Euro wypchnie miejsca pracy.doc

(39 KB) Pobierz
Przyjęcie euro nie zagwarantuje powszechnej szczęśliwości, a przygotowanie się do tej operacji może oznaczać zwiększoną migrację

Przyjęcie euro nie zagwarantuje powszechnej szczęśliwości, a przygotowanie się do tej operacji może oznaczać zwiększoną migrację.

 

 

Fot. Robert Kowalewski / AG

Dr Cezary Mech

ZOBACZ TAKŻE

W grudniu wzrosło bezrobocie! Resort pracy: sezonowo (07-01-08, 09:57)

Bezrobotnym będzie łatwiej o pracę w innym mieście (05-01-08, 01:30)

Czechy: Euro 2019? (03-01-08, 20:10)

Europiętnastka, czyli Cypr i Malta mają euro (30-12-07, 17:51)

Do Euro trzeba się przygotować (03-12-07, 21:10)

Witold Gadomski w komentarzu "Mech błądzi w sprawie euro" przyznaje, że przyjęcie euro oznacza koszty, jednak uznaje, iż nakłady za kilka lat się zwrócą. Zgadzam się, że najtaniej można było wejść do euro rozpoczynając procedurę na początku 2006 roku, ale konsekwencją takiej polityki byłoby przedłużenie procesu schłodzenia polskiej gospodarki o następne trzy lata. Dlatego na tle deklaracji duńskiego premiera o kolejnym referendum dotyczącym wejścia Danii do euro warto się zastanowić, w jakim stopniu sytuacja Polski jest odmienna, usprawiedliwiająca dążenie do utrzymania niezależnej polityki monetarnej przez dłuższy czas.

 

 

 

Analizując optymalne strategie dla Polski, należy zwrócić uwagę na kontekst globalny. Na świecie obserwujemy nasilenie zjawisk inflacyjnych związanych z tzw. rozłączaniem gospodarek. Kraje wysoko rozwinięte tracą swoją dominującą pozycję na rzecz silnych demograficznie krajów "wschodzących" pod przewodnictwem chińskim. Zmuszane są do coraz kosztowniejszego konkurowania o surowce i udział w poziomie światowego zanieczyszczenia. O ile dotychczas ekspansja eksportowa Chin hamowała światową inflację, o tyle obecnie popyt ze strony tego kraju i Indii przy ich miliardowych populacjach staje się podstawowym źródłem przyspieszenia inflacji na rynkach surowcowych, w tym na rynku żywności.

 

Rezygnując ze złotego, stracimy główne narzędzie oddziaływania na poziom koniunktury. Nasza swoboda w prowadzeniu polityki fiskalnej jest ograniczona przez unijną zasadę zbijania deficytu finansów publicznych do 3 proc. PKB. Jednak w Polsce jedynie ze względu na zmianę zasad rachunkowości i wyłączenie Otwartych Funduszy Emerytalnych z sektora finansów publicznych restrykcyjność fiskalna jest na najwyższym w Europie poziomie. Bardzo dobrze to widać w wyliczeniach sporządzanych przez Komisję Europejską analizujących perspektywę finansów publicznych do 2050 roku. Przy zastosowaniu jednorodnego modelu przewidywany dług Niemiec może wynosić od 100 do 190 proc. PKB, a w przypadku Polski powstanie nadwyżka w wysokości od 30 do 100 proc. PKB.

 

Chcę podkreślić, że często spotykane podejście do deficytu budżetowego jako z założenia złego jest błędne i może prowadzić do szkodliwych decyzji. W przypadku państwowego długu kluczowy jest bowiem jego charakter. Jeśli dług powstaje, by finansować zwiększone wydatki konsumpcyjne, oznacza życie na koszt przyszłych pokoleń. Jeśli jest przeznaczony na polepszenie infrastruktury produkcyjnej, to należy go traktować tak samo jak inwestycje przedsiębiorstw. Te przynoszące wyższe dochody od kosztów ich obsługi powinny być podejmowane, podczas gdy te o rentowności niższej - redukowane.

 

 

 

Wypowiadając się za jak najszybszym przyjęciem euro, redaktor Gadomski nie podchodzi do procesów inflacyjnych konsekwentnie, gdyż uważa je za złe w przypadku posiadania złotówki, a akceptowalne, jeśli nie "przegapimy okazji" i będziemy w euro. Ceny w Polsce zgodnie z opublikowanym w "The Economist" indeksem Big Maca wynoszą 60 proc. tych w strefie euro. Jeśli założymy, że polska gospodarka dogoni strefę euro za 20 lat, to ceny liczone w euro wzrosną z grubsza do poziomu cen w Eurolandzie. Gdybyśmy zgodnie z założeniem byli objęci euro lub kurs wymiany był stały, to w ramach procesu konwergencji ceny w Polsce przez 20 lat rosłyby przeciętnie szybciej niż w krajach wysoko rozwiniętych dokładnie o 2,5 punktu procentowego. Zakładając inflację 2 proc. w strefie euro, inflacja w Polsce musiałaby być wyższa i wynosić przeciętnie 4,5 proc. rocznie.

 

Dojść do europejskich cen można również w inny sposób. Wystarczy prowadzić restrykcyjną politykę pieniężną utrzymującą inflację na poziomie strefy euro i obniżyć kurs wymiany z obecnych 3,57 zł do 2,25 zł za euro. Ten sposób jest jednak szkodliwy dla gospodarki. Hamuje inwestycje i eksport, pobudzając import i inwestycje spekulacyjne, co w konsekwencji osłabi rozwój gospodarczo-społeczny, wypychając zatrudnienie za granicę. Jest to też rozwiązanie niesprawiedliwe, bo w sytuacji swobody przepływu kapitałów, podnosząc stopy procentowe ponad te w UE, Rada Polityki Pieniężnej pozwala, żeby inwestorzy portfelowi osiągali niczym nieuzasadnione miliardowe nadzwyczajne zyski zarówno z wyższego oprocentowania naszych papierów skarbowych, jak i wzrostu wartości złotego.

 

 

 

Nakładanie na restrykcyjną politykę fiskalną jeszcze restrykcyjnej polityki monetarnej nie jest wskazane. Mając rekordowe bezrobocie i masową emigrację zarobkową, wypychamy zatrudnienie i prowadzimy kosztowną politykę monetarną. Powiązanie złotego z euro przy równoczesnym wyrównaniu stóp procentowych sprzyjałoby rozwojowi gospodarki i byłoby sprawiedliwsze. Przy zgodzie na wyższy poziom inflacji złoty byłby stale słabszy niż siła pędzącej gospodarki, co sprzyjałoby opłacalności eksportu i rozbudowie kanałów dystrybucji na polskie produkty za granicą. W tym scenariuszu analogicznym do strategii walutowej Chin, a poprzednio Japonii, Korei i Tajwanu Polska doganiałaby kraje wysoko rozwinięte poprzez wzrost płac i dobrobytu polskich rodzin, który przekładałby się na wyższy o parę punktów procentowych poziom inflacji.

 

 

 

Wspieranie procesów aprecjacyjnych przy jednoczesnych wyższych stopach procentowych jest niezgodne z prawem parytetu stóp procentowych i oznacza konieczność wieloletniego spłacania kosztów operacji spekulacyjnych. Również w takich warunkach ustalony kurs wejścia do euro może okazać się niewłaściwy. O ile w sytuacji powiązania walut istnieją szanse korekty, o tyle w przypadku przyjęcia euro takiej szansy nie będzie.

 

 

 

Słusznie chwalona reforma Grabskiego, ustanawiając złotego po kursie rynkowym z początku 1924 roku, przeszacowała jego siłę, co doprowadziło do kryzysu gospodarczego. Trwałby on do końca okresu międzywojennego, gdyby premierowi Grabskiemu udało się pożyczyć 20 mln dol. na ratowanie kursu złotego. Załamanie kursu złotego o 42 proc. przyniosło Polsce koniunkturę i pozwoliło marszałkowi Piłsudskiemu utrwalić swoją władzę. Niemniej później jego niechęć do zmiany polityki monetarnej doprowadziła do tego, że właśnie w Polsce wielki kryzys gospodarczy był bardzo ostry, a budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego mogła się rozpocząć dopiero po jego śmierci i odejściu od powiązania waluty z jej złotym parytetem.

 

 

 

Ignorowanie źródeł inflacji podażowo-popytowej będącej efektem procesu wyrównywania cen i dochodów w ramach UE w polskiej polityce monetarnej powoduje, że nie wykorzystujemy możliwości, jakie tkwią w posiadaniu własnej waluty, i ponosimy koszty, których by nie było, gdybyśmy byli w strefie euro. W opisanych warunkach, gdy dodatkowo na spowolnienie gospodarcze u naszych partnerów gospodarczych nałoży się spadek transferów z UE, przyjęcie euro może spowodować, że sytuacja Polski będzie podobna do położenia Galicji w Cesarstwie Austro-Węgierskim. W tym państwie o jednej walucie szybko rozwijały się Czechy i Austria. Procesy konwergencji realnej w Galicji polegały na milionowej emigracji Polaków, Żydów i Ukraińców do dynamicznie rozwijających się Stanów Zjednoczonych.

 

*dr Cezary Mech był wiceministrem finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin