Rozdział 2- Szkoła.docx

(21 KB) Pobierz

Rozdział 2

 

              Dzień szkolny nie był dla mnie fajnie spędzonym czasem ze znajomymi… Na początku, kiedy wyprowadziłam się ze Stuart było jeszcze okay. Byłam nowa, ale znalazło się kilku ludzi, którzy byli mną „zainteresowani”. Doradzali mi w różnych kwestiach, czasem odwiedzali

i nawet się dogadywaliśmy na przerwach. Znalazłam sobie chłopaka, dla niego nasz związek znaczył coś innego niż dla mnie… Ja traktowałam go jak świetnego przyjaciela i po prostu jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy ze sobą chodzić… On wyobrażał sobie, że kiedyś będę jego żoną, że kupimy domek na Mauriti, skąd pochodzi i że będziemy żyć w dużym domku, a w naszym garażu będzie spoczywało czerwone Porsche… tak… Zakochał się we mnie bezgranicznie! Oszalał na moim punkcie… To było straszne! Czułam się prześladowana, wyrzucałam wszystkie bukiety, czekoladki

i kartki, jakie od niego otrzymałam. Był baaardzo lubianym i super przystojnym chłopcem w szkole, każda dziewczyna naszego liceum Cassie Stage patrzyła na mnie wilkiem, kiedy byliśmy razem. Nie zniosłam tego. Rzuciłam go… I nigdy nie zapomnę tego momentu…

 

- Nick, poczekaj chwilę, musimy porozmawiać- szepnęłam.

Było mi go żal, że pierwszy raz jest osoba, która mnie tak bardzo kocha, a ja go opuszczałam, ale nie miałam wyboru. Kiedy w grę wchodziły nocne męczarnie, koszmary, zwidy itp. Wolałam własne zdrowie i dobre samopoczucie, które pewnie i tak raczej nigdy nie nastąpi…

-Tak, ukochana- wyszeptał muskając ustami moje ucho i policzek.

Zadrżałam, przecierając wierzchem dłoni, mokre czoło.

Staliśmy sami pośrodku sali gimnastycznej, wszyscy po wuefie opuścili to pomieszczenie i poszli do przebieralni, ale ja musiałam to zrobić.

Pobiegł do kosza i z nie byle jaką zręcznością trafił…

Potem usłyszałam głuchy huk, spadającej piłki, która uderzyła o drewniany parkiet.

Spojrzałam na jego twarz… Najpierw czekoladowe oczy, miedziane, zmierzwione włosy i ciemna brzoskwiniowa cera. Moja alabastrowa karnacja była, jakby z odrębnej planety w porównaniu z jego umięśnioną, ciemną klatą. Jeszcze raz na niego spojrzałam i postanowiłam zapamiętać go z uśmiechem na buzi.

Otrząsnęłam się, zaczęłam międlić skrawek koszulki, głośno westchnęłam

i przemówiłam:

-Posłuchaj, wiem, że to będzie trudne… Doceniam to jak jesteś mi wierny

i oddany, jesteś najlepszym facetem jakiego poznałam…- urwałam patrząc jak z jego twarzy odpływa krew, wiedział co zaraz usłyszy- pomimo tego, iż informowałam cię, że twe zachowanie trochę mnie męczy, nie słuchałeś mnie… Dlatego nie mogę dać ci już czwartej szansy, bo jak to się mówi… Do trzech razy sztuka, a ty… hmmm… nie pasujemy do siebie… jesteśmy inni… eee…- jąkałam się, chociaż całą tę przemowę pisałam do północy, zastanawiając się nad właściwym doborem słów, ale kiedy doszło co do czego, straciłam wenę i zupełnie zapomniałam co jeszcze miałam istotnego dodać.

-Zrywasz ze mną?- zapytał retorycznie, bo dobrze znał już odpowiedź.

-Ale wiedz, że byłeś dla mnie najlepszą osobą jaką znałam, znaczy znam

i mam nadzieję, że zostaniesz moim przyjacielem?- dobrze wiedziałam, że odpowie nie i mnie znienawidzi, ale co w takim razie miałam powiedzieć?

Nie zauważyliśmy tego, ale w drzwiach wejściowych stałą już grupka uczniów i przyglądała się tej scenie z niedowierzaniem.

-Czy mogę chociaż ostatni raz cię pocałować, Amber?

-Nie wiem czy to dobry pomysł, ale…- spojrzałam na jego smutne, szklane oczy, w których wymalowana była rozpacz, gniew i smutek- dobrze.

Podszedł objął mnie mocno w talii i przyciągnął do siebie pewnym ruchem.

Całował świetnie i na zawsze to zapamiętam, po trzech minutach odepchnęłam go od siebie i wydusiłam:

-Cześć- w tej chwili tylko na to było mnie stać.

-Kocham cię…

-Wiem- wymówiłam i czym prędzej zniknęłam mu z widoku.

I od tego momentu było źle…

Wszyscy mnie znienawidzili, że zepsułam mu życie, złamałam serce, zmusiłam do odejścia ze szkoły… Po wysłuchiwaniu w tego wszystkiego non stop, zaczęłam w to wierzyć i w końcu przyznałam się do winy nie próbując już walczyć o swój honor, byłam bezsilna. Bolało też to, że na czele „złej bandy” stała moja dotychczasowa przyjaciółka, Alyss. Zawsze kochała Nick’a i mi go zazdrościła, to właśnie była jej zemsta.

 

Do liceum, kilka tygodni po odejściu Nick’a ze szkoły, przyszła do nas nowa dziewczyna, Avone. Była olśniewająco ładna. Miała złociste, blond loki. Jasne niebieskie oczy, a jej migdałowa cera była… nieskazitelna.  Wiedziałam, że zapewnie trafi do grupki A, w której znajdowała się, także Alyss, James, Craig i Alexis. Ale ona wypatrzyłam mnie i od razu powiedziała, że natrafiła na swoją bratnią duszę. To był dla mnie szok. Ktoś t a k i zainteresował się wyrzutkiem społecznym ( ja ) powoli tracąc swój potencjalny status w grupie. I tak właśnie stała się moją przyjaciółką. Byłyśmy tak inne, ( mówię tak o każdym, ponieważ nie znalazłam jeszcze osoby, która by do mnie pasowała jak kawałki puzzli. I szczerze wątpię, żebym kiedykolwiek kogoś takiego poznała. To się nie zdarza) ale pojednała nas zgoda i poglądy na temat różnic, co wydało mi się niesamowicie idiotyczne. Ale tak, mogę powiedzieć, że Avone to moja przyjaciółka.

 

-Avone, przyjdź dziś do mnie, przecież musimy zrobić ten przeklęty plakat o ssakach- westchnęłam głęboko, pocierając ręką o rękę, aby się rozgrzać.

-Tak, tak… Mama znów w „sanatorium”?- dodała to robiąc palcami specyficzny znak oznaczający, że to niby sanatorium. Nazywany przez nas „króliczki”.

-No, jak zwykle… Ja skoczę do naszej biblioteki, ale to jutro. Dzisiaj zrobimy sobie party, mam ochotę się rozerwać- zdziwiłam się, że to powiedziałam.

-Oooooh my God, nareszcie jakaś zmiana. Widzę, że dobrze na ciebie wpływam- zatrzasnęła białą szafkę i odkręciła się do mnie przodem.

-Tak… chyba tak. Nie masz się co martwić o Minnie, dziś musi się wcześnie położyć…- skłamałam.

-Oj, nie umiesz kłamać- pokręciła mi wskazującym palcem, przed głową.- Co z nią zrobisz?- nie przepadała za dziećmi i męczyło ją to, że MinnieAnne troszkę nam przeszkadza.

-Położę ją wcześniej spać, serio. Jej wystarczy paczka chipsów i nocny maraton My sweet sixteen. Same powtórki…

-Dobra, niech ci będzie- uśmiechnęła się przelotnie dodając- to do zobaczenia na biologii, pa pa- wymówiła i odeszła, krokiem modelki, bo na nią się naprawdę nadawała.

Cóż, pozostało mi zadawać sobie pytanie, dlaczego mnie wybrała?

 

Kiedy byłam już w domu, pierwsze czym się zajęłam było sprzątanie. MinnieAnne odrobiła posłusznie lekcje i wysprzątała całe pierwsze piętro, za co byłam jej dozgonnie wdzięczna. Następnie przeszłam do salonu, bawialni i pokoju dziennego w jednym. Ustawiłam Dwie błękitne puffy obok siebie na granatowym, wzorzystym dywaniku, włączyłam telewizor na Mtv i pogasiłam wszystkie światła, aby dodać atmosferze miłego nastroju. Na etażerkach, szafkach i szklanym stoliczku przed telewizją ustawiłam kolorowe świece w barwnych świecznikach od cioci z Francji. Światła pozapalałam tylko w gablotach z pamiątkami i ceramiką mamy. Następnie ustawiłam stół w jadalni w poprzek i położyłam na nim miski z chipsami, chrupkami, owocami, a na samym środku świeże truskawki z ciepłą czekoladą. Długo zastanawiałam się czy wziąć wino, ale w końcu zdecydowałam się na brzoskwiniowego szampana, mało alkoholowego.

Kiedy Minnie zobaczyła to wszystko, pozwoliłam skosztować jej każdego po jednym (oprócz szampana oczywiście). Zadowolona udała się do swojego pokoju, pouczona, że o dwudziestej czwartej ma iść lulu.

Kiedy wszystko było już gotowe rzuciłam się na puff’a i zamknęłam oczy.

Widziałam mamę… Uśmiechała się do mnie, starała się pocieszyć, mówiła, że wszystko będzie dobrze, nie mając pojęcia co się właściwie stało. Przytuliła mnie… Takiej mamy potrzebowałam, która mnie wesprze i się mną zajmie… tak…

Z zamyślenia wyrwał mnie denerwujący dźwięk telefonu.

-Tak, słucham?

-Cześć, skarbie to ja mamcia- wykrzyczała do telefonu.

W tle dało się wychwycić oddźwięki mocnej muzyki w stylu Club Dance.

-Hmmm…- miałam ochotę powiedzieć, że jest źle, że mi jej brakuje, żeby rzuciła to co robi i aby ze mną została i mi pomogła. Nie radziłam sobie- dobrze, dziś posprzątałam cały dom, a jutro przyjdzie Joan z zakupami i jeszcze trochę wyczyści- wspomniałam o naszej gosposi, która przychodziła raz w tygodniu.

-Świetnie, a jak z Minnie?

-Też dobrze…- spróbowałam nowej taktyki- baaardzo za tobą tęskni

i trochę jej przykro, że cały czas tak wyjeżdżasz… 

-Amy, już to przerabiałyśmy, mówiłam, że jest mi potrzebna pomoc dlatego musiałam tu wyjechać, wrócę za tydzień…- użyła przezwiska, którym tylko ona mnie nazywa.

-Mam cię dosyć! Dobrze, wiem, że jesteś teraz na jakiejś… dyskotece dla idiotów i wcale nas nie kochasz, nic nie rozumiesz! Myślisz, że jestem taka głupia i tego nie wiem? Sądzisz, że nie słyszę teraz muzyki, zza twoich pleców? Potrzebujemy cię, wszystko jest na mojej głowie! Minnie, dom, a co  z moim własnym życiem! Daję ci ostatnią szansę!- bez zahamowań rzuciłam słuchawkę, wkładając go powrotem. Aparat zabrzęczał i znów podniosłam słuchawkę.

-Co znowu? Jest ci przykro? Czas na skruchę? Moje słowa cię olśniły? Mów!

Poczułam się trochę nieswojo krzycząc na mamę, która zawsze mnie tak kochała… Aż do śmierci ojca… Chciałam krzyczeć! Dlaczego zginąłeś? Dlaczego mi to zrobiłeś? Nic nie zostało wyjaśnione, mówiono nawet, że popełnił samobójstwo.

-Amber, uspokój się… To ja Avone Stanley! Powtarzaj za mną: wdech i wydech, wdech i wydech i tak dalej.

Zaczerpnęłam głośno powietrza i omal się nim nie zachłysnęłam.

-Tak?

-Wiem, że będziesz na mnie zła, ale dziś nie przyjdę… Zróbmy to jutro, przecież i tak dopiero jutro idziesz po książki do biblioteki…

-Ale przecież dzisiaj miało być party? Pidżama party? Coś ci to mówi?- było poirytowana do granic możliwości… Wszyscy mnie zostawiają.

-No tak, ale to bez sensu. Jutro zrobimy plakat i będzie spoko, loco…- zapewniła.

-Andy, prawda?- zapytałam o chłopaka.

-No dobrze, masz rację… o niego chodzi… Ale on właśnie dziś przyjechał, był w Californii z rodzicami… proszę nie złość się- ciągle urywała.

Pewnie gdybym kogoś miała też by tak było, dlatego nie mogę jej tego bronić.

-Dobrze, przepraszam. Mama mnie zdenerwowała… Chodzi tylko o to, że wszystko już przygotowałam…- zasmuciłam się- ale nie bronię ci… rozumiem, baw się dobrze, do jutra.

Skończyło się na tym, że razem z Minnie wszystko zjadłyśmy…

 

Następnego dnia po szkole wyruszyłam do biblioteki. Przemierzając stary budynek renowacyjny, pochodzący jeszcze z czasów wojny secesyjnej poczułam dreszczyk satysfakcji, że moja corvetta z06 jest chyba najlepszym samochodem w szkole. Jej lakier był jeszcze nienaruszony, a szybkość… o matko.

Budynek biblioteki porośnięty był ciemnym bluszczem. Stare, kamienne cegły ustawione w rządku, dodawały gmachowi powagi i jakby starodawnej potęgi. W wejściu zastałam Jenny, młodą dziewczynę, dorabiającą w bibliotece! Tak to było dziwne… Stała za mahoniową ladą. Jej Ray Bany na nosie, zsunęły się i wtedy mnie zauważyła. Miała długie mysie włosy spięte w kucyk. Ubrana w czarne rurki i malinowy sweterek, wyglądała dosyć przyjemnie i sympatycznie.

Jeden niesforny loczek wpadł mi na twarz, więc gwałtownie zamachnęłam twarzą, uderzając przy tym ręką o blat. Na moje nieszczęście leżał na nim stos papierów. Wszystkie upadły na kamienną podłogę. Czym prędzej rzuciłam się, by pozbierać karty. Jenny ukrywała zdenerwowanie i z uśmiechem przylepionym do twarzy, pomogła mi.

Po pięciu minutach, kiedy już naprawiłyśmy chaos. Powiedziałam, że szukam informacji na temat ssaków. Najbardziej i interesowały mnie jelenie, sarny i łosie. Leśne rogacze. No może oprócz łosi…

Po lewej stronie znajdowała się ogromna sala pełna szaf i regałów z pismami, filmami i książkami. Po prawej było wejście do sali informatycznej, gdzie można było sprawdzić… hm…. Nazwijmy to kafejką internetową…

Poprowadziła mnie do książek. Najpierw sprawdzając w starym komputerze, gdzie znajdziemy potrzebne informacje.

Sufit był tu położony bardzo wysoko. W pomieszczeniu pachniało słodkim zapachem, strych ksiąg i ich spróchniałych okładek. Podłoga wyłożona była szarym dywanem. Pozwalało to zachować grobową ciszę. Gdzieniegdzie siedzieli ludzie i czytali gazety, czy przepisywali fragmenty pisemek

-Będziesz wypożyczać czy tylko czytać?

-Raczej wypożyczać- uśmiechnęłam się sztucznie.

Musnęła moją dłoń i wtedy przeleciał przeze mnie duuuży fragment jej życiorysu.

Nigdy nie czytałam nikomu w myślach! Jeżeli jednak ktoś miał bardzo słabą siłę woli, był naiwny i ludzie łatwo nimi manipulowali, ich umysły były dla mnie szeroko otwarte. Zdarzyło się to dopiero drugi raz. Pierwsza była Alyss. Wtedy poznałam jej prawdziwe myśli na temat mnie i Nick’a.

Teraz Jenny, bibliotekarka.

Ojciec bił ją i matkę w dzieciństwie… Mama umarła, ona trafiła do domu dziecka. Następnie pani Sophie McCandy zabrała ją stamtąd i wtedy trafiła do naszej szkoły. Znalazła pracę jako kasjerka w pobliskim markecie, a jako zapalona czytelniczka dostała się tutaj, do biblioteki.

Zamknęłam oczy i westchnęłam.

Spodziewałam się zobaczyć Jenny, ale ona już odeszła. Zostawiła po sobie tylko głęboki ślad w moim umyśle. Jej życie. Fragment jej biografii…

Zaczęło mnie mdlić. Za dużo obrazów, myśli, odczuć. To tak, jakby wszystkie twoje uczucia została poszerzone o dwa razy. Teraz to wszystko znalazło się u mnie. Z trudem oddychałam. Zamgliło mi oczy. Z trudem widziałam cokolwiek… Nie mogłam pozwolić, żeby ktokolwiek mnie zobaczył. Chwiejnym krokiem z ogromnym, pulsującym bólem głowy, który pojawiał się tak nagle, ukryłam się w końcu korytarza w koncie, między szafami. Oparłam głowę na twardych obiciach książek i zaraz tego pożałowałam, bo zaczęło boleć jeszcze bardziej… Dźwignęłam się na nogach i zaczęłam szukać toalety. Jakiegoś znaku, gdzie jest toaleta. Czasami mocno się skupiałam przy kadzidłach i wizualizowałam sobie miejsce czy rzecz, której szukam, zaraz w mojej głowie pojawiał się obraz z zarysem, gdzie mogę je znaleźć. Ale zdarzało mi się to bardzo rzadko i przy ogromnym skupieniu, jednak kiedy umieram z bólu, jasne jest, że o skupienie będzie trudno.

Było mi strasznie gorąco. Oparłam się o ścianę i zaczęłam szlochać. Nie zniosę tego! Upadłam z hukiem na ziemię, bo nawet wykładzina nie zahamowała upadku. Doczołgałam się do drzwi.

Z ulgą dostrzegłam, że Jenny nie ma w recepcji.

Szybko przeturlałam się do toalety. Jakbym miała deja vu.

Podparłam się na umywalce, zupełnie ślepa z bólu. Nie widziałam nic, zupełnie nic. Odkręciłam wodę. Przemywałam twarz, kark, ramiona oczy. Po całym procesie nadal ze zmrużonymi powiekami oparłam się o ścianę

i głośno powdychałam powietrze. Czułam jak wali mi serce. Było coraz gorzej… Jedynym moim ratunkiem były tabletki na ból głowy lub nasenne, ale pomagały tylko przez dzień może dwa, a za dużo nie wolno ich było brać… Wyciągnęłam przed siebie ręce, niczym lunatyk i znów starałam się doczłapać do kabiny, jednak moje dłonie napotkały coś zupełnie innego. Wysiliłam się na otwarcie oczu, co było nie lada wyzwaniem i krzyknęłam z przerażenia. Głowa byłą czerwona i rozpalona. Nie wytrzymałam…

Zemdlałam prosto w jego ramiona…

 

 

                                                                                    

                                                                            Night_25

 

 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin