Simth Sarah & Snell Kate - Oszukana.doc

(1741 KB) Pobierz
SARAH SMITH I KATE SNELL





 

 

 

 

Sarah Smith i Kate Snell

OSZUKANA

HISTORIA PRAWDZIWA

Przełożyła

Jolanta Sawicka


MUZA SA


Tytuł oryginału: Deceived

Projekt okładki i stron tytułowych: Krzysztof Kaczmarek

Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna

Redakcja techniczna: Krzysztof Kaczmarek

Korekta: Anna Płachta

Zdjęcie na okładce: Corbis

Kate Snell, 2007 © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2008

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana,

przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek

formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.

ISBN 978-83-7495-503-4

MUZA SA Warszawa 2008


Chodzi o radykalną zmianę umysłu, tak żeby jednostka stała się żywą marionetką - robotem w ludzkiej skórze - przy czym potworność tego procesu nie może być widoczna z zewnątrz. Celem jest stworzenie mechanizmu złożonego z ciała i krwi z nowymi przekonaniami i nowym sposobem myślenia, wprowadzonymi w zniewolone ciało. Sprowadza się to do próby stworzenia rasy niewolników, którzy, w przeciwieństwie do niewolników z dawnych czasów, na pewno się nie zbuntują, będązawsze posłuszni rozkazom, jak owady instynktom.

Edward Hunter, Brainwashing [Pranie mózgu]


Prolog

N

ieopodal Dukes Meadows z czerwonego autobusu wychodzi młoda kobieta. Jest w sportowej bluzie, dżinsach i adidasach, przez ramię ma przewieszoną zdefasonowaną skórzaną torbę, niesie reklamówkę z supermarketu; niczym się nie wyróżnia. Włosy ma ciemne, do ramion, z purpurowymi pasemkami, ale przez to jeszcze bardziej się wtapia w tło. Nazywa się Carrie Rogers, jest sprzątaczką.

Przechodzi ostrożnie przez drogę A316, po czym spiesznym krokiem wchodzi w Hartington Street. Ma napięty plan sprzątania i ważne jest, żeby się nie opóźniać. To drugie dziś miejsce pracy, kolejne czekają.

Jest ciepły, a jednocześnie rześki dzień, połowa czerwca 2003 roku; kie­dy Carrie skręca w Chiswick Quay, towarzyszą jej błękit nieba i soczysta zieleń drzew. Kieruje się do jednego z nowoczesnych domów szeregowych i wyciągnąwszy z torby pęk kluczy, sama otwiera drzwi. Zdejmuje blu­zę, aby się przygotować do pracy i nuci jakąś melodię, chwytając wia­dro z przyborami do sprzątania - są tam aerozole, butelki z mleczkami i płynami, różne ściereczki. Zauważa, że oprócz sprzątania ma też mnó­stwo prasowania.

Jeszcze przed pójściem na piętro grzebie w torbie, szukając innego kom­pletu kluczy, które zostawia na stole w jadalni, aby je mieć pod ręką. To klucze do nowego mieszkania Renaty. Jej współlokatorka zadzwoniła ja­kiś czas temu, powiedziała, że zatrzasnęła drzwi, zostawiwszy klucze w środku i poprosiła Carrie, żeby jej pożyczyła swoje. Carrie właśnie zdą­żyła wejść na górę, kiedy dzwoni jej komórka.

- Jestem na dole - mówi Renata.

7


-              Chwileczkę - odpowiada Carrie. - Już lecę. - Szybko zbiega po scho­dach i otwiera drzwi.

-              Dzień dobry, Sarah.

Wszelkie dźwięki należące do codziennego świata przestają istnieć. Na progu stoją dwaj mężczyźni i kobieta, których Carrie nigdy przedtem nie widziała. Pierwszym odruchem jest zatrzasnąć drzwi i uciekać, ale po­wstrzymuje ją widok stojącej z tyłu Renaty. Co ona tu robi z tymi ludź­mi? Carrie nic nie rozumie. Panika i chaos splatają się w jedną całość i niczym pętla uciskają jej gardło, coraz mocniej i mocniej, aż wreszcie nie jest w stanie oddychać.

Skąd znają jej imię? Z jednym wyjątkiem od lat nikt nie nazywa jej Sarah; od lat nie widziała nikogo z rodziny ani przyjaciół, nie miała też z nimi żadnego kontaktu; od lat nie była w domu; od lat nie ma normal­nego życia.

Jeden z mężczyzn opowiada coś o rządzie, o tajnych agentach. Carrie słyszy słowa, ale nie mają one dla niej żadnego sensu.

-              Musimy z panią porozmawiać - mówi nieznajomy.

Środek ciężkości Carrie przestaje istnieć. Nagle unosi się ona w powie­trzu, oderwana od samej siebie, ciało i umysł szybują samoistnie. Czuje, jak krew napływa jej do głowy. Niemożliwe, żeby się to działo naprawdę.

-              Wejdźmy do środka - mówi mężczyzna łagodnie. Bierze ją pod ra­mię i prowadzi do pierwszego pokoju, przedstawia się jako sierżant Bob Brandon.

O co chodzi? Ktoś musi to wszystko wyjaśnić. Co się dzieje do diabła? Słychać słowa Brandona: - Bardzo mi przykro, Sarah, ale ostatnie dzie­sięć lat było w zasadzie jednym wielkim kłamstwem.


Część pierwsza

PUŁAPKA

październik 1992 - marzec 1993


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Szczęśliwe dni w Blue Door

Prawie jedenaście lat wcześniej Sarah Smith, Shropshire

R

zodkiewki. To temat mojej pracy licencjackiej. Obserwuję, jak wpły­wają na ich wzrost odstępy, w jakich rosną i podlewanie. Pochylam się nad moimi młodymi flancami wysadzonymi w rządki idealnie od sie­bie oddalone, obejmując je czułym spojrzeniem i zapisuję w notatniku ich najświeższe wymiary. W rolniczym świecie nie ma miejsca na po­śpiech; uprawa wymaga cierpliwości. Ale mnie się nie spieszy. Po szklar­ni, która kształtem przypomina kopułę, poruszam się w żółwim tempie. Powietrze jest przesycone zapachem ciepłej, słodkiej ziemi, w odróżnie­niu od przenikliwego zimna panującego na zewnątrz tego kokonu. Nie mogę się już doczekać chwili, kiedy za rok skończę studia i zacznę pra­cować jako zarządca farmy gdzieś na angielskiej wsi. Może mi się uda zatrudnić w Oxfordshire, tam, gdzie byłam przez rok na praktykach. Ale przede wszystkim mam nadzieję, że ta ostatnia partia rzodkiewek da przyzwoite wyniki, to by mi pomogło dokończyć pracę licencjacką.

Rolnictwo mam we krwi. Moi rodzice przez całe życie uprawiali psze­nicę i kalafiory na Isle of Thanet w hrabstwie Kent. Przed nimi to samo robili ich rodzice i dziadkowie. Rodzina mojej matki zajmowała się upra­wą ziemi we wschodnim Kencie przez ostatnie czterysta lat. Nasze rodzin­ne gospodarstwo o powierzchni 240 hektarów dochodzi do samego Mo­rza Północnego; w tym południowo-wschodnim zakątku kraju wiatry są tak gwałtowne, że nawet drzewa iglaste rosną w zwartym szyku, tworząc jedną, wielką tarczę. Tam

11


właśnie spędziłam dzieciństwo z włosami roz­wianymi na wszystkie strony i nosem wiecznie cieknącym z powodu prze­ziębienia. Nether Hale - gospodarstwo moich rodziców - było bezpiecz­nym i pełnym miłości światem, w którym dorastałam.

Uważałam za całkiem naturalne, że muszę podtrzymać tę uświęconą tra­dycję i tak, po kilku mniej udanych próbach, znalazłam się w wyższej szko­le rolniczej Harpera Adamsa w Shropshire. Jest coś solidnego w tym impo­nującym budynku z czerwonej cegły, coś, co współgra z moim tradycyjnym systemem wartości i starannym wychowaniem. Nigdy nie byłam tak szczęś­liwa. A teraz jeszcze raz zraszam moje rzodkiewki, zamykam za sobą drzwi szklarni i wychodzę, czując się w pełni usatysfakcjonowana.

Zaczyna się mój ostatni rok studiów i nasza szóstka - cztery dziew­czyny i dwóch facetów - zdecydowała się wspólnie wynająć dom, który nazwaliśmy Blue Door z powodu masywnych pomalowanych na niebie­sko drzwi frontowych, które przydają budynkowi aury dostojeństwa po­mimo odłażącej z framug okiennych farby.

Chłopcy to John Atkinson i jego kolega Jim Cooper. Moja przyjaciółka Hannah Wilson zaproponowała, żeby do nas dołączyli w Blue Door, a po­nieważ szukali mieszkania, które mogliby wynająć wspólnie z innymi studentami, natychmiast się zgodzili. Rodzina Johna hoduje bydło w Cumbrii, a on sam mówi z silnym północnym akcentem. Podoba mi się i nic na to nie poradzę: jego poczucie humoru, serdeczność i błyskot­liwość są zaraźliwe. Hannah znam od początku studiów. Jest szczupła, ma krótkie brązowe włosy, nastroszone na czubku głowy. Jesteśmy przy­jaciółkami i mamy do siebie pełne zaufanie. Pozostałe dziewczyny to Ma­ria Hendy i Marie Gilroy. Poważnie myślimy o swojej karierze; wszyscy chcemy po uzyskaniu dyplomu zostać zarządcami farm lub zająć się mar­ketingiem żywności.

Poza tym jesteśmy zwyczajnymi studentami, hałaśliwą grupką, która lubi wypić i się zabawić. A chwilowo dręczy nas typowy studencki pro­blem: gdzie parkować samochody.

Kilka miesięcy temu rodzice pożyczyli mi samochód - jeżdżę brązowym sportowym volkswagenem, Scirocco Storm. Brzmi wspaniale, ale to sa­mochód z przeszłością, a ja jestem po prostu osobą, która jako kolejna zajmuje bardzo zniszczone miejsce kierowcy.

12


Auto należało kiedyś do ciotki, potem przeszło na mojego najstarszego brata, a jeszcze później było używane do różnych celów na naszej rodzinnej farmie. Ale ja uwiel­biam ten samochód, daje mi poczucie niezależności, a kiedy prowadzę, ustępują frustracje i zmartwienia. Na szosie czuję, że jestem wolna.

Ale tego Scirocco nie ma gdzie parkować i dotyczy to również samo­chodów moich współlokatorów. Blue Door stoi tuż przy ruchliwej, głów­nej ulicy na obrzeżach Newport, kilka kilometrów od szkoły i chociaż roz­patrywaliśmy najróżniejsze opcje, jak do tej pory nikt z nas nie trafił na odpowiednie miejsca parkingowe, gdzie nie zagrażaliby funkcjonariusze straży miejskiej, ani, co istotne, złodzieje i wandale.

Tak się składa, że do naszego miejscowego pubu, o nazwie Swan, na­leży olbrzymi parking, dwa razy większy niż sam pub i, jak się wydaje, zawsze są na nim wolne miejsca. Zastanawiam się, czy nie można by się było jakoś dogadać z właścicielem, może moglibyśmy tam zostawiać samochody. John uważa, że warto zapytać.

Swan znajduje się o zaledwie dwie minuty drogi od Blue Door. Sufity są nisko zawieszone, a dwie salki znajdujące się po obu stronach baru cia­sne, ale sprzyja to tworzeniu kameralnej, serdecznej atmosfery. Nasza szóstka - John, Hannah, Maria, Marie, Jim i ja - zasiada wokół stołu, roz­mawiamy ze znajomymi. W pubie pełno miejscowych. Newport leży na terenach rolniczych, w centrum wiejskiej wspólnoty i wiele rodzin żyją­cych w mieście ma związki z ziemią sięgające kilku pokoleń wstecz.

John podchodzi do baru, żeby zamówić następną kolejkę. Właściciel, osobnik o pogodnej, owalnej twarzy, nalewa piwa z beczki.

-              Nie byłoby przypadkiem takiej możliwości, żebyśmy parkowali na­sze samochody na pana parkingu? - pyta John.

Właściciel spogląda na niego ze znużonym wyrazem twarzy, który su­geruje, że to pytanie zadawano mu już tysiące razy.

-              Przysporzymy pubowi klienteli. Będziemy stałymi bywalcami i przy­prowadzimy naszych kumpli - John próbuje go zarazić entuzjazmem. - W zasadzie jesteśmy sąsiadami - dodaje z nadzieją w głosie, wskazu­jąc niezbyt precyzyjnie, gdzie się znajduje Blue Door.

13


-              Ile samochodów?

-              Sześć.

-              Robert! - Właściciel odwraca się i krzyczy do kolegi, który obsługu­je po drugiej stronie baru. - Jak myślisz, pozwolimy paru studentom uży­wać naszego parkingu?

W całej okazałości ukazuje nam się barman, który się wynurza z dru­giej salki. Jest szczupły, ma czarne włosy i kościstą twarz.

-              Jeżeli będą przychodzić do pubu jako stali klienci i zachęcą znajo­mych, żeby tu zaglądali, to ja nie mam nic przeciwko temu - mówi, spo­glądając w naszym kierunku.

Wydaje się, że znaleźliśmy idealne rozwiązanie naszego problemu. W końcu mamy gdzie parkować, mamy miejsce, gdzie możemy zostawiać nasze samochody, nie obawiając się, że coś im grozi.

Manchester, 3 grudnia 1992

W centrum Manchesteru wybuchają dwie bomby podłożone przez IRA: jedna w samym środku dzielnicy finansowej miasta, druga w pobliżu an­glikańskiej katedry. Jest sześćdziesięciu pięciu rannych.

Sarah, Blue Door

- Robert przyniesie jakieś jedzenie. Mówi, że coś dla nas ugotuje - oznaj­mia Hannah. Od dwóch miesięcy, czyli od kiedy parkujemy samochody pod pubem, barman, Robert Freegard, stał się znajomą postacią, częścią naszego życia. Widujemy go często albo w pubie, albo w Blue Door. W za­sadzie zawsze jest gdzieś w pobliżu.

Wiadomość dociera do mnie przez otwarte drzwi pokoju, gdzie wie­szam akurat kolejny plakat Atheny. W celach towarzyskich zbieramy się na ogół przy okazji posiłków.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin