Odczucia i myśli z Indii i Praśanthi, rozszerzone(1).rtf

(12 KB) Pobierz

 

15.XI. (2001), Puttaparthi

 

              Na moje oko nie ma jeszcze czwartej nad ranem, choć bardzo blisko. Ludzie schodzą się do rzędów z całego aśramu, siadając na betonie odsłoniętego placyku, na którym będzie losowana kolejność wchodzenia na plac darśanowy - Salę Sai Kulwant, wspaniałą, dostojną, pod dachem, przylegającą do Mandiru. Mandirem jest świątynia wystawiona przez wyznawców Baby jeszcze w 1950 roku.

              Śpiewałem, czy próbowałem śpiewać w tym miejscu Bhadźany (pieśni nabożne), sam wśród garstki HIndusów - trochę jak przed apelem na rocznicę wyglądały nasze przygotowania do trzech piosenek, które mieliśmy śpiewać jako głos podający, podczas gdy zgromadzeni na placu mieli powtarzać chórem poszczególne melodyjne odcinki bhadźanu. Jakieś sześć, siedem, a może i dziesięć tysięcy ludziśpiewało wtedy przez 24 godziny i śpiew nie gasł; zmieniali się tylko śpiewacy z "głosem wiodącym". . Doświadczałem tego od kuchni, ale i tak pomimo pewnego przejęcia - świetne emocje; zostałem uderzony jasnością i ciepłem, odczuwalnymi w świątyni, do której weszliśmy, gdy nasz kolej przypadła. Było to bodajże w nocy. Hindusi zagrali nam, my, bez mikrofonów "podaliśmy" śpiew: Akhanda Dźjoti Dźolao. Nie wiem co znaczą słowa, poza tym, że jest tam światło i ów 24 godzinny Akhanda - śpiew dla Boga. Melodia piękna i wiozę ja do Polski. Śpiewanie tego dla Swamiego (Sai) to subtelność i frajda.

              Zatem - siedzimy w rzędach  i jeszcze nie wiadomo, który rząd wylosuje nr 1 i pomaszeruje jako pierwszy do Sali Sai Kulwant, wielkiej i marmurowej na 15 tysięcy osób, zbudowanej przed kilkoma laty w miejscu dawnego piasku przed Mandirem-świątynią. Na pewno ci, co wylosują pierwsze rzędy zasiągą wzdłuż linii czerwonego dywanu, po którym, błogosławiąc i zbierając listy z prośbami, przechodzi codziennie Sai Baba. Sala dzieli się na dwie strony, męską i żeńską i ten podział jest tu bezwzględnie, ściśle stosowany. W innych dziedznach życia aśramowego także, bo i jada się w osobnych stołówkach, i o ile to możliwe, mieszka osobno, hoć hotele z pokojami dla rodzin są tu siłą rzeczy koedukacyjne, łączone. W każdym z nich porządku pilnuje ochotnik z Sai Sewa Dal, Organizacji w której ludzie robią coś za darmo w ramach służby.

 

15.XI

 

              Wczoraj dostałem w ręce "The Hindu" - jedną z gazet Indii, chyba dziennik, a jeszcze wcześniej aśramowy ochotnik ze służb porządkowych, na pytanie What news? - co nowego - odparł niezwyczajnie, że 275 osób zginęło w kolejnym samolocie, który się rozbił w USA. Była powaga i skupienie w jego głosie i na twarzy. Wszedłem do szedu, wielkiej sali na której spaliśmy i obwieściłem tę nowinę z niedowierzaniem. Australijczyk Dion, ze swojego materacu również z powagą potwierdził. - Pisano o tym w gazecie wczoraj. Gazeta leżała na podłodze. Przeczytałem stronę informacyjną. "The Hindu" donosił też o innej śmierci, bo została zabita księżna Nepalu,w  katastrofie helikoptera, który rozbił się z kilkoma osobami na pokładzie.

Tak więc wieści ze świata dochodzą do ciekawych regularnie, ze spektrum poszerzonym o sprawy takie właśnie jak Nepal.

              Afganistan jest tu znacznie, znacznie bliżej niż z Polski. Może 3 tysiące kilometrów.

              Już widzę, że świat to membrana; uderzona w jednym miejscu, brzmi na całej powierzchni. Śpiewając 24 godziny Akhanda Bhadźan w Mandirze-świątyni Sai Baby, usłyszałem od dziewiętnastoletniego Sai, studenta inżynierii z Bombaju, że skończyły się wyjazdy Hindusów na studia do Stanów, pomijając już kwestię kosztów. Mianowicie nie dostanie się teraz wizy studenckiej do Stanów, właśnie po 11 września. Zdziwił mnie - co mają Indie do tego konfliktu, ataków na Dwie Wieże? No, też są Azjatami - tak to powiedział. I widzę jedną z wielu zapewne rzeczy, wraz z tym konfliktem trafiających do wspólnego worka. Amerykanie mieli dotychczas problem z imigrantami...

 

***

 

              W Puttaparthi trafiłem na niezwykle ciekawą rzecz, związaną z atakiem na Dwie Wieże w Nowym Jorku. Mówi się wśród pracowników aśramu, że Sathya Sai na trzy dni przed koszmarną dla Ameryki datą 11 września powiedział symbolicznie, że dwa żelazne ptaki uderzą na dwa bliźniacze domy w Ameryce. I że będzie to zgodne z zamysłem Boga, bo rozpocznie nową kartę w dziejach ludzkości, która zacznie inaczej patrzeć na materializm i życie wyższe, duchowe.

              Wyjaśniając być może tę myśl, jeden z wykładowców - bo regularnie odbywają się w aśramie przeróżne wykłady - mówił o tym, że owa katastrofa ma być ostrzeżeniem przed rozwojem nakierowanym wyłącznie na używanie (konsumpcję) i dobra materialne. I że być może ta cała tragedia przynieść ma odwrót od takiej orientacji wyłącznie na siebie - może nawet w świadomości całej Ziemi. Zaczyna się zainteresowanie religią, życiem duchowym, świat zadaje pytanie, co to jest islam, czy oni będą zbawieni zgodnie ze swą wiarą. Wszystko to mi powtórzono, bo na wykładzie nie byłem, ale myśl przewodnia sprowadzała się do tego, że wstrząs w Ameryce ma być podstawą do mniej samolubnego, mniej materialistycznego spojrzenia na życie w skali całych już narodów i że będzie to przełomowe.

              Baba miał powiedzieć również coś niezwykle zajmującego odnośnie przyszłości, a związanego z osobą Busha, ale zbyt dużo ust przekazało tę wiadomość, zanim dotarła do mnie i na wszelki wypadek zamilczę.

 

 

15 XI

 

              Widać tu różne narodowości, a szczególnie różny wygląd, ubiory przybyłych. Jacyś ludzie z Azji, być może Nepalczycy noszą osobliwe, wzorzyste czapki, kojarzą mi się one z Gruzinami i nie bardzo chcą te czapki zdejmować nawet w śwątyni na medytacji, co z kolei budzi zastrzeżenia Hindusów, którzy chyba nie zawsze dostrzegają w tym religijny czy narodowy zwyczaj tamtych.

              A widzi sie i inne niespotykane dla Polaka rzeczy. Siwy, stary człowiek, ale białoskóry, przeszedł wzdłuż rzędów osób na placu losowań w białej, okrągłej czapce i nie znam narodowości, której należałoby takie nakrycia głowy przypisać. Z kolei trzech amerykańskich Żydów na zatłoczonym dworku kolejowym w Pune, gdzie wysiedliśmy z Moniką w drodze do Puttaparthi, miało bogate, przepięknie haftowane jarmułki - bo to nie mogło być nic innego. Jeden z tych Żydów próbował kupić bez kolejki bilet, tłumacząc się, że ma pociąg o 3:15, choć potem to już było dalibóg dobrze na czwartą. Budził tym oddźwięk energicznych Hindusów z tej długiej kolejki, jednej z wielu, wołając "Holder, holder" na policjanta, który miał z powodu tego typu "ułatwiaczy sobie" pełne ręce roboty. Miałem zrozumienie dla tego, stojąc naówczas na końcu jednego z ogonków, z nadzieją na bilet na wewnątrzkontynentalny express z Bombaju, który miał mnie i Monikę, moją 26 letnią towarzyszkę podróży z Białegostoku wieźć przez dalsze 18 godzin, w stronę Bangalore, na południe. Trafiliśmy niezbyt sposobnie, bo z uwagi na zbliżające się święto Dipawali - o czym dowiedzialiśmy się już w pociągu - masy ludzi przemieszczały się przez Indie i expresy były zajęte do ostatniej kuszetki. A wyobrazić 22 godziny jazdy bez takiego miejsca do leżenia, spanie na podłodze - źle się robiło na samą myśl. Ale że wszystko jest możliwe, właśnie bezkuszetkowe koczowanie na korytarzach miało nas wtedy czekać. Hm.. I już tylko to, co biło z wewnątrz nas sprawiło, że po nieprzespanej prawie, lekko tylko przedrzemanej nocy witaliśmy poranek w górskim sercu Indii z radością, a potem wzrastającym podziwem i skrywanym zachwytem. I mimo wszystko docierało do nas, że ... - jest dobrze. Kupowaliśmy przednią, gorącą kawę z indyjskich samowarów i pijąc ten specjał, wchłanialiśmy wzrokiem   z otwartych drzwi wagonu, to Nieznane, przebiegające Zielone, wiejskie, indyjskie; dla mnie Indyjskie po raz trzeci, gdyż byłem wcześniej w kraju Bharacie już dwukrotnie. I jak nigdy wcześniej było prawie bajkowo, cudownie i tu już nie do opisania.

 

14-15 XI. Puttaparthi

 

              Dźejk Kin, który chce abym mówił mu po prostu Dźejk, ma w Anglii syna i córkę. Bo jest z Londynu. Dzielę z nim wielką salę hinduskiego szedu w Puttaparthi, wśród gór Indii, pomiędzy Bangalurem a Bombajem.

              Syn Dźejka to inżynier genetyczny, a córka jest chirurgiem oczu. Usłyszałem opowieść o związku Sai z synem Dźejka. Oto wiele lat temu, kiedy syn był brzdącem, Dźejk miał sposobność pokazać jego zdjęcie Swamiemu, czyli Sai. Swami na to: "A któż to?" Dźejk: "Mój syn". Swami położył wtedy dłoń na zdjęciu i oznajmił z uśmiechem: "Błogosławię go. Będę się nim opiekował." I tyle.

              Co do córki, Dźejk wspomniał jak będąc jeszcze małą dziewczynką, spotkała starą babcię, która była niewidoma. Opiekowało się nią małe dziecko, które jak się okazało, nie mogło chodzić z tego powodu do szkoły. Córka Dźejka powiedziała wtedy (o ile dobrze pamiętam jego słowa), że ta dziewczynka musi chodzić do szkoły, dlatego oczy babci trzeba zoperować... [Dźejk jest tu zresztą teraz niedaleko - z moskitierami i sznurami z ubraniem szed wygląda obecnie jak labirynt]

              Stało się to zdarzenie natchnieniem tak ważnym, że jak wspomniałem, operuje oczy.

 

              Dźejk zastrzelił mnie polonezem. Ty jesteś z Polski - a my w Anglii mamy wasz samochód. Z początku nie zrozumiałem. - Samochód ? - Tak. Aha, polonez! - oświeciło mnie. O - ucieszył się - tak, właśnie polonez.

              Mile mnie zaskoczył. No tak, sprzedawaliśmy do was polonezy. - Teraz też tu ludzie kupują - dowiaduję się. Co? jeżdżą u Was polonezy? po Londynie? Tak, mój znajomy kupił niedawno. - No i co? - Zadowolony; chwali. Zacząłem być w szoku, z polskim wyobrażeniem poloneza, co to niby taki słaby wóz, itd. Ale Dźejk potwierdza - kupują poloneza, podoba się... Zastanawiałem się błyskawicznie nad dodatnimi stronami tego wozu. Mówię: no, ma ładną linię, prawda? Dźejk uśmiechnął się szeroko; przytaknął. Też mu się podoba. Przejechaliśmy dłonią w powietrzu, kreśląc linię poloneza. Czy on też miał? Nie, on ma tojotę; ale polonez to dobry samochód - słyszę.

              Dźejk mówi mi jeszcze - wy macie taki ludowy taniec, taki folklor... Po chwili go pojmuję - a, polonez! On uśmiecha się od ucha do ucha - yes (tak), tak samo jak samochód. Ten taniec u nas tańczą, on jest w Londynie bardzo popularny...

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin