Johansen Iris - Czy polnoc wybije.rtf

(933 KB) Pobierz

Iris Johansen

 

Czy północ wybije?

(Long after midnight)

 

Przełożył Mieczysław Dutkiewicz

 

 


O, Fauście, masz teraz żyć ledwie godzinę nagą potem na wieki będziesz potępiony.

Wstrzymajcie się, krążące nieustannie sfery niebieskie! Niechaj stanie czas!

Niech północ nigdy nie wybije.

 

Christoper Marlowe „Doktor Faustus”

(przekład Jerzego S. Sito)

 

 


Prolog

 

Nie mogę tego zrobić. – Kate z rozpaczą zacisnęła rękę na dłoni ojca. – Nie chcę w ogóle o tym mówić. Tak trudno to zrozumieć? Nawet mnie o to nie proś!

– Muszę poprosić ciebie. – Robert Murdock zmusił się do uśmiechu. – Nie mam nikogo innego, Kate.

– Może wymyślą nowy lek. Medycyna robi postępy, codziennie pojawiają się nowe specyfiki.

– Jeśli nawet, nie nastąpi to w najbliższej przyszłości. – Wyczerpany opadł głową na poduszki ułożone na szpitalnym łóżku. – Bądź miłosierna, Kate. Zrób to.

– Nie mogę. – Łzy spływały jej po twarzy. – Nie po to zostałam lekarzem. Nie wierzę, że naprawdę tego chcesz. Gdybyś był sobą, nie prosiłbyś mnie o to.

– Spójrz na mnie. – Podniosła oczy i napotkała jego wzrok. – Nigdy nie byłem sobą bardziej niż w tej chwili. Naprawdę sądzisz, że nie mówię tego serio, kochanie?

Nie, wiedziała, że ojciec mówi poważnie. Gorączkowo głowiła się nad sposobem, w jaki mogłaby odwieść go od tego zamiaru.

– A Joshua? Co z nim będzie? Tak bardzo cię kocha! Drgnął gwałtownie.

– On ma dopiero sześć lat. Zapomni.

– Wiesz dobrze, że nie. Joshua nie jest taki jak inne dzieci.

– To prawda. Jest taki jak ty. – W jego głosie zabrzmiała nuta czułości. – Bystry, lojalny i gotów do walki z całym światem. Jest jednak jeszcze za młody, aby obarczać go jakimkolwiek brzemieniem. Jeśli nie chcesz uczynić tego dla mnie, zrób to dla mego wnuka. Zrób to dla dobra Joshuy.

Zrozpaczona uświadomiła sobie nagle, że ojciec przygotował się niezwykle rzetelnie do tej rozmowy.

– Nie zostawię cię tak – szepnęła.

– To by wcale nie znaczyło, że mnie zostawiasz. – Umilkł na moment. – Zanim przyszłaś, leżałem i wspominałem czasy, gdy byłaś małą dziewczynką i spacerowaliśmy po lesie Jenkinsa. Smuciłaś się, kiedy nadchodziła jesień, a z drzew opadały liście. Pamiętasz, co ci wtedy mówiłem?

– Nie.

Pokręcił z wyrzutem głową.

– Kate!

– Mówiłeś, że każdy liść to ogniwo, które tak naprawdę nigdy nie może się przerwać ani zniknąć – zaczęła z wahaniem. – Nawet gdy opadnie, łączy się w ten sposób ponownie z ziemią i cały łańcuch zaczyna funkcjonować od nowa, jeszcze sprawniej niż przedtem.

– Brzmi to trochę górnolotnie, ale tak już jest.

– Bzdura.

Na jego twarzy zajaśniał uśmiech i przez chwilę ojciec był znowu tamtym, znacznie młodszym i silniejszym mężczyzną, spacerującym z nią po lesie Jenkinsa.

– Wtedy wierzyłaś w moje słowa.

– Łatwiej akceptować to, co zsyła los, kiedy ma się siedem lat. Od tamtego czasu zmieniłam się. Wydoroślałam.

– Tak, to prawda. – Wyciągnął rękę, palcem wskazującym musnął delikatnie jej wilgotny od łez policzek. – Dwadzieścia sześć lat, a już taka dzielna.

Wcale nie czuła się dzielna ani twarda. Wręcz przeciwnie; miała wrażenie, że rozpada się cała od wewnątrz.

– Możesz być tego pewny – odparła drżącym głosem. – Wtedy, przed laty, chciałam wziąć drabinę i przybić te liście z powrotem do gałęzi albo zrobić coś, żeby przestały opadać z drzewa.

Jego uśmiech zgasł.

– Może w przyszłości będzie to możliwe, Kate, ale nie teraz. Nie próbuj przybijać mnie do jakichkolwiek gałęzi. Wcale nie chcę zostać ukrzyżowany.

Przeszył ją ostry ból.

– Wiesz dobrze, że nigdy bym tego nie zrobiła... Kocham cię.

– A więc pozwól mi odejść. Pomóż mi. Pozwól mi zachować godność.

– Nie wiem... Nie potrafię nawet zebrać myśli, wyobrazić sobie, że... Błagam, nie proś mnie o to. – Oparła głowę na ich złączonych dłoniach. – Chcę walczyć o ciebie.

– To właśnie będzie walka o mnie.

– Nie, ty chcesz, abym skapitulowała. Nie mogę tego zrobić. Jego dłoń przesunęła się pieszczotliwie po jej głowie.

– Możesz. Dlatego że jesteś dzielną kobietą... i też nie chciałabyś zostać ukrzyżowana. Zawsze się rozumieliśmy, czyż nie?

– Ale nie tym razem.

– Również teraz.

Nie mylił się. Rozumiała go doskonale. On podjął już decyzję.

– Rozumiem czy nie; co za różnica? Chcę ci pomóc, to najważniejsze.

– I dlatego wiem, że to zrobisz. Zawsze, przez wszystkie lata, starałem się żyć godnie. Nie pozwól, aby to się teraz zmieniło.

– Nie grasz uczciwie.

– Rzeczywiście, ale... Pozwolisz mi na tę odrobinę egoizmu? Tylko ten jeden raz?

Jego słowa zagłuszało coraz głośniejsze łkanie, które wstrząsało całym jej ciałem.

– Dziękuję, kochanie. – Nadal głaskał ją delikatnie po głowie. Nieco ciszej dodał: – Ale będziesz musiała być bardzo ostrożna. Nie chcę, abyś wpędziła się w jakiekolwiek kłopoty. Nikt nie może się o tym dowiedzieć. Nigdy.


1.

 

Dandridge, stan Oklahoma

Trzy lata później

Sobota, 24 marca

 

– Mamo, skoncentruj się. – Joshua opuścił kij i spojrzał na nią z wyrzutem. – Weź się w garść. A w ogóle jak mam się nauczyć dobrze grać, jeśli ciągle mi wszystko ułatwiasz?

– Przepraszam. – Kate uśmiechnęła się do syna i pobiegła po piłkę, która odbiła się od wysokiego drewnianego parkanu. – Zapomniałam, że mam do czynienia z przyszłym mistrzem, następcą sławnego Freda McGriffa. Postaram się teraz grać lepiej. – Uniosła nogę i z półobrotu wykonała rzut.

Joshua odbił piłkę, która poszybowała wysoko nad parkanem, po czym uśmiechnął się do matki.

– Punkt dla mnie.

– Rzut był dobry! – Kate wyglądała na urażoną.

– Tak, dobry, ale zdradziłaś się, jaką wypuścisz piłkę. Wytarła dłonie o dżinsy i spojrzała na syna z niedowierzaniem.

– W jaki sposób?

– Zawsze, kiedy ma to być szybki rzut bezpośredni, unosisz nogę wyżej. Powinnaś się pilnować.

– Postaram się. Następnym razem. – Wydęła usta. – Dziś jestem łatwym przeciwnikiem. Zresztą czeka mnie sporo pracy po południu. Nie mam czasu na szukanie tej cholernej piłki po całej okolicy.

– Pomogę ci. – Odłożył kij i podszedł do matki. – Jeśli poćwiczysz ze mną jeszcze piętnaście minut.

– Namów któregoś ze swoich przyjaciół, aby pograł z tobą. Rory jest napastnikiem w drużynie. Z pewnością jest dobry.

– Jest w porządku. – Joshua szedł teraz ramię w ramię z matką, dotrzymując jej kroku. – Ale twoje piłki są lepsze.

Otworzyła furtkę i ruszyła do domu.

– Żebyś wiedział, że tak.

– I szybko się uczysz. Nie popełniasz dwa razy tego samego błędu.

– Dziękuję. – Skłoniła głowę z powagą. – Doceniam te miłe słowa. Na piegowatej twarzy chłopca zajaśniał przekorny uśmiech.

– W ten sposób się podlizuję.

– To właśnie podejrzewałam. – Obróciła się ku niemu, chcąc go objąć, natychmiast jednak dała za wygraną. Joshua był miłym dzieckiem, ale też bardzo dumnym jak na dziewięciolatka. W sobotnie popołudnie – tak zazwyczaj bywało – wokół domu aż się roiło od dzieci z sąsiedztwa. Byłoby niewskazane, gdyby jedno z nich dostrzegło, jak tuli do siebie syna. – Posłuchaj, graliśmy pełne dwie godziny. Niestety nie mam już więcej czasu.

Z filozoficznym spokojem wzruszył ramionami.

– Trudno. Ale musiałem spróbować.

– Tak jak przedtem, kiedy odbijałeś moją piłkę.

– Właśnie. – Odwrócił wzrok. – Znowu przyniosłaś do domu pracę z Genetechu?

– Mhm. – Rozejrzała się po placyku przed drzwiami frontowymi.

– Gdzie ta piłka? Widzisz ją gdzieś?

Zdawało się, że jej nie słyszy.

– Rory opowiedział, co mówi jego tata: że ludzie, którzy pracują w Genetechu, wytwarzają tam Frankensteinów.

Drgnęła gwałtownie, odwróciła się i spojrzała na niego bacznym wzrokiem:

– I co mu odpowiedziałeś?

– Że jest głupi. Że ty starasz się ratować życie wielu ludzi, a potwory występują tylko w książkach i filmach. – Znowu nie patrzył na nią.

– Czy to cię złości, że ludzie wygadują o ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin