Rozdział 3- Ucieczka.doc

(48 KB) Pobierz

Rozdział 3

 

              Byłam zmęczona. Czułam się tak obolała, nieświeża, nieswoja. Zupełnie nie wiem jak określić ten dołujący i przytłaczający mnie stan.

Nawet nie zwróciłam uwagi na to, gdzie się obecnie znajduję… Starałam sobie przypomnieć co takiego się stało, ale głowa nie chciała ze mną współpracować. Oparłam się powrotem o poduszkę, zakryłam mięciutką kołdrą i starałam się skupić. Więc tak… Plakat i Avone. Poszłam do biblioteki, tak… Później Jenny… Widziałam to! Łazienka i on…

O, boże! Jestem u niego w domu! No, chyba, że w mega dziwnym szpitalu… w co oczywiście wątpię…

Pokój był wspaniały. Sufit położony stosunkowo wysoko. Łóżko miało ogromną powierzchnię, ale dosyć niskie. Nade mną stała półka. Podniosłam się lekko, aby nie wywołać zawrotów głowy. Na półeczce znajdowały się zdjęcia. Na każdym z nich była inna dziewczyna. Zdjęcia uszeregowane zostały od najstarszego do najnowszego. Można było się zorientować, ponieważ pierwsze były wyblakłe, wyniszczone i szare.

Miały jednak coś w sobie…

Na każdym z nich znajdowała się dziewczyna… Na każdym z nich jej włosy miały różny kolor, tylko na szarym nie potrafiłam rozróżnić… ale oczy… tak to znowu te oczy! To muszą być moje oczy! Tak dziwne i inne. Wydawały mi się głębokie i nieprzeniknione. Otoczone szafirowymi iskierkami. Dojechałam wzrokiem do ostatniego. I omal nie zemdlałam…

Zdjątko ukazywało… to było… to samo co zostało mi wysłane przez

e-maila!

Myślałam, że umrę ze strachu. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Starałam się to opanować, w pokoju dało się uchwycić stałe dudnienie. Spojrzałam nad kredens. Nad nim wisiał obszerny obraz z typu Picasso.

Naprzeciwko łoża, zawieszono długie lustro z wiśniową ramą. Po lewej od drzwi stał fotel. Skórzany o beżowym odcieniu. Ściany były pastelowe, matowe nabierały wyblakłego połysku. Po prawej od łóżka, obok etażerki, na której stała alabastrowa lampa i dwie książki: Przeminęło z wiatrem oraz Zwycięzca jest sam, Paulo Coelho.

Co mam robić? Uciekać? Udawać, że śpię… Byłam dosłownie przerażona. Spojrzałam w lustro. Przeczesałam czarne fale i starałam się poprawić wygląd. Czarne rzęsy przysłaniały ciemne granatowe oczy. Brwi podkreślały duże oczy. Jeden niesforny loczek wpadał na alabastrową twarz. Usta dosyć pełne i iście czerwono-malinowe.

Co ja robię? Uciekać! Coś we mnie krzyczało. Bałam się jak diabli. Sturlałam się niezręcznie z łóżka i upadłam na ciemno bukową posadzkę. Zauważyłam, że w głębi pomieszczenia znajdowały się drzwi, za pewne toaletowe. Okazało się, że pomieszczenie było większe niż myślałam. Dopatrzyłam się czarnej, skórzanej sofy i małego LCD na szklanym stoliczku. Cała sypialnia tonęła w kwiatach. Wszędzie stały szklane lub kryształowe wazoniki. W nich dojrzałam czerwone róże, białe, herbaciane oraz dorodne i śliczne tulipanki czerwonej barwy. Tu było niesamowicie, co oczywiście nie zmieniało faktu, iż nie znajdowałam się w miejscu w jakim bym chciała.

Usłyszałam kroki, wyraźnie wchodzenia po schodach.

Panicznie szukałam miejsca schronienia.

Było za późno… Zdążyłam wskoczyć na fotel i położyć nogi na taborecik, kiedy drzwi się uchyliły. Usta mi się otworzyły, a warga zadrżała delikatnie. Wyraźnie znałam tę osobę, ale nie potrafiłam skojarzyć skąd.

W drzwiach stał… hmm… chłopak.

Był wysoki, na pewno wyższy ode mnie. Nie jakoś strasznie muskularny, ale jego ciało były świetnie wyrzeźbione… Miał cerę jak ja. Nieskazitelne ciało. Twarz była szczupła z wystającymi kośćmi policzkowymi. Lekka, czarna grzywka spadała na głowę osobnika. Włosy, czarne, kruczo czarne, bez granatowego połysku jak to było u mnie. Ale oczy… Zaczęło mnie mdlić. Coś łaskotało mnie w brzuchu, a oczy piekły. Znów ta przeklęta mgła. Przestawałam widzieć, byłam bezbronna, ślepa. Wyciągnęłam ręce, bezradna starając się czegoś uchwycić. Natrafiłam na ścianę, chłodną, ale nieskazitelnie gładką. Coś mocno, ale i czule uchwyciło mnie pod ramię. Tak to był on.

-Jestem William.

Milczałam. Co miałam odpowiedzieć?

Hej, a ja Amber? Super, mądra odpowiedź.

Czasami dziwiłam się, kiedy ludzie mówili, że jestem błyskotliwa, a moje odpowiedzi i przemyślenia wydają się tak naturalne i wypracowane, że aż trudno uwierzyć, że mam tylko szesnaście lat.

-Mam na imię Amber- zaczęłam- Co ja tu robię?- to było główne pytanie z wielu, które chciałam zadać.

Złapał mnie za rękę i podał coś do ust.

Powąchałam delikatną woń, pachniało jak oleander, kwiat wydzielający ze swych liści truciznę.

-Co to?

-Wyciąg z kwiatów oleandra ze szczyptą hmm… nazwijmy go niespodzianką.

-Nie będę piła niczego, dopóki mi nie powiesz kim jesteś i co ja tu robię?

-Chcesz widzieć to wypij, a wtedy porozmawiamy- odparł chłodno.

O matko! Mama by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała, że spożywam jakieś tajemnicze „eliksiry” od nieznajomego. Ale cóż, nie mam nic do stracenia… Przyłożyłam buteleczkę do ust i jednym szybkim haustem opróżniłam zawartość. Po ustach rozlał mi się słodki aromat, przepełniony czymś gorzkim… Jakby coś zostało czymś zamaskowane.

I wtedy przypomniałam sobie wszystko, ze szczegółami. Ból głowy od razu zniknął i wiedziałam wszystko czego nie byłam w stanie sobie przypomnieć kilka chwil temu.

I wtedy zrozumiałam, co mogę mieć do stracenia… MinnieAnne…

-Co z moją siostrą?- było to pytanie raczej do siebie.

-Jak się nazywa?- zapytał niby od niechcenia.

-MinnieAnne- odparłam z przeciągłym westchnieniem.

Ubrany był w jeansy, białą, seksowną koszulę z czerwonym krawatem, niechlujnie zawiązanym i przekrzywionym. Wyglądał fantastycznie.

-A matka?

-Catherine jest w sanatorium…

-Ojciec?- zapytał.

-Nie żyje…- mówiłam jak robot wpatrzona gdzieś w przestrzeń w jakiś niewidzialny punkt przede mną.

-Hmm… przykro mi, nie chciałem- popatrzył na mnie tym zniewalającym spojrzeniem, że poczułam się trochę zdezorientowana.

-Nie szkodzi, Minnie to moja przyrodnia siostra. Nie znam jej ojca i ona także. Dziś przychodzi gosposia i odbierze ją ze szkoły. Muszę wracać, bo będzie się martwić…

-Nie możesz odejść. Wiem, że masz dar.

-Słucham?- zapytałam czując, że z tej sytuacji trudno będzie mi wybrnąć.

Ale bałam się, tak. Czy on prowadzi badania na temat ludzi z parapsychologicznymi zdolnościami. Nie chciałam, żeby uznano mnie za wariatkę…

Spojrzałam na niego sprawdzając czy ma poświatę, aurę. Tak i wtedy przypomniałam sobie wizję. A właściwie ten przeklęty sen… To on, to on stał pośród tych ludzi i emanował tak białym, anielskim światłem.

Teraz też tak wyglądał.

-Kim jesteś?- zapytałam nadal przypatrując się jego aurze.

-Jestem William’em Carino- zakpił ze mnie.

-Idę stąd…- oznajmiłam.

Wyrwałam się z jego uścisku i szarpnęłam ciemne drzwi.

Weszłam na korytarz.

Ściany były białe, wyglądały na pomalowane dopiero przed chwilą.

Wszędzie wisiały obrazy. Korytarz ciągnął się jeszcze spory kawałek, ukazując kolejne malarskie zbiory tego miejsca. Zawsze lubiłam oglądać i przypatrywać się różnym malowidłom, ale w tej chwili nie miałam na to czasu.

W rzędzie z pokoju z którego wyszłam, znajdowały się jeszcze 3 pary drzwi. Na końcu korytarza, po mojej lewej stronie zauważyłam kilka foteli, telewizor, a za nimi ogromny balkon wychodzący za pewne na stronę południową. Miejsce przybierało wygląd luksusowego biura. To znaczy ciemne bukowe drewno i szkło. Po prawej znajdowała się winda, także szklana, a obok schody, ( oczywiście ciemno –bukowe) kręte z dużymi przerwami między kolejnym stopniem. Wszędzie były kwiaty tym razem duże juki i poszczególne storczyki. Wpadłam do windy i z trzeciego piętra zjechałam na parter. Dostępny był też podziemny klub i parking, ale doszłam do wniosku, że to na parterze znajdę wyjście z tego przedziwnego miejsca. Wydawało mi się, że winda jedzie niemiłosiernie wolno. Oczywiście jechała bardzo szybko, ale kiedy człowiekowi się śpieszy wydaje mu się, że wszystko mu w tym przeszkadza i jest po prostu wolne…

Zaczęłam spazmatycznie oddychać. Parter tym razem wyłożony hiszpańskimi kafelkami i specyficznym zagłębieniu był naprawdę bardzo ładny. Na samym środku znajdował się stół, okrągły. A wokół niego czarna kanapa, okrążająca stolik. I na moje nieszczęście siedzieli tam ludzie. Wszyscy spojrzeli na mnie w tym samym czasie i myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Przy stole zasiadali trzej chłopcy i do pary trzy dziewczyny. Główne miejsce zajmowała kobieta z  kaskadą, blond loków. Ona jednak nie odwracała się do mnie.

-Przepraszam, gdzie znajdę wyjście?- zaczęłam nieśmiało.

-Wiedziałem, że William cię nie zatrzyma… ha!- zaśmiał się.

Chłopak był naprawdę przystojny. Miał ciemne blond włosy i jasnozielone oczy. Umięśniony, wysoki. Jego cera… hmmm… ciemniejsza niż wszystkich. Mleczna. Wyglądał jak światło między śniegiem. Cała reszta jak ja i rzekomy Will posiadali białą, śnieżnobiałą karnację.

-Jestem Raffael, przysiądź się do nas- zaczął.

-Właśnie miałam wychodzić- skinęłam głową w stronę wyjścia.

Drzwi znajdowały się w przedpokoju, tam też dostrzegłam szafy zapewne na ubrania. Sala w której byłam przypominała salę konferencyjną w stylu bardziej New Design niż biurowym.

Na ścianie zapewne pięćdziesięciocalowa plazma, a dalej markerowa tablica.

-To jest Venus- wskazał na dziewczynę obok, wtulającą głowę w jego ramię- dalej Cassie, znaczy się Cassandra i jej chłopak David. Potem Rashel i Jack. A następnie nasza przełożona, mentorka jak wolisz. Av… - napotkał jej lodowate spojrzenie, jak dostrzegłam po jego minie- Alexandra.

-Cześć, wszystkim- uśmiechnęłam się odrobinę skrępowana.

Teraz dopiero zauważyłam, że sofa okalająca stół podzielona była na cztery części i na każdej z nich zasiadała jedna para. U szczytu na podwyższeniu, tak. Znajdowała się ta blondzia, która nie raczyła się do mnie odwrócić.

Dwa miejsca były wolne… o kurczę, to pewnie dal mnie i dla tego cholernie przystojnego Williama.

-To ja już pójdę, nie chcę przeszkadzać… - ruszyłam w kierunku drzwi.

Zapadła grobowa, wręcz niezręczna cisza.

I wtedy usłyszałam kroki z pewnością jego…

-Gdzie jest Sapphire?

-Amber!- usłyszałam głos Raffael’a.

-No dobrze, Amber…- przyznał.

Skąd znają moje imię…

A jak to jakaś sekta? Skąd mają tyle kasy na tak luksusowy domek!?

Nie wahałam się już dłużej. Nacisnęłam klamkę i całym ciałem naparłam na drzwi. Dotknął mnie powiew świeżego, chłodnego powietrza. Wyszłam na brukowaną dróżkę, może alejkę otoczoną młodymi brzózkami. Niebo było niesamowite! Różowo-pomarańczowe… Wskazywało na zachód słońca, więc musiałam tu spędzić dość dużo czasu. Dlatego czym prędzej trzeba się stąd wynieść. Na podjeździe stała moja granatowa corvetta z06. Tylko, gdzie są kluczyki?

Próbowałam odtworzyć sobie wczorajszy dzień, a właściwie pobyt w bibliotece. Torbę zostawiłam na tylnym siedzeniu w aucie. Natomiast kluczyki do samochodu… włożyłam do kieszeni…

Wyczułam je, tak. Dziękuję, że znajdowały się akurat tu.

Zerwałam się i najszybszym biegiem dopadłam do drzwiczek. Wskoczyłam na siedzenie i włożyłam kluczyk do stacyjki, następnie zręcznym ruchem przekręciłam go. Dobiegł mnie znajomy odgłos rozpalanego silnika.

Wtedy w drzwiach zobaczyłam Will’a. Był… w jego oczach zobaczyłam tylko żal i smutek.

-Bez pożegnania?- zapytał.

-Bez- odkrzyknęłam i nie zważając na nic odjechałam, dziękując opatrzności losu za to, że czarna, złowieszcza brama była otwarta na oścież.   

 

    

 

  

             

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin