Hobb Robin - 01.Uczen Skrytobojcy.pdf

(1876 KB) Pobierz
Microsoft Word - Hobb Robin - 01.Uczen Skrytobojcy.doc
Robin Hobb
UCZEŃ SKRYTOBÓJCY
Tytuł oryginału:
Assassin’s Apprentice
Copyright © 1995 by Robin Hobb
Gilesowi
oraz pamięci
Ralpha Pomarańczowego
i Freddiego Kuguara,
Księcia Zabójców,
a także
Kociej Natury ponad Hańbą
1
HISTORIA NAJDAWNIEJSZA
Dzieje Królestwa Sześciu Księstw są z konieczności
nierozerwalnie splecione z historią rodziny panującej - rodu
Przezornych. Rzetelna opowieść winna sięgać czasów sprzed
powstania pierwszego księstwa i traktować o Zawyspiarzach -
gdyby tylko ich imiona pozostały zapisane w naszej pamięci -
którzy zjawili się od morza, by jako piraci przybić do brzegu
spokojniejszego i łagodniejszego niż lodowe plaże Wysp
Zewnętrznych. Jednak dziś nie znamy już imion tych
najdawniejszych przodków.
Po pierwszym królu naszych ziem zachowało się więcej niźli
tylko miano czy garść legend niegodnych wiary. Zwano go
po prostu Zdobywcą. Być może, z tamtego właśnie czasu
wywodzi się tradycja, by córom i synom szlachetnego rodu
nadawać imiona mające kształtować los. Według wierzeń
ludu wywierały one magiczny wpływ na życie nowo
narodzonych dzieci; owoce królewskiego drzewa musiały
uosabiać cnoty swego miana. Poddane próbie ognia, nurzane
w słonej wodzie, niesione na skrzydłach wiatru - oto jakie by-
ły pieczęcie godności nadawanych tym wybranym potomkom.
Tak nam mówiono. Zajmująca to opowiastka i, być może,
niegdyś rzeczywiście istniał podobny rytuał, lecz historia daje
nam dowody, że nie zawsze wystarczało zobowiązać dziecinę
imieniem cnoty...
* * *
Pióro ciągnie za sobą nierówną linię, wreszcie wypada z
kurczowego uścisku mojej dłoni, zostawiając nierówny
ślad na papierze od Krzewiciela. W trudzie chyba
bezowocnym zmarnowałem kolejny cenny arkusz.
Zastanawiam się, czy w ogóle potrafię napisać tę historię,
czy też na każdą stronę wkradnie się ślad goryczy, którą
miałem za dawno wygasłą. Chciałem się z niej uleczyć, lecz
gdy dotykam piórem papieru, chłopięcy ból broczy z
atramentu, aż nabieram przekonania, że każdy starannie
postawiony czarny znak niczym strup ukrywa pod sobą
dawną purpurową ranę.
Zawsze gdy rozważano sporządzenie na piśmie historii
Królestwa Sześciu Księstw, zarówno Krzewiciel, jak i
księżna Cierpliwa płonęli takim entuzjazmem, że miałem
nieodparte uczucie, iż jest to praca warta wysiłku.
Przekonałem siebie samego, że ćwiczenie to odwróci moje
myśli od bólu, że przy nim szybciej będzie dla mnie
upływał czas. Niestety, każde historyczne wydarzenie,
jakie rozpatruję, budzi cienie mojej samotności i
zagubienia. Obawiam się, że będę musiał zupełnie porzucić
tę pracę, gdyż inaczej poddam się ponownym
rozważaniom wszystkiego, co ukształtowało mój los. I tak
zaczynam, znów i znów, lecz ciągle sobie uświadamiam, że
piszę o swoich własnych początkach raczej, niż o począt-
kach tej ziemi. Nie wiem nawet, komu próbuję się
wytłumaczyć. Moje życie było pajęczyną utkaną z
tajemnic; gmatwaniną sekretów, którymi nawet teraz
jeszcze niebezpiecznie się dzielić. Czy powinienem je
przelewać na papier, tylko po to by wznieciły ogień i
przyniosły zniszczenie? Być może.
Moje wspomnienia sięgają dni, kiedy miałem sześć lat.
Przed tym czasem nie ma nic, tylko biała karta, której
żadne ćwiczenia umysłu nigdy nie zdołały mi odsłonić.
Przed tamtym dniem w Księżycowym Oku nie ma nic. A
od tamtej chwili nagle zaczynają się wspomnienia, tak
jasne i wyraziste, że aż mnie oślepiają. Niekiedy wydają mi
się zbyt kompletne; wówczas nie mam pewności, czy są
prawdziwie moje. Czy rzeczywiście przywołuję je z
zakamarków pamięci, czy może raczej odtwarzam na
podstawie historii dziesiątki razy opowiadanych przez
legiony pokojówek, zastępy kuchcików i hordy chłopców
stajennych? Może słyszałem tę opowieść tak często i z tak
licznych ust, że teraz odbieram ją jako własne wspomnie-
nie. Czy jej wyrazistość to efekt chłonności umysłu
sześciolatka zapamiętującego wszystko, co się wokół niego
dzieje? Czy raczej kompletność wspomnienia jest
skutkiem jasnej strony Mocy oraz wpływu leków, które
pozwalają regulować jej działanie; specyfików, które niosą
ze sobą inny ból i odmienne uzależnienia? To ostatnie jest
najbardziej prawdopodobne. Prawie pewne. Można tylko
łudzić się nadzieją, że tak nie jest.
Wspomnienie jest niewiarygodnie wyraziste: zimna
szarość odchodzącego dnia, bezlitosny deszcz, który
przemoczył mnie do nitki, lodowaty bruk ulicy dziwnego
miasta - pamiętam nawet szorstkość ogromnej zgrubiałej
dłoni, która obejmowała moją rękę. Czasami rozmyślam o
tym uścisku. Dłoń była chropowata, twarda i więziła moją
rękę jak w pułapce. Lecz jednocześnie była ciepła i jej
dotyk nie sprawiał mi przykrości. Po prostu mocna. Nie
pozwalała mi się poślizgnąć na oblodzonych ulicach, ale
broniła też ucieczki przed przeznaczeniem. Nieubłagana
jak lodowaty szary deszcz, który szklił ciężki śnieg i lód na
żwirowej ścieżce przed ogromnymi drewnianymi
podwojami warownej budowli, wznoszącej się nad
miastem niczym forteca.
Odrzwia były wysokie nie tylko dla sześcioletniego
chłopca; mogły witać olbrzymów. Nawet chudy starzec,
który wysoko nade mną górował, zdawał się przy nich
niewielki. Mnie wszystko to wydawało się dziwne, choć nie
potrafię określić, jakie drzwi lub jaki dom wydawałyby mi
się znajome i bliskie. Tyle że te wrota, rzeźbione i ujęte w
ramy czarnych żelaznych okuć, udekorowane głową kozła
i kołatką z połyskliwego brązu, wykraczały poza moje do-
tychczasowe doświadczenia. Pamiętam, że chlapa zupełnie
mnie przemoczyła; stopy miałem mokre i przemarznięte.
A jednak, znowu - nie pamiętam, bym szedł daleko przez
ostatnie porywy zimy ani żebym był niesiony. Nie, dla mnie
cała historia zaczyna się tam, przed drzwiami
ufortyfikowanej budowli, kiedy moją dłoń więzi ręka
wysokiego mężczyzny.
Wszystko to wyglądało nieomal jak w teatrze marionetek.
Tak, właśnie tak to widzę. Kurtyna pęka pośrodku i oto
stoimy przed ogromnymi drzwiami. Stary człowiek unosi
kołatkę i opuszcza ją na drzwi; jeden raz, drugi, trzeci,
echem niesie się stukanie. A potem spoza sceny dobiega
głos. Nie zza drzwi, ale zza naszych pleców, stamtąd, skąd
przyszliśmy.
- Ojcze, proszę! - błaga jakaś kobieta.
Odwracam się, chcę ją zobaczyć, lecz znowu zaczął padać
śnieg. Koronkowy welon przywiera do rzęs, lepi się do
rękawów płaszcza. Nie pamiętam, bym kogoś dojrzał. Z
pewnością nie walczyłem o uwolnienie z uścisku dłoni
starego mężczyzny ani nie wołałem: „Matko, matko!”
Stałem tylko niczym widz i słuchałem odgłosu kroków we
wnętrzu warownej wieży, a potem zgrzytu odsuwanych
rygli.
Zawołała ostatni raz. Ciągle wyraźnie słyszę słowa,
pamiętam rozpacz w głosie, który wciąż na nowo
rozbrzmiewa mi w uszach.
- Ojcze, proszę cię, błagam!
Dreszcz wstrząsnął dłonią, która trzymała w uścisku moją,
ale czy był to gniew, czy jakieś inne uczucie - nigdy się już
nie dowiem. Tak szybko jak czarny kruk dosięga
upuszczoną kruszynę chleba, stary człowiek porwał z ziemi
kawał brudnego lodu. Bez słowa cisnął nim, z wielką siłą i
furią. Skuliłem się, schowałem głowę w ramiona. Nie
pamiętam krzyku ani odgłosu uderzenia grudy o ciało.
Pamiętam, że drzwi otworzyły się na zewnątrz; stary
człowiek musiał spiesznie odstąpić do tyłu, pociągając
mnie za sobą.
I oto co się wydarzyło. Mężczyzna, który otworzył drzwi,
nie był służącym, jak mógłbym sobie wyobrażać, gdybym
tylko słyszał tę historię. Nie, w pamięci mam człowieka pod
bronią, lekko siwiejącego żołnierza, z brzuchem nieco
wydatnym, ale jednak nie zmanierowanego służącego.
Powodowany żołnierską podejrzliwością zrodzoną z
praktyki, obejrzał nas obu od stóp do głów i stał w mil-
czeniu, czekając aż wyjaśnimy cel naszego przybycia.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin