Przemysław Jackowski - Za Chrystusa Króla.doc

(94 KB) Pobierz
Przemysław Jackowski

Przemysław Jackowski

Za Chrystusa Króla

Prześladowania Kościoła w Meksyku 1825—1938

Biedny Meksyk: tak daleko od Boga, tak blisko Stanów Zjednoczonych!

przysłowie meksykańskie

Meksyk początku XX wieku był krajem ogromnych kontrastów; można tam było spotkać zarówno żarliwą wiarę tłumów pielgrzymujących na kolanach do sanktuarium Matki Boskiej w Guadalupe – oraz niespotykany gdzie indziej (może z wyjątkiem Hiszpanii) krwawy antyklerykalizm; bose Indianki, zapalające świece przed posągami Najświętszej Dziewicy – oraz ubranych w czerwone koszule rewolucjonistów, którzy z okrzykiem „Niech żyje diabeł!” niszczyli katolickie świątynie. Coś z tej ambiwalencji przetrwało do naszych czasów: z jednej strony jeszcze do niedawna były w mocy przepisy antykatolickiej konstytucji z 1917 r.; z drugiej – 30 lipca br., podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Meksyku, prezydent Wincenty Fox zaskoczył wszystkich, uroczyście całując pierścień papieski.

Hiszpańskie słońce

Nowoczesna historia Meksyku rozpoczęła się w 1521 r., kiedy Ferdynand Cortez podbił kraj i zaprowadził rządy w imieniu króla Hiszpanii. W dziesięć lat później „podbite” zostały dusze Meksykanów, a za nimi również innych mieszkańców Ameryki Łacińskiej – w 1531 r. miało bowiem miejsce objawienie N.M.Panny w Guadalupe. Od tamtego czasu Kościół katolicki położył nieocenione zasługi w rozwoju kraju (jak i całego kontynentu), łagodząc twardą władzę hiszpańskich gubernatorów, przyczyniając się do rozwoju przemysłu, handlu i szkolnictwa. Dość wspomnieć, że już na sto lat przed założeniem słynnego uniwersytetu harvardzkiego w stołecznym uniwersytecie Meksyku odbywały się już wykłady z prawa, filozofii, medycyny i nauk przyrodniczych; z kolei pierwsza drukarnia powstała tam w 1544 r., gdyż książki sprowadzane z Europy nie były w stanie zaspokoić popytu na słowo drukowane (J. S. Kopczewski w książeczce 500 zagadek dla miłośników książek podaje natomiast, iż miało to miejsce w roku 1539, oraz że pierwsze książki na kontynencie amerykańskim były drukowane czcionkami z drukarni Stanisława Polaka [znanego jako Stanislaus Polonus], słynnego w średniowiecznej Europie drukarza; drukarnię w Meksyku założył jego wspólnik i spadkobierca, Jakub Cromberger – przyp. P. J.).

Czarne chmury gromadzą się

Sytuacja zaczęła się psuć pod koniec XVIII w., na co z pewnością miało pewien wpływ usunięcie z Meksyku jezuitów (1767), rewolucja we Francji (1789) oraz zdetronizowanie przez Napoleona króla Hiszpanii (1808). Bogate mieszczaństwo kreolskie zapragnęło uwolnić się spod dominacji Hiszpanów. Pierwszy bunt miał miejsce w 1810 r., a na jego czele stanął ksiądz Hidalgo y Costilla, proboszcz z Grito de Dolores, biorąc jeszcze za godło wizerunek N.M.Panny z Guadalupe. Powstanie to, podobnie jak i następne w 1815 r., zostało jednak stłumione. Mimo tych niepowodzeń wybuchały kolejne zamieszki – w 1820 r. w porozumieniu z indiańskimi powstańcami doszedł do władzy gen. Augustyn Iturbide, który proklamował niepodległość Meksyku i obwołał się cesarzem. Władza Augustyna I trwała zaledwie rok; jego upadek stał się początkiem ery krwawych zamachów stanu, wojen domowych, powstań i rewolucji. Cesarz cztery lata później został rozstrzelany podczas próby restauracji monarchii, w międzyczasie zdołał jednak poczynić obietnice wolności religijnych; zostały one włączone do konstytucji, kiedy w 1825 r. Meksyk ogłoszono republiką. Kościół czynił próby utworzenia silnego obozu katolickiego, który byłby w stanie przeciwstawić się liberalnym zmianom, jednak po ogłoszeniu republiki uchwalono wygnanie z kraju wszystkich Hiszpanów, w związku z czym wielu księży i biskupów musiało opuścić Meksyk. Idee masońskie, przeszczepione przez pierwszego konsula amerykańskiego, Joela Ponsetta, mogły się więc już szerzyć bez przeszkód, a masoni zaczęli otwarcie nawoływać do walki z Kościołem jako „najniebezpieczniejszym wrogiem państwa”.

Tymczasem na północy Meksykowi wyrastał groźny konkurent – Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Wrogość USA wobec Meksyku wynikała po części z geopolityki, po części – z antykatolickiego nastawienia dominujących w życiu politycznym Ameryki Północnej protestantów i wolnomularzy. W 1836 r., wykorzystując słabość władzy centralnej, należący do Meksyku Teksas ogłosił niepodległość. Nie została ona uznana przez władze państwowe, ale te nie były w stanie zapobiec aneksji Teksasu przez Stany Zjednoczone (1845). Wybuchła wojna; wojska amerykańskie zajęły Mexico City. Traktat w Guadalupe (1848) cedował na rzecz Stanów prawie połowę obszaru państwa – terytoria Teksasu, Nowego Meksyku oraz północnej Kalifornii (w której nb. do dzisiaj dominują hiszpańskojęzyczne nazwy miast – vide np. Los Angeles czy San Francisco). O roli, jaką USA odegrały w klęsce cristiady, będzie jeszcze mowa.

W 1857 r. wybuchła kolejna wojna na skutek ogłoszenia przez nowego prezydenta, Benito Juareza, osławionych „praw reformy”, które zabraniały wyznawać religię katolicką, konfiskowały dobra klasztorne i wprowadzały śluby cywilne. Krótki okres panowania cesarza Maksymiliana Habsburga (1864–1867) tylko na krótko poprawił położenie katolików. Po rozstrzelaniu cesarza do władzy powrócił Juarez i na nowo rozpoczął walkę z Kościołem. Jeden z jego następców, Sebastian Lerdo de Tejada, zdołał go jeszcze prześcignąć w nienawiści do religii katolickiej: zniósł święta kościelne, zlikwidował klasztory i szkoły zakonne, zakazał noszenia szat kościelnych. Zakonników, który powrócili za czasów Maksymiliana, ponownie wygnano.

Pewne uspokojenie nastąpiło w 1877 r., kiedy prezydentem Meksyku został Porfirio Diaz. Jego rządy, zwane Porfiriato, były przez katolików wspominane dość dobrze, jako że dyktator okazał się doskonałym organizatorem i zdołał przeprowadzić szereg bardzo korzystnych dla kraju reform. Jego stosunek do Kościoła był w miarę życzliwy, bo chociaż nie zniósł praw wprowadzonych przez Juareza, to jednak egzekwował je w sposób umiarkowany, dając w ten sposób Kościołowi pewną swobodę działania. De iure katolicy nie posiadali więc swobód, ale posiadali je de facto: pomimo zakazu do kraju mogli powrócić zakonnicy, szkolnictwo katolickie rozwijało się na równi z państwowym, Kościół odzyskał seminaria, a zakony mogły otwierać szpitale i szkoły. Pomimo tych niewątpliwych pozytywów prezydentury Diaza, Meksykiem nadal rządziła masoneria.

Nawałnica

W 1910 r. wybuchła rewolta przeciwko Diazowi, która wkrótce przemieniła się w walkę wszystkich przeciwko wszystkim (sam Diaz podał się do dymisji i wyjechał do Francji, gdzie zmarł w 1915 r.). Władza szybko przechodziła z rąk do rąk, a od 1913 r. rozpoczęła się formalna wojna domowa (liczba jej ofiar szacowana jest na od pół do dwóch milionów). W tym czasie na widownię wstąpił bowiem Venustiano Carranza, gubernator Coahuili, z zawodu adwokat. Popierany przez prezydenta USA Wilsona, w sojuszu z notorycznym kryminalistą Pancho Villą jak tornado ruszył z północy na stolicę, znacząc ślady swego pochodu krwią pomordowanych ofiar i dymiącymi zgliszczami osiedli. Przekonany, że jego głównego konkurenta do władzy, Vichiriano de la Huertę, popierają katolicy, postanowił krwawo się z nimi rozprawić. 20 sierpnia opanował stolicę i ogłosił się prezydentem. Rozpoczął się okres najgorszych prześladowań

(...) szczególnie przeciwko duchowieństwu. W odpowiedzi na gwałty brutalnych zwycięzców, biskupi wydali 16 lipca list zbiorowy, by zaprotestować przeciw niesłychanym nadużyciom. Wystąpienie to posłużyło samozwańczym despotom za nowy pretekst: biskupi są wrogami i burzycielami porządku publicznego.

Z tym większą więc zajadłością wykonywano program antyreligijny, którego świętokradzki cynizm i bezczelność urągały wszelkiemu, boskiemu czy ludzkiemu prawu. Żołnierze plądrowali po kościołach, urządzali w nich zabawy taneczne, rozsypywali po posadzce komunikanty. Niekiedy strzelali do krucyfiksów, tabernakulów, raz nawet do monstrancji podczas wystawienia Najświętszego Sakramentu. Sam Villa chełpił się później, że własnoręcznie przygwoździł pewnego kapłana do trumny, w której umarł śmiercią głodową.

Mury miejskie pokrywały się dzień w dzień dekretami. Przeważna ich część tyczyła się duchownych. Zmuszono ich zamknąć szkoły katolickie. Trzydziestu nieuległych kapłanów wtrącono do więzienia. Zakonników wygnano. Dzienniki katolickie zniesiono. Kościół św. Brygidy zamieniono w stajnię1.

Wiktor Messori w Czarnych kartach Kościoła cytuje Feliksa Zubillagę:

W latach 1914 i 1915 biskupi albo zostali aresztowani, albo wygnani; wszyscy kapłani uwięzieni, siostry zakonne usunięte z klasztorów, kult religijny zabroniony, szkoły kościelne zamknięte, a dobra kościelne skonfiskowane. Konstytucja z 1917 roku zalegalizowała i jeszcze bardziej zradykalizowała atak na Kościół.

Sojusz Carranzy z Villą nie trwał długo i rozpadł się we wrześniu 1914 r., jednak prezydent znalazł sojusznika w generale Alwarze Obregonie, który najpierw rozprawił się z Zapatą, buntownikiem na południu kraju, a następnie – na północy – z Villą. W ten sposób Carranza, z wydatną pomocą prezydenta Wilsona (liczoną w dziesiątkach tysięcy karabinów i milionach sztuk amunicji), zdołał umocnić władzę, którą 19 października 1915 r. oficjalnie uznały Stany Zjednoczone. Rok później rządził już niepodzielnie i mógł sobie pozwolić na rozpisanie wyborów, które oczywiście wygrał... Kolejny rok (1917) przyniósł osławioną, otwarcie antykatolicką konstytucję, uchwaloną przez parlament w Queretaro 5 lutego. Oto jej fragmenty:

Cudzoziemcy nic nie mogą posiadać w Meksyku”. „Śluby zakonne są wzbronione” (art. 3) „Dobra kościelna i kościoły są własnością państwa” (art. 27) „Rząd federalny zastrzega sobie egzekutywę praw religijnych. On również oznacza liczbę duchownych. Kapłani zagraniczni nie mają prawa wykonywać swego urzędu. Księża natomiast meksykańscy nie mają praw cywilnych. Zabrania się bezwzględnie krytykować konstytucję” (art. 130).

Prawa te szybko weszły w życie. Wygnano kilkunastu arcybiskupów i biskupów, setki kapłanów i zakonników; dwa tysiące szkół katolickich zostało zamkniętych. Sytuacja taka trwała... dwa lata.

Cisza przed burzą

Na początku 1919 r. Carranza niespodziewanie zmienił postępowanie. Katolicy odzyskali nadzieję na lepszą przyszłość; biskupi jeden po drugim wracali z wygnania i wiele wskazywało na to, że zostaną przywrócone swobody religijne. Sam Carranza przyznawał, że paragrafy konstytucji, odnoszące się do religii, przebrały miarę. Stało się to przyczyną jego upadku, bowiem gen. Obregon, nienawidzący katolików, porozumiał się z dawnym gubernatorem stanu Sonora, Plutarchem Callesem, i wypowiedział walkę Carranzy. Prezydent, wplątany w walkę uliczną, zginął razem ze swym synem podczas próby ucieczki do Veracruz. Władzę objął Obregon, jednak i on nie egzekwował ściśle postanowień konstytucji, będąc raczej pragmatykiem niż doktrynerem. Za jego rządów do bujnego rozkwitu doszła Akcja Katolickiej Młodzieży Meksykańskiej (ACJM); tysiące dzieci należały do Krucjaty Eucharystycznej. A jednak nadzieje na osiągnięcie trwałego pokoju szybko się rozwiały – cztery lata później w kolejnych wyborach prezydenckich władzę zdobył współpracownik Obregona, „osobisty wróg Pana Boga”2, mason wysokiego stopnia – Plutarch Eliasz Calles3. Wybrany na urząd 1 grudnia 1924 r., rozpoczął – tuż po elekcji – prawdziwą wojnę z Kościołem, zdecydowany zniszczyć katolicyzm w swoim kraju. Zaczął, wzorem rewolucji 1789 roku, od próby stworzenia religii narodowej; kiedy te plany zawiodły, polecił wcielić w życie wszystkie antykatolickie artykuły konstytucji, do których dodał nowe przepisy. W jednym z przemówień oznajmił, że „jak pochodnia oświeci najbardziej zacofane zakątki gór meksykańskich”. Oświecanie rozpoczął od zamknięcia szkół katolickich4, wyrzucenia z kraju wszystkich zagranicznych kapłanów oraz zmuszenia meksykańskich księży do uznania konstytucji z 1917 r. Kiedy przeciwko tym gwałtom zaprotestował arcybiskup Mexico City, został pozwany przed sąd jako „zdrajca narodu”.

Katolicy nie pozostawali bezczynni, prowadzili jednak walkę środkami pokojowymi, m.in. poprzez petycje do prezydenta (jedną z nich podpisało 2 mln obywateli!). W marcu 1926 r. papież Pius XI wystosował list do biskupów meksykańskich, w którym podnosił ich na duchu i pochwalał ich protest przeciwko bezbożnej konstytucji z 1917 r., polecał jednak nadal unikać otwartej konfrontacji. W miesiąc później biskupi wydali list pasterski, w którym komentowali myśli Piusa XI oraz żądali reformy prawa. Odpowiedź Callesa była zdecydowana: 14 czerwca wydał złożony z 33 artykułów dekret, zwany nieoficjalnie „ustawą Callesa”, która odbierała Kościołowi resztki swobód:

Art. 3: We wszystkich szkołach publicznych i prywatnych nauczanie religijne jest zakazane.

Art. 6: Wszelkie zakłady zakonów religijnych są zniesione.

Art. 10: Wszelka krytyka praw i władz przez duchownych nawet na zebraniach prywatnych jest zakazana pod surowymi karami.

Art. 12: Nauki ukończone w seminariach nie mają żadnego znaczenia wobec Państwa.

Art. 17: Wszystkie czynności religijne odbywać się mogą tylko we wnętrzu kościołów, które będą pod nadzorem Państwa.

Art. 18: Na zewnątrz kościołów zabrania się nosić stroju duchownego.

Art. 21: Wszystkie kościoły, budynki zakonne, tak przytułki, jak klasztory, ogłasza się za własność Państwa.

Burza

Trzydzieści trzy artykuły przybito na drzwiach wszystkich świątyń; nowe prawo miało obowiązywać od 31 lipca. Tymczasem 11 lipca episkopat meksykański wydał odezwę, ogłaszającą zawieszenie kultu publicznego od 1 sierpnia:

Warunki nałożone przez [nowe przepisy] uniemożliwiają dalsze sprawowanie wszelkich posług kapłańskich. Porozumiawszy się więc z Najwyższym Pasterzem i otrzymawszy jego przyzwolenie i błogosławieństwo, rozporządzamy, że począwszy od 31 lipca aż do odwołania naszego zarządzenia, wszelkie akty, wszelkie czynności religijne, publiczne, wymagające uczestnictwa kapłana, będą zawieszone we wszystkich kościołach Republiki. Kościoły nie będą zamknięte, wierni będą mogli nadal chodzić do nich na modlitwę. Ale kapłani, którzy je obsługiwali, będą musieli z nich się usunąć. Kościoły powierzamy dozorowi wiernych. Oni ustrzegą, ufamy im, z zazdrosną troską, sanktuariów, które odziedziczyli po swych przodkach.

W końcu niech wstąpi w serca nasze odwaga na wspomnienie słów Chrystusowych, wyrzeczonych do Apostołów, kiedy obwieszczał im swą śmierć i bliskie zmartwychwstanie: „Oto wstępujemy do Jeruzalem; tam spełni się wszystko, co napisali o Synu Człowieczym Prorocy. Wydadzą go poganom, będą się zeń naigrawać, pluć nań i ubiczują go, zabiją go, a dnia trzeciego zmartwychwstanie”.

Nie znaczy to jednak, że biskupi chcieli w ten sposób doprowadzić do wybuchu powstania; ceniąc dobro, jakim jest pokój publiczny, zamierzali doprowadzić do ustąpienia Callesa na drodze bojkotu ekonomicznego. Plan ten miał wszelkie dane ku temu, aby się powieść, bowiem katolicy masowo przestali korzystać z transportu publicznego, uczęszczać do kin, teatrów, kawiarni i restauracji, przestali kupować gazety, wreszcie zaczęli wycofywać oszczędności z banków i przesyłać za granicę. Nad sektorem państwowym w Meksyku zawisło widmo bankructwa; niestety, w październiku akcja – wskutek braku dostatecznej solidarności społecznej – załamała się.

Tymczasem władze federalne poczynały sobie coraz bezczelniej, a i katolicy zaczęli zachowywać się coraz bardziej nerwowo. Dochodziło do pierwszych zbrojnych incydentów. Jeden z nich, który wydarzył się 14 sierpnia w Chalchihuites, stał się brzemienny w skutki. Żołnierze federalni zlikwidowali miejscowy oddział ACJM i rozstrzelali ks. Ludwika Batiza Sainza5, który podczas egzekucji wzniósł okrzyk, który niebawem miał się stać zawołaniem bojowym potężnej armii katolickich powstańców.

¡Viva Cristo Rey!

Przywódcy licznych lokalnych powstań porozumieli się co do konieczności zorganizowanej walki zbrojnej z bezbożnym rządem. Wybuch powstania zaplanowano na 1 stycznia 1927 r. Jego wódz naczelny, a zarazem szef ACJM Renat Capistran Garzo w Nowy Rok wydał rezolucję Do Narodu, w której zapowiadał „godzinę zwycięstwa należącą do Boga”. I rzeczywiście – wkrótce nie posiadający formalnego wykształcenia wojskowego dowódcy cristeros (‘chrystusowcy’) zaczęli odnosić znaczące sukcesy w walce z oddziałami federales. Nie na długo jednak, bowiem oddziały rządowe rozpoczęły stosowanie barbarzyńskiej taktyki spalonej ziemi, słusznie dostrzegając oparcie, jakie powstańcy mieli w chłopach. Latem wydawało się, że cristiada upadnie; Capistran Garzo podał się do dymisji. W tej sytuacji kierująca powstaniem Krajowa Liga Obrony Wolności Religijnej (LNDLR) zdecydowała się na... wynajęcie naczelnego wodza. Wybór padł na byłego generała armii federalnej, masona i ateistę, ale dobrego stratega, Henryka Gorostietę, któremu zaproponowano dwukrotnie wyższą pensję niż jego żołd oficerski. Nowy wódz energicznie zabrał się do przekształcenia nieregularnych partyzanckich oddziałów w zdyscyplinowaną armię. Cristeros znów zaczęli odnosić sukcesy militarne, a sam Gorostieta, pod wpływem żarliwości religijnej swoich podkomendnych, nawrócił się na katolicyzm.

Cristeros na kontrolowanych przez siebie terenach organizowali własną administrację i starali się przygotować podstawy ustrojowe przyszłego, katolickiego państwa, które mieli nadzieję założyć. 1 stycznia 1928 r., w rocznicę wybuchu cristiady, ogłosili konstytucję (La Constitucion de los Cristeros), która już w pierwszym artykule uznawała i składała hołd Bogu-Stwórcy; ponadto określała, że przyszły Meksyk będzie państwem zdecentralizowanym i odbiurokratyzowanym, w którym najwyższą władzę będzie sprawował Chrystus Król (niewątpliwy wpływ encykliki Piusa XI Quas primas). Żarliwość religijna cristeros zadaje kłam twierdzeniom protestanckich historyków, głoszących, że hiszpańscy misjonarze, zamiast nawracać, wyzyskiwali i mordowali Majów i Azteków. Jak pisze Messori,

najbardziej heroiczny opór stawiali Indianie ze środkowego Meksyku, który był właśnie kolebką Azteków oraz ich czarnych kultów. Rząd, kasta ludzi „bez Boga”, pochodził regionów północnych, powierzchownie schrystianizowanych z powodu zlikwidowania misji jezuickich w wieku XVIII.

Przez następne półtora roku cristeros zmagali się, ze zmiennym powodzeniem, choć wciąż z dużymi szansami na zwycięstwo, z wojskami federalnymi. Udało im się wyzwolić spory obszar kraju, a inicjatywa wojskowa praktycznie przez większość czasu należała do ich armii. A jednak, chociaż należy przypuszczać, że wszyscy polegli za Chrystusa Króla i N.M.Pannę z Guadalupe zwyciężyli, zasłużywszy na niebieską nagrodę, cristeros jako całość ostatecznie ponieśli klęskę.

O. Pro

Cofnijmy się teraz do okresu Porfiriato. Na północny zachód od stolicy Meksyku, w prowincji Zacatecas (w tej samej prowincji znajduje się wspomniane Chalchihuites), leży górnicza osada Concepcion de Oro. Tam właśnie, 13 stycznia 1891 r., w rodzinie inżyniera górniczego przyszedł na świat Michał Augustyn Pro Juarez jako drugi z siedmiorga dzieci. Jego rodzice byli głęboko religijni, lecz on sam w wieku młodzieńczym nie był specjalnie pobożny; wolał również zapuszczać się z ojcem (albo nawet sam) w głąb kopalni niż ślęczeć nad książkami. Wieczory spędzał na zabawie, zawsze w towarzystwie swych dwóch ukochanych sióstr. Pewnego ranka, kiedy Michał Pro liczył sobie 19 lat, obie siostry opuściły dom rodzinny, aby wstąpić do klasztoru. Było to ogromne zaskoczenie dla Michała, przed którym siostry ukrywały swe powołanie, a także ogromny cios dla jego wesołego trybu życia. Rozgniewany na jezuitów, którzy byli kierownikami duchowymi jego sióstr i których obwiniał o skłonienie ich do wybrania powołania zakonnego, uciekł z domu i – jak się zdaje – poprzysiągł samym jezuitom śmiertelną nienawiść... Cóż, najwyraźniej Pan Bóg lubi tego rodzaju paradoksy, gdyż niebawem, pod wpływem matki, Michał nie tylko powrócił do domu, ale i odbył rekolekcje ignacjańskie, by z kolei pod wpływem rekolekcji... wstąpić 10 sierpnia 1911 r. do nowicjatu jezuickiego w El Lano. Jak zawsze pogodny, stał się odtąd dla wszystkich, którzy mieli go poznać, najlepszym wzorem pobożności i świętości. Nawet ci, którzy dobrze go znali, byliby zdziwieni, że ten tytan pracy i modlitwy cierpiał poważnie na żołądek, a od czasu operacji, którym poddał się później w Belgii, jego bóle jeszcze się nasiliły – o. Pro ukrywał je pod maską najlepszego humoru, który, zdawało się, nigdy go nie opuszczał.

W kraju szalał ogień wojny domowej, kiedy 15 sierpnia 1913 r. Michał Pro składał pierwsze śluby zakonne. Rozpoczął się okres czteroletnich studiów, przerwany jednak po upływie roku w następstwie zagrożenia seminarium przez wojska Carranzy. Przez rok seminarzyści przebywali na terenie Kalifornii, potem przełożeni polecili im popłynąć do Hiszpanii, gdzie w 1920 r. Michał Pro ukończył studia filozoficzne. Po dwóch latach pracy w internacie dla chłopców w Ameryce Pd., kolejnych dwóch spędzonych w Hiszpanii i roku studiów w Belgii został wyświęcony na kapłana 31 sierpnia 1925 r. Niecały rok później powrócił do Meksyku.

Wir pracy apostolskiej

Od razu po powrocie do kraju o. Pro wpadł – jak pisał – „nieprzerwany ciąg posług kapłańskich, wśród mieszkańców stolicy”, był to bowiem okres tuż przed wejściem w życie „ustawy Callesa”. Począwszy od 1 sierpnia o. Pro odprawiał już tylko prywatne Msze św. w domach wiernych. Jak sam pisał:

Kiedy czynności religijne po kościołach zostały przerwane, stworzyłem organizację, zwaną „stacjami eucharystycznymi”. Wyznaczyłem kilka miejsc wiernym, gdzie udzielałem Komunii św. każdego dnia. W pierwszy piątek miesiąca liczba rozdanych Komunii św. była większa niż zazwyczaj. W ostatni np. piątek dosięgła ona tysiąca dwustu.

W innym liście określał już dokładnie:

Krążąc po domach rozdzielam Komunie śś. codziennie od 200 do 300. To mi zabiera czas aż do godz. 8 rano, nie licząc spowiedzi, której słucham regularnie w środę, czwartek i piątek po południu.

O. Pro niestrudzenie zajmował się wszystkimi potrzebującymi, choć szczególnie umiłował najbiedniejszych, którzy stanowili jego przybraną rodzinę.

Dniem i nocą chodzę po schodach, pokrytych dywanami, po domach bogaczów, po lepkich posadzkach szynków i po brzydkich i ubogich dzielnicach stolicy. Dewotki mię uwielbiają, pijacy się ze mną tykają, handlarze mrugają na mnie porozumiewawczo, a wyborowa część uliczników uważa mnie za swego serdecznego przyjaciela! (13 listopada 1926 r.)

By nie siedzieć bezczynnie zaopatruję się w zboże i wszelkiego rodzaju żywność. Nawet wynajmuję wolne mieszkania dla rodzin tej dzielnej młodzieży, która ma bronić naszych swobód. Mam kilku agentów, mniej lub więcej zorganizowanych, którzy mi zbierają to wszystko, znoszą w bezpieczne miejsce i stamtąd rozdzielają najbardziej potrzebującym. W ten sposób zaopatrzyłem dotąd 18 rodzin na dwa miesiące (List do o. Prowincjała z 19 lutego 1927 r.).

O. Pro pracował bez wytchnienia, do późnej nocy, i chociaż czuł się jeszcze bardzo słaby po pobycie w szpitalu, żarliwa wiara dodawała mu sił, podczas gdy polityka Callesa codziennie dodawała mu ubogich, nad którymi roztaczał opiekę.

Niech będzie Jezus uwielbiony! Nie mam nawet chwilki wytchnienia. Pracy mam po uszy. Ubogich, których muszę żywić, jest wielu. Chodzę to tu, to tam, jak trąba morska (przywilej wyłączny oszustów!). A jednak nie trapię się zbytnio, kiedy otrzymam taką mniej więcej wiadomość:

Rodzina X.... znajduje się w okropnej nędzy. Wszystkie jej środki żywności wyczerpane. Jest ich dwanaścioro. Bielizna w strzępach. Troje z nich ciężko chorych. W domu ani odrobiny chleba, ni szczypty soli.

W ogóle w mojej sakiewce pustka jak w duszy Callesa. Lecz nie mam czasu zaprzątać sobie tym głowy, bo Opatrzność jest tak wspaniałomyślna!

Skąd brała się siła duchowa o. Pro? Nie jest trudno odpowiedzieć na to pytanie – z żarliwego nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa. Tak mówił do jednego z zaufanych współpracowników:

W otwartym boku Jezusa Chrystusa widzimy Jego serce, płonące z miłości ku tobie, ku mnie i ku wszystkim ludziom. Widzimy je otoczone cierniem z krzyżem pośrodku. Ten święty ogień miłości powinien zapłonąć w naszym biednym sercu, aby się udzielić innym. Okolone to serce cierniem, by w nas obudzić czujność przed samolubnymi dążeniami miłości własnej; tkwi w nim krzyż z rozpiętymi ramionami, aby objąć wszystkich, którzy nas otaczają, ucząc nas nie ograniczać naszej gorliwości do poszczególnych osób.

Drugim źródłem miłości do dusz było dla o. Pro nadzwyczajne nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny:

Już od dawna Najświętsza Panna raczyła przyjmować ode mnie upominki w miesiącu maju. To weszło u mnie w zwyczaj. Starałem się zawsze ofiarować coś miłego i drogiego w Jej oczach. Ach, nawet się nie wysilam, by wymyślić coś, co mógłbym Jej złożyć w ofierze. Modlę się tylko do Najświętszej Panny, a Ona z iście macierzyńską miłością wręcza mi podarek, który ja powinienem Jej ofiarować.

Nieustannie się modląc, pełnił „wszystkie swoje czynności w obecności Bożej”, powtarzając, że to nie on działa, ale łaska Boża w nim. Jego olbrzymia praca, w ciągłym zagrożeniu aresztowaniem (na które zresztą o. Pro nie zwracał większej uwagi), trwała aż do listopada 1927 r.

Męczeństwo

13 listopada 1927 r. stolicą Meksyku wstrząsnęła wiadomość o (nieudanym) zamachu na generała Obregona. Calles postanowił wykorzystać okazję, aby pozbyć się o. Pro, którego działalność, szeroko znana w mieście, denerwowała go i mieszała mu szyki. Na skutek aresztowania dobrodziejki o. Pro, Józefiny Montes de Oca, agenci policji zdołali odkryć, gdzie znajduje się poszukiwany jezuita. Wczesnym rankiem 17 listopada żołnierze wtargnęli do mieszkania, w którym przebywali o. Pro i jego bracia Humbert i Robert, i aresztowali ich. Gazety podały informacje o tym dopiero w cztery dni później.

Całe absurdalne oskarżenie opierało się na tak wątłych podstawach, że w winę o. Pro nie uwierzył sam Obregon, który – podejrzewając, że za zamachem na jego życie może stać Calles – postanowił podjąć własne śledztwo. Tymczasem bracia Pro przebywali w więzieniu; o. Michał podtrzymywał współwięźniów na duchu, wygłaszał do nich kazania, a nawet dawał na odległość rozgrzeszenia. Codziennie wspólnie odmawiano pacierze, a o. Pro głośno modlił się na różańcu. Trójka więźniów, przekonana o swej niewinności, liczyła na to, że zostanie wkrótce wypuszczona, miała bowiem odpowiadać z wolnej stopy w zapowiadanym procesie. Informacja o ich rychłym uwolnieniu znalazła się w gazetach 23 listopada 1927 r. Był to jednak podstęp szefa policji, generała Roberta Cruza, gdyż tego samego dnia o godz. 8 rano przed frontem gmachu, gdzie trzymano braci Pro, ustawiły się dwa szwadrony żandarmerii konnej, ściągając tłumy ciekawskich. W mgnieniu oka rozeszła się wiadomość, że mają zostać straceni „sprawcy zamachu na gen. Obregona”, tzn. m. in. bardzo popularny wśród katolików o. Pro; tłum gęstniał.

Egzekucji miano dokonać w ogrodzie komendy policji; był on już zapełniony stojącym po trzech stronach wojskiem, podczas gdy czwarty bok zajmował gruby mur drewniany, pod którym stały tarcze strzelnicze o ludzkich kształtach, przeznaczone do nauki celowania dla rekrutów. Wśród ciszy, która zapadła, na plac wszedł pluton konwojujący z więzienia o. Pro, który miał zostać rozstrzelany jako pierwszy. Po drodze jeden z eskortujących żołnierzy poprosił jezuitę o przebaczenie. „Nie tylko ci przebaczam – odparł o. Pro – ale będę się za ciebie modlił. Dziękuję ci za wielką łaskę, którą mi wyświadczasz”. Podobno wśród świadków egzekucji znajdował się kapłan, którego gen. Cruz chciał zastraszyć pokazując, jak kończą „uparci księża”; jeśli to prawda, to w takim razie zapewne skazańcom udzielono tuż przed śmiercią rozgrzeszenia.

Major Torres, dowodzący plutonem egzekucyjnym, zapytał o. Pro o ostatnie życzenie. „Chciałbym się chwilę pomodlić” – odparł skazaniec.

Gdy zgodzono się na to, ukląkł bez okazania najmniejszego wzruszenia, przeżegnał się powoli, złożył ręce, i pogrążył się w gorącej modlitwie, ofiarując zapewne Bogu swe życie. Następnie ucałował z największym wylaniem krucyfiks, który trzymał w ręku i powstał. Sam stanął naprzeciwko przedstawicieli rządu i plutonu egzekucyjnego, zdumionego tą zimną krwią.

Bóg mi świadkiem – odezwał się Ojciec do swych oprawców – że jestem niewinny zbrodni, którą mi zarzucacie!”.

Po tych słowach zakreślił krucyfiksem wielki znak krzyża nad tłumem, mówiąc:

Niech Bóg ma nad wami miłosierdzie!”.

Z różańcem przewieszonym przez lewą rękę, a w drugiej trzymając krucyfiks, rozłożył ramiona w krzyż, by umrzeć jak Chrystus. Powtórzył też słowa umierającego Zbawiciela:

Przebaczam z całego serca mym nieprzyjaciołom”.

Po tych słowach zawołał głośno „¡Viva Cristo Rey!” i dał znak żołnierzom, iż jest gotów. Zagrzmiała salwa – i martwe ciało zakonnika, trafione pięcioma kulami, wolno osunęło się na ziemię. Do leżącego podszedł sierżant i przyłożywszy karabin do głowy, wypalił w oko. Była godzina 10:30. W kilka minut później zginął rozstrzelany brat o. Michała, Humbert; drugi brat, Robert, został uwolniony i towarzyszył swemu sędziwemu ojcu w jego wygnaniu na Kubę.

Klęska cristeros

Dlaczego cristiada upadła, skoro powstańcy zwyciężali? Odpowiadając na to pytanie, należy wziąć pod uwagę co najmniej dwa fakty: postawę USA oraz zbliżające się wybory prezydenckie. Stosunek Stanów Zjednoczonych do walk w Meksyku wiąże się z kolei z dwoma aspektami – ideologicznym oraz ekonomicznym. Elita polityczna USA była wroga katolicyzmowi; Callesa popierały wszystkie loże masońskie z USA oraz wiele organizacji antykatolickich (takich jak YMCA czy Ku-Klux-Klan). Na tę niechęć nałożyła się sprawa meksykańskich pól naftowych, na eksploatację których patrzyły łakomym wzrokiem amerykańskie korporacje. Było to niemożliwe w czasie, kiedy trwały walki, a prezydent Stanów Zjednoczonych Coolidge uznał, że korzystniej będzie popierać Callesa, dostarczał mu więc pomocy wojskowej, jednocześnie wprowadzając embargo na dostawy broni dla cristeros. Drugim wydarzeniem, które zadecydowało o klęsce powstańców, były – paradoksalnie – wysokie szanse na zwycięstwo w wyborach prezydenckich (miały się odbyć w listopadzie 1929 r.) Józefa Vasconcelosa, który nie tylko zawarł pakt z cristeros, ale zdołał zjednoczyć wszystkich niezadowolonych z dotychczasowych rządów. Popełnił on jednak poważny błąd, próbując postępować „uczciwie”, tzn. poczekać do wyborów. Calles, stanąwszy przed widmem utraty władzy, zdecydował się na zawieszenie broni i zawarcie pokoju z Kościołem. Z Kościołem, ale nie z powstańcami, którzy zostali postawieni przed faktem dokonanym.

Papież Pius XI wielokrotnie próbował mediacji podczas trwania konfliktu. Przekonany, że dalsza walka może doprowadzić do całkowitego wyniszczenia katolicyzmu w Meksyku oraz widząc postawę rządu amerykańskiego, przeciwnego powstańcom, polecił biskupom przyjąć propozycje Callesa. 21 czerwca 1929 r. w wyniku negocjacji pomiędzy sprawującym nominalnie władzę prezydentem Emilem Portesem Gilem a dwoma biskupami: Leopoldem Ruizem y Florez oraz Paschalisem Diazem, przy mediacji ambasadora USA Morrowa, zawarto porozumienie: następnego dnia zostają wstrzymane walki oraz zostaje przywrócona wolność kultu. Cristeros, posłuszni biskupom, pod groźbą ekskomuniki (!) złożyli broń. Niedaleka przyszłość miała pokazać, że biskupi (i papież) pomylili się; praktycznie natychmiast po ogłoszeniu amnestii rozpoczęło się wielkie polowanie na powstańców; zamordowano ok. 500 dowódców i ponad 5.000 cristeros – było to więcej, niż wynosiły straty powstańców podczas trzech lat wojny! Francuski historyk cristiady, Jan Meyer, w wywiadzie zamieszczonym we „Frondzie”6 broni decyzji Piusa XI, twierdząc, że „papiestwo na dłuższą metę miało rację”, ponieważ – po kolejnej krwawej guerilli w latach 1932–1938 – zawarto w końcu pokój, który nigdy nie został naruszony. Meyer nie dostrzega jednak analogii sytuacji w Meksyku do sytuacji we Francji na początku XIX wieku. Napoleon Bonaparte zlikwidował wprawdzie brutalne ekscesy rewolucji 1789 r., ale zachował i rozpowszechnił jej wątpliwe zdobycze w postaci kodeksu cywilnego, który powprowadzał w podbitych przez siebie krajach7. Chociaż więc po 1938 r. w Meksyku nie było już prześladowań, ale państwo pozostało oficjalnie ateistyczne, a Cristo Rey nie panował. Czy można to nazwać zwycięstwem? Ω

Przypisy:

Zgłoś jeśli naruszono regulamin