G. ADAMOW
WYGNANIE WŁADCY
Przełożył z rosyjskiego S. FURMANIK
CZĘŚĆ PIERWSZA
Na próżno kryje nam ten szlak,
Z zachodnich brzegów ku wschodowi,
Natury srogiej mroźne tchnienie!
Rozumu okiem przenikliwym
Widzę: Rosyjski Kolumb pośród lodów
Płynie i lekceważy Los.
Łomonosow, 1752.
Rozdział 1
UCIEKINIER
Było ciche południe. Sierpniowe słońce stało wysoko na niebie.
Żołnierze wolni od służby spali w chłodnych sypialniach, inni
w cieniu drzew zajmowali się tresowaniem psów, rozbierali i
czyścili broń, lub przerabiali teoretyczny kurs strzelania. Toczyło
się zwykłe, codzienne życie pogranicznej strażnicy.
W gabinecie dowódcy inspektor Ministerstwa Bezpieczeństwa,
major Komarow, zaznajamiał się z pracami strażnicy.
Praca organów bezpieczeństwa, tu na granicy, jest różnorodna.
Kategorię najliczniejszych wykroczeń stanowią uciekinierzy spoza
kordonu. Każdego z nich trzeba przesłuchać, zdobyć odpowiednie
informacje i sprawdzić jego zeznania, przejrzeć skąpe dokumenty,
jakieś postrzępione papiery, z którymi zazwyczaj ludzie ci usiłują
przekroczyć granicę. Wszystko to należy zrobić możliwie szybko,
przy czym w bardzo trudnych warunkach, zważywszy, że źródła
informacji znajdują się za granicą.
Otóż i obecnie na tej niewielkiej strażnicy przebywa siedmiu
ludzi zatrzymanych za nielegalne przekroczenie granicy. Mają oni
dzisiaj być przesłani do dowództwa rejonu; jeden z nich znajduje
się na strażnicy już prawie dwadzieścia dni.
- Co to za sprawa? - odrywając oczy od papierów i podnosząc
okrągłą, ogoloną głowę, zapytuje major towarzysza Nikitina. -
Dlaczego tak długo trzymacie u siebie Kardana?
- Ach, to pechowiec, towarzyszu majorze - odpowiedział Niki-
tin. - Postrzelili go, gdy przepływał rzeczkę. Miał jednak tyle jeszcze
sił, że prawie dopłynął do brzegu po naszej stronie; pozostawało
tylko trzy metry do przebycia, gdy zaczął tonąć. Nasi żołnierze
pośpieszyli mu z pomocą. Stiepanow rzucił się do wody i
wyciągnął go prawie nieprzytomnego.
- Tak... - przemówił Komarow. - Czy rana poważna?
- Nie bardzo. W biodro. Ale krwi stracił dużo. Żołnierze nasi
założyli mu opatrunek na miejscu i przyprowadzili tutaj. Nasz
lekarz odesłał go do szpitala sowchozu; trzeba było wyjąć kulg.
- Jaka kula?
- Z karabinu Sandersa.
- Jak się czuje obecnie?
- Już wyzdrowiał. Trzy dni temu wypisali go ze szpitala. Ale w
pierwszych dniach było z nim źle. Widocznie nerwy nie
wytrzymały. To śmiał się, to płakał, błagając, żeby go nie wydawać
z powrotem.
- Protokół przesłuchania przesłaliście do dowództwa rejonu?
- Posłałem zaraz na drugi dzień po zatrzymaniu go. Kardan
uciekł z obozu koncentracyjnego pod Kotolani. Dowództwo rejonu
stosunkowo szybko sprawdziło jego zeznania, jeszcze gdy był w
szpitalu. W kotolańskiej gazecie pojawiło się ogłoszenie
komendanta obozu
0 ucieczce Kardana, jego fotografia, znaki szczególne i
obietnica nagrody za jego schwytanie. Znaki szczególne zgadzają
się. Otrzymałem polecenie odesłania Kardana do dyspozycji
rejonowego dowództwa. Po rosyjsku Kardan nie rozumie, ale zna
dobrze język francuski.
- Tak, tak... - w zamyśleniu powiedział Komarow pocierając
wygolony podbródek. - No, dalej, zrobimy przegląd zatrzymanych.
- Od kogo życzycie sobie zacząć, towarzyszu majorze?
- Po kolei... Kto tam pierwszy? - Komarow spojrzał na listę. -
Kornelius! No, dawajcie Korneliusa.
Starszy lejtenant wyciągnął rękę do aparatu, który stał na
stole,
1 nacisnął guzik. Srebrzysty ekran aparatu rozjaśnił się i zaraz
ukazał się na nim wysoki pokój z opuszczonymi w oknach
roletami. W kącie stało łóżko, obok stół i krzesło. Na stole - otwarta
książka, karafka z wodą, szklanka, przybory do pisania. Na łóżku
spał mężczyzna, zwrócony twarzą do ściany.
- Zawarcie znajomości z Korneliusem trzeba będzie odłożyć na
później - zauważył major.
- Odsypia - uśmiechnął się starszy lejtenant. - Wszyscy oni
przez pierwsze dwa - trzy dni śpią bez przerwy. Następny na liście,
zdaje się, Ganiecki?
- Tak, dawajcie Ganieckiego.
W pokoju, podobnym do poprzedniego, Ganiecki - mały,
wychudzony człowieczek ze smutnymi oczyma i długimi, żałośnie
opuszczonymi wąsami - stał pod oknem i troskliwie oglądał swój
sfatygowany but, usiłując podwiązać sznurkiem odstającą zelówkę.
- Hm... Tak... Sprawa niełatwa - powiedział Komarow. -
Moglibyście mu dać, towarzyszu Nikitin, buty ze specjalnego
zapasu... No, idźmy dalej.
W następnych pokojach jedni czytali, inni chodzili
niespokojnie z kąta w kąt, jeszcze inni pisali listy.
Kardan, krępy mężczyzna, o śniadej, chudej twarzy z cienkim
garbatym nosem i czarnymi gęstymi wąsami, stał tyłem do okna.
Manipulując przed sobą lusterkiem, przechylając głowę tak i owak,
bacznie przyglądał się jakiejś plamce na podbródku. Nagle
uśmiechnął się, odłożył lusterko, opuścił głowę i począł podkręcać
wąsa; potem z wyrazem niezadowolenia targnął go parę razy w dół
i przeszedł się po pokoju. Przystanął koło stołu pod oknem i
zamyślony patrzył w przestrzeń. Postał parę minut, obrócił się i
wichrząc gęste, zwisające nad czołem włosy, znów zaczął chodzić
wolno po pokoju. Na czole, pod włosami, błysnęła niewielka,
różowa blizna.
Major Komarow uważnie go obserwował.
- Czy blizna na czole jest odnotowana w znakach
szczególnych? - zapytał nie odrywając, oczu od ekranu.
- Zaznaczona, towarzyszu majorze - odpowiedział komendant
strażnicy.
- O wąsach coś wspomniano?
- Tak. „Czarne i gęste”.
- Nic więcej?
- Nie. Wąsy - w ogóle nie są znakiem szczególnym. Dziś ma,
następnego dnia zgoli...
- Zapewne, o ile jednak są...
Kardan podszedł do krzesła. Siadł, oparł się wygodnie, z
naturalną swobodą założył nogę na nogę i sięgnął po otwartą
książkę leżącą na stole. Skłoniwszy głowę zaczął czytać. Nieduża,
śniada dłoń miękim, prawie nieuchwytnym ruchem długich
palców odwróciła kartę. Kardan czytał, Komarow nie spuszczał z
niego uważnych, spokojnych oczu. Znów lekko odwrócił kartkę. W
gabinecie panowała cisza. Komendant strażnicy, nieco
zniecierpliwiony, spoglądał to na ekran, to na majora.
Ten, nie odwracając głowy, w końcu cicho zapytał.
- W zeznaniach podał zawód?
- Tak, towarzyszu majorze. Elektryk - monter.
- Ile lat pracuje?
- Dwadzieścia, od osiemnastego roku życia.
- Gdzie pracował ostatnio?
Komendant strażnicy przerzucił parę kartek w teczce z
papierami:
- W fabryce instalacji elektrycznych Fidlera i Poltoniego. - W
charakterze?
- Prostego robotnika.
- Długo był prostym robotnikiem?
- Dwa lata i osiem miesięcy.
- Prawdziwość zeznań stwierdzona?
- Stwierdzona.
- Jakie wykształcenie?
- Niższa szkoła elektrotechniczna w Traworze.
- Tak...
Nie podnosząc głowy Kardan wyjął z kieszeni kurtki
papierosa, zapalił, zaciągnął się i ze wstrętem rzucił na płaską
popielniczkę.
- Jakie papierosy pali Kardan? - nieoczekiwanie zapytał major,
gwałtownie nachylając się w stronę ekranu.
- Doprawdy, nie wiem... - odpowiedział zaskoczony
komendant strażnicy.
- Dowiedzcie się, proszę. - Rozkaz, towarzyszu majorze.
Komendant nacisnął guzik na stole. Po upływie minuty do
gabinetu wszedł żołnierz zarządzający gospodarstwem.
- Czy wy zaopatrujecie Kardana w papierosy?
- Ja, towarzyszu starszy lejtenancie.
- Co to za papierosy?
- „Wiosna”, towarzyszu komendancie.
- „Wiosna”? - wtrącił Komarow. - To, zdaje się, są papierosy
trzeciego gatunku? Czy wszyscy zatrzymani dostają takie same?
- Zatrzymani otrzymują gatunek tytoniu lub papierosów
według własnego wyboru, towarzyszu majorze. Kardan prosił o
zwyczajne papierosy. Powiedział, że do lepszych nie jest
przyzwyczajony.
- Ach, tak! No, to wszystko w porządku. Wspominaliście,
zdaje się - tu Komarow zwrócił się do komendanta - że Kardan zna
język francuski. Czy mieszkał we Francji?
- Tak, zeznał, że parę lat tam pracował. Komendant odprawił
żołnierza.
Komarow powoli wstał i wyłączył ekran telewizyjny.
Major był wysokim, barczystym mężczyzną. Mocna, jakby z
metalu odlana szyja, duża, okrągła, gładko ogolona głowa. Twarz o
rysach wyrazistych, opalone, nieco pełne policzki, wysokie czoło,
szare, spokojne oczy pod gęstymi, z lekka rudawymi brwiami.
Zaciśnięte, o ładnym rysunku wargi, ciężki, prawie kwadratowy,
...
cxzFTW