skazany_na_bluesa_press_book.doc

(138 KB) Pobierz
SKAZANY NA BLUESA

SKAZANY NA BLUESA

 

dramat biograficzny, Polska, 2005, 101 min

 

Reżyseria: Jan Kidawa-Błoński

Scenariusz: Przemysław Angerman, Jan Kidawa-Błoński

Zdjęcia: Grzegorz Kuczeriszka

Muzyka: Dżem

Dźwięk: Paweł Fidala

Montaż: Cezary Grzesiuk

Scenografia: Joanna Białousz

Kostiumy: Ewa Krauze

Charakteryzacja: Janina Dybowska-Person

Kierownictwo produkcji: Zofia Wieczorek

Producent: Jan Kidawa-Błoński, Małgorzata Kidawa-Błońska

Koproducent: Andrzej Serdiukow (TVP), Beata Ryczkowska (CANAL+)

Produkcja: Gambit Production, TVP, CANAL+, Max-Film, Dżem s.c., Agencja Koncertowa Leszek Martinek, Sephia

Postprodukcja: Sephia

Współfinansowanie: APF, Agencja Scenariuszowa

Dystrybucja: ITI Cinema

 

Obsada:

Tomasz Kot, Jolanta Fraszyńska, Maciej Balcar, Adam Baumann, Anna Dymna, Joanna Bartel, Przemysław Bluszcz, Paweł Berger, Beno Otręba, Adam Otręba, Jerzy Styczyński, Zbigniew Szczerbiński, Ryszard Kramarczyk, Szymon Rogosz, Mieczysław Zięba, Michał Musioł, Piotr Piecha, Maciej Nikieć, Juliusz Grygierczyk, Błażej Otręba, Sebastian Kutz, Darek Knapik, Filip Ogonowski, Kasia Ogonowska, Kasia Wojasińska, Andrzej Pośniak, Ewa Dałkowska, Zbigniew Zamachowski, Grzegorz Warchoł, Maciej Szary

 

 

 

- Co byś zrobił, jakbyś miał jeszcze jedno życie?

- Nie brałbym tego gówna...

 

Ryszard Riedel nie był i nie potrafił zresztą być - zwykłym człowiekiem. Mimo postępujących lat był człowiekiem o wrażliwości i psychice dziecka, żyjącym w świecie własnych marzeń i iluzji. Można by go nawet nazwać współczesnym uosobieniem „Piotrusia Pana", który nie stąpał jak inni po ziemi, tylko unosił się z wdziękiem nad nią, odwiedzając kiedy było mu to na rękę swoją „Nibylandię". Unosił się oczywiście do czasu, dopóki nie zaczęła go brutalnie przyciągać ziemska grawitacja. Wtedy sięgnął po dodatkowe “paliwo" - po narkotyki...

 

Na film „Skazany na bluesa” składają się realne zdarzenia połączone ze sobą szczyptą magicznej iluzji. Postacie występujące w filmie są wzorowane na prawdziwych postaciach “z krwi i kości", które “żyły" z bohaterem w bardzo emocjonalnych i intymnych związkach. Wszystkie filmowe sceny w zasadzie miały miejsce w rzeczywistości, choć ograniczony czas narracji wymusił konieczność kompilacji i zmiany chronologii niektórych wydarzeń, tak aby materia filmu dała się lepiej udramatyzować w ramach filmowej opowieści.

 

„Skazany na bluesa” opowiada o dzieciństwie Riedla w górniczym Chorzowie, o jego pierwszych fascynacjach, dziecięcej przyjaźni, a także o początku wielkiego konfliktu z ojcem, który odcisnął się piętnem na życiu obu mężczyzn. „Skazany na bluesa” opowiada o młodych z małego miasteczka, którzy potrafili żyć marzeniami, o młodzieńczej miłości, rozpadzie przyjaźni, jak i zaskakującym zwrocie w stosunkach Ryśka z ojcem, kiedy to dwaj mężczyźni – najbliżsi, a zarazem najbardziej odlegli – zaczynają zbliżać się do siebie...

 

Film pokazuje też dramatyczne próby zerwania z nałogiem, opowiada o konfliktach w zespole, rozpadzie więzi między Riedlem i jego żoną, o cierpieniu jego dzieci. A także o heroicznej próbie zmiany swego życia.

 

Co wynika z tej opowieści? Właściwie tylko dwie rzeczy: że nie da się wygrać z przeznaczeniem i że marzenia nigdy się nie spełniają.

 

Znakomita muzyka i proste, przejmujące słowa piosenek śpiewanych przez Riedla, uwypuklają emocje bohatera i jego spojrzenie na świat.

 

 

 

EKSPLIKACJA REŻYSERA

 

Ryszard Riedel, wokalista zespołu Dżem w latach 1976-94 - jest dzisiaj legendą. W dziesięć lat po jego tragicznej śmierci, cmentarz w Tychach wciąż odwiedzają grupki fanów, na jego grobie zawsze leżą skromne wiązanki świeżych kwiatów i palą się świece...

 

Kiedy wraz ze współscenarzystą Przemkiem Angermanem zbieraliśmy materiały do scenariusza, poruszyło nas jedno. Wszyscy mówili o tym samym Ryśku, ale każdy opowiadał o innym człowieku. Jeden z jego przyjaciół skwitował to tak: “Powiedzą wam dużo, będą mówić to i owo, szczerze i do bólu, ale opowiedzą wam tylko o tej jasnej stronie, o tym co było widać, a Rysiek był jak księżyc i nikt nie powie wam o ukrytej stronie księżyca. Bo ludzi takich jak Rysiek, ludzi tak głęboko wewnętrznych i magicznych nikt nigdy dobrze nie zna”.

 

To prawda... Ja też nigdy Ryśka dobrze nie znałem, choć w zasadzie znałem go od urodzenia. Urodziliśmy się w tym samym domu w Chorzowie, a właściwie w tym samym pokoju z kuchnią na pierwszym piętrze przy ulicy Truchana, przy czym ja urodziłem się trzy lata wcześniej. Kiedy moi rodzice zmienili mieszkanie na większe, zamieszkali tam Riedlowie i urodził się Rysiek. Ojciec Ryśka był moim stryjecznym bratem, choć ze względu na różnicę wieku nazywałem go „wujkiem”, bo był rówieśnikiem mojego ojca. Często odwiedzaliśmy Riedlów w Chorzowie, a potem w Tychach, dokąd przenieśli się pod koniec lat 60. Nawet w czasie tych krótkich i rutynowych wizyt dawało się odczuć specyficzny związek, który wykształcił się pomiędzy Ryśkiem i jego ojcem. Mało powiedzieć, że mieszkając razem - żyli w dwóch różnych światach, nie akceptowali się, robili sobie na złość, nie mogli i nie chcieli się porozumieć... Miałem wrażenie, że się nienawidzą. Ranili się wzajemnie, ale chyba nie mogli bez siebie żyć.

 

Kiedy postanowiłem zrobić film o Ryśku, wiedziałem już, że nie będzie to jedynie nostalgiczno-muzyczna podróż do czasów mojego dzieciństwa, do „swojsko-hipisowskich” czasów lat 70., do niepowtarzalnych klimatów imprez w Jarocinie lat 80. (na wspomnienie których łezka się w oku kręci)... Że przede wszystkim będzie to film o ludzkich namiętnościach i marzeniach, o poszukiwaniu wolności i walce z przeznaczeniem. Bo historia Ryśka Riedla to właśnie taka historia.

 

 

 

O FILMIE

 

„Skazany na bluesa” nie jest filmem muzycznym, nie jest dokumentem, nie jest też kolejną fabularyzowaną biografią wielkiego artysty, nie jest poetycką impresją ani wreszcie próbą pokazania meandrów rodzimej pop kultury. Ale każdy z tych elementów ma w obrazie Jana Kidawy-Błońskiego swoje istotne znaczenie. Reżyser ułożył je tak, by ukazać widzowi całą: artystyczną, ludzką i gorzką prawdę o Ryszardzie Riedlu. O muzyku, którego sztuka, charyzmatyczny związek ze słuchaczami i tragiczna walka z nałogiem stały się znakiem czasu dla milionów Polaków w latach dziewięćdziesiątych.

 

Kidawa, jak żaden inny twórca jest predystynowany do pokazania nam swojej wizji fenomenu „polskiego Jima Morrisona”. Są z Riedlem niemal równolatkami, dzieciństwo spędzili w surowej rzeczywistości chorzowskich familoków, wzajemnie się znali i rozumieli swoją dorosłą sztukę. Śląski klimat jest więc dla „Skazanego na bluesa” naturalnym tłem. W tych odrapanych wnętrzach  i pokrytych szarym pyłem krajobrazach Riedel odnalazł swoją niezwykłą przestrzeń przepojoną duchem indiańskiej wolności. Proste teksty o zwykłych sprawach oprawiał w muzykę, której źródła wywodzą się z „indiańskiego” kontynentu. A czynił to w sposób tak naturalny i wiarygodny, że tę estetykę i tę muzykę współcześni mu polscy słuchacze przyjęli za własną. Jego muzyka koiła i kołysała, dawała dreszcz emocji i niosła uspokojenie. Był wielki a jednocześnie był jednym z nas. Fragmenty koncertów Ryśka z zespołem Dżem wspaniale to dokumentują a twórcom (zdjęcia – Grzegorz Kuczeriszka i montaż – Cezary Grzesiuk) udało się w sposób niemal niezauważalny stopić rzeczywistość z fikcją. Jest w tym także ogromna zasługa odtwórcy głównej roli - Tomasza Kota. Znałem Ryska dobrze ze sceny i spoza niej. Przez ponad 100 minut projekcji Kot/Riedel dał mi poczucie obcowania z bezpowrotnie minioną rzeczywistością. Czuję też, że muzycy zespołu Dżem, którzy w filmie grają samych siebie przyjęli Tomasza, jak swojego Ryszarda. To też niezwykła gratka dla fanów!

 

Ale „Skazany na bluesa” to nie tylko opowieść o idolu i nieposkromionym artyście. To z wielką delikatnością, ale i z wiernością dramatycznej prawdzie opowiedziana historia nierównej walki z uzależnieniem. To także film ku przestrodze. Mówi o tym, jak samotnym Indianinem był Rysiek, a „niewinni” przyjaciele, którzy go tak skwapliwie otaczali, nadali tej samotności wymiar ostateczny. Janowi Kidawie-Błońskiemu udało się metodą poetyckiej przenośni uniknąć dosłowności w ukazaniu spełnienia najgorszego. W jego wizji Riedel znika w nicości ujeżdżając indiańskiego rumaka. Dla nas jednak, którzy go znaliśmy, samotność Ryśka pozostanie zawsze bolesnym wyrzutem.

 

Jan Chojnacki

 

 

 

FILM O IKONIE POLSKIEGO ROCKA

 

O tym, że Ryszard Riedel jest ikoną pop kultury, nikogo przekonywać chyba nie trzeba: jego piosenki od 25 lat elektryzują słuchaczy. Jego legenda ma kilka wymiarów. Jeden to wymiar społeczny – blues od zawsze nie był muzyką sytych i zadowolonych, przeciwnie – był muzyką buntu. Nie powinno więc dziwić, że najlepsze polskie grupy bluesowe – takie jak Dżem – powstały na Śląsku. Także ze Śląska, z tamtejszych kamienic i bloków wywodził się Riedel – skłócony z ojcem i całym światem, szukający pociechy w muzyce, znajdujący ucieczkę w narkotykach.

 

Aspekt drugi to polityka – nigdy, od samego początku muzyki młodzieżowej w Polsce, nie był to gatunek rozrywki ceniony przez władze. Jeśli uważniej przyjrzeć się filmom muzycznym z lat 60. i 70., ta niechęć politycznych decydentów staje się wyraźna: wprawdzie muzycy bigbitowi mają szansę pokazać się na ekranie, ale tłem ich występów są co najmniej szemrane fabuły – jakieś dziwne pogonie, przebieranki, komedie pomyłek, muzyka zostaje zepchnięta na margines. Nawet w okresie rockowego boomu na początku lat 80. wokół rocka w mediach panowała atmosfera niechęci: młoda muzyka okazała się towarem reglamentowanym, dawkowanym w niewielkich porcjach, a na tych, którzy próbowali czegoś więcej – na muzyków i prezenterów – czekały represje.

 

Dość powiedzieć, że Dżem, na początku lat 80. należący do ścisłej rockowej czołówki, nie miał początkowo dostępu ani do mediów, ani do studiów nagraniowych. A kiedy już zaczął regularnie nagrywać płyty, okazało się, że jego muzyka wykracza poza gusty szefów radiowych redakcji muzycznych. Potem, gdy na przełomie lat 80. i 90. nastąpił wraz z przemianami ustrojowymi okres względnej równowagi między gustami radiostacji i słuchaczy, przyszedł okres uzależnienia Riedla od narkotyków, co utrudniało nie tylko koncerty, ale i pracę w studiu. Mimo to – choć zdaniem niektórych właśnie dlatego – muzyka Dżemu była stale obecna w życiu młodych lat 80. i 90., a standardy Riedla jak „Czerwony jak cegła” czy „Whisky” żyją własnym życiem.

 

Narkotykowe uzależnienie Ryszarda Riedla to kolejny aspekt filmu – wątek, do którego twórcy przykładają szczególną wagę. Narkotyki – nawet jeśli jest to „tylko” kompot, polska heroina – wydają się nieodzownym składnikiem rockowej legendy: do tego stopnia, że na początku lat 80. dziennikarze radiowej Trójki próbowali przekonywać słuchaczy, że uczestniczenie w koncertach bez narkotyków jest możliwe! Można tłumaczyć to narastające na przełomie lat 70. i 80. zainteresowanie narkotykami wśród młodych Polaków jako szukanie zastępnika wolności, której wokół brakowało. Riedel w polskiej rzeczywistości tamtego okresu mieścił się z trudem, chyba że na estradzie. To, że szukał wolności, potwierdzał całym swoim życiem – i hipisowskim stylem bycia, i odbiegającymi nawet od poetyki innych rockowych przebojów tekstami swoich piosenek.

 

Muzyka była dla niego wyzwoleniem, ale nie do końca. Wolność odnalazł – niestety, chciałoby się powiedzieć – dopiero w narkotykach. A przecież Riedel był jednocześnie kochającym mężem i ojcem, a postępujące z czasem uzależnienie stało się jego przekleństwem. Sprzyjało wprawdzie budowaniu poetyckich metafor, ale na dłuższą metę uniemożliwiało pracę.

 

Film Jana Kidawy-Błońskiego jest nie tylko próbą spojrzenia na artystę, człowieka wrażliwego w kleszczach nałogu, ale przede wszystkim opisem historii upadku jednego z najbardziej oryginalnych talentów naszych czasów. Jest to opis przejmujący, uwzględniający kolejne fazy procesu, wskazujący na przyczyny, ale i ostrzegający przed skutkami. Na ile to ostrzeżenie może być skuteczne? Obraz upadku przeciwstawiony wizji psychodelicznego uniesienia nie robi może specjalnego wrażenia, ale jeśli połączy się go z przejmującą, płynącą z wnętrza świadomego swej ułomności artysty muzyką, nabiera szczególnego wyrazu. To może być wielka siła tego filmu.

 

Aspekt kolejny to sama muzyka. Na internetowej stronie zespołu Dżem przytoczona jest opinia Jana Skaradzińskiego: „Mówi się o nich „polscy Rolling Stonesi”... I faktycznie - coś w tym jest. Choćby ze względu na źródła muzyki, żonglowanie stylami, konsekwencję. Ze względu na staż, pod względem którego coraz mniej mają równych. No i ze względu na skomplikowane, nie wolne od dramatów dzieje...”. Niech te słowa zastąpią opinie innych krytyków muzycznych. Jeśli doda się do nich garść tytułów – „Whisky”, „List do M.”, „Mała aleja róż”, „Czerwony jak cegła”, „Autsajder”, „Modlitwa III – pozwól mi”, „Skazany na bluesa” – otrzyma się kwintesencję Dżemu, jego historii i pozycji w kulturze już co najmniej dwóch pokoleń Polaków – tych, którzy dorastali słuchając Riedla na koncertach i tych, którzy znając go tylko z płyt dbają, aby na jego grobie zawsze były świeże kwiaty.

 

Film „Skazany na bluesa” będzie miał jeszcze jeden aspekt – nie wiadomo, czy w istocie nie najważniejszy. To aspekt socjologiczny – próba odpowiedzi na pytanie, na ile Ryszard Riedel, ikona polskiego rocka, nadal pozostaje idolem pop kultury? Jan Kidawa-Błoński doprowadzając po czterech latach starań do realizacji filmu bierze na siebie niezwykle odpowiedzialne zadanie. Z jednej strony musi dowieść niezwykłości artysty Ryszarda Riedla, z drugiej zaś ostrzec przed pokusami świata, w jakim egzystuje artysta, który wszak nie przestaje być człowiekiem.

 

Był jednym z niewielu, skazanych na bluesa.

Ten wyrok dodawał mu sił.

Miał dom i rodzinę,

spokojnie mógł żyć.

Lecz często uciekał, by stanać przed wami,

By znów nabrać sił.

 

 

 

BEZ PIOSENEK NIE MA RIEDLA

WYWIAD Z JANEM KIDAWĄ–BŁOŃSKIM

 

Dlaczego nakręcił Pan film o Ryszardzie Riedlu?

Z dwóch co najmniej powodów. Jeden to moje dzieciństwo i młodość: urodziłem się w tym samym domu, biegałem po tych samych torach kolejowych, bawiłem się na tym samym podwórku. To chyba wystarczający powód...

 

Premiera miała odbyć się już dawno. Tyle że kiedy produkcja ruszyła, okazało się, że finansuje was mafia paliwowa...

Istotnie. To był bardzo niefortunny okres w dziejach naszego kina – najpierw zabrakło pieniędzy w Komitecie Kinematografii, potem w TVP. Wtedy dostaliśmy propozycję od tzw. prywatnego sponsora kultury. Po kilku latach wytężonych prac literackich i innych przygotowań przyjęliśmy ją skwapliwie. Teraz już wiemy, że nawet jeśli taki sponsor się znajdzie, to wcale nie znaczy, że rozpoczęty film uda się doprowadzić do końca. My musieliśmy przerwać produkcję już po pierwszym dniu zdjęciowym. Wyglądało to bardzo dramatycznie, tym bardziej więc się cieszę, że udało się nam ten film skończyć.

 

Czy to przypadek, że polski blues rodzi się na Śląsku?

To chyba nie jest przypadek. Śląsk jest bardzo szczególnym miejscem o bardzo specyficznym klimacie, zwłaszcza ten Śląsk lat 70., kiedy nie tylko z powodu Gierka hołubiono ten region i dowartościowywano. Ale tam zawsze było czarno, ponuro, życie w takim otoczeniu ma szczególny posmak. W ludziach o dużej wrażliwości pojawiają się zupełnie niesamowite ciągoty w stronę otwartej przestrzeni, zielonej prerii i Indian. Już samo ukształtowanie przestrzeni sprawia, że ta potrzeba prerii jest silniejsza na Śląsku niż gdziekolwiek. A stąd do bluesa już jeden krok. Wszak blues to muzyka, jaką wyraża się swoje tęsknoty.

 

Czy to nie paradoks, że kiedy przez całe lata ludzie ciągnęli na Śląsk za pracą, ci, którzy na Śląsku mieszkali, chcieli stamtąd uciekać?

To pragnienie ucieczki ze Śląska było bardzo silne, ale nie było stamtąd ucieczki. Chyba że do RFN, w ramach łączenia rodzin, z czego wielu skorzystało, także rodzina Riedlów – tylko Rysiek wybrał pozostanie w Polsce. Nie pragnął dobrobytu, ale wolności. Wydaje się, że nie było innej formy ucieczki niż w działalność artystyczną. Mam na myśli nie tylko bluesa, muzykę – ze Śląska wywodzi się też wielu twórców różnych dziedzin sztuki. W okresie komunizmu i zamkniętych granic ludzie o pewnej wrażliwości i wysokich ambicjach mogli normalnie funkcjonować tylko w obszarze sztuki, kultury. A muzyka pozostaje olbrzymią częścią tego obszaru. Rysiek wybrał drogę odpowiednią dla swojego formatu – był kompletnym samoukiem, nigdy nie uczył się w żadnej szkole muzycznej. Z trudem skończył szkołę podstawową i na tym zakończył edukację. Sam nauczył się śpiewać, sam nauczył się grać, sam do wszystkiego doszedł. Osiągnął sukces – i to wbrew temu, że nawet w okresie największej popularności jego zespół, Dżem, nie pasował do socjalistycznych mediów.

 

Po co więc były Riedlowi narkotyki?

Próbuję na to pytanie odpowiedzieć w filmie, co jednak nie oznacza, że tak było w rzeczywistości. Kiedy Rysiek zaczął brać, narkotyki były bardzo modne jako jeden z elementów subkultury hipisowskiej. Nie sposób było nie spróbować: na każdym przyjęciu stał garnek z „kompotem” i kto miał ochotę – zażywał tej przyjemności. Nie było presji, namawiania, ale aby podkreślić swoją, przynależność do grupy, należało robić to, co robi grupa. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji ich zażywania. Wiele osób miało wówczas kontakt z narkotykami i bez trudności z tym zrywało. W przypadku Ryśka skończyło się jednak inaczej.

 

Czym więc jest „Skazany na bluesa”? Biografią artysty w trudnych czasach, tragedią człowieka, który za bardzo pragnął wolności czy oskarżeniem przed narkotykami?

Zazwyczaj kręcę film z konkretną tezą. Na początku pracy nad „Skazanym na bluesa” próbowałem naginać pewne zdarzenia, pewne fakty tak, aby wyszła z tego opowieść o czymś. W pewnej chwili stwierdziłem jednak, że to kompletnie nie ma sensu. Przecież życie Ryśka Riedla samo w sobie było tak zajmujące, że trzeba mu się poddać. Ograniczyłem się jedynie do pewnej selekcji, udramatyzowania fragmentów jego życiorysu: wszystko, co jest w tym filmie, wydarzyło się naprawdę, choć niekoniecznie w tym czasie i w takiej sytuacji jak przedstawiona na ekranie. Nigdy dotąd nie kręciłem filmu, który nie miałby założonego z góry wyraźnego przesłania. „Skazany na bluesa” jest więc opowieścią o fenomenie Ryśka Riedla i zarazem historią człowieka, który miał szansę na niebanalną karierę, ale ją zaprzepaścił, bo sięgnął po narkotyki. Ale także opowieścią o bólu, jaki rodzi świadomość zadawania krzywdy swoim najbliższym – ukochanej rodzinie, bo Rysiek kochał swoją żonę i dzieci, oraz przyjaciołom z zespołu Dżem, których co chwila stawiał w trudnej sytuacji. A może jest to opowieść o człowieku słabym, który przegrywa walkę z nałogiem? Może – bo sam nie wiem. Każdy zobaczy w tej historii to, co zechce zobaczyć. Mogę tylko potwierdzić, że to historia w pełni prawdziwa – był taki człowiek i tak żył. Miałem jego życiorys, jego fenomen i dałem się ponieść temu tworzywu.

 

A tym tworzywem jest muzyka – na ekranie w wykonaniu samego Riedla. Odnosi się wrażenie, że gdy muzyka cichnie, wszystko traci barwę.

Jak w życiu Ryśka. Muzyka w tym filmie jest najważniejsza: Riedel najczęściej śpiewał o samotności i o wolności. To z tego powstał „Skazany na bluesa” – film wymyślony dla tej muzyki. Chciałem, by piosenki stały się formą monologu wewnętrznego bohatera, jego wypowiedzią. O dziwo, udało się to zrobić: tak się złożyło, że kolejne piosenki, po które sięgałem, ułożone są niemal chronologicznie, co pozwala pokazać odczucia i dążenia bohatera w konkretnych momentach i sytuacjach. One były sensem jego życia, bez tych piosenek nie ma Riedla.

 

 

Źródło: KONRAD J. ZARĘBSKI, MIESIĘCZNIK „KINO”, NR 7-8/2005

 

 

 

 

 

SYLWETKI

 

 

RYSZARD RIEDEL

 

Urodzony 7 września 1956 roku w Chorzowie w rodzinie robotniczej (ojciec Jan był kierowcą na kopalni, matka Krystyna ekspedientką w sklepie), miał starszą o rok siostrę Małgorzatę. Nigdy nie ukończył żadnej szkoły. Rodzina w latach 60. przeprowadziła się do Tychów - w tym śląskim mieście mieszkał do końca życia. Rodzice w roku 1980 wyjechali na stałe do RFN, po pewnym czasie dołączyła do nich siostra Małgorzata. Ojciec, Jan, zmarł tuż po śmierci syna - w 1996 roku.

 

Ryszard Riedel - pod względem muzycznym - był samoukiem, dość wcześnie pojawiła się u niego głęboka fascynacja kontestacją końca lat 60., świadomie wybrał hippisowski sposób i styl życia.

 

Pierwsze fascynacje i doświadczenia muzyczne datują się na początek lat 70., kiedy to Riedel związany był z różnymi lokalnymi formacjami muzycznymi, śpiewał standardy muzyki rockowej i bluesowej. W roku 1973 wszedł do składu grupy, noszącej wówczas nazwę JAM. Po paru latach grania na Śląsku w roku 1980 zespół zaczyna odnosić sukcesy ogólnopolskie.

 

W roku 1977 ożenił się (żona - Małgorzata z domu Pol), w tym samym roku urodził się syn Sebastian, dwa lata później córka Karolina.

 

W latach 80. DŻEM występuje na wszystkich znaczących imprezach rockowych. Z czasem objawia się swoisty fenomen zespołu przyciągającego tłumy fanów i dającego znakomite koncerty. Frontmen zespołu - Ryszard Riedel - staje się wkrótce postacią kultową subkultury hippisowskiej w Polsce, jest rozpoznawalny po charakterystycznym sposobie śpiewania, zachowania na scenie, stroju, długich włosach, wysokich kowbojskich butach - nie był to bynajmniej wymyślony "image" sceniczny.

 

Zespół i jego lider kojarzeni byli także z określonym typem tekstów i muzyką. Teksty - pisane w większości przez samego wokalistę - wyrażały "głos pokolenia", mówiły o potrzebie wolności, przysłowiowego niemal "bycia sobą".

 

Sam Riedel był wiernym odzwierciedleniem tych tekstów i związanej z nimi ideologii - nigdy nie stał się typową "gwiazdą" wypromowaną przez media, koncern płytowy, czy wytwórnię. Sława i fenomen popularności narodziły się w sposób naturalny, dzięki bezpośrednim kontaktom z publicznością, graniu poza sceną, wśród fanów. DŻEM i Riedel wierni byli stylistyce muzycznej przełomu lat 60. i 70., grając blues - rocka, czasem z domieszką reagge, stworzyli jednak własny, niepowtarzalny styl i repertuar. Wiele utworów to autentyczne przeboje, na koncertach śpiewane przez tłumy.

 

Osobną, choć istotną sprawę stanowi fakt uzależnienia Ryszarda Riedla od heroiny. Była to sprawa powszechnie wiadoma, sam Riedel dawał w tekstach utworów wyraz swej walce z nałogiem (płyta "Detox"), powodowała też konflikty wokalisty z zespołem i środowiskiem muzycznym. Uzależnienie stało się pośrednio powodem śmierci Riedla 30 lipca 1994 roku.

 

 

 

JAN KIDAWA-BŁOŃSKI

(reżyseria)

 

Ur. 12 II 1953 r., Chorzów. Reżyser, scenarzysta, producent, również aktor. W latach 1972-1976 studiował na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Absolwent Wydziału Reżyserii PWSFTViT w Łodzi (1981, pierwszy rok studiów odbył w WGiK w Moskwie). W latach 1982–1991 członek Zespołu Filmowego „Silesia”, po rozwiązaniu zespołu związany kolejno z ZF „Oko” i ZF „Zodiak”. Od 1991  prezes i współwłaściciel Gambit Production Sp. z o.o., zajmującą się produkcją filmów fabularnych, dokumentalnych, reklamowych oraz programów telewizyjnych. Od 1990 członek Komitetu Kinematografii. W latach 1990-94 prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich, w latach 1997-2001 – członek Zarządu Stowarzyszenia Niezależnych Producentów Filmowych i Telewizyjnych.

Filmografia: 1981 – Pierścień w świńskim ryju (scen., reż.); 1984 – Trzy stopy nad ziemią (scen., reż., Złote Grono za debiut na LLF w Łagowie 1985, II nagroda na Festiwalu Młode Kino Polskie w Gdańsku 1986, Nagroda Artystyczna Młodych im. S. Wyspiańskiego 1986); 1988 – Męskie sprawy (współscen., reż.); 1992 – Pamiętnik znaleziony w garbie (współscen., reż., prod., nagroda za rolę Olafa   Lubaszenki na MFF w Cancun 1993); 1996 – Wirus (reż., prod.); 1999 – A mi szerelmunk (Spotkania, pożegnania, prod., aktor); 2000-2004 – Plebania (serial tv, reż.); 2001 – Az utolso blues (Ostatni blues, prod., aktor, nagroda za zdjęcia na MFF w Budapeszcie 2002) ; 2002 – Tytus, Romek i A’Tomek wśród złodziei marzeń (producent wykonawczy); 2003 – Bao-bab, czyli zielono mi (serial tv, reż.)

 

Jan Kidawa-Błoński jest także autorem wielu programów telewizyjnych, w tym popularnego cyklu „Taksówka Jedynki”. W 1995 zajmował się telewizyjną kampanią wyborczą Lecha Wałęsy, w latach 1997-98 współpracował w trakcie kampanii wyborczych z Unią Wolności, a w 2001 – z Platformą Obywatelską.

 

 

 

TOMASZ KOT

(Ryszard Riedel)

 

Ur. 21 kwietnia 1977 r. w. Legnicy. Marzył o karierze malarza artysty, przez rok uczył się w seminarium duchownym. Aktorstwem zainteresował się w liceum i chociaż maturę zdał za drugiem podejściem, bez problemu dostał się do krakowskiej Wyższej Szkoły Teatralnej. Po ukończeniu szkoły w 2001r. związał się z Teatrem Bagatela w Krakowie. Debiutował na scenie Centrum Sztuki Teatru Dramatycznego w Legnicy w przedstawieniu „Panna Tutli-Putli” S. I. Witkiewicza (1996), w reżyserii Wiesława Cichego. W tym samym teatrze wystąpił z monodramem „Edzio” Bruno Schulza (1996), w reż. Krzysztofa Kopki. Był tytułowym bohaterem „Hamleta, Księcia Danii” Williama Shakespeare (2001), w reż. Kopki.

 

Po raz pierwszy na scenie Teatru Bagatela wystąpił jako Piotr Dobczyński w „Rewizorze” Mikołaja Gogola (2002), w reż. Macieja Sobocińskiego. Jest zadowolony ze swojej kreacji w „Ślubie” Witolda Gombrowicza (2002), w reż. Waldemara Śmigasiewicza, gdzie zagrał Henryka. Dobre recenzje zebrał za rolę Czarusia, młodego aktora, który nie rozstaje się z telefonem komórkowym w przedstawieniu „Ca-sting” Rafała Kmity wystawionym w Krakowskim Teatrze Scena STU w 2002 r. Był Tytusem w „Testosteronie” Andrzeja Saramonowicza (2005), w reż. Piotra Urbaniaka.

 

W czasie studiów wystąpił w przedstawieniu Teatru Telewizji pt. „Wybór...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin