziej śmiertelną od Avada Kadevra - wykrzywił wargi w zgorzkniałym uśmiechu. Jego myśli podążyły zdecydowanie złym torem, który przyprawiał go zawsze o migrenę. Zamknął ponownie oczy i zaczął masować sobie skronie. Ból się wzmagał.

Stojący w rogu salonu, zabytkowy zegar, wydał charakterystyczny dźwięk wybijając godzinę kwadrans po ósmej wieczorem.

Był szesnasty listopada. Każda mijająca godzina była na wagę złota… Lub życia.

To wszystko nie szło tak jak powinno - pomyślał zrezygnowany - Wszystko to jest cholernie niesprawiedliwe – westchnął i wstał zza swojego biurka. Za piętnaście minut rozpocznie się nadzwyczajne zebranie Zakonu, na którym mają zdecydować co robić. Miał bardzo złe przeczucia. A winnym tego stanu był nie kto inny jak sam dyrektor Hogwartu. Ten ekscentryczny starzec wymyśli coś, co na pewno zadziała. W końcu zawsze działało. Sęk w tym, że jak go znał, a znał go troszkę - To się mu nie spodoba. Skrzywił się ostentacyjnie. Dowodem tego było chociażby spojrzenie, jakim obdarzył go Albus podczas kolacji.

Niech to szlag!

Z dwojga złego, już sam nie wiedział czasami, co gorsze, Albus ze swoimi cholernymi pomysłami, które zawsze działały, zawsze się mu nie podobały i w które zawsze był wplątany czy Voldemort ze swoja wizją idealnego świata, którego miałby być władcą.

Przymknął oczy na moment.

Obraz szatańsko uśmiechającego się Czarnego Pana, siedzącego na miejscu dyrektora Hogwartu z martwym Potter’em u jego stóp, nagle nawiedził dość wyraźnie jego umysł. Ból głowy wzmógł się tak bardzo, że musiał powtórzyć masaż skroni. Otworzył gwałtownie oczy i wziął kilka głębszych wdechów z całej siły starając się pozbyć tego widoku z głowy.

Nie… nie… nie…Zdecydowanie wolę Albusa i te jego przeklęte dropsy! - Myślał kierując się w stronę gabinetu Dyrektora - W innym wypadku... Merlinie, daj szybką śmierć jeżeliby marzenia tego szaleńca miały się spełnić i znaleźć odzwierciedlenie w rzeczywistości.W końcu, dropsa zawsze mógł odmówić, klątwie cruciatus - już nie.

***

Kiedy wszedł do pomieszczenia spodziewał się zwykłego jazgotu głosów o różnej tonacji i barwie, które zawsze towarzyszyły zebraniom zakonu. Nienawidził tego. Czuł się wtedy, jakby znajdował się na jednym z najbardziej zatłoczonych korytarzy Hogwartu, wśród tej bandy szczeniaków, którym tak usilnie starał się przekazać, choćby cząstkę swej wiedzy. Zdziwił się jednak, kiedy zastał prawie pusty gabinet. Jedynymi osobami jakie tam były to McGonagall, Albus i jakiś sędziwy mężczyzna, którego nigdy wcześniej nie widział. Skinął im i usiadł na wolnym fotelu przed biurkiem Dumbledore’a.

- A gdzie reszta? – zapytał ciekawy, ukrywając swoje zaniepokojenie. - Myślałem, że ma się odbyć zebranie. – dodał zerkając na nieznajomego mężczyznę, który skupił swoją całą uwagę na nim odkąd się tylko pojawił. To nie wróży mi zbyt dobrze - pomyślał z przekąsem.

- Odbędzie się.- powiedział Albus, raczej unikając patrzenia się na niego, co tym bardziej było alarmujące. Albus Dumbledore był człowiekiem, który zawsze patrzył ludziom w oczy, chyba… Chyba, że… - Kiedy wszystko ustalimy - zakończył dziwnie napiętym tonem dyrektor – Chyba, że czuł się czemuś winny.

Severus postanowił zignorować ostrzegające go przed niebezpieczeństwem sygnały i zdecydował poczekać na rozwój wypadków. Jakbyś miał jakieś inne wyjście Severusie - pomyślał sarkastycznie - ucieczka jest przecież zbyt niegodna.

Posłał, więc zaintrygowane spojrzenie Albusowi. Kiedy wszystko ustalą? Sami? Czwórka czarodziei, całą strategię obrony Hogwartu?- przemknęło mu z nie dowierzaniem przez głowę, na moment przed tym jak w końcu spotkali się z Albusem wzrokiem. Zmroziło go.

Dyrektor patrzył się na niego w sposób, którego jawnie nienawidził. To coś, było w tych szczególnych niebieskich oczach. Severus znał to spojrzenie doskonale. Szczerze mówiąc, głęboko w duchu, uważał się za specjalistę w rozumieniu tych szczególnych wyrazów i zmian, jakie zachodziły w oczach wielkiego Dumbledore’a. Studiował je zaciekle przez ostatnie piętnaście lat. To spojrzenie powiedziało mu więcej niż w tym momencie chciał wiedzieć - a będąc dokładnym – czego wiedzieć absolutnie nie chciał.

Albus Dumbledore podjął decyzję, której się bał.

A kiedy on się czegoś bał, było gorzej niż źle. To było najgorsze. Skoro więc podjęta decyzja, wzbudza w nim strach… oznaczało to jedno: Czyjeś poświęcenie. Znał doskonale tego starego pryka i wiedział, jak obrzydliwie gryfoński potrafi być. Dlatego już pewnie zadręczał się tym co postanowił zrobić. Przeklęta gryfońska uczciwość. – Severus posłał Albusowi w odpowiedzi spojrzenie pełne jednoznacznej drwiny. Jednocześnie, przygotował się na rewelacje, które z pewnością i tak nim wstrząsną wnioskując z zachowania Albusa. Będzie gorąco. Poczuł jak zdenerwowanie zaczyna dawać o sobie znać, więc dyskretnie wytarł spocone ręce o szatę w duchu stanowczo nakazując sobie spokój.

Nic z tego – warknął w myślach widząc, jak Albus otwiera w końcu usta - Kurwa.

***

- Severusie, Minervo przedstawiam wam Dantego Kenlay. – Nieznajomy mężczyzna skinął im głową.- Jest osobą, która nosi nieczęsto spotykany w naszym świecie tytuł mistrzowski – zaznaczył dyrektor uważnie obserwując reakcję swoich przyjaciół.

- Severus Snape, Mistrz Eliksirów Hogwartu.- przedstawił się oficjalnie wymieniając uścisk z mężczyzną. McGonagall widocznie została mu przedstawiona wcześniej, skoro facet nawet na nią nie spojrzał – przemknęło mu przez myśl, kiedy zauważył, że facet nie spuszcza z niego wzroku.

- Nawzajem panie Snape.- odpowiedział sędziwy czarodziej dziwnie się mu przypatrując. Severusowi bardzo nie spodobało się to spojrzenie. Oceniające. Klasyfikujące. Jakby facet osądzał czy nadaje się do… Do czegoś. Na jego czole pojawiła się pionowa zmarszczka.

Nie, żebym wybrzydzał – pomyślał, kiedy Kenlay zbliżył się do niego nie wypuszczając jego dłoni ze swojej, z miną znawcy, który bada jakiś ważny eksponat – Mimo iż wolę mężczyzn, gustuję raczej w młodszych – warknął wewnętrznie. Jego spaczony humor miał to do siebie, iż objawiał się w najbardziej nieodpowiednich momentach.- Tak, tak, Severusie, przyznaj lepiej otwarcie, że masz ochotę na kilku swoich uczniów, a będąc dokładnym na jednego z nich. Chciałbyś go ujarzmić, okiełznać, mimo, że na co dzień doprowadza cię do białej gorączki jedynie swoim przeklętym istnieniem… - Nie wspominając już o jego wewnętrznym głosie, który gadał już całkiem od rzeczy. Uciszył go więc i skupił się na Dantym Kenlay, który ciągle wydawał się badać go wzrokiem.

- Jakiż to rzadko spotykany tytuł pan nosi?- zapytała Minerva, jednocześnie doskonale zdając sobie sprawę ze znaczenia spojrzeń, które zarówno Albus jak i jego gość rzucali Severusowi odkąd tylko przekroczył próg tego gabinetu. Na Merlina - sapnęła wewnętrznie - on znowu go w coś wplątał – powiązała to w całość posyłając wszystko wiedzące, oburzone spojrzenie dyrektorowi. Ten jedynie wzruszył bezradnie ramionami i odwrócił głowę. Minerva zmarszczyła brwi zaniepokojona. Albus zachowywał się jakby przyznawał się do winy a jego postawa, jednoznaczne świadczyła o tym, że nie będzie się uchylać od kary. Nie podobało jej się to.

- Jestem Mistrzem Rytuałów droga pani.- odpowiedział mężczyzna jakby w transie puszczając w końcu dłoń Snape’a, któremu lekki, zadowolony uśmiech mężczyzny wcale się nie spodobał – I chyba wiedzą państwo co w takiej sytuacji moja obecność oznacza.- podkreślił chłodnym tonem przybierając oficjalna postawę.

- Domyślam się.- powiedziała jedynie nagle pobladła profesorka. Czarne oczy Mistrza Eliksirów zwęziły się w skupieniu. A więc rytuał – zdecydował w duchu prostując się – Niedobrze.

Zapadła cisza. Jedynym dźwiękiem, jaki w tym momencie było słychać w gabinecie dyrektora Hogwartu był zegar obwieszczający godzinę. Za kwadrans dziewiąta wieczorem. Napięcie było namacalne. Severus miał tego dosyć, więc zbierając w sobie cały spokój jaki mu pozostał, zapytał:

- Albusie, jaki rytuał postanowiłeś odprawić i dlaczego mam w nim wziąć udział?- Nie widząc żadnej reakcji wysyczał - Mów że wreszcie!

Odpowiedź jaka padła sprawiła, że zbladł z przerażenia i niedowierzania.

- Ite Missa Est - powiedział powoli Dumbledore patrząc im teraz prosto w oczy. Zobaczył tam dokładnie to co czuł, odkąd wybrali z Dantym właśnie ten rytuał. Przerażenie - przede wszystkim i nieme pytanie, które poddawało w wątpliwość jego zdrowie psychiczne. Uśmiechnął się ze smutkiem w duchu - tego też się spodziewał.

On sam, czuł do siebie głównie obrzydzenie. I strach przed zobaczeniem dokładnie tego samego, w pewnych bardzo dla niego szczególnych oczach. Wiedział, ponieważ kochał osobę, którą musi poświęcić. To będzie niewyobrażalnie trudne dla nich wszystkich. Nie chciał zobaczyć oskarżeń, nienawiści i wyrazu zdrady w tym zielonym spojrzeniu.

Tak często wyrzucał sobie w duchu to, jak wykorzystuje i rani chłopca. Jak ukrywa przed nim prawdę. Jak oszukuje i manipuluje. Wiedział to wszystko. Miał silną świadomość jak złe jest to co robi.

Ale trwała wojna. A on musiał wybierać. Między tym co łatwe i dobre, a tym co słuszne i konieczne.

Mimo pozornego spokoju przełknął z trudem, widząc jak wyraz twarzy Severusa diametralnie się zmienia po tym jak pierwszy szok minął. Oczy mu zapłonęły w sposób niebezpieczny. Znał ten wyraz dokładnie. Przerażający i okrutny jak przed bitwą. Mistrz Eliksirów przybrał pozę, której nawet ktoś taki jak Albus się obawiał. Severus zerwał się z miejsca.

- Czyś ty stracił rozum?- wysyczał mu centymetry od twarzy - wiecie oboje, co chcecie zrobić?!

- Bardzo dokładnie to przemyśleliśmy, panie Snape. – odezwał się z rezerwą Danty - wszystko zostało dokła…

- Przemyśleliście. – powtórzył Severus pełnym drwiny głosem - Przemyśleliście! - sarknął odwracając się gwałtownie i podchodząc do okna. Przeczesał włosy z frustracji jaka go ogarnęła. Westchnął głęboko próbując się uspokoić. Ite Missa Est! Ze wszystkich, znanych czarodziejom rytuałów! Na miłość Boską! Już dawno nie czuł takiego przerażenia. I on miał wziąć w tym udział… Merlinie dopomóż!

Za jego plecami wybiła punkt dziewiąta wieczorem.

***

- Severusie… - odezwał się ostrożnie po dłuższej chwili milczenia Albus. Miał zatroskany wyraz twarzy. Wiedział. Wiedział doskonale czego oczekuje i o co prosi Severusa. Widział jak jego młody przyjaciel próbuje się uspokoić i zrozumieć. Severus zawsze robił wszystko, aby rozumieć jego decyzje szybciej niż inni. Aby wcześniej niż inni móc go ostatecznie poprzeć i być dla niego wsparciem, za które Albus dziękował mu wielokrotnie przez te wszystkie lata. Był bezcennym sojusznikiem i przyjacielem. Potężnym i niebezpiecznie inteligentnym czarodziejem. Był dla Albusa kimś naprawdę ważnym. Tym bardziej bolało go, że musi prosić go o coś takiego. Ryzyko było tak wielkie…

- Albusie – przerwała ciszę roztrzęsiona Minerva - rozumiem, że chcesz jak najlepiej dla tej szkoły …- jej głos był pełen emocji, które starała się opanować - ale na miłość boską! Nie ma innego rytuału? Innego sposobu? Czy to musi być Ite Missa Est? - zakończyła zdesperowana.

- Severusie, Minervo. Gdyby był jakikolwiek inny sposób nie decydowałbym się na coś tak ryzykownego! - Widać było, że dyrektor sam jeszcze nie pogodził się z tym, co zamierzał zrobić.- Nie mamy czasu! - Niemal warknął wstając gwałtownie. - Najpóźniej jutro musimy rozpocząć pierwszą fazę rytuału inaczej możemy nie zdążyć przed Voldemortem. - zakończył krążąc po gabinecie z zatroskaną miną. Wyglądał dużo starzej niż zwykle.

- Ależ Albusie! Już samo odprawienie jakiegokolwiek rytuału na terenie szkoły pełnej dzieci jest niewiarygodnie niebezpieczne! - zaczęła zdenerwowana McGonagall - jeżeli mnie pamięć nie myli, ten obrzęd to najbardziej zniesławiony rytuał w Historii magii! Mam rację? - zwróciła się w stronę Dantego.

- Tak. To prawda - odpowiedział mężczyzna tonem człowieka, który nie przez przypadek nazywany jest mistrzem w swej profesji - Ale jest też obrzędem, dzięki któremu, w krótkim czasie tworzy się osłona wokół danego obiektu, o mocy i skuteczności, jakiej sobie pani nie wyobraża. A tego – podkreślił dobitnie prostując się na swoim krześle - potrzebuje w tym momencie Hogwart.

- Więc skoro jest tak skuteczny i potężny - jak pan raczył podkreślić - mówiła z ożywieniem wyciągając następne argumenty – dlaczego mówi się, iż to najbardziej niegodny, brudny i mroczny obrzęd jaki kiedykolwiek odprawiono?! - spytała czując jak strach coraz bardziej ogarnia jej ciało. - Wszystko co czytałam na ten temat było…

- Minervo…- przerwał jej Severus nie odwracając się w jej stronę – Czy ty, aby na pewno wiesz czym jest Ite Missa Est?

- Szczerze powiedziawszy…- zaczęła marszcząc w zamyśleniu brwi – nie znam szczegółów - powiedziała nagle niepewnie - Jednak to, co wiem, nie nastawia mnie optymistycznie do tego pomysłu - zaznaczyła surowo, rzucając zimne spojrzenie pozostałym dwóm mężczyznom.

- Więc może najpierw - kontynuował Severus nadal sztywno stojąc z twarzą zwróconą do okna - Któryś z was najpierw wytłumaczy dokładnie profesor McGonagall, co tak naprawdę macie zamiar zrobić? - zakończył tonem zimnym jak lód.

Po słowach Mistrza Eliksirów zapadła cisza. Napięcie i groza słów, które miały paść były wyczuwalne bardziej od powietrza, którego temperatura wydawała się diametralnie opaść.

Minerva, już teraz z czystym przerażeniem na twarzy spojrzała na dyrektora. Albus nie odwrócił wzroku, jak jeszcze przed chwilą. Stał wyprostowany i spokojny. Gdyby nie ta dziwna, nie spotykana u niego bladość twarzy…

- Pani profesor – oficjalnym tonem odezwał się Kenlay zza jej pleców – Rytuał Ite Missa Est jest owiany tak złą reputacją, dlatego iż należy do grupy czarnych rytuałów, które wymagają… Ehym…- chrząkną zakłopotany kiedy kobieta nagle odwróciła się w jego stronę. Jej szeroko otwarte, pełne strachu oczy nie pomogły mu w dokończeniu zdania, – …które wymagają ofiary. – Zakończył cicho spuszczając wzrok.

Zduszony krzyk, był jedynym dźwiękiem, jaki wydobył się z ust Minervy.

Zegar wybił godzinę kwadrans po dziewiątej wieczorem.

***

- O...ofiary? - wydukała przerażona profesor. - Ofiary, z czego na litość Merlina?! Bo chyba nie z ludzkiego życia! - krzyknęła głosem niemal histerycznym, jednocześnie patrząc na mroczną postać stojącą przy oknie.

W tym momencie Severus odwrócił się ze spokojem i zrobił kilka kroków w stronę pozostałych. Jego twarz była perfekcyjną maską bez wyrazu. Był opanowany. Jakby temat ich rozmowy nie robił na nim żadnego wrażenia. Jedyną oznaką ogromnej wagi słów, które padły, był wyraz jego czarnych oczu. Tylko ktoś dobrze znający Mistrza Eliksirów mógł dostrzec w nich przebłyski zwykłego, ludzkiego strachu.

- Więc? – zaczął neutralnym głosem – Kto ma być ofiarą?

Albus rzucił mu szybkie spojrzenie. I nagle coś zrozumiał. Ruszył gwałtownie w stronę Snape’a

- To NIE będzie ofiara z życia! - powiedział z mocą, rozumiejąc nagle do jakże błędnych wniosków doszli jego przyjaciele - Nie mam zamiaru poświęcić niczyjego życia! A tym bardziej twojego życia Severusie! - dodał podnosząc głos - Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że mógłbym!

Severus zmarszczył brwi nagle dziwnie zakłopotany wybuchem starszego czarodzieja, jednak po chwili na jego twarz wrócił zacięty wyraz.

- Albusie. – zaczął zimnym tonem - Tylko osłona, powstała dzięki złożeniu ofiary z życia wystarczająco potężnego czarodzieja, będzie na tyle silna, aby obronić Hogwart przed Czarnym Panem! – podkreślił - I obaj dobrze o tym wiemy! Moc Voldemorta jest zbyt wielka i każda inna bariera zostanie wcześniej czy później przez niego zniszczona. – wycedził zimno pewien swych słów. Widział jak dyrektor chce zdecydowanie zaprzeczyć, ale został uprzedzony.

- Myli się pan, panie Snape – odezwał się cicho Danty Kenlay. Zaintrygowane spojrzenia pozostałych zwróciły się w jego stronę. - Niech pan posłucha mnie bardzo uważnie - mówił patrząc się prosto w oczy Snape’a - Wybraliśmy Ite Missa Est ze względu na jego niewiarygodną potęgę, która w połączeniu z mocą poświęcenia czarodzieja, którego wybraliśmy, stworzy osłony niezniszczalne, w każdym znaczeniu tego słowa. – zaakcentował surowo - Gdyby rytuał się powiódł. W tym wypadku, jeżeli wszystkie nasze założenia zostały poprawnie wykonane, efekt finałowy byłby niepodzielnym zwycięstwem dla nas, a dla Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać - druzgocącą klęską.

- Jak to możliwe? - zapytała oszołomiona tym słowami Minerva. Wpatrywała się w mężczyznę, nie wierząc własnym uszom. Miała nogi jak z waty, więc usiadła w fotelu ciągle wpatrując się w Mistrza Rytuałów.

- Mylne jest wasze rozumowanie w tej kwestii. Są dwie ofiary, które raz tylko mogą być przez człowieka darowane. Życie…- przytaknął im spokojnie - … i niewinność - podkreślił dobitnie cichym, hipnotyzującym głosem, nie spuszczając wzroku z czarnych, rozszerzonych oczu Severusa - Ofiara ta, złożona dobrowolnie - zaznaczył - przez wystarczająco potężnego czarodzieja, stwarza możliwości o mocy niewyobrażalnej do ogarnięcia. Bariera powstała z takiego poświęcenia, w połączeniu z samą tylko mocą tegoż rytuału, stworzy osłony wokół szkoły, które Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, nie tylko nie będzie w stanie złamać, panie Snape. - oznajmił z denerwującym dla pozostałych, ożywieniem - On nie będzie mógł chociażby się do nich zbliżyć. – Jego słowa miały widoczny wpływ na Severusa, ponieważ zacięcie widoczne na jego twarzy jeszcze parę minut temu, teraz zmieniło się w chłodne rozważanie - Tak się stanie, ponieważ z moich badań, które na prędce przeprowadziłem, wynika, iż moc osłon, jak i moc tego szczególnego czarodzieja i jego poświęcenia, będzie dla Mrocznego Lorda śmiertelna. – Na te słowa na twarzach profesorów pojawił się szok, ale i przebłysk nadziei, – Jeżeli wszystko dokładnie przygotujemy i dopracujemy Czarny Pan zginie. Ostatecznie. - Podkreślił dobitnie widząc gamę emocji w czarnych oczach. - Nie ma więc na co czekać drodzy państwo, ponieważ tak się składa, że w Hogwarcie jest czarodziej o potędze wielokrotnie przekraczającej wymagane minimum, a którego moc już raz okazała się zgubna dla Czarnego Lorda. Wiadome jest, o kim mówimy.

Po tych słowach zapadła cisza. Trwała ona zaledwie moment, który wystarczył profesor McGonagall zorientować się o jakim czarodzieju mówi Danty Kenlay. Emocje, które tłumiła w sobie od początku rozmowy, w jednej chwili wzięły nad nią górę. Radość i podniecenie spowodowane możliwością definitywnego zakończenia wojny zostały zalane, stłumione i zepchnięte na dalszy plan falą protestu. Szybciej niż by się wydawało, że potrafi, odwróciła się w stronę Albusa.

- Nie waż się nawet tego zaproponować! - powiedziała wściekła jak rozjuszona kotka - Nie wolno ci znowu…

- Minervo! - przerwał jej dyrektor. Podszedł do niej, chwycił ją za ramiona i patrząc się jej prosto w oczy powiedział - Nie ma czasu na histerię, możemy zakończyć to piekło w ciągu najbliższych pięciu dni! Rozumiesz? Pięć dni! – W jego głosie słychać było strach, ale i niezbitą pewność tego, że tak trzeba. Chciał, aby jego przyjaciółka również to zrozumiała. - Jeżeli mam być przeklęty na wieki, za to, o co musze prosić Harry’ego - niech tak będzie. – Słowa były okrutne, ciche, lecz dobitne. Nie znoszące sprzeciwu. - Ale teraz. W tym momencie mam jeszcze do uratowania ponad czterysta innych dzieci, które przysięgaliśmy tak samo chronić. I zrobię to!

- Ale Harry…- zaczęła zrozpaczonym szeptem, mimo, iż już czuła się pokonana.

- Harry, mam nadzieję, zrozumie, że tak trzeba.- powiedział już spokojniej z napiętym wyrazem twarzy. - Zrozumie, że musze poświecić i narazić na ogromne niebezpieczeństwo jego jednego, aby ocalić wielu innych. Zrozumie, co nie zmienia faktu, że będzie mu nieprawdopodobnie ciężko. Dlatego musimy go wspierać. A nie będziemy mogli tego robić nie będąc w pełni pewni w imię czego to robimy i dla kogo. Rozumiesz mnie Minervo? - zapytał cicho z nadzieją w głosie.

- Tak Albusie…- odparła po dłuższej chwili. Zamknęła oczy i drżącym głosem osoby pokonanej skończyła. - Rozumiem.

- Więc Potter ma złożyć ofiarę.- powiedział powoli Severus przyglądając się im uważnie - Nadal jednak nie wiem, jaka jest w tym moja rola.- Zaznaczył zimno.

- Nadaje się pan idealnie na wykonawcę rytuału, panie Snape - udzielił mu odpowiedzi Danty obrzucając go kolejnym uważnym spojrzeniem – Posiada pan idealne predyspozycje magiczne jak i fizyczne… - Ta uwaga sprawiła, że Severus zmrużył niebezpiecznie oczy, czując, iż za moment ogarnie go stan, w którym, w najlepszym wypadku dla tego, kto wpadłby mu pod różdżkę - zabijał. Czy on usłyszał: „fizyczne”? – Nie ma czasu – Kenlay spojrzał na dyrektora z widocznym podnieceniem. – Albusie, idę skończyć runiczną mapę rytuału, musimy się śpieszyć – stwierdził, szybko podchodząc do jednego z foteli, na oparciu, którego leżała jego peleryna. Chwycił ją przewieszając sobie przez rękę, skierował się w stronę wyjścia – Zorganizuj wszystko – rzucił przystając przy drzwiach i odwracając się w stronę reszty z miną dziecka, którego wielkie marzenie za moment się spełni. – Pan Potter musi być gotowy do fazy oczyszczenia najpóźniej jutro o szóstej wieczorem – mówiąc to spoważniał i podkreślił z mocą – Nie później. Inaczej możemy nie zdążyć. – Po tych słowach otworzył drzwi i już miał wyjść, kiedy padło pytanie:

- Jaką ofiarę ma złożyć chłopak? - wysyczał przez zaciśnięte zęby Severus, mimo iż wiedział co usłyszy. To nie może być prawda! Nie zrobią mu tego..! Nie zmuszą go…

- Jak powiedziałem już wcześniej ofiarę niewinności. – oznajmił Danty Kenlay, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Po czym wyszedł kulturalnie zamykając za sobą drzwi.

Severus słysząc te słowa w jednym momencie poczuł, najpierw przeraźliwie zimno, a sekundę później - kiedy doszło do niego, co to oznacza - ogniste gorąco, które niczym lawa z samego dna piekieł, zalała jego ciało. Czuł się chory. Powoli, jak w transie, odwrócił się w stronę dyrektora.

- Chcecie… – zaczął powoli, głosem ostrym jak brzytwa – Abym to JA ze wszystkich znanych wam ludzi… - cedził słowa patrząc się Albusowi w oczy – rozprawiczył Chłopca Który Przeżył?!

Siła i gwałtowność jego oburzenia, niedowierzania ale i czystej furii niemal zwaliła go z nóg.
Oddychał ciężko, próbując opanować się na tyle, aby nie zacząć rzucać klątwami. Jednak jego stan nie wywarł reakcji, jakiej oczekiwał.

- Tak. – Potwierdził bez skruchy jego słowa Dumbledore. – Zrobisz to ty, i nikt inny. – Zaznaczył twardo mówiąc to w sposób, który nie budził żadnych wątpliwości. Decyzja została podjęta i nic, co zrobiłby w tym momencie Snape nie zmieni tego. Wiedział o tym lepiej, niż ktokolwiek inny.

Tak - pomyślał Severus patrząc w szoku na swojego mentora - to musi być bardzo wysoka gorączka.

Dlaczego, nie posłał swojej cholernej dumy do wszystkich diabłów, kiedy miał jeszcze okazję i po prostu nie uciekł?

 

 

Część 2

Nosiło go.

Nie mógł znaleźć sobie miejsca. Gryfoni przyglądali mu się podejrzliwie przez cały dzień. Chwilami, wręcz widział w ich oczach strach. Nic dziwnego, skrzywił się z ironią, przecież zachowywał się jak człowiek u progu załamania nerwowego. A w przypadku potężnego czarodzieja, jakim podobno był - bywało to raczej z lekka niebezpieczne. Zmarszczył brwi z niepokojem. Był blady, ręce trzęsły mu się niemiłosiernie, nie mógł jeść ani skupić się na zajęciach. Wszystko leciało mu z rąk. Był tak rozkojarzony, że nikt nie mógł się z nim dogadać, nie mówiąc już o przypadkowych eksplozjach, pęknięciach…i innych dziwnych rzeczach, które działy się obok niego w ciągu całego, dzisiejszego dnia. Strach nawet na chwilę nie opuszczał jego ciała. Próbował nad tym panować, ale…

Po wydarzeniach minionej nocy, nie myślał o niczym innym. Jak by mógł? W umyśle ciągle na nowo odtwarzał sobie wizję, która wywołała tak ogromne poruszenie, nie tylko u niego, ale u wszystkich, którym o niej powiedział. Ron i Hermiona równie bladzi, co on - czekali. Przez cały dzień czuwali przy nim, nie odstępując go na krok. Mógł w końcu zrobić komuś krzywdę swoimi wybuchami mocy. Nie kontrolował się przez cały ten bałagan, jaki miał w głowie. Myśli napierały z każdej strony, tworząc okropne wizje przyszłości. Głowa pulsowała od nadmiaru tego wszystkiego, był pewien, że jeszcze trochę, a wybuchnie. Powinien się uspokoić i czekać. Wiedział, że nie miał innego wyboru, ale bezczynność go wykańczała.

Najdokładniej jak potrafił, ze wszystkimi szczegółami, opowiedział dyrektorowi jak i obecnemu w gabinecie Snape’owi o przerażających planach Voldemorta. Nigdy wcześniej nie widział na twarzy starego maga strachu, aż do tamtej chwili... Pierwszy raz dziękował w duchu wszystkim bóstwom za te przeklęte wizje i tą cholerną, tyle razy przez niego przeklinaną, więź. Gdyby nie jego połączenie z tym gadem, nie mieli by o niczym pojęcia, do ostatniej chwili. Wzięto by ich z zaskoczenia. A panika i chaos, jakie by wtedy wybuchły, na pewno by im nie pomogły. Nie chciał nawet sobie wyobrażać, co by się wtedy działo.

Zostały tylko cztery dni. Tylko...

Wstał gwałtownie z sofy, na której siedział do tej pory, czym wystraszył osoby będące najbliżej niego. Szklanka z sokiem dyniowym, która stała na stoliku obok, wybuchła, rozpryskując się na wszystkie strony. Wywołał tym poruszenie wśród zebranych w pokoju wspólnym, lecz nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Kątem oka zarejestrował jedynie, że Hermiona usunęła szkody jednym, sprawnym machnięciem różdżki.

Cztery dni. Cholerne cztery dni...

Podszedł do okna i odwrócił się do wszystkich plecami. Miał serdecznie dosyć tych wszystkich spojrzeń, jakie mu rzucano. Gdyby wiedzieli, nie siedzieliby tak spokojnie i nie przyglądaliby się mu, jak jakiemuś…świrowi? Uśmiechnął się krzywo. Teraz zapewne awansuje na Chłopca, Który Przeżył Po To By Zostać Świrem. Pokręcił głową, cicho westchnąwszy. Chyba naprawdę zaczynał wariować.

Przez chwilę przyglądał się obrazkowi, jaki odbijał się w szybie. Jego przedstawienie zostało zignorowane przez wszystkich dzięki kilku trafnym komentarzom ze strony Hermiony. Jak zawsze. Tak więc wszyscy wrócili do swoich zajęć. Jedni odrabiali prace domowe, inni zajmowali sobie czas grami i zabawami. Byli i tacy, którzy po prostu odpoczywali po całym dniu nauki. Dziewczyny plotkowały i chichotały zerkając co chwilę przez ramię. Chłopcy zaś, wygłupiali się próbując zrobić na nich wrażenie. Colin – pomyślał na widok blo...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin