Clancy Thomas Leo (Tom) - 1 - Jack Ryan - 08 - Dług Honorowy - Tom 2.doc

(2387 KB) Pobierz

 

Tom Clancy

Dług honorowy

Tom drugi

Pościg

Ten dzień w życiu Robbyego Jacksona nie zaczął się najlepiej. Zdarzały mu się już pechowe dni, na przykład, kiedy jako młody komandor porucznik przechodził szkolenie w Ośrodku Lotów Marynarki w Patuxent River, w stanie Maryland. Tamtego dnia jego odrzutowiec szkolny postanowił bez najmniejszych przyczyn katapultować swojego pilota, co skończyło się złamaniem nogi i wykreśleniem na kilka miesięcy nieszczęśnika z listy pilotów zdolnych do służby. Potem zdarzały się dni, podczas których widział swoich przyjaciół rozbijających się o ziemię, a czasami widział tylko ślad nafty lotniczej na powierzchni Zatoki Tonkińskiej. Jako dowódca dywizjonu musiał też pisać listy do rodzin, w których zawiadamiał z żalem o śmierci męża lub syna. W najnowszych czasach przychodziło mu też coraz częściej zawiadamiać o śmieci córek, które poległy w służbie ojczyzny. Życie pilota Marynarki niestety obfitowało w takie dni.

Ale takiego dnia jeszcze nie miał. Jedynym pocieszeniem był fakt, że pełnił funkcję w dziale J-3, odpowiedzialnym za planowanie i przebieg operacji militarnych. Gdyby przydzielono go do sekcji J-2, wywiadu, poczucie klęski byłoby całkowite.

— Niestety, panie admirale. Nie mamy łączności z bazami w Yakota, Misawa i Kadena. Nikt nie podnosi słuchawki.

— Ilu mamy tam ludzi? — zapytał Jackson.

— Łącznie około dwóch tysięcy, głównie mechaników, personel obsługujący stacje radarowe, kwatermistrzostwo. Jakieś dwa lub trzy samoloty na lądowaniach technicznych. Jeszcze sprawdzamy w jednostkach — odparł major.

— A jak z Marynarką?

— Mamy ludzi w bazie Andersen na Guam. Razem z personelem portowym daje to około tysiąca ludzi. Kilka lat temu mieliśmy tam kilka tysięcy.

Jackson podniósł słuchawkę bezpiecznej linii i wybrał numer dowództwa Floty Pacyfiku. — Admirał Seaton? Jeszcze raz Jackson. Coś nowego?

— Nie możemy połączyć się z nikim na zachód od Midway, Rob. To zaczyna wyglądać poważnie.

* * *

— Jak działa ta komórka? — zapytał Oreza.

— Wstyd przyznać, ale nie mam pojęcia. Nie chciało mi się przeczytać instrukcji — odparł Borroughs. Telefon komórkowy spoczywał przed nimi na stole, z anteną sterczącą z dna przewierconej misy, która z kolei opierała się na dwóch stertach książek. — Nie mam pojęcia, czy komórka przez cały czas podaje satelicie swoją pozycję, czy tylko podczas rozmowy. — Z tego też powodu obaj doszli do wniosku, że lepiej będzie trzymać antenę przez cały czas w misie, do czego potrzebna była ta raczej prymitywna konstrukcja.

— A może by tak wyjąć baterie? — zapytała pani Oreza.

— Ale ze mnie dureń — przyznał Borroughs. Podniósł misę i po chwili na stole przed nim leżały dwie paluszkowe baterie typu AA. — Jeżeli będzie chciała się pani dostać na studia magisterskie w Stanford, napiszę pani list ze znakomitymi rekomendacjami.

— Panie i panowie. — Wszystkie głowy odwróciły się w stronę telewizora. Na ekranie pojawiła się sylwetka Japończyka w mundurze polowym. Mężczyzna przedstawił się z uśmiechem, mówiąc nienagannie po angielsku: — Jestem generał Tokikiczi Arima z lądowych Sił Samoobrony Japonii. Pozwólcie państwo, że w kilku słowach wytłumaczę co dzisiaj zaszło na Saipanie — rozpoczął swoją przemowę generał do dwudziestu dziewięciu tysięcy mieszkańców wyspy. — Po pierwsze, chciałbym zapewnić, że nie ma najmniejszych powodów do niepokoju. Na wyspie nie doszło do żadnych incydentów, z wyjątkiem pożałowania godnej krótkiej wymiany ognia z siłami policyjnym w pobliżu parlamentu. Dwaj funkcjonariusze, którzy zostali ranni, znajdują się pod dobrą opieką w szpitalu.

Nie wątpię, że chcieliby państwo wiedzieć, co zaszło na Marianach. Dziś rano dowodzone przeze mnie oddziały wojskowe zaczęły lądować na Saipanie i Guam. Jak zapewne wszyscy państwo wiecie, a starsi mieszkańcy pamiętają, do 1944 roku Mariany były własnością Japonii. Znajdą się też wśród państwa ludzie, którzy będą zdziwieni, że od kilku lat moi rodacy mają możliwość nabywania nieruchomości na Saipanie i Guam. Od kilku miesięcy w rękach japońskich znajduje się ponad połowa powierzchni wysp. Nie muszę też chyba nikogo zapewniać o emocjonalnym stosunku narodu japońskiego do tych wysp i ich mieszkańców. Zainwestowaliśmy już tu kilka miliardów dolarów i doprowadziliśmy do rozkwitu tutejszą gospodarkę, tak zaniedbywaną podczas rządów Stanów Zjednoczonych. W świetle powyższego, trudno nas chyba nazwać przybyszami z zewnątrz, prawda?

Prawdopodobnie wiecie państwo o kontrowersjach pomiędzy Ameryką a Japonią. Ta różnica poglądów zmusiła nasz kraj do ponownego rozważenia naszych priorytetów obronnych. Postanowiliśmy między innymi zająć ponownie archipelag Marianów, w ramach czysto obronnego posunięcia przeciwko spodziewanej akcji militarnej Stanów Zjednoczonych.

Pojawia się pytanie: w jakim stopniu nasze posunięcia wpłyną na wasze życie? — zapytał z uśmiechem generał Arima. — Odpowiedź jest prosta: w żadnym. Gospodarka pozostanie nienaruszona. Japończycy też są zwolennikami wolnego rynku. Wasi ustawowi przedstawiciele pozostaną na swoich stanowiskach, a wyspa zyska dodatkowe znaczenie w świecie biznesu, jako czterdziesta ósma prefektura Japonii. Otrzymacie państwo również pełną reprezentację w japońskim parlamencie, Diet — to przywilej, którego odmówiły wam Stany Zjednoczone, kiedy Saipan był jedynie stowarzyszony z Ameryką, to słowo jest raczej przejrzystym eufemizmem oznaczającym w istocie kolonię, prawda? — Kolejny promienny uśmiech. — Ktoś mógłby powiedzieć, że słowa nie kosztują wiele. Racja. Jednak jutro zobaczą państwo naszych ludzi na ulicach i drogach Saipanu, którzy przeprowadzą rozmowy z mieszkańcami, dokonywać będą pomiarów i analiz. Naszym pierwszym zadaniem będzie bowiem poprawienie stanu dróg na Saipanie, czegoś całkowicie zaniedbanego przez Amerykanów. Wszelkie uwagi dotyczące naszej działalności będą mile widziane, a wszelka pomoc przyjęta z wdzięcznością.

Jeszcze jedno. — Generał nieco pochylił się w stronę kamery. — Zdaję sobie sprawę z faktu, że na wyspie znajdą się ludzie niezadowoleni z zaistniałych zmian — bardzo mi z tego powodu przykro. Nie chcemy nikogo skrzywdzić, ale proszę zrozumieć, ze wszelkie przejawy agresji fizycznej wobec moich żołnierzy lub obywateli Japonii będą traktowane jak naruszenie prawa. Zostałem również upoważniony do ochrony za wszelką cenę moich wojsk i zaprowadzenia na wyspach prawa obowiązującego wszystkich obywateli Japonii.

W ciągu najbliższych dni należy zdać wszelką broń znajdującą się w prywatnych rękach. Jeśli przedstawicie państwo rachunki lub udowodnicie kolekcjonerską wartość poszczególnych egzemplarzy, wypłacimy, oczywiście, stosowne odszkodowanie. To samo tyczy się radiostacji i krótkofalówek. Proszę też o nieużywanie ich do czasu zdania. Kiedy sytuacja na wyspie unormuje się już zupełnie, wspomniane dobra zostaną zwrócone, a otrzymane ekwiwalenty pieniężne będą mogli państwo traktować jako prezent od mieszkańców Japonii.

Jestem pewien, że tak naprawdę nie odczujecie w ogóle naszej obecności. Moi żołnierze otrzymali precyzyjne rozkazy nakazujące traktowanie mieszkańców wysp jak rodaków. Jeżeli zauważą państwo przypadek niewłaściwego zachowania ze strony wojska, bardzo proszę o przybycie do kwatery głównej i złożenie skargi, która zostanie natychmiast rozpatrzona. Prawo w Japonii obowiązuje wszystkich. Moja kwatera główna znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie parlamentu. Życzę wszystkim dobrej nocy.

— Przemówienie generała Arimy będzie powtarzane co piętnaście minut na kanale szóstym — odezwał się głos spikera.

— A to skurwysyn — zaklął Oreza.

— Ciekawe z usług jakiej agencji reklamowej korzysta — zastanowił się Borroughs, przewijając taśmę wideo.

— Mówił prawdę? — zapytała Isabel.

— Kto wie? Macie w domu jakąś broń? — zapytał Borroughs.

— Nie. Nawet nie wiem, czy na wyspie można ją posiadać bez zezwolenia. A poza tym trzeba być idiotą, żeby rzucać się z pistoletem na żołnierzy uzbrojonych w M -16.

Borroughs zaczął wybierać kierunkowy do Stanów. — Podaj numer do admirała.

* * *

Jackson.

— Bosman Oreza, panie admirale. Nagrywa pan?

— Tu wszystko się nagrywa. Ma pan coś dla mnie?

— Mieszkańcy Saipanu otrzymali już oficjalną wiadomość — zaczął Oreza. — Nagraliśmy przemówienie dowódcy sił japońskich. Za chwilę włączę odtwarzanie. Będę trzymał słuchawkę przy głośniku.

Po paru sekundach Jackson zapisał na kartce: generał Tokikiczi Amari. Podał kartkę stojącemu obok sierżantowi. — Niech ludzie z wywiadu zobaczą, co o nim wiemy.

— Tak jest. — Sierżant wybiegł z pokoju.

— Majorze!

— Jestem, panie admirale.

— Jakość dźwięku jest dobra. Niech nasi psycholodzy zrobią analizę emocjonalną głosu. Za dziesięć minut chcę mieć też na wydruku tekst oświadczenia tego żółtka. Potem wyślecie to faksem w jakieś pół miliona miejsc.

— Tak jest.

Przez resztę nagrania Jackson już się nie odzywał: wysepka spokoju na morzu chaosu. Przynajmniej tak to wyglądało dla postronnego obserwatora.

— To już wszystko — powiedział po kilku minutach Oreza.

— Dobra robota, bosmanie. Co się tam teraz dzieje?

— Bez przerwy lądują samoloty. Od naszej ostatniej rozmowy naliczyłem czternaście.

— Rozumiem. Czy coś zagraża pańskiemu bezpieczeństwu?

— Na razie nie zauważyłem facetów biegających po moim ogródku z karabinami w rękach, panie admirale. Na marginesie, zauważył pan, że nie wspomnieli słowem o Amerykanach mieszkających na wyspie?

— Nie, nie zauważyłem. To trafne spostrzeżenie. — Zacznij myśleć, skarcił się w duchu Jackson.

— Chyba powinienem już się rozłączyć, panie admirale.

— Jasne. Niech pan się nie martwi, bosmanie. Pański kraj nie da sobie w kaszę dmuchać — zapewnił go admirał. Obaj wiedzieli, że to tylko puste słowa.

— Bez odbioru.

Robby odłożył słuchawkę na widełki. — Wnioski?

— Czy chce pan usłyszeć coś poza: To jakaś paranoja? — zapytał szef sztabu.

— Nam to może wydawać się paranoidalne, ale dla kogoś to musi być bardzo logiczny przebieg wypadków. — Nie miało sensu poganianie oficerów. Musi upłynąć trochę czasu, zanim oswoją się z sytuacją. — Czy ktoś uważa, że te informacje są niewiarygodne? — Rozejrzał się dookoła. W sali było siedmiu oficerów, a niski poziom inteligencji nie był bynajmniej rekomendacją do służby w Ośrodku Dowodzenia Sił Zbrojnych USA.

— To naprawdę wygląda na paranoję, panie admirale, ale wszystko układa się w jakąś całość. Nie ma łączności z żadną bazą, stacją radarową czy kontrolą ruchu powietrznego na zachód od Midway. Wszędzie, gdzie dzwoniliśmy, powinny być dyżury, ale nikt nie odpowiadał. Z sieci łączności wypadły cztery bazy Sił Powietrznych i jedna placówka Armii. To się dzieje naprawdę.

— Mamy coś z Departamentu Stanu? Albo z CIA?

— Nic — odparł pułkownik z wydziału J-2. — Za jakąś godzinę będziemy mieli zdjęcia satelitarne znad Marianów. Przekazałem już Narodowej Agencji Zwiadu i I -TAC, co nas interesuje.

KH-11?

— Ich orbity zostały też skorygowane. Nad archipelagiem niebo jest czyste.

— Czy był tam wczoraj jakiś sztorm?

— Nie — odparł inny oficer. — Nie znaleźliśmy żadnego powodu do przerwania łączności telefonicznej. Z Marianami łączymy się przez kabel Trans-Pac i satelity. Porozumiałem się z firmami, które obsługują łącza satelitarne. Nie otrzymali żadnego ostrzeżenia o sztormie. Wysłali pilne przekazy do swoich ludzi z obsługi, ale nie otrzymali żadnej odpowiedzi.

Jackson skinął głową. Chciał mieć całkowitą pewność, zanim poczyni kolejny, przewidziany procedurą, krok.

— Okay. Wysyłamy ostrzeżenie do wszystkich dowódców samodzielnych jednostek. Przekażcie to sekretarzowi obrony i członkom Kolegium Szefów Sztabów. Ja dzwonię do prezydenta.

* * *

— Doktorze Ryan, Ośrodek Dowodzenia na STU, rozmowa o statusie KRYZYS. Przy aparacie admirał Jackson. — Na dźwięk słowa KRYZYS w stronę Jacka odwróciły się wszystkie głowy.

— Robby, tu Jack. Co się dzieje? — Wszyscy w kabinie łączności samolotu prezydenta zauważyli, że doradca do spraw bezpieczeństwa gwałtownie pobladł. — Robby, mówisz poważnie? — Jack podniósł wzrok na dyżurnego oficera łączności. — Gdzie teraz jesteśmy?

— Dolatujemy do Goose Bay na Labradorze, proszę pana. Do lądowania jakieś trzy godziny.

— Poproście tu specjalną agentkę dAgustino, dobrze? — Ryan zdjął dłoń ze słuchawki. — Robby, prześlij mi to faksem. Prezydent jeszcze śpi. Potrzebuję trzydziestu minut, żeby tu wszystko zorganizować. Dzwoń, jakby coś się działo.

Jack wstał i wszedł do toalety, tuż obok kabiny pilotów. Kiedy mył ręce, starał się nie patrzeć w lustro. Na zewnątrz czekała już agentka Tajnej Służby.

— Nie spał pan zbyt długo, co?

— Szef już wstał?

— Pozwolił się budzić dopiero na godzinę przed lądowaniem. Kapitan powiedział mi, że

— Postaw go na nogi, Daga. I to już. A potem sekretarzy Hansona i Fiedlera. Arniego też.

— Co się dzieje, doktorze Ryan?

— Za chwilę dowiesz się wszystkiego. — Ryan wyciągnął z faksu wstęgę papieru i zaczął czytać. Po chwili podniósł wzrok. — Nie żartuję, Daga. Ruszaj się.

— Czy prezydentowi coś grozi?

— Można tak założyć — odparł Jack. Zastanowił się przez sekundę. — Poruczniku, gdzie jest najbliższa baza lotnicza z myśliwcami?

Wyraz nietajonego zdziwienia pojawił się na twarzy zapytanej. — W bazie Otis na Cape Cod stacjonują F-15, a w Burlington, w Vermoncie, F-16, To bazy Gwardii Narodowej.

— Zadzwońcie tam i przekażcie, że prezydent chciałby mieć jakieś towarzystwo, najszybciej jak się da. — Kontakty z porucznikami miały tę przyjemną stronę, że nie mieli oni, lub one, zwyczaju zadawać pytań. Niestety, nie odnosiło się to do agentów, lub agentek, Tajnej Służby.

— Doktorze Ryan, muszę wiedzieć, o co chodzi.

— Chyba masz rację, Daga. — Ryan oddarł kawałek papieru taksowego i podał go agentce.

— Cholera jasna — wyrwało się dAgustino. Oddała kartkę Jackowi. — Idę obudzić prezydenta. Pan niech powie kapitanowi, co się dzieje. W takich sytuacjach procedura jest nieco inna.

— Jasne. Daga, piętnaście minut, okay?

— Dobrze. — Zeszła na dół po spiralnych schodkach, podczas gdy Jack skierował się w stronę kabiny pilotów.

— Do lądowania zostało sto sześćdziesiąt minut, doktorze. Długi lot, prawda? — zapytał z uśmiechem pułkownik Sił Powietrznych. Po kilku sekundach uśmiech zniknął z jego twarzy.

* * *

Właściwie to nie musieli przejeżdżać obok ambasady amerykańskiej. Może po prostu chciał popatrzeć na gwiaździsty sztandar, pomyślał Clark. To był zawsze przyjemny widok w obcym kraju, nawet jeżeli flaga powiewała nad budynkiem zaprojektowanym przez biurokratę o guście

— Ktoś się tu bardzo martwi o bezpieczeństwo — odezwał się Chavez. — Myślisz Wania, że Japończycy obawiają się kolejnych rozruchów? Poza tym jednym incydentem, nie było żadnych aktów chuligaństwa — Jego głos zawisł w powietrzu: wokół budynku ambasady ustawił się pluton uzbrojonej w broń długą piechoty. Bardzo dziwne. Powinno wystarczyć kilku policjantów, pomyślał Ding. — Job twaju mat!

Clark poczuł przypływ dumy: tak właśnie powiedziałby prawdziwy Rosjanin. To uczucie jednak błyskawicznie zastąpił niepokój — żołnierze wokół ambasady najwyraźniej kierowali broń w stronę budynku, a nie ulicy. Nigdzie nie było widać marines.

— Iwanie Siergiejewiczu, to bardzo dziwne.

— Też mi tak się zdaje, Jewgienij Pawłowiczu — odparł Clark. Starał się utrzymywać stałą prędkość i miał tylko nadzieję, że żołnierze na chodniku nie zauważą w środku samochodu dwóch gaidżin i nie zapiszą numerów rejestracyjnych. Chyba pora na zmianę samochodu, pomyślał.

* * *

— Nazywa się Arima. Na imię ma Tokikiczi. Generał. Pięćdziesiąt trzy lata — referował sierżant z działu dokumentacji wywiadu wojskowego. — Ukończył Akademię Sił Samoobrony. Przeszedł wszystkie szczeble kariery w piechocie, na każdym etapie celujące oceny. Zaliczył kurs spadochronowy. Osiem lat temu przeszedł szkolenie w naszej bazie w Carlisle z oceną bardzo dobrą. Ma zaufanych ludzi w sztabie Sił Samoobrony. Zajmuje stanowisko dowódcy japońskiej Armii Wschodniej. Jednostka ta z grubsza odpowiada naszemu korpusowi armijnemu, ale bez dywizyjnego ciężkiego sprzętu, zwłaszcza artylerii. Składa się z 1. i 12. Dywizji Piechoty, 1. Brygady Powietrznodesantowej, 1. Brygady Wojsk Inżynieryjnych, pułku przeciwlotniczego i batalionu kwatermistrzostwa.

Sierżant podał Jacksonowi dokumenty wraz ze zdjęciem generała. Wróg otrzymał wreszcie twarz, pomyślał Jackson. Przynajmniej jedną. Admirał przez kilka sekund przyglądał się fotografii i oddał dokumenty sierżantowi. Za dokładnie cztery minuty w Pentagonie zostanie ogłoszony stan gotowości ATAK. Na parking właśnie wjeżdżał pierwszy z członków Kolegium Szefów Sztabów i to właśnie on będzie miał wątpliwe szczęście usłyszeć dobre nowiny przed innymi. Jackson poukładał swoje papiery i ruszył w stronę pomieszczenia znanego w Pentagonie jako Czołg, mieszczącego się w pierścieniu E.

* * *

Chet Nomuri w ciągu dnia spotkał się trzykrotnie ze swoimi kontaktami, ale nie dowiedział się niczego nowego. Wszyscy zgodni byli co do tego, że coś wisiało w powietrzu, ale nikt nie wiedział co. Wreszcie postanowił wybrać się do łaźni w nadziei, że pojawi się Kazuo Taoka. Kiedy wreszcie się pojawił, Nomuri czuł się jak makaron, który gotował się przez miesiąc.

— Masz chyba za sobą taki dzień jak ja — zaczął rozmowę z lubieżnym uśmieszkiem.

— A jaki miałeś? — zapytał Kazuo. Widać było, że jest zmęczony, ale i zadowolony.

— Zdobyłem wreszcie pewną dziewczynę, nad którą pracowałem od trzech miesięcy. Spędziliśmy bardzo pracowite popołudnie.

— Szkoda, że już nie ma tej amerykańskiej panienki — powiedział Taoka, zanurzając się z przeciągłym westchnieniem w gorącej wodzie. — Dzisiaj przydałby mi się ktoś taki jak ona.

— Wyjechała? — zapytał z udaną obojętnością Nomuri.

— Nie żyje — odparł Kazuo, najwyraźniej niezbyt przejęty stratą.

— Co się stało?

— Mieli zamiar odesłać ją do domu. Yamata wysłał swojego szefa ochrony, Kanedę, żeby zgrabnie to załatwił. Okazało się jednak, że dziewczyna brała narkotyki i akurat przedawkowała. Wielka szkoda — zauważył Taoka. W jego głosie było tyle przejęcia, co na wieść o uśpieniu chorej kotki z sąsiedztwa. — Ale tam skąd przyjechała, jest ich więcej.

Nomuri tylko skinął głową. Od tej strony nie znał Kazuo. Jego znajomy z łaźni był typowym okazem japońskiego urzędnika średniego szczebla. Wstąpił do firmy zaraz po ogólniaku i po kilku latach został skierowany do szkoły biznesu, która stanowiła intelektualny odpowiednik koszar dla rekrutów piechoty morskiej na Parris Island, ze sporą domieszką obozu koncentracyjnego. Później nie było wcale lepiej. W japońskim systemie pracy szef miał zawsze rację, a najlepszym sposobem zwrócenia na siebie uwagi było przychodzenie do pracy o godzinę wcześniej niż reszta. Nic dziwnego, że jedną z głównych, o ile nie jedyną, formą odreagowania bezustannego stresu były pijaństwa i orgie. Historie o wyprawach do Tajlandii lub na Tajwan, czy ostatnio na Mariany, które opowiadano w tej właśnie łaźni, wywołałyby rumieńce wstydu na twarzach jego kolegów z UCLA. Nomuri zdawał sobie doskonale sprawę z faktu, że za fasadą japońskiej uprzejmości kryły się niezmierzone pokłady gniewu i frustracji. Uświadomił sobie, że już niedługo zacznie nienawidzić tego kraju. Cały czas powtarzał w duchu nauki wpajane mu przez instruktorów Firmy: agent CIA, podobnie jak każdy inny, powinien utożsamiać się do pewnego stopnia z systemem kulturowym, w którym przyszło mu pracować. Ironicznego posmaku tej sytuacji dodawał fakt, że był z pochodzenia Japończykiem.

— Aż tak podobają ci się Amerykanki? — zapytał.

— O, tak. Już wkrótce pieprzenie Amerykanek będzie naszym sportem narodowym — zachichotał Taoka. — Podczas ostatnich dwóch dni mieliśmy z Amerykanami niezłą zabawę. Byłem przy tym — dodał Kazuo, wracając myślami do pokoju sztabowego. Naprawdę tam był, przysłuchiwał się wszystkiemu, widział, jak zmienia się historia. A w dodatku zauważył go sam Yamata-san.

— Więc cóż takiego wielkiego dokonałeś? — zapytał Nomuri z uśmiechem na twarzy.

— Rozpoczęliśmy wojnę z Ameryką i wygraliśmy ją! — wyrzucił z siebie Taoka.

— Wojnę? Nan ja? Wykupiliśmy pakiet kontrolny w General Motors?

— Prawdziwą wojnę, przyjacielu. Unieszkodliwiliśmy ich Flotę Pacyfiku i od wczoraj Mariany znów należą do Japonii.

— Mój przyjacielu, naprawdę nie powinieneś pić przed wejściem do łaźni — dobrodusznie poradził Nomuri.

— Od czterech dni nie wypiłem nawet drinka! — zaprotestował Taoka. — Mówię prawdę!

— Kazuo — powiedział Nomuri cierpliwym tonem, jakim mówi się do dziecka. — Zawsze wiedziałem, że masz fantazję, a twoje opowiadania nigdy mnie nie nudziły. Ale tym razem przesadziłeś.

— Nie zmyślam — zapewnił go Taoka i rozpoczął opowieść.

Nomuri nigdy nie przeszedł przeszkolenia wojskowego. Całą wiedzę na ten temat zaczerpnął z literatury i filmu. Instrukcje, jakie odebrał przed przyjazdem do Japonii kierowały jego zainteresowania raczej w stronę handlu i biznesu, niż Sił Samoobrony. Ale Kazuo naprawdę potrafił opowiadać i już po trzech minutach Nomuri wiedział mniej więcej, co się stało. Zamknął oczy i z ustami wykrzywionymi w uśmiechu słuchał podekscytowanego głosu Kazuo. Zaczął gorączkowo zastanawiać się, w jaki, u licha, sposób może przekazać te informacje do Firmy.

* * *

— Okay, Skoczek już wstał i za chwilę będzie gotowy — powiedziała dAgustino. — Jaśmin — kryptonim Anne Durling — będzie w innej kabinie. Sekretarze stanu i skarbu piją właśnie kawę. Chyba w najlepszej formie na pokładzie jest Arnie van Damm. Możesz zaczynać. Co z myśliwcami?

— Dwa F-15 z bazy Otis dołączą do nas za dwadzieścia minut. Mają większy zasięg niż F-16 i odprowadzą nas aż do Andrews. Nie uważasz, że trochę przesadziłem z tymi myśliwcami?

Daga spojrzała na niego z zimnym, profesjonalnym uśmiechem. — Wie pan, doktorze Ryan, co mi się w panu zawsze najbardziej podobało?

— Co takiego?

— Że nie trzeba panu tłumaczyć na czym polega ochrona. Myśli pan tak samo jak ja. — Takiej pochwały z ust agenta Tajnej Służby nie słyszało się często, o ile w ogóle. — Prezydent czeka na pana.

Durling siedział na szezlongu w spodniach i koszuli, trzymając w dłoniach srebrną filiżankę z kawą.

— Słyszałem, że nie spał pan przez całą noc, Jack — powiedział.

— Tak naprawdę to od Islandii, panie prezydencie. — Był nie ogolony, nie umył się, a jego włosy musiały przypominać fryzurę Cathy pod czepkiem chirurgicznym po pięciogodzinnej operacji.

— Dobrze pan nie wygląda. O co chodzi?

— Panie prezydencie, opierając się na informacjach, które uzyskałem w ciągu ostatnich kilku godzin, uważam, że znajdujemy się w stanie wojny z Japonią.

* * *

— Potrzeba wam tylko dobrego bosmana, żeby tym wszystkim kręcił — zauważył Jones.

— Ron, jeszcze jeden taki tekst, a wpakuję cię do aresztu, okay? — odparł zmęczonym głosem Mancuso.

— Czyżbym dopiekł wam aż tak bardzo?

— Zgadza się, Jones — wyręczył admirała Chambers. — Nie przeczę, że Seaton wymagał sprowadzenia na ziemię, ale ostro przesadziłeś. Nie potrzeba nam teraz mądrali, ale konstruktywnych wniosków.

Jones skinął głową, ale nie wyglądał na przekonanego. — Dobra, czym dysponujemy?

— Według naszych informacji Japończycy mają osiemnaście okrętów podwodnych — rozpoczął Chambers. — Dwa są w dokach i pozostaną tam jeszcze przez jakiś miesiąc. Flota Pacyfiku, po wyłączeniu Charlotte i ,Asheville, dysponuje łącznie siedemnastoma jednostkami. Cztery z nich są w dokach, na długoterminowych naprawach. Osiem kolejnych cumuje przy nabrzeżu w San Diego — przechodzą okresowe konserwacje. Zostaje pięć. Trzy z nich eskortują lotniskowce, a jeden okręt stoi u nas w porcie. Piąta jednostka odbywa ćwiczenia w Zatoce Alaskańskiej. Właśnie dostała nowego dowódcę, jakieś trzy tygodnie temu.

— Zgadza się — odparł Mancuso. — To jego pierwszy rejs.

— Jezu! Nie miałem pojęcia, że magazynek jest tak wyczyszczony. — Jones zaczął teraz żałować swoich uwag na temat bosmana, który powinien zaprowadzić porządek. Potężna Flota Pacyfiku, która zaledwie pięć lat temu była największą siłą morską świata, praktycznie została pozbawiona okrętów podwodnych.

— Oni mają osiemnaście okrętów, my tylko pięć. A w dodatku oni od paru miesięcy przechodzą intensywne ćwiczenia. — Chambers spojrzał na wiszącą na ścianie mapę Pacyfiku i zmarszczył brwi. — To cholernie wielki ocean, Jonesy. — Ton rezygnacji w jego głosie ba...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin