ROGER ZELAZNY "�wiaty Czarnoksi�nika I" "Odmieniec" I Kiedy lord Rondoval ujrza� Starego Mora ku�tykaj�cego w stron� g��wnej grupy oblegaj�cych, zrozumia�, �e jego panowanie dobieg�o kresu. Dzie� kry� si� szybko za burzowymi chmurami, si�pi�a zimna m�awka, a pioruny uderza�y bli�ej za ka�dym grzmotem i z ka�dym o�lepiaj�cym rozb�yskiem �wiat�a. Mimo to Det Morson, stoj�cy na g��wnym balkonie wie�y Rondovalu, nie zamierza� si� jeszcze poddawa�. Otar� twarz czarn� chust�, przesun�� d�oni� po w�osach, teraz bia�ych i l�ni�cych jak szron, za wyj�tkiem szerokiego, czarnego pasma, kt�re bieg�o od czo�a do karku. Odwin�� z szarfy ber�o kunsztownej roboty, po czym uni�s� je w d�oniach nieco ponad poziom oczu, na odleg�o�� ramion od siebie. Wzi�� g��boki wdech i przem�wi� mi�kkim g�osem. Znami� w kszta�cie smoka na wewn�trznej stronie jego przegubu zacz�o pulsowa�. W dole drog� atakuj�cym przeci�a smuga �wiat�a. P�omienie unios�y si� z niej i zafalowa�y. Ludzie poupadali na plecy, ale strzelcy-centaury wytrzymali atak i wypu�cili w kierunku p�omieni strza�y. Det roze�mia� si�, widz�c jak wiatr zdmuchuje strza�y na bok. Zanuci� ber�u swoj� pie�� wojenn�, a na ziemi, w powietrzu i pod ziemi� gryfony, bazyliszki, demony i smoki powsta�y do ostatniego ataku. Stary Mor uni�s� lask� i p�omienie natychmiast opad�y. Det potrz�sn�� g�ow� na takie marnotrawienie talentu. Det podni�s� g�os, a ziemia zadr�a�a. Bazyliszki wysz�y z legowisk i podpe�z�y, by wbi� wzrok we wrog�w. Harpie rzuci�y si� na napastnik�w z g�ry: wrzeszcza�y, defekowa�y i dar�y ich pazurami. Wilko�aki ruszy�y do ataku. Smoki siedz�ce na wysokich zboczach us�ysza�y g�os Deta i rozpostar�y skrzyd�a... A jednak, kiedy p�omienie opad�y, a harpie zgin�y przebite strza�ami centaur�w, kiedy bazyliszki oblane czystym �wiat�em laski Mora potoczy�y si� na bok i pozdycha�y z mocno zaci�ni�tymi oczyma, kiedy smoki - najinteligentniejsze ze wszystkich - powoli nadlatywa�y ze zboczy, by unikn�� bezpo�redniego spotkania z hord� stale post�puj�c� naprz�d, Det zrozumia�, �e szala si� ju� przechyli�a. Historia, by tak rzec, zaskoczy�a go od skrzyd�a. W �aden spos�b nie m�g� u�y� swoich mocy przeciwko Staremu Morowi, a realne wyj�cia z Rondovalu by�y ju� zablokowane przez oblegaj�cych. Potrz�sn�� g�ow� i opu�ci� ber�o. Nie b�dzie �adnych uk�ad�w, �adnej mo�liwo�ci honorowego z�o�enia broni. Pragn�li jego krwi, a Det poczu� si� nagle tak, jakby mia� siln� anemi�. Z ostatnim przekle�stwem, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na atakuj�cych, cofn�� si� z balkonu. Mia� jeszcze troch� czasu, by uporz�dkowa� kilka spraw i przygotowa� si� na ostatni� chwil�. Odp�dzi� my�l, aby oszuka� swoich wrog�w samob�jstwem. Zbyt bezp�odne jak na jego gust. Lepiej zabra� kilku ze sob�. Otrz�sn�� deszcz z p�aszcza i po�pieszy� w d� korytarza. Spotka si� z nimi na parterze. Piorun zagrzmia� prawie dok�adnie przed nim. W ka�dym oknie, kt�re mija�, wida� by�o jasne p�omienie. Lidia, lady Rondoval - z ciemnymi, rozpuszczonymi w�osami na plecach - wysz�a zza zakr�tu korytarza i ujrza�a, jak do niszy przy drzwiach w�lizgn�� si� cie�. Wypowiedziawszy og�lne zakl�cie wyp�dzaj�ce, stosowane do wi�kszo�ci nieludzkich istot mog�cych kr�ci� si� po tych komnatach, ruszy�a dalej. Mijaj�c wn�k� drzwiow�, odruchowo spojrza�a tam i natychmiast poj�a, dlaczego jej zakl�cie by�o jakby mniej skuteczne. Stan�a twarz� w twarz z Mysi� R�kawic� -z�odziejem - ma�ym, ciemnym cz�owieczkiem odzianym w czarne sukno i sk�r�. Do tej pory Lidia s�dzi�a, �e znajduje si� on bezpiecznie uwi�ziony w celi pod zamkiem. Szybko odzyska� r�wnowag� i uk�oni� si� z u�miechem. - Jak�e uroczo jest spotka� moj� pani�. - Jak si� wydosta�e�? - spyta�a. - Z pewnymi trudno�ciami - odpar�. - W tych stronach robi� sprytne zamki. Westchn�a i mocniej przycisn�a do siebie ma�e zawini�tko. - Wygl�da na to - powiedzia�a - �e uda�o ci si� wydosta� na w�asn� zgub�. Nasi wrogowie w�a�nie szturmuj� g��wn� bram�. Mo�e nawet ju� j� sforsowali. - A wi�c st�d ten ca�y ha�as - powiedzia�. - Czy wobec tego mog�aby� mnie skierowa� do najbli�szego tajnego przej�cia? - Obawiam si�, �e wszystkie zosta�y zablokowane. - Szkoda. Czy by�oby to nieuprzejme z mojej strony zapyta�, dok�d tak �pieszysz z... Au! Aa! Z�apa� si� za poparzone czubki palc�w. By� to wynik tajemnego gestu uczynionego przez lady Rondoval, kiedy Mysia R�kawica si�gn�� w kierunku zawini�tka. - Id� do wie�y - o�wiadczy�a. - Mam nadziej�, �e uda mi si� wezwa� - jednego ze smok�w, �eby mnie st�d zabra�, je�eli w og�le jeszcze jakie� zosta�y. Jednak one nie lubi� obcych, wi�c boj� si�, �e nic tam po tobie. Przykro, przykro mi. U�miechn�� si� i skin�� g�ow�. - Id� powiedzia�. - Spiesz si�! Poradz� sobie, zawsze sobie radzi�em. Skin�a g�ow�, Mysia R�kawica sk�oni� si� i lady po�pieszy�a dalej. Ss�c palce, z�odziej odwr�ci� si� w t� sam� stron�, z kt�rej przed chwil� przyszed�. W g�owie mia� ju� gotowy plan. On tak�e musia� si� �pieszy�. Kiedy Lidia zbli�a�a si� do ko�ca korytarza, zamek zacz�� si� trz���. Wst�pi�a na schody, a okno ponad ni� rozprys�o i do �rodka wpad� deszcz. Dotar�a do pierwszego pi�tra i skierowa�a si� ku kr�tym schodom na wie��, kiedy pot�ny grzmot sprawi�, �e nie us�ysza�a z�owieszczych trzask�w w �cianach. Jednak nawet gdyby je us�ysza�a, nie by�yby w stanie jej powstrzyma�. W po�owie wspinaczki po schodach poczu�a, �e wie�a si� ko�ysze. Lidia zawaha�a si�, gdy� w �cianach pojawi�y si� p�kni�cia. Dooko�a sypa� si� py� i wapno. Schody zacz�y si� przekrzywia�... Zerwa�a z ramion p�aszcz, otuli�a zawini�tko, odwr�ci�a si� i pop�dzi�a z powrotem. K�t nachylenia schod�w si� zmniejszy� i lady Rondoval s�ysza�a teraz wok� siebie grzmi�ce, zgrzytaj�ce odg�osy. Fragment sufitu zawali� si� przed ni� i do �rodka zacz�a wlewa� si� woda. W otworze ujrza�a, jak wjazd do zamku unosi si� powoli w g�r�. Bez wahania unios�a zawini�tko i wyrzuci�a je na zewn�trz. �wiat zapad� si� pod ni�. Kiedy oddzia�y Jareda Klaithe'a wpad�y z tupotem do g��wnego holu Rondovalu, depcz�c po cia�ach jego ciemnych obro�c�w, z mrocznego przej�cia wy�oni� si� lord Det z napi�tym �ukiem w d�oni. Wypu�ci� strza��, kt�ra przeszy�a zbroj� Jareda, jego mostek i serce, zwalaj�c go z n�g. Det odrzuci� na bok �uk i wydoby� z szarfy ber�o. Zatoczy� nim nad g�ow� ma�e ko�o, a napastnicy poczuli, jak niewidzialna si�a odpycha ich w ty�. Jedna z postaci wyst�pi�a naprz�d. By� to oczywi�cie Mor. �wietlista laska obraca�a si� w jego d�oniach jak jasne ko�o. - �le lokujesz swoj� lojalno�� stary - zauwa�y� Det. - To nie twoja walka. - Sta�a si� moj� - odpar� Mor. - Przechyli�e� szal�. - Ba! Szal� przechylono tysi�ce lat temu - powiedzia� Det - we w�a�ciw� stron�. Mor potrz�sn�� g�ow�. Laska obraca�a si� przed nim coraz szybciej i szybciej; nie wida� ju� by�o, �eby j� trzyma�. - Boj� si� reakcji, kt�re mog�e� spowodowa� - powiedzia�. - Nie m�wi�c o ewentualnych konsekwencjach twojej aktywno�ci, gdyby pozwolono ci dzia�a� dalej. - W takim razie to sprawa mi�dzy nami dwoma - odpar� Det, opuszczaj�c ber�o i kieruj�c je w stron� Mora. - Zawsze tak by�o, czy� nie? - spyta� Mor. Lord Rondoval zawaha� si� przez u�amek sekundy. - Wydaje mi si�, �e masz racj� - odpar� wreszcie. - Ale w takim razie to ty b�dziesz odpowiedzialny! Ber�o rozb�ys�o i wystrzeli�a z niego smuga czerwonego �wiat�a. Kiedy uderzy�a w kolist� tarcz�, w kt�r� przemieni�a si� wiruj�ca laska, Stary Mor pochyli� si� do przodu. Tarcza b�yskawicznie odbi�a �wiat�o i skierowa�a je w sufit. Z �oskotem zag�uszaj�cym grzmot pioruna kawa�y muru oderwa�y si� od sufitu i zlecia�y na lorda Rondoval, grzebi�c go pod sob�. Mor wyprostowa� si�, a ko�o zwolni�o i ponownie sta�o si� lask�. Stary czarodziej opar� si� na niej ci�ko. Wraz z ucichni�ciem echa w holu zewn�trzne odg�osy bitwy tak�e usta�y. R�wnie� burza przesuwa�a si� dalej, b�yskawice s�ab�y wraz z odg�osem piorun�w. Ardel, jeden z porucznik�w Jareda, wyst�pi� do przodu i sta� wpatrzony w stert� gruzu. - Sko�czone - powiedzia�. - Zwyci�yli�my... - Na to wygl�da - odpar� Mor. - Ci�gle jeszcze jest tutaj troch� jego ludzi, z kt�rymi trzeba si� rozprawi�. Mor przytakn��. - A smoki? I jego pozostali nadprzyrodzeni s�udzy? - S� w tej chwili w rozsypce - odpar� mi�kko Mor. - Poradz� sobie z nimi. - Dobrze. My... Co to za ha�as? Nas�uchiwali przez chwil�. - To mo�e by� pu�apka - powiedzia� jeden z sier�ant�w, o imieniu Marakas. - Zbadajcie to. Wy�lijcie kogo� i natychmiast z��cie raport. Mysia R�kawica kucn�� za arrasem, tu� przy schodach wiod�cych do ciemnych obszar�w w dole. Jego plan zak�ada� powr�t do celi i bezpieczne ukrycie si� tam. S�dzi�, �e wi�zie� Deta b�dzie jedyn� osob� mog�c� liczy� na �askawo�� napastnik�w. By� ju� w po�owie drogi do miejsca uwi�zienia, kiedy brama pad�a, napastnicy wlali si� do �rodka i odby� si� pojedynek na czary. Z�odziej by� �wiadkiem wszystkich tych wydarze�, obserwuj�c je zza rozdartego gobelinu. Teraz, kiedy wszyscy zwr�cili uwag� na co� innego, by� idealny moment, by wymkn�� si� i prze�lizgn�� w d�. Tylko �e... Tak�e jego ciekawo�� zosta�a pobudzona. Czeka�. Wys�any �o�nierz wr�ci� wkr�tce z ha�a�liwym zawini�tkiem. Sier�ant Marakas mia� napi�ty wyraz twarzy i sztywno trzyma� niemowl�. - Najwyra�niej Det zamierza� z�o�y� je w ofierze w jakim� nikczemnym obrz�dzie, by w ten spos�b zapewni� sobie zwyci�stwo - wysun�� przypuszczenie. Ardel nachyli� si� i obejrza� niemowl�. Uni�s� male�k� r�czk� i obr�ci� j� d�oni� do g�ry. - Nie. Na wewn�trznej stronie prawego przegubu ma znami� smoka, �wiadcz�ce o mocy. To potomek Deta. - Och! Ardel spojrza� na Mora, ale starzec wpatrywa� si� w dziecko, g�uchy na wszystko, co dzia�o si� dooko�a. - Co mam z nim zrobi�, panie? - spyta� Marakas. Ardel przygryz� warg�. - To znami� - powiedzia� - oznacza, �e ...
apolloorfeusz