Pratchett Terry 02 - Kapelusz pełen nieba.rtf

(3700 KB) Pobierz
Tego samego autora polecamy:

TERRY PRATCHETT

 

Kapelusz pełen nieba

OPOWIEŚĆ ZE ŚWIATA DYSKU

Przełożyła Dorota Malinowska - Grupińska

Tytuł oryginału

A HAT FULL OF SKY

A STORY OF DISCWORLD

 

Wstęp

Wyjątek z pozycji „Stwory z baśni i jak ich unikać” autorstwa panny Roztropnej Tyk

Fik Mik Figle

(zwane też praludkami, Wolnymi Ciutludźmi, a takie Osobnikiem lub Osobnikami Nieznanymi, podejrzanymi o posiadanie broni)

 

Spośród baśniowych postaci Fik Mik Figle są osobnikami najgroźniejszymi, szczególnie w stanie nietrzeźwym. Uwielbiają pijatyki, bijatyki i kradzieże - można śmiało powiedzieć, że ukradną wszystko, co nie jest przybite na amen. A jeśli jest przybite tylko młotkiem, to i tak, jak amen w pacierzu, ukradną to na pewno.

Jednakowoż ci, którym udało się ich poznać i przeżyć, twierdzą, że są one również zadziwiająco lojalne, silne, wierne, dzielne i zachowują swoisty pion moralny (na przykład nigdy nie okradną kogoś, kto nic nie ma).

Przeciętny Figiel rodzaju męskiego (kobiety Figle występują dość rzadko - patrz dalej) ma jakieś sześć cali wzrostu, rude włosy, skórę gęsto pokrytą niebieskimi tatuażami wykonanymi urzetem barwierskim, a skoro znalazłeś się tak blisko, by to zobaczyć, najprawdopodobniej za chwilę oberwiesz.

Ich hierarchiczność określają tatuaże. Figle noszą spódniczki wykonane z bardzo dziwnych materiałów. Niektóre mają hełmy z czaszek królików lub zdobią swoje brody piórkami i innymi przedmiotami, w których znajdą upodobanie. Z całą pewnością są uzbrojone w miecze, choć te służą głównie na pokaz, ponieważ Figle wolą używać jako narzędzi walki buta lub głowy.

 

Historia i religia

Historia Figli ginie w pomroce czasu. Twierdzą, że Królowa przepędziła ich z Krainy Baśni, ponieważ sprzeciwiali się jej złośliwej tyranii. Słyszy się także wersję, iż zostali zwyczajnie wyrzuceni za pijaństwo.

Na temat ich religii wiadomo niewiele poza jednym: uważają, że nie żyją. Podoba im się nasz świat, słońce, góry, błękitne niebo i fakt, że ciągle trafia się pretekst do bójki. Uważają też, że tak cudowne miejsce nie powinno być otwarte dla wszystkich. Raczej należy je traktować jako rodzaj raju czy Walhali, gdzie po śmierci trafiają najdzielniejsi z wojowników. Stąd wywodzą wniosek, że żyli gdzieś indziej, a potem umarli i dostąpili zaszczytu trafienia tutaj. Oczywiście dzięki wspaniałym dokonaniom.

To rozumowanie jest całkowicie nieuprawnionym wymysłem, ponieważ jak wszyscy wiemy, wszystko jest na odwyrtkę.

Kiedy jakiś Figiel umiera, żałoba nie zabiera im zbyt wiele czasu, a smutno jest im tylko dlatego, że brat nie spędził z nimi więcej czasu przed powrotem do krainy żywych, którą nazywają również Ostatnim Światem.

 

Zwyczaje i siedliska

Klany Figli mieszkają w kopcach pogrzebowych starożytnych rycerzy, w przytulnych jaskiniach pełnych złota. Szczyty takich kopców najczęściej porastają krzaki lub stare drzewa - to szczególnie odpowiada upodobaniom Figli, które używają pustych pni jako kominów nad paleniskami. Wejście do kopca będzie oczywiście wyglądać jak królicza nora. Wokół znajdą się królicze bobki, a jeśli dany klan myśli szczególnie twórczo, to również kawałki króliczego futra.

Na dole świat Figli przypomina nieco ul, tyle że mniej tam jest miodu, a więcej smrodu.

Najprawdopodobniej wynika to z faktu, że rzadko trafiają się osobniki rodzaju żeńskiego. I może właśnie dlatego kobiety Figle rodzą mnóstwo dzieci, bardzo często i bardzo szybko. Kiedy dzieci przychodzą na świat, są wielkości groszku, ale potem dobrze karmione błyskawicznie rosną (dlatego też Figle lubią osiedlać się w pobliżu ludzkich siedzib, skąd kradną mleko od krowy czy owcy).

Szefowa klanu, zwana wodzą, w miarę upływu czasu staje się matką wszystkich w klanie. Jej męża zaś nazywa się Wielkim Człowiekiem. Kiedy rodzi się Figiel dziewczynka - a zdarza się to naprawdę niezwykle rzadko - pozostaje ona ze swoją rodzicielką, by nauczyć się wszelkich cyt cyt tajemnic, sekretów wodzostwa. Gdy jest na tyle duża, by wyjść za mąż, musi opuścić klan, zabierając ze sobą kilku braci, którzy będą jej strażnikami podczas długiej podróży.

Zazwyczaj podróżuje ona do klanu, w którym nie ma wodzy. Bardzo, ale to bardzo rzadko zdarza się, jeśli takiego nie ma na podorędziu, że tworzy zupełnie nowy klan z Figli różnego pochodzenia, wtedy zamieszkują w nowym kopcu i nadają sobie nowe imię. A ona oczywiście wybiera sobie spośród nich męża. Od tej chwili jej słowo staje się rozkazem dla każdego z klanu, jest władczynią absolutną, lecz już wtedy rzadko oddala się od swego kopca. Jest jednocześnie królową i więźniarką.

Zdarzyło się jednak raz, choć tylko na kilka dni, że wodzą została ludzka dziewczynka...

 

Słowniczek Figli, przygotowany dla wrażliwców

Barany - wbrew pozorom chodzi o wełniane istoty żywiące się trawą. W stadzie bywają wymieszane osobniki żeńskie i męskie, ale trudno je wtedy rozróżnić

Cierpliwie znosić swój los - akceptować to, co los dla nas zgotował (lub jeśli ktoś woli: upichcił)

Czarownica - czarodziejka lub wiedźma, zależnie od wieku

Czarowanie/czynienie czarów - wszystko to, co robi czarownica

Cyt cyt tajemnice - sekrety

Głupi Jaś - osoba nic niewarta

Na litość! - okrzyk, który może oznaczać praktycznie wszystko, od „Dobry Boże” do „Właśnie wychodzę z nerw, a kłopoty to moja specjalność”

Nicpota - patrz: Głupi Jaś

Niesamowity - dziwaczny. Z jakichś powodów niekiedy oznacza również prostokąt

Odrażający drab - ktoś naprawdę nieprzyjemny

Ojejjejjej - wyraz rozpaczy

Pleciugi - bzdury, nonsensy

Powinność - bardzo ważne zadanie, za którym stoi tradycja lub magia. Nie ma nic wspólnego z winem lub winą

Specjalny Płyn dla Owiec - najprawdopodobniej księżycowa whiskey. Piszę to z dużą przykrością. Nikt nie wie, jak się ma ona do owiec, ale mówi się, że kropla tego płynu znakomicie robi pasterzom w chłodną noc, a Figlom o każdej porze dnia i nocy. Nie należy próbować samodzielnej produkcji

Spfujnowany - zapewniano mnie, że oznacza to osobę zmęczoną

Starka - stara kobieta

Wielkiedzieła - osobniki ludzkie

Wygódka - miejsce, gdzie nawet król chadza piechotą

 

Rozdział pierwszy
Odejście

Napłynęło nad wzgórza z cichym brzęczeniem, niczym niewidzialna mgła. Jakby ruch bez ciała, które mogłoby się zmęczyć. Przesuwało się bardzo powoli. Teraz nie myślało. Upłynęły całe miesiące od jego ostatniej myśli, ponieważ umysł, który za niego myślał, umarł. One zawsze umierają. Więc teraz znowu było obnażone i przestraszone.

Mogło się ukryć w jednym z tych niekształtnych białych stworzeń, które beczały nerwowo, kiedy przetaczało się ponad trawą. Ale ich umysły były bezużyteczne, zdolne myśleć tylko o trawie i o robieniu innych stworzeń robiących bee. O nie. One z całą pewnością nie były odpowiednie. Potrzebowało, naprawdę potrzebowało czegoś lepszego. Silniejszego umysłu, umysłu posiadającego prawdziwą moc, umysłu, który zapewni mu bezpieczeństwo.

Szukało długo...

 

Nowe buty nie nadawały się zupełnie do niczego. Były sztywne i lśniące. Lśniące buty! To hańba. Czyste buty to coś zupełnie innego. W odrobinie pasty, która zabezpiecza buty przed wilgocią, nie ma nic złego. Ale buty powinny pracować na siebie, a nie lśnić.

Akwila Dokuczliwa stała na chodniczku przed łóżkiem, potrząsając głową. Postanowiła je szybko zużyć. Jak najszybciej.

No i jeszcze nowy słomkowy kapelusz ze wstążką. Co do niego też miała wątpliwości.

Spróbowała się przejrzeć, ale zadanie okazało się dość karkołomne, ponieważ lusterko było niewiele większe od jej dłoni, na dodatek popękane i z plamami. Musiała je przesuwać, by zobaczyć tak dużo z siebie jak to możliwe, a na dodatek pamiętać poszczególne kawałki, by potem je poskładać w całość.

Dzisiaj... no cóż, zazwyczaj nie robiła w domu takich rzeczy, ale ten dzień był szczególny i wyjątkowo zależało jej, by ładnie wyglądać, a ponieważ nikogo nie było w pobliżu...

Odłożyła lusterko na rachityczny stolik stojący tuż przy łóżku pośrodku przetartego dywanika, zamknęła oczy i powiedziała:

- Zobacz mnie.

 

A gdzieś na wzgórzach coś, co nie miało ciała ani mózgu, ale czym kierował przeokropny głód i nieskończony lęk, poczuło siłę.

Gdyby miało nos, zaczęłoby niuchać w powietrzu.

Ale szukało.

I znalazło.

Znalazło dziwny umysł, jakby jeden w drugim, coraz mniejsze i mniejsze! Taki mocny! I tak blisko!

Zmieniło nieco kierunek i przyspieszyło. Poruszając się, brzęczało cicho, jakby przelatywał rój muszek.

Owce zaniepokojone czymś, czego nie mogły zobaczyć, usłyszeć ani powąchać, zabeczały...

...i powróciły do przeżuwania trawy.

 

Akwila otworzyła oczy. Oto była, tylko o kilka kroków od samej siebie. Widziała tył własnej głowy.

Uważnie przesuwała się po pokoju, nie patrząc na siebie w ruchu, ponieważ z wcześniejszych doświadczeń już wiedziała, że jeśli tak zrobi, sztuczka zawiedzie.

Było to dość trudne, ale wreszcie znalazła się na wprost siebie, lustrując się z góry na dół.

Brązowe włosy do pary do brązowych oczu... na to nic nie mogła poradzić. Przynajmniej włosy były czyste, twarz zresztą też.

Miała na sobie nową sukienkę, co poprawiało ogólny stan rzeczy. Ponieważ w rodzinie Dokuczliwych rzadko kupowało się nowe rzeczy, sukienka była oczywiście na wyrost. Ale przynajmniej była jasnozielona i tak naprawdę nie sięgała do ziemi. Akwila w swych lśniących nowych butach i słomkowym kapeluszu wyglądała... jak farmerska córka, z porządnej rodziny, wybierająca się do swej pierwszej pracy. Nie było co grymasić.

Mogła też dostrzec na swej głowie spiczasty kapelusz, ale na to już musiała bardzo wytężyć wzrok. Trójkątny kształt był jak lśnienie, które znikało w momencie, gdy tylko sieje zauważało. To z jego powodu tak martwiło ją dodatkowe słomkowe nakrycie głowy, ale okazało się, że jemu nic nie przeszkadzało. A to dlatego, że w pewnym sensie wcale go nie było. Był niewidzialny, no chyba że padało. Słońce i wiatr przechodziły przez niego, jednak deszcz i śnieg jakoś go wyczuwały i traktowały jak rzecz materialną.

Spiczasty kapelusz otrzymała od największej czarownicy na całym świecie, prawdziwej wiedźmy w czarnej sukni, w czarnym kapeluszu i o wzroku, który przenikał przez ciebie jak terpentyna przez chorą owcę. Był to rodzaj nagrody. Ponieważ Akwila posługiwała się magią, i to całkiem poważną. Zanim to zrobiła, nie wiedziała, że potrafi; kiedy to robiła, nie widziała, że to robi, i potem nie wiedziała, jak tego dokonała. Teraz miała się tego nauczyć.

- Przestań mnie widzieć - zażyczyła sobie. I jej wizerunek... czy cokolwiek to było, bo nie była pewna, na czym właściwie ta sztuczka polega... zniknął.

Kiedy po raz pierwszy to jej się udało, była w szoku. A przecież zawsze wiedziała, że potrafi samą siebie zobaczyć, przynajmniej we własnej głowie. Wszystkie jej wspomnienia były niczym małe obrazki, na których widniała Akwila, która coś robiła albo się czemuś przyglądała, a nie widoczki wpadające do jej mózgu przez dwoje oczu. Jakaś jej część przez cały czas się jej przyglądała.

Panna Tyk - kolejna wiedźma, ale łatwiej się z nią dało rozmawiać niż z tą od kapelusza - powiedziała kiedyś, że wiedźma musi umieć „stać z boku” i że dowie się na ten temat więcej, kiedy jej talent się rozwinie, więc Akwila przypuszczała, że „zobacz mnie” stanowiło część tej umiejętności.

Niekiedy Akwili przychodziło na myśl, że powinna porozmawiać o tym z panną Tyk. O uczuciu, że wychodzi z własnego ciała, ale jej ciało ma samodzielną własność poruszania się niczym zombi. Wszystko działało dobrze do momentu, kiedy oczy z jej braku ciała nie spojrzały na jej ciało i nie dostrzegły, że tym właśnie się stała. Bo wtedy jakaś część jej umysłu wpadała w panikę i natychmiast wracała do materialnej powłoki. Jednak Akwila postanowiła zachować wiedzę na ten temat dla siebie. Uważała, że nie musi opowiadać się nauczycielce ze wszystkim. Trzeba przy tym przyznać, że trik był dobry, zwłaszcza kiedy nie miało się lustra.

Panna Tyk była kimś w rodzaju łowcy talentów. W ten właśnie sposób wiedźmowatość mogła przetrwać. Niektóre z czarownic rozglądały się za dziewczętami wykazującymi odpowiednie skłonności, a potem przydzielano im starszą wiedźmę, która służyła pomocą. Nie uczyły, jak czarować. Uczyły, jak rozpoznawać, kiedy się czaruje.

Wiedźmy przypominają nieco koty. Nie przepadają specjalnie za swoim towarzystwem, ale lubią wiedzieć, gdzie znajdują się wszystkie inne, tak na wszelki przypadek. Na przykład by poinformować cię, całkiem po przyjacielsku, że zaczynasz sama do siebie gadać.

Wiedźmy nie są strachliwe, tak mówiła jej panna Tyk, ale właśnie te najpotężniejsze bały się (choć nie rozmawiały na ten temat) zejścia na złą drogę. Tak łatwo wstąpić na ścieżkę bezmyślnego okrucieństwa tylko dlatego, że dysponuje się mocą, a inni nie, tak łatwo uwierzyć, że inni się nie liczą, tak łatwo uznać, że jest się ponad takie wartości jak dobro i zło. A na końcu tej drogi czekała chatka z piernika, w której porosła brodawkami samotna Baba Jaga mamrotała coś do siebie.

Wiedźmy musiały mieć świadomość, że inne czarownice przyglądają im się przez cały czas.

I właśnie po to, pomyślała Akwila, nosi się kapelusz. Zawsze mogła go dotknąć, jeśli tylko zamknęła oczy. Miał za zadanie przypominać...

- Akwilo! - krzyknęła jej matka, stając u schodów. - Przyszła panna Tyk.

 

Poprzedniego dnia Akwila pożegnała się z babcią Dokuczliwą.

Wysoko na wzgórzach żelazne koła starego wozu pasterskiego zapadły się do połowy w trawie. Brzuchaty piec koślawie oparty o trawę poczerwieniał od rdzy. Kredowe wzgórza pochłaniały je, tak jak wcześniej zabrały babcine kości.

Chata została spalona w dniu śmierci babci. Żaden z pasterzy nie ośmieliłby się w niej zamieszkać, a nawet spędzić noc. Babcia Dokuczliwa zbyt wiele miejsca zajmowała w umysłach różnych ludzi, zbyt trudno było ją zastąpić. Nocą czy dniem, przez wszystkie pory roku, ona stanowiła kwintesencję Kredy: była najlepszym pasterzem, najmądrzejszą kobietą i wspólną pamięcią. Tak jakby zielone wzgórza miały duszę wędrującą w zniszczonych butach, w fartuchu z worka, paliły starą fajkę i leczyły terpentyną owce.

Pasterze mówili, że babcia Dokuczliwa panuje nad pogodą. Nazywali nawet małe pierzaste białe obłoczki, które często pojawiały się na letnim niebie, Jagniętami babci Dokuczliwej”. I chociaż mówiąc tak, uśmiechali się, nie do końca traktowali to jako żart.

A więc ani jeden pasterz nie ośmieliłby się zamieszkać w jej chacie na kołach, żaden z nich.

Wycięli murawę i pochowali babcię w kredzie, potem obficie podlali trawę, żeby nie pozostał żaden ślad, a następnie spalili chatę.

Owcza wełna, tytoń Wesoły Żeglarz i terpentyna...

...tym pachniała pasterska chata, tym też pachniała babcia Dokuczliwa. To pozostaje po ludziach bliskich naszemu sercu. Wystarczyło, że Akwila poczuła ten zapach, by przenieść się do ciepłej, cichej i bezpiecznej chaty. Tutaj zawsze biegła, gdy miała jakieś zmartwienie lub gdy coś ją szczególnie ucieszyło. A babcia Dokuczliwa zawsze się uśmiechała, robiła herbatę i nic nie mówiła. W pasterskiej chacie nie mogło się wydarzyć nic złego. To była twierdza obronna przed złem tego świata. I nawet teraz, gdy babcia odeszła, Akwila wciąż lubiła tam chodzić.

Teraz stała tam, podczas gdy wiatr targał trawą, a z oddali dochodziło brzęczenie owczych dzwonków.

- Ja muszę... - odchrząknęła. - Muszę odejść. Muszę... zdobyć wiedzę, jak porządnie czarować, a tutaj nie ma nikogo, kto mógłby mnie nauczyć, rozumiesz, prawda? Teraz odejdę... żeby potem pilnować tych wzgórz, tak jak ty to robiłaś. Bo widzisz, ja potrafię... robić pewne rzeczy, ale ich nie rozumiem, a panna Tyk twierdzi, że to, czego nie rozumiemy, może nas zabić. Chcę być równie dobra jak ty. Wrócę! Wrócę jak najszybciej! I obiecuję, że będę wtedy mądrzejsza.

Niebieski motyl niesiony podmuchem wiatru zboczy! z kursu i usiadł Akwili na ramieniu, raz czy dwa poruszył skrzydełkami, a potem odleciał.

Babcia Dokuczliwa nigdy nie czuła się dobrze w towarzystwie słów. Kolekcjonowała ciszę, tak jak inni zbierają kawałki sznurka. A jednak zawsze potrafiła wyrazić nic niemówieniem wszystko, co trzeba.

Akwila została jeszcze trochę, czekając, by jej łzy obeschły, a potem zeszła ze wzgórza, pozostawiając tam wiecznie trwający wiatr, by krążył między zardzewiałymi kołami i gwizdał w kominie brzuchatego piecyka. Życie toczyło się dalej.

* * *

Fakt, że dziewczynka w wieku Akwili szła „na służbę”, nie był niczym niezwykłym. Zazwyczaj oznaczało to pracę służącej lub pokojówki. Zgodnie z tradycją pierwszy krok stanowiło pomaganie jakiejś starszej, mieszkającej samotnie damie, która nie mogła wiele za taką usługę zapłacić, ale też praca początkującej dziewczyny nie jest przecież wiele warta.

Trzeba przyznać, że we własnym domu Akwila praktycznie sama prowadziła mleczarnię, jeśli tylko ktoś pomógł jej z ciężkimi bańkami na mleko, tak więc rodzice dość się zdziwili, słysząc, że ich najmłodsza córka chce się wybrać na służbę. Ale Akwila oznajmiła, że przecież każda to robi. Poznaje wtedy trochę świata. Spotyka nowych ludzi. Nigdy nie wiadomo, do czego to doprowadzi.

W ten sprytny sposób przeciągnęła na swoją stronę matkę. Pewna zamożna krewna po kądzieli zaczęła od pozycji pomywaczki, potem została pokojówką, a wreszcie wyszła za rzeźnika i zamieszkała w bardzo porządnym domu. Co prawda nie był to jej dom i mieszkała w nim tylko przez chwilę, ale stała się dzięki temu prawdziwą damą.

Tego Akwila nie planowała. To był tylko podstęp. Wymyślony zresztą przez pannę Tyk.

Za czarowanie nie można brać pieniędzy, więc czarownice wykonują też inne prace. Panna Tyk zazwyczaj występowała w przebraniu nauczycielki. Podróżowała wraz z innymi nauczycielami, którzy wędrowali z miejsca na miejsce, ucząc wszystkich o wszystkim w zamian zajedzenie lub stare ubrania.

To był bardzo dobry sposób podróżowania, ponieważ ludzie na Kredzie z natury nie ufali wiedźmom. Podejrzewali je, że tańczą w świetle księżyca, w dodatku bez reform. (Akwila dowiadywała się, jak z tym naprawdę jest, i ku swej uldze usłyszała, że wiedźma nie musi tego robić. Co prawda takie zachowanie było dopuszczalne, ale tylko pod warunkiem że się chciało i tylko gdy się było pewnym, że wokół rosną pokrzywy, oset i kolczasty żywopłot).

Trzeba jednak powiedzieć, że w stosunku do nauczycieli ludzie też byli nieufni. Mówiono, że zdarza im się zwędzić kurczaka, który wcale dzięki temu nie stawał się wędzony, i że wykradają dzieci (co w pewien sposób było prawdą), i że podróżują od wioski do wioski w swych jarmarcznych budach, noszą długie suknie ze skórzanymi łatami na rękawach i dziwaczne płaskie kapelusze, a na dodatek rozmawiając między sobą, używają barbarzyńskich wyrażeń, których nikt nie potrafi zrozumieć ,jak na przykład: „Aleajacta est” czy „Quid pro quo”. Panna Tyk bez trudu się pomiędzy nich wmieszała. Jej spiczasty kapelusz też występował w przebraniu, udając zwykły czarny słomkowy kapelusz ozdobiony papierowymi kwiatami - do właściwej postaci wracał po pociągnięciu za specjalny sznurek.

Podczas minionego roku Akwila nieustannie dziwiła, a nawet martwiła swą matkę, zdradzając niezaspokojony głód wiedzy. Ludzie w wiosce uznawali zaspokajanie go w sposób umiarkowany za zdrowy, jednak dawki zbyt duże nie były zalecane.

A miesiąc temu nadeszła wiadomość: Bądź gotowa.

Panna Tyk, wystrojona w swój kwiecisty kapelusz, odwiedziła ich farmę, by poinformować pana i panią Dokuczliwych, że pewna starsza dama mieszkająca w górach usłyszała o nadzwyczajnej biegłości Akwili w robieniu sera i jest gotowa zaoferować jej posadę służącej za cztery dolary miesięcznie, z jednym dniem wolnym w tygodniu, własnym łóżkiem i tygodniowymi wakacjami na Strzeżenie Wiedźm.

Akwila znała swoich rodziców. Trzy dolary miesięcznie uznaliby za kwotę zbyt małą, a pięć dolarów za podejrzanie dużą, choć biegłość w robienia sera zasługiwała z pewnością na dodatkowego dolara. A już własne łóżko było mile widzianą premią. Zanim większość sióstr Akwili wyprowadziła się z domu, spanie po dwie w łóżku uważano za coś całkiem normalnego. Oferta była po prostu dobra.

Ponadto panna Tyk zrobiła na rodzicach Akwili wrażenie, można powiedzieć też, że nieco się jej bali, ale ponieważ zostali wychowani w przeświadczeniu, że ludzie, którzy wiedzą więcej od ciebie, a na dodatek znają długie słowa, są wyżej postawieni, więc wyrazili zgodę.

Przypadkowo Akwila usłyszała ich rozmowę na ten temat wieczorem, kiedy już poszła do łóżka. Nie jest zbyt trudno przypadkowo usłyszeć, o czym ktoś rozmawia na dole, jeśli się postawi na deskach podłogi odwróconą szklankę i całkiem przez przypadek przyłoży do niej ucho.

Usłyszała tatę, który powiedział, że Akwila w ogóle nie musi nigdzie iść.

Usłyszała mamę, która odparła, że wszystkie dziewczyny są ciekawe, jak wygląda świat, więc lepiej niech go sama zobaczy. Szczególnie że jest dziewczynką potrafiącą o siebie zadbać, z mądrą głową mocno osadzoną na ramionach. A jeśli będzie ciężko pracować, to kto wie, może pewnego dnia zostanie służącą u kogoś ważnego i zamieszka w domu z wygódką w środku.

Tato odparł, że szorowanie podłóg wszędzie wygląda tak samo.

No cóż, w takim razie po rokują to znudzi, odparła matka, i wróci do domu, a tak przy okazji, co to znaczy biegłość?

Wprawa w wykonywaniu czegoś, pomyślała Akwila. Chociaż mieli w domu stary słownik, jednak mama nigdy go nie otwierała, ponieważ widok tak wielu słów wywoływał u niej melancholię. Akwila zaś przeczytała go od deski do deski.

I w ten sposób całkiem szybko, choć zupełnie nie nagle, zawijała swe stare buty noszone przed nią przez jej wszystkie siostry w kawałek czystego materiału, by schować je do kupionej dla niej przez mamę używanej torby, która wyglądała jak zrobiona ze zniszczonej tektury lub ze sprasowanych pestek winogron połączonych woskowiną i musiała być związana sznurkiem.

Potem nastąpiły pożegnania. Trochę popłakała, a jej mama płakała bardzo, wtórował im mały Bywart, który liczył, że na pociechę otrzyma coś słodkiego. Ojciec nie płakał, ale dał jej srebrnego dolara i dość burkliwie nakazał co tydzień pisać list do domu, co jest męską odmianą płaczu. Akwila pożegnała się też z serami w mleczarni, owcami na wybiegu i nawet z kotem Szczurołowem.

A jeszcze potem wszyscy poza serami i kotem stali przy bramie i machali za nią i za panną Tyk - no tak, i poza owcami również - aż doszły do kredowobiałej dróżki prowadzącej w stronę wioski.

A jeszcze potem nie słychać już było nic poza stukaniem butów o krzemienną drogę i nieskończoną pieśnią skowronków uwijających się nad głowami. Była końcówka sierpnia, panował dziki skwar. Nowe buty cisnęły.

- Na twoim miejscu bym je zdjęła - oświadczyła panna Tyk po pewnym czasie.

Akwila usiadła na skraju drogi i wyciągnęła z torby swe stare buty. Nie naprzykrzała się pytaniem, skąd panna Tykwie, że jej nowe buty są za ciasne. Wiedźmy umieją patrzeć. Stare buty, choć musiała do nich wkładać kilka par skarpet, były o niebo wygodniejsze i łatwiej się w nich szło. Ich marsz rozpoczął się na długo przed narodzinami Akwili i znakomicie wiedziały, jak się to robi.

- Czy zobaczymy dzisiaj któregoś... z małych ludzi? – zapytała panna Tyk, kiedy ruszyły znowu w drogę.

- Nie wiem - odparła Akwila. - Miesiąc temu powiedziałam im, że odchodzę. O tej porze roku są bardzo zajęte. Ale zawsze jeden czy dwóch mnie pilnuje.

Panna Tyk natychmiast się rozejrzała.

- Niczego nie widzę. Ani nie słyszę.

- I właśnie dlatego z całą pewnością gdzieś tutaj są - potwierdziła Akwila. - Kiedy mnie pilnują, zawsze jest nieco ciszej. Ale póki pani jest ze mną, nie pokażą się. Troszkę się boją wiedźm. To nic osobistego - dodała szybko.

Panna Tyk westchnęła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin