Anne McCaffrey - Jezdzcy Smokow 10 - Renegaci z Pern.rtf

(719 KB) Pobierz
Anne McCaffrey

Anne McCaffrey

 

 

Renegaci z Pern

 

tom dziesiąty

 

Jezdzcy Smokow

 

Przekład Barbara Modzelewska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wprowadzenie

 

Kiedy rodzaj ludzki odkrył Pern, trzecią planetę słońca Rukbat w Gwiazdozbiorze Koziorożca, niewiele uwagi poświęcono Czerwonej Gwieździe, o wydłużonej orbicie - nietypowemu satelicie układu.

Osiedlając się na planecie, koloniści zbudowali swe pierwsze siedziby na południowym, bardziej gościnnym kontynencie. Potem nastąpiła katastrofa w postaci deszczu Nici - grzybopodobnych organizmów, które pożerały wszystko, z wyjątkiem kamienia i metalu. Początkowo straty były przerażające. Na szczęście Nici nie były niezniszczalne, unicestwiały je zarówno ogień, jak i woda.

Stosując wiedzę starego świata i inżynierię genetyczną, osadnicy przekształcili rodzimy gatunek tworząc zwierzęta przypominające legendarne smoki. Te olbrzymie stworzenia stały się najbardziej skuteczną bronią przeciwko Niciom. Zdolne trawić skałę zawierającą fosfor, smoki dosłownie ziały ogniem i paliły Nici w powietrzu, zanim te zdołały opaść na ziemię. Potrafiąc nie tylko fruwać, ale również teleportować się, smoki mogły szybko manewrować, unikając obrażeń w walce z Nićmi. Natomiast dzięki umiejętności telepatycznego porozumiewania się z wybranymi jeźdźcami i pomiędzy sobą nawzajem, mogły tworzyć sprawne oddziały bojowe. Bycie smoczym jeźdźcem wymagało specjalnych uzdolnień empatycznych i całkowitego poświęcenia. Dlatego smoczy jeźdźcy stali się osobnym klanem, cieszącym się wielkim szacunkiem mieszkańców Pern.

W ciągu wieków osadnicy zapomnieli o swym pochodzeniu, zajęci walką o życie z Nićmi, które opadały zawsze, ilekroć Czerwona Gwiazda zbliżyła się do Pern. Zdarzały się też długie przerwy, kiedy Nici nie niszczyły ziemi, a smoczy jeźdźcy w swoich Weyrach czekali, aż znów będą potrzebni, by chronić ludzi, którym przyrzekli opiekę.

W momencie, gdy zaczyna się nasze opowiadanie, jedna z takich przerw ma się już ku końcowi. Do następnego przejścia Czerwonej Gwiazdy zostało jeszcze dziesięć lat i niewielu zdaje sobie sprawę, co to oznacza.

Między Wartowniami i Cechami trwają niesnaski. One to zapoczątkowały łańcuch wydarzeń, w wyniku, których pojawili się renegaci z Pern.

 

 

Prolog

 

W północno - zachodniej prowincji Wysokich Rubieży ambitny mężczyzna rozpoczął właśnie serię podbojów terytorialnych, która uczyni go najpotężniejszym Lordem na całym Pern. Jego imię brzmi Fax i stanie się on legendą. Tymczasem na wzgórzach Warowni Lemos, we wschodnich górach Pernu...

 

- Jest tu znowu - powiedziała kobieta, spoglądając przez pokryte brudem okienko. - Mówiłam ci, że wróci. Teraz masz - w jej głosie brzmiała nutka oczekiwania. Nieogolony mężczyzna za stołem popatrzył na nią z niechęcią. Brzuch miał wypełniony owsianką i dopiero, co - przestał narzekać, że to żadne jedzenie dla dorosłego mężczyzny. Teraz zdecydował pójść nałowić trochę ryb.

Metalowe drzwi zostały energicznie wepchnięte do środka i zanim gospodarz zdołał wstać, pokój zapełnił się ponurymi mężczyznami, za których pasami tkwiły krótkie miecze.

- Felleck, wynosisz się! - powiedział Lord Gedenase ostrym tonem. Pięści oparte o pas, ciemny, skórzany pas jeździecki, czyniły go groźniejszym, niż był w rzeczywistości.

- Wynieść się, wyjść, Lordzie Gedenase? - zająknął się Felleck. - Właśnie wychodziłem, panie, nałowić ryb na wieczorny posiłek - głos zmienił mu się w błagalny jęk. - Nic nie mamy do jedzenia oprócz gotowanego zboża.

- Twój głód już mnie nie dotyczy - odpowiedział Lord Gedenase, rozglądając się po niechlujnej izbie umeblowanej koślawymi sprzętami. Skrzywił się, poczuwszy woń nagromadzonego tu brudu. - Cztery lata zalegasz z podatkami, pomimo hojnej pomocy mojego zarządcy, który wymienił ci spleśniałe ziarno siewne, połamane niewłaściwie używane narzędzia, nawet konia, kiedy twojemu zgniło kopyto. Teraz won! Pozbieraj swoje rzeczy i wynoś się.

Felleck był zaskoczony.

- Wynosić się?

- Wynieść się? - powtórzyła kobieta łamiącym się głosem.

- Wynocha! - Lord Gedenase odstąpił na bok i wskazał drzwi. - Macie dokładnie pół godziny na spakowanie swoich rzeczy - brwi Pana Warowni uniosły się z odrazy, kiedy znów powiódł spojrzeniem po brudnym mieszkaniu.

- Ale dokąd mamy pójść? - rozpaczliwie załkała kobieta, już zbierając garnki i patelnie.

- Gdziekolwiek chcecie - odpowiedział Lord i obracając się na pięcie, wyszedł z izby. Kiwnął na zarządcę, by nadzorował eksmisję, po czym dosiadł biegusa i odjechał.

- Ale zawsze byliśmy przynależni do Lemos - powiedział Felleck pociągając nosem i wykrzywiając twarz w żałosne miny.

- Każda warownia utrzymuje siebie i odprowadza daninę Lordowi - odpowiedział zarządca.

Rozpaczając głośno, kobieta opuściła fartuch, do którego przełożyła garnki czyniąc straszliwy rumor. Felleck dał jej kuksańca.

- Weź torby, ty głupia! - warknął gniewnie. - Idź, zwiń pościel. Ruszaj się!

Eksmisja została zakończona w ustalonym czasie. Felleck i jego kobieta odeszli uginając się pod ciężarem bagaży. Mężczyzna obejrzał się raz i zobaczył wóz, który stanął przy wejściu do opuszczonej zagrody. Zobaczył kobietę trzymającą niemowlę, starsze dziecko obok niej na koźle, starannie spakowany dobytek, silne zwierzęta pociągowe i mleczne bydlę przywiązane do burty wozu. Zaklął soczyście, popychając idącą przed nim kobietę.

W tej chwili przysiągł zemstę Lordowi Gedenase i wszystkim mieszkańcom Warowni Lemos. Jeszcze pożałują, pożałują! Już on ich wszystkich zmusi, by pożałowali.

 

Kolejne podboje Faxa kończyły się sukcesem. Uczynił się on Panem Wysokich Rubieży, Kromu, Nabolu, Keoglu, Balen, Riverband i Ruathy. Brał je w posiadanie przez małżeństwo, napad lub morderstwa. Warownie Fillek, Fort i Boli zebrały wszystkich zdolnych do walki mężczyzn. Gońcy i ogniska rozmieszczone na szczytach wzgórz mieli natychmiast przekazać wiadomość o inwazji na któreś ze sprzymierzonych terytoriów.

 

Dowell zawsze słyszał, gdy ktoś nadjeżdżał drogą do jego górskiej siedziby. Odgłos kopyt odbijał się bowiem hałaśliwym echem od ścian doliny leżącej poniżej.

- Barla, nadjeżdża posłaniec! - zawołał do swojej żony, odkładając strug, którym właśnie wygładzał deszczułkę drzewa fellisowego, przeznaczoną na krzesło dla Lorda Kale z Warowni Ruatha.

Zmarszczył brwi, gdy uszy upewniły go, że nadjeżdża więcej niż jeden jeździec. Tętent przybliżał się. Dowell wzruszył ramionami. W końcu goście pojawiali się rzadko, a Barla lubiła odwiedziny. Mimo że nigdy nie narzekała, często myślał, że postąpił egoistycznie, zabierając ją tak daleko w góry.

- Mam świeży chleb i miseczkę jagód - powiedziała, idąc do drzwi. Przynajmniej dał jej zgrabny, wygodny dom, pocieszył się Dowell, z trzema izbami wykutymi w skale na poziomie wejścia i pięcioma powyżej. Była też komora dla biegusów, dwóch zwierząt pociągowych oraz skład drewna.

Goście, dziesięciu lub więcej mężczyzn, zatrzymali ostro parskające zwierzęta na polance. Jedno spojrzenie na spocone, nie znane twarze sprawiło, że Barla wycofała się za plecy męża, marząc o tym, by jej twarz pokryta była mąką lub sadzą. Oczy przywódcy zwęziły się, a na jego twarzy pojawił się zły uśmiech.

- Ty jesteś Dowell? - dowódca nie czekając na odpowiedź zsiadł z biegusa. - Przeszukać to miejsce - rzucił przez ramię.

Dowell zacisnął pięści, żałując, że odłożył hebel, po czym poszukał lewą ręką dłoni żony.

- Jestem Dowell. A wy?

- Jestem z Warowni Ruatha. Twoim panem jest teraz Fax.

Dowell uścisnął dłoń Barli, słysząc, jak bierze gwałtownie wdech.

- Nie słyszałem o śmierci Lorda Kale, z pewnością.

- Nie ma nic pewnego na tym świecie, cieślo. - Mężczyzna podszedł do obojga, tym razem zatrzymując wzrok na Barli. Chciała ukryć twarz za ramieniem Dowella, by uciec od tych napastliwych oczu, ale przywódca bandy nagłym ruchem odciągnął ją od męża i rechocąc obrócił wokoło, aż zakręciło się jej w głowie. Potem przyciągnął Barlę do siebie. Poczuła szorstki pył na jego rękawie i spostrzegła zaschniętą krew na kołnierzu. Następnie zarośnięta, wykrzywiona twarz znalazła się blisko i zgniły odór nieświeżego oddechu uderzył ją, zanim zdążyła odwrócić głowę.

- Ja bym tego nie robił, Tragger - powiedział ktoś niskim głosem. - Znasz rozkazy Faxa, zresztą ona jest już zaorana. Na ten rok.

- Nikt się tu nie ukrywa, Tragger - powiedział inny mężczyzna, ciągnąc za sobą spłoszonego biegusa. - Są tutaj sami.

Barla została puszczona i ze zduszonym jękiem upadła ciężko na ziemię.

- Nie próbowałbym tego, cieślo - powiedział ten sam, niski głos, który przedtem ostrzegł Traggera. Przerażona Barla podniosła wzrok i ujrzała, jak Dowell rusza w stronę Traggera.

- Nie! Och, nie! - krzyknęła, zrywając się na nogi. Ci ludzie bez namysłu zabiliby Dowella. Przywarła do męża, podczas gdy Tragger dał swoim ludziom rozkaz odjazdu. Jeszcze popatrzył na nią przez zmrużone powieki, ściągając wargi w złym uśmiechu. Potem uderzył biegusa ostrogami i oddział pogalopował w dół traktu, pozostawiając Dowella i Barlę samych.

- Wszystko w porządku, Barla? - spytał Dowell, obejmując ją łagodnie.

- Nie spotkała mnie żadna krzywda, Dowellu - odpowiedziała Barla, kładąc jego dłoń na swym ciężarnym łonie. W ciszy następne słowo zabrzmiało posępnym echem: - Jeszcze.

- Fax jest Panem Warowni Ruatha? - mruknął Dowell odzyskując jasność myśli. - Lord Kale cieszył się doskonałym zdrowiem, kiedy... - pokręcił głową nie kończąc zdania. - Zamordowali go. Wiem to. Fax! Słyszałem o nim. Ożenił się nagle z Lady Gemmą. Tyle po cichu powiedzieli Harfiarze. Mówili o nim jako o człowieku pełnym ambicji i bezwzględnym...

- Czy to możliwe, aby wymordował wszystkich w Ruatha? - przeraziła się Barla. Panią? Lesse i jej braci? Zwróciła ku niemu oczy pełne grozy, twarz jej pobladła.

- Jeżeli zmasakrował tamtych w Ruatha... - zawahał się Dowell i jego palce przesunęły się po brzuchu żony - jesteś kuzynką oddaloną tylko o jedną koligację od tej linii.

- Och, Dowell, co my poczniemy? - Barla zadrżała z przerażenia o siebie, o dziecko, o Dowella i tych wszystkich, którzy zginęli nagłą śmiercią.

- To co możemy, żono. Mam dość umiejętności, byśmy się mogli osiedlić gdziekolwiek. Pójdziemy do Fillek. Do jego granic nie jest daleko. Chodź, Barla. Zjemy kolację i omówimy plan. Nie będę podlegał panu, który zabija, aby zająć miejsce należne komuś innemu.

 

Pięć Obrotów po ostatnim podboju Faxa, Fillek wciąż utrzymuje liczną armię. Najdotkliwszym problemem w żołnierskich bandach stała się nuda. Często organizowane zawody w zapasach pozwalają zachować formę i dostarczają rozrywki.

 

W momencie, kiedy głowa mężczyzny złowrogo trzasnęła o bruk, Dushik otrzeźwiał. Moment później klęczał już obok ciała, nerwowo starając się namacać puls w żyle szyjnej.

- Ja nie chciałem! Przysięgam, że nie chciałem zrobić mu krzywdy! - krzyknął spoglądając po zgromadzonych wokół mężczyznach o stężałych twarzach. Czyż to nie oni go podjudzali? Czy nie zakładali się, kto wygra? Sami wciskali mu do ręki bukłaki wina...

Rosły zarządca Zgromadzenia utorował sobie łokciami przejście.

- Nie żyje?

Dushik wstał czując, jak żółć podchodzi mu do gardła. Mógł tylko przytaknąć. To trzeci raz, kołatało mu się w otępiałej od wina głowie.

- To już po raz trzeci, Dushiku - powiedział zarządca, marszcząc brwi. - Wystarczająco często cię ostrzegano.

- Wypiłem za dużo wina. - Dushik rozpaczliwie próbował zebrać argumenty. To, co się stało, oznaczało, że odbiorą mu prawo do pobytu w Warowni, jego pryczę i pracę, do której był przyuczony. Trzy bójki zakończone śmiercią znaczyły również, że nie ma szans, by przyjęto go do jakiejś innej Warowni. Zostanie wygnany... Jeszcze raz spróbował obrony, patrząc na tych stojących wokół, którzy go podjudzali, zakładali się o jego siłę. - To oni, oni mnie zmusili.

Nagle przez tłum przepchnął się sam Lord Oferel.

- No, co to jest? - popatrzył na Dushika i na nieruchome ciało na bruku. - Znowu ty, Dushiku? Ten człowiek nie żyje? A więc ruszaj, Dushiku. Ta Warownia jest dla ciebie zamknięta. Wszystkie inne również. Zarządco! Wypłać mu żołd i odprowadź go do granicy Wysokich Grani. Niech Fax zatrudnia takich jak on! - Oferel skrzywił się z pogardą. - Posprzątać tu! - obrócił się na pięcie i krąg mężczyzn rozstąpił się bez słowa.

- On mnie nie wysłuchał! - krzyknął Dushik do zarządcy.

- Trzech ludzi, martwych dlatego, że nie umiesz powstrzymać się od ciosu, Dushiku, to o jednego za dużo. Słyszałeś Lorda Oferela.

Trzech rosłych żołnierzy otoczyło Dushika. Został poprowadzony do baraków. Pozwolono mu pozbierać rzeczy, a potem zamknięto na noc w małej komórce stojącej za zagrodami dla bydła. Wczesnym rankiem odprowadzono go do granicy. Tam zarządca wręczył mu miecz, nóż oraz woreczek jedzenia na drogę. Zostawił go ze słowami: “Nie wracaj do Fillek, Dushik”.

 

Po upływie Siedmiu Obrotów pogodzono się z uzurpacją Faxa. On jednak dalej jest pełen ambicji i trzeba przyznać, że pod jego twardą ręką wszystkim Warowniom, z wyjątkiem Ruathy, powodzi się dobrze. Jest możliwe, że wkrótce Fax zacznie patrzeć na Wschód, na szerokie, żyzne pola i kopalnie Telgaru. Na razie Fax zaczął pozbywać się ze swoich Warowni Harfiarzy, używając najbardziej błahych pretekstów. Tymczasem w warowni Ista młody człowiek postanawia przeciwstawić się władzy rodzicielskiej.

 

- Nie obchodzi mnie, że wszyscy członkowie rodziny byli szczęśliwi na Wyspie Wysokich Palisad przez wszystkie pokolenia od czasów Pierwszego Zapisu. Chcę wiedzieć, jak wygląda ląd stały! - ostatnim słowom Torica towarzyszyły dobitne uderzenia pięścią w blat długiego kuchennego stołu. Jego ojciec, Mistrz Cechu Rybaków, spoglądał na syna w niemym zdumieniu, które stopniowo zamieniało się w złość, ponieważ syn otwarcie, na oczach młodszych dzieci i czterech terminatorów, sprzeciwił się jego woli. - Pern składa się przecież z czegoś więcej niż tylko tej wyspy i Isty!

- I jeśli wolno spytać - powiedział ojciec, podnosząc dłoń, by powstrzymać żonę od wtrącenia się do dyskusji. - Jak zamierzasz się utrzymywać, będąc daleko stąd?

- Nie wiem, ojcze, i nie dbam o to, ale nie obawiaj się, nie przyniosę ci wstydu. Cały Kontynent przede mną, zobaczę, do czego jestem zdolny. Proszę cię tylko o odznakę czeladniczą, zgodnie z tym, co należne. Nie dasz jej, i tak odpłynę najbliższym statkiem.

- Więc odpłyń nim, Toricu - surowym głosem uciął ojciec. Toric skierował się do drzwi Warowni, po drodze zabierając z kołka ciepłe ubranie.

- Odejdź - ryknął za nim ojciec. - Nie będziesz miał Warowni ani Cechu, wszyscy się od ciebie odwrócą. Każę Harfiarzom to ogłosić.

Toric trzasnął drzwiami tak mocno, że zamek odskoczył i te znowu się rozwarły skrzypiąc zawiasami.

Ludzie przy stole siedzieli porażeni niespodziewanym zajściem pod koniec męczącego dnia. Mistrz rybacki wsłuchiwał się w cichnący odgłos butów na zewnętrznym, kamiennym tarasie. Potem usiadł znowu. Patrząc ponad stołem na swego najstarszego syna, który zamarł z otwartymi ustami, powiedział napiętym głosem:

- Ten zawias trzeba naoliwić, Brevene. Zrób to po posiłku.

Jego żona nie była w stanie stłumić głośnego szlochu, ale nie zwracał na to uwagi. Nigdy więcej już nie wspomniał imienia Torica, nawet wtedy, gdy pięcioro z dziewięciorga jego dzieci poszło w ślady brata, nieodwołalnie odchodząc z Wyspy Wysokich Palisad.

 

Warownia Keroon, zima, dwa Obroty później...

 

- Ona ma lepkie dłonie, mówiłam ci to wielokrotnie, mężu. Nigdy więcej nie będzie pracować w tej Warowni.

- Ale to jest zima, żono.

- Keita powinna była o tym pamiętać, zanim ściągnęła cały bochenek chleba. Co ona myśli? Ze jesteśmy głupi? Dostatecznie bogaci, by wypychać jej brzuch większą ilością jadła, niż potrzebuje do pracy? Ma się wynieść dzisiaj. Od tej chwili jest bezdomna. I nie dostanie listu polecającego od Greystonów, nawet jeśli znajdzie głupca, który zechciałby przyjąć do roboty taką złodziejkę.

 

W Keroonie, przy pierwszym wysokim wiosennym przypływie w Ósmy Obrót po wystąpieniu Faxa, zawija do bezpiecznego portu statek z porwanym żaglem, linami, złamanym dziobem i kilkoma osobami z załogi, przysięgającymi znaleźć sobie bezpieczniejsze zajęcie. Tylko starszy marynarz wie, że nie może liczyć na żadne zatrudnienie.

- Słuchaj, Brave, dodałem trochę grosza do tego, co ci się należy, ale mężczyzna bez stopy nie nadaje się na reje ani do sieci i taka jest prawda. Prosiłem swego brata, który jest zarządcą portu, aby upewnił się, że wyzdrowiejesz. Pomów z nim, zobacz, jakie prace są dostępne w portowej Warowni. Zawsze miałeś zręczne palce. Napisałem o tobie kilka dobrych słów w tym liście polecającym. Każdy Lord będzie wiedział, że jesteś uczciwym człowiekiem, którego wypadek pozbawił pracy. Znajdziesz sobie miejsce. Przykro mi wysadzać cię na brzeg, naprawdę przykro, Brave.

- Ale czynicie to, panie, mimo wszystko.

- No, bez goryczy, Rybaku. Robię dla ciebie, co mogę. To ciężka praca dla zdrowego chłopa, co dopiero mówić dla...

- Powiedz, Mistrzu Rybaku, powiedz to. Co dopiero mówić o kalece.

- Wolałbym, abyś nie był taki zgorzkniały.

- Zostaw mnie więc, panie, wracaj do swoich ludzi! Stracisz przypływ, jak będziesz za długo zwlekać.

 

Przez całe lato pogłoski o nadchodzących Niciach są coraz częstsze. Ktoś sugeruje, że to samotny Weyr Benden je rozpowszechnia, ale inni wyśmiewają ten pomysł. Smoczy jeźdźcy nigdy nie pokazują się poza obrębem starej góry. A jednak temat powrotu Nici zaczyna dominować we wszystkich rozmowach.

Ponieważ zbiory w Południowym Bollu były tego roku szczególnie obfite, Lady Marella i jej rządca ciągle przebywali na polach i w sadach, nadzorując zbieraczy.

- Musimy być oszczędni - powtarzała pani Marella, poganiając zbieraczy, by nie odpoczywali, pomimo gorąca dłużącego się dnia. - Lord Sangel oczekuje uczciwego dnia pracy za marki, które wam płaci!

- Ano, mądrze czyni, że zbiera ile może, dokąd niebo jest czyste - zauważył jeden z robotników.

- Posłuchaj, nie chcę tego typu uwag tutaj...

- Denol, Lady Marello - mężczyzna przedstawił się grzecznie. - I uspokoiłoby się trochę, gdybyś mogła, pani, zapewnić nas, że te opowiadania to bujdy.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała jak najbardziej przekonywająco. - Lord Sangel zbadał te sprawy dokładnie, możecie spać spokojnie, bo Nici nie powrócą.

- Lord Sangel jest dobrym, opatrznościowym człowiekiem, Lady Marello. Ulżyło mi. Proszę o wybaczenie, że o tym wspominam, ale jakby ktoś, na przykład dzieci, mogły donosić nam puste worki, i gdyby wózek mógł przejeżdżać między bruzdami, żeby odbierać pełne, moglibyśmy iść szybciej wzdłuż rzędu.

- Słuchaj, Denol... - zaczął rządca z irytacją.

- Nie, to nie jest zły pomysł - odrzekła Lady Marella, patrząc na pracujących. - Tylko te dzieci, które skończyły dziesięć obrotów - postanowiła - bo młodsze muszą zostać u Harfiarza i uczyć się Tradycji.

- Doceniamy, że mają taką możliwość, Lady Marello - powiedział Denol. - Przenoszenie się z miejsca na miejsce, tak jak my to czynimy, nie sprzyja nauce. Dlatego Tradycja znaczy dla mnie tak wiele, pani. To jest kręgosłup naszego świata.

Napełnił worek, ukłonił się z szacunkiem, po czym pobiegł wzdłuż rzędu, by wziąć pusty. W parę sekund był już z powrotem i znów zbierał owoce pracując jak maszyna.

Lady Marella poszła dalej, zwracając uwagę, jak często zbieracze muszą przerywać pracę. Rządca szedł za nią. Kiedy odeszli na odległość, z której nikt nie mógł ich usłyszeć, obróciła się ku niemu.

- Wprowadź zmiany od jutra. To przyśpieszy prace. I dołóż temu człowiekowi markę więcej za jego radę.

Rządca przyglądał się Denolowi przez całe zbiory, cokolwiek urażony, że to nie jemu przyszedł do głowy ten pomysł. Ale nigdy nie przyłapał zbieracza na próżnowaniu. Denol miał wpisane więcej worków niż każdy inny zbieracz. Rządca musiał w końcu przyznać, że ten człowiek jest doskonałym pracownikiem. Kiedy zbiory skończono, Denol zwrócił się do rządcy:

- Jeśli moja praca była dobra, rządco, czy jest możliwe, abym wraz z rodziną pozostał tu na zimę? Dużo jeszcze pozostaje do zrobienia, przycinanie gałązek, przygotowanie ziemi na wiosnę.

- Ale jesteś zbieraczem - rządca nie krył zaskoczenia. - Będziesz potrzebny w Ruatha.

- O, ja już tam nie wrócę, nie ma mowy, rządco - powiedział Denol, robiąc niechętną minę. - Ruatha nie jest dobrym miejscem, odkąd Lord Fax wziął ją sobie.

- Jest jeszcze Keroon...

- Tak jest, a nowy lord jest dobrym panem, ale ja chcę się osiedlić - popatrzył w niebo. - Wiem, co pani powiedziała, rządco, żebyśmy nie przejmowali się plotkami, ale ja już nie mogę wyrzucić tego z głowy. A do tego jeszcze te moje maluchy przychodzą do domu od Harfiarzy i przypominają mi, co może się dziać, jak Nici spadną.

Rządca skrzywił się.

- Ballady Harfiarzy służą do uczenia dzieci ich powinności wobec Cechu i Warowni...

- I Weyru - dokończył Denol. - One zrobią mądrze, te moje maluchy, rządco, ucząc się rzemiosła, bez wałęsania się tam, gdzie Nici mogą spaść z nieba i pożreć je, jakby nie były niczym lepszym od dojrzałego owocu.

Rządca poczuł, jak w dół pleców przechodzi mu dreszcz.

- Czekaj no, słyszałeś, że Lady Marella kazała ci przestać z tymi plotkami!

- Proszę, rządco, porozmawiajcie z panią o mnie, dobrze? - Donell wsunął markę w dłoń rządcy, patrząc jednocześnie błagalnie. - Wiecie, że dobrze pracuję. Tak samo moja żona i najstarszy syn. Pracowalibyśmy jeszcze lepiej, by zostać w takiej dobrej Warowni, najlepszej po tej stronie świata.

- No cóż, nie przypuszczam, żeby czemuś zaszkodziło wasze pozostanie tutaj na zimę... Pod warunkiem - rządca ostrzegawczo podniósł palec - że będziecie dobrze pracować i nie okażecie braku szacunku.

 

Pod jesień dziewiątego Obrotu pogłoski rozniosły się już na dobre. O Niciach szepcze się na Zgromadzeniach, drogach, w piwnicach winnych, po kuchniach i strychach. Jedno po drugim nadchodzą nieszczęścia. Zbiory są niewytłumaczalnie słabe w porównaniu z obfitością poprzedniego Obrotu, Keroon doświadczyła straszna susza, Navat powódź, a kopalnie w Telgarze zapadły się. Pesymiści są pewni, że to wszystko, to tylko początek jakiejś potwornej katastrofy...

 

- Nastąpi Przejście? - Ketvin najpierw zagapił się na przewoźnika, a potem zmarszczył brwi. - Powiedzieli nam, że Nici już nigdy nie nadejdą. Nie wierzę ci. - Znał Borgalda jako praktycznego człowieka, martwiącego się dotąd tylko o swoje zwierzęta pociągowe, woły o wielkich rogach.

- I ja nie chcę w to wierzyć - odpowiedział Borgald z żałością, patrząc na szereg wozów podążających do Warowni Telgar. - Ale skoro tak wielu ludzi jest o tym przekonanych, trzeba podjąć środki ostrożności.

- Ostrożności? - powtórzył Ketvin, rzucając Borgaldowi zdumione spojrzenie. - Jakie środki ostrożności można podjąć przeciwko Niciom? Czy ty wiesz, co Nici potrafią? Spaść na człowieka z czystego nieba i zjeść go wraz z butami. Największą sztukę bydła zje to tak szybko, jak ty mógłbyś strzelić z palców. Jeśli spadnie na koniec najpiękniejszego pola pszenicy, przetoczy się przez nie, nie zostawiając nawet ździebełka słomy! - Ketvin wzdrygnął się. Sam siebie przestraszył tym starym opowiadaniem Harfiarzy o straszliwych Niciach.

- Tak jak mówię, podjąłbym środki ostrożności - burknął Borgald. - Tabor Armholdów służy Warowniom od czasu pierwszego Przejścia i Nici nigdy nie powstrzymały moich przodków. Nie powstrzymają i mnie.

- Ale... Nici zabijają... - Ketvin zaczął drżeć na samą myśl o powrocie Nici na niebo Pern.

- Tylko jeśli dotkną, a żaden głupiec nie zostaje na zewnątrz w czasie opadu.

- Je drewno i ciało, i wszystko, co nie jest z kamienia albo metalu... Nie, to nie może być prawda. Za długo jesteś na szlaku, Borgaldzie, by słuchać takich głupot. I ja też nie jestem zachwycony, kiedy opowiadasz mi takie głodne kawałki.

- Żadne głodne kawałki! - odpowiedział gniewnie Borgald. - Zobaczysz. Dalej będę woził twoje dostawy z Keroonu i... z moimi środkami ostrożności będę bezpieczny. Obiję wozy blachą i będę trzymał zwierzęta w jaskiniach. Nici nie zniszczą ani ludzi, ani zwierząt z taboru Armholdów.

Ketvin wstrząsnął się, jakby poczuł na karku parzącą ranę od Nici.

- Wy z Warowni - dodał Borgald tonem dobrodusznej nagany - macie za dobrze. Grube mury i głębokie przejścia - wskazał wielką bramę Warowni Telgar - czynią was mięczakami łatwymi do zastraszenia.

- Kto jest zastraszony? - Ketvin wyprostował się. - Ale nie będziesz miał gdzie się schować, jak Nici zastaną cię na otwartym polu.

- Są górskie drogi, którymi można jechać. Dłuższe, rozumie się, ale nigdy niezbyt oddalone od jaskiń. Ale... - Borgald potarł podbródek - to podniesie koszty przewozu. Więcej czasu, zmiana postojów, koszty przeróbki wozów, sporo się tego...

- Podniesie koszty przewozu? - Ketvin wybuchnął śmiechem. - To o to w tym wszystkim chodziło, przyjacielu! Oczywiście, że trzeba, żebyś podniósł ceny przy tych wszystkich pogłoskach o powrocie Nici - klepnął Borgalda przyjaźnie. - Założę się, że to żadna przerwa. Nici odeszły na dobre.

Borgald uniósł swoją wielką pięść.

- Dobra. Zawsze wiedziałem, że masz w sobie bitrańską krew.

- Hej tam, Borgaldzie. Miałeś dobrą podróż? - przerwał im donośny głos. - Przywiozłeś mi towar? Tutaj, Ketvinie, prowadź przewoźnika Borgalda do izby. Gdzie są twoje maniery, człowieku?

- Borgaldzie, zamienię się z tobą - mruknął Ketvin.

 

Wiosną następnego Obrotu Fax ginie w pojedynku z rąk F'lara, jeźdźca spiżowego Mnementha z Weyru Benden poszukującego kobiety mogącej zostać Władczynią Weyru. Lordowie, mimo iż wzdychają z ulgą po śmierci tyrana, czują się niepewnie w związku z ponownym pojawieniem się smoczych jeźdźców. Bo chociaż pogłoski o Niciach przycichły przez zimę, Poszukiwanie przypominało ludziom o wszystkim, co kiedyś zawdzięczali smoczym jeźdźcom. U niektórych śmierć Faxa i naznaczenie nowej Władczyni obudziły stare tęsknoty...

- I nie przemyślisz tego, Perchar? - Lord Vincent zadał pytanie z naciskiem, zaskoczony, prawie rozwścieczony ciągłymi odmowami artysty. Vincent dobrze wiedział, że ten mężczyzna jest absolutnym geniuszem pędzla i farby. Perchar wiernie odrestaurował wyblakłe malowidła ścienne i wykonał doskonałe portrety wszystkich członków rodziny, ale były granice tego, czego mógł z czystym sumieniem się podjąć.

- Myślałem, że warunki nowego kontraktu są raczej hojne. - Vincent pozwolił rozczarowaniu przerodzić się w poirytowanie.

- Doprawdy, byłeś istotnie skrajnie hojny - odpowiedział Perchar z żałobnym uśmiechem, który jedna z córek Vincenta uważała za ujmujący, a który w tej chwili mocno denerwował Lorda. - Nie mam zastrzeżeń do kontraktu ani nie chcę targować się o drobiazgi, Lordzie Vince...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin