Książkę dedykuję Patricii Moss, która równie hojnie dzieliła się swoją śmiercią, jak swoim życiem.
ORAZ
Pracownikom i wolontariuszom w hospicjach na całym świecie.
CZĘŚĆ PIERWSZA
SMUTNY BIZNES
Życia, co go szukasz, nigdy nie znajdziesz. Kiedy bogowie tworzyli człowieka, Życie zachowali we własnym ręku. Napełniaj żołądek. Dniem i nocą obyś wciąż był wesół. Patrz, jak dziecię twej ręki się trzyma. Kobiecą sprawę czyń z chętną niewiastą. Tylko takie są sprawy człowieka.
Epos o Gilgameszu
1. NIE MOGŁEM STANĄĆ I CZEKAĆ NA ŚMIERĆ - ONA SAMA MNIE PODWIOZŁA
Charlie Asher chodził po ziemi tak, jak mrówka porusza się po powierzchni wody - jakby najmniejszy krok mógł sprawić, że znajdzie się pod powierzchnią i wciągną go głębiny. Obdarzony wyobraźnią samca beta, przez znaczną część życia spoglądał w przyszłość w poszukiwaniu wszelkich sposobów, w jakie świat spiskował, by go zabić. Jego, jego żonę Rachel, a teraz także nowo narodzoną Sophie. Ale pomimo całej jego ostrożności, całej paranoi, nieustannej zgryzoty od chwili, gdy Rachel wysikała niebieski pasek na teście ciążowym, aż do momentu, gdy ją wwożono na wózku do szpitala St. Francis Memoriał, śmierć i tak się podkradała.
- Nie oddycha - powiedział Charlie.
- Oddycha jak trzeba - odparła Rachel, klepiąc noworodka po plecach. - Chcesz ją potrzymać?
Tego dnia Charlie trzymał już maleńką Sophie przez kilka sekund, po czym szybko oddał ją położnej, nalegając, by ktoś bardziej wykwalifikowany policzył małej palce u rąk nóg. Sam robił to dwa razy i za każdym wychodziło mu dwadzieścia jeden.
- Zachowują się, jakby wszystko było w porządku. Że niby dzieciak ma dziesięć palców u rąk, dziesięć u nóg wszystko będzie dobrze. A jeśli są jakieś dodatkowe? No? Nadprogramowe palce? A jeśli ma ogon? (Charlie był pewien, że na ultrasonogramie z szóstego miesiąca ciąży dostrzegł ogon. Pępowina, akurat! Zachował kopie wydruku).
- Nie ma ogona, panie Asher - zapewniła położna. A palców jest dziesięć plus dziesięć, sprawdziliśmy. Może lepiej pójdzie pan do domu i odpocznie.
- I tak ją kocham, nawet z tym dodatkowym palcem.
- Jest najzupełniej normalna.
- U ręki albo u nogi.
- Naprawdę wiemy, co robimy, proszę pana. To śliczna zdrowa dziewczynka.
- Albo z ogonem.
Położna westchnęła. Była niska, tęga i miała na prawej łydce wytatuowanego smoka, widocznego przez białe, pielęgniarskie pończochy. Przez cztery godziny dziennie masowała wcześniaki rękami wsuniętymi w otwory inkubatora Lucite, jakby trzymała w nich radioaktywną iskrę. Mówiła do nich, chwaliła, opowiadała, jakie są niezwykłe, i czuła bicie serduszek w klatkach piersiowych nie większych niż zwinięta para sportowych skarpet. Płakała nad każdym, wierząc, że łzy i dotyk przeleją trochę jej własnego życia w te ciałka. Mogła sobie na to pozwolić. Była położną od dwudziestu lat i nigdy nawet nie podniosła głosu na świeżo upieczonego ojca.
- Nie ma żadnego cholernego ogona, durniu! Patrz! -Zsunęła kocyk i wycelowała w Charliego pupę Sophie, jakby mała mogła puścić serię śmiercionośnych kupek, jakiej prostoduszny samiec beta nigdy nie widział.
Charlie odskoczył - był szczupłym i zwinnym trzydziestolatkiem - a potem, zrozumiawszy, że dziecko nie jest nabite, wygładził klapy tweedowej marynarki w geście świętego oburzenia.
- Mogliście usunąć jej ogon na porodówce, a my o niczym nie wiemy. - Faktycznie mógł nie wiedzieć. Został poproszony o wyjście z porodówki, najpierw przez ginekologa, a w końcu przez Rachel. („On albo ja" - powiedziała. „Jedno z nas musi wyjść").
W sali Charlie powiedział do Rachel: - Jeśli odcięli jej ogon, powinniśmy go zabrać. Będzie chciała go zachować, kiedy dorośnie.
- Sophie, twój tatuś wcale nie jest wariatem. Po prostu nie spał od paru dni.
- Patrzy na mnie - stwierdził Charlie. - Patrzy na mnie tak, jakbym przeputał pieniądze na jej studia na wyścigach i teraz będzie musiała się puszczać, żeby dostać MBA.
Rachel wzięła go za rękę.
- Skarbie, wątpię, żeby już umiała skupić wzrok, a poza tym jest trochę za młoda, żeby się martwić, czy będzie się puszczać dla MFA.
- MBA - poprawił. - W dzisiejszych czasach bardzo wcześnie zaczynają. Zanim się połapię, którędy na wyścigi, może być już dostatecznie duża. Boże, twoi rodzice mnie znienawidzą.
- To nie nowina.
-Ale mieliby nowe powody. Zrobiłem szikse z ich wnuczki.
-To nie szikse. Już to omawialiśmy. Jako moja córka jest Żydówką, tak jak ja.
Charlie przykląkł przy łóżku na jedno kolano i ujął w palce maleńką dłoń Sophie.
- Tata przeprasza, że zrobił z ciebie szikse. — Opuścił głowę, zanurzając twarz w miejscu, gdzie dziecko dotykało boku Rachel. Rachel przejechała mu paznokciem po włosach, rysując ostry zakręt na jego wąskim czole.
- Musisz iść do domu i się przespać.
Charlie mruknął coś w prześcieradło. Kiedy podniósł wzrok, miał w oczach łzy.
- Wydaje się ciepła.
- Bo jest ciepła. Powinna taka być. Jest ssakiem. To ma związek z karmieniem piersią. Dlaczego płaczesz?
- Jesteście takie piękne. - Zaczął układać ciemne włosy Rachel na poduszce. Nasunął długi kosmyk na głowę Sophie, stylizując go na niemowlęcą perukę. - Nic by się nie stało, gdyby nie wyrosły jej włosy. Pamiętasz, ta gniewna irlandzka piosenkarka. W ogóle nie miała włosów, a wyglądała atrakcyjnie. Gdybyśmy mieli jej ogon, moglibyśmy przeszczepić cebulki.
- Charlie! Idź do domu!
- Twoi rodzice będą mnie obwiniać. Ich wnuczka, łysa szikse, która się puszcza dla dyplomu z biznesu... To wszystko będzie moja wina.
Rachel wzięła z kołdry brzęczyk i uniosła go, jakby przyczepiono doń bombę.
- Charlie, jeśli nie pójdziesz do domu i się nie prześpisz, przysięgam, że wezwę pielęgniarkę i każę cię wyrzucić.
Przyjęła surowy ton, ale się uśmiechała. Zawsze lubił patrzeć na jej uśmiech. Wyglądał jak aprobata i przyzwolenie. Przyzwolenie, by był Charliem Asherem.
- Dobra, pójdę. - Wyciągnął rękę, by dotknąć jej czoła. - Masz gorączkę? Wyglądasz na zmęczoną.
- Właśnie urodziłam dziecko, ośle!
- Po prostu się o ciebie troszczę. - Nie był osłem. Obwiniała go o ogon Sophie i dlatego nazwała go osłem, a nie durniem, jak wszyscy inni.
- Skarbie, idź. Już. Żebym mogła odpocząć.
Uklepał jej poduszki, sprawdził, czy w dzbanku jest woda, poprawił kołdrę, pocałował ją w czoło, pocałował dziecko w główkę, uklepał dziecko, a potem zaczął inaczej
układać kwiaty, które przesłała jego matka. Umieścił dużą lilię z przodu...
- Charlie!
- Już idę. Jezu. - Ostatni raz omiótł salę wzrokiem, po czym cofnął się w stronę drzwi.
- Przynieść ci coś z domu?
- Dam sobie radę. Myślę, że w zestawie, który mi spakowałeś, niczego nie brakuje. Właściwie niewykluczone, że gaśnica do niczego mi się nie przyda.
- Lepiej ją mieć i nie potrzebować, niż potrzebować i...
- Idź! Odpocznij, lekarz zbada Sophie, a rano zabierzemy ją do domu.
- To chyba bardzo szybko.
- Standardowa procedura.
- Mam przynieść więcej gazu do kuchenki turystycznej?
- Postaramy się, żeby wystarczyło. - Ale...
Rachel uniosła brzęczyk, jakby chciała powiedzieć, że niespełnienie jej żądań będzie miało opłakane skutki.
- Kocham cię - powiedziała.
- Ja też - odparł Charlie. - Kocham was obie.
- Pa, tatusiu. - Rachel pomachała mu maleńką rączką Sophie.
Charliego ścisnęło w gardle. Nikt wcześniej nie nazwał go tatusiem, nawet kukiełka. (Raz zapytał Rachel podczas seksu: „Kto jest twoim tatusiem?". Na co odparła: „Saul Goldstein", czyniąc go na tydzień impotentem i przywołując najróżniejsze sprawy, o których wolał nie myśleć).
Wycofał się z pomieszczenia, zamknął drzwi, a następnie przeszedł przez korytarz i minął recepcję, w której położna z wytatuowanym wężem uśmiechnęła się, patrząc na niego z ukosa. Charlie jeździł sześcioletnim minivanem, którego odziedziczył po ojcu razem ze sklepem z używanymi rzeczami i budynkiem, w którym ów sklep się znajdował. W samochodzie zawsze unosił się lekki zapaszek kurzu, kulek na mole i potu, pomimo istnego lasu zapachowych choinek, które Charlie wieszał na każdym haczyku, klamce i innych wystających elementach. Otworzył drzwi auta i oblała go niemiła woń towarów ze sklepu. Zanim włożył kluczyk do stacyjki, zauważył na siedzeniu pasażera płytę CD z piosenkami Sarah McLachlan. Rachel będzie za nią tęsknić. To jej ulubiona płyta i przecież zwykle nie mogła się bez niej obyć. Charlie złapał płytę, zamknął samochód i ruszył z powrotem do sali żony.
Ku jego uldze, położna zniknęła z recepcji i nie musiał znosić jej lodowatego, oskarżycielskiego wzroku - potrafił go sobie wyobrazić. W myślach przygotował sobie wcześniej krótką mowę o tym, że dobry mąż i ojciec powinien przewidywać potrzeby i zachcianki żony, co obejmowało przynoszenie jej muzyki. Mógł jeszcze wykorzystać tę mowę przy wyjściu, gdyby położna jednak posłała mu lodowate spojrzenie. Otworzył drzwi do sali Rachel - powoli, by jej nie przestraszyć - spodziewając się ujrzeć jej uśmiech, ciepły, lecz pełen dezaprobaty. Zobaczył jednak, że Rachel śpi, a obok jej łóżka stoi bardzo wysoki czarnoskóry mężczyzna, odziany w miętową zieleń.
- Co pan tu robi?
Mężczyzna w zieleni odwrócił się zaskoczony.
- Widzisz mnie? - "Wskazał swój krawat czekoladowej barwy i Charliemu na ułamek sekundy przypomniały się cienkie, miętowe czekoladki, jakie w niektórych hotelach zostawiają gościowi na poduszce.
- Jasne, że widzę. Co pan tu robi?
Charlie podszedł do łóżka Rachel, wciskając się między nieznajomego a swoją rodzinę. Wysoki czarnoskóry mężczyzna najwyraźniej fascynował małą Sophie.
- Niedobrze - powiedział Groszkowy.
- Pomylił pan sale - oznajmił Charlie. - Proszę wyjść. -Poklepał dłoń Rachel.
- Bardzo, bardzo niedobrze.
- Proszę pana, moja żona śpi, a pan pomylił sale. Teraz proszę wyjść, zanim...
- Ona nie śpi - odparł Groszkowy. Mówił cicho, z lekkim południowym akcentem. - Przykro mi.
Charlie odwrócił się, by popatrzeć na Rachel, spodziewając się, że ujrzy jej uśmiech i usłyszy, że ma się uspokoić. Miała jednak zamknięte oczy, a jej głowa zsunęła się z poduszki.
- Kochanie? - Wypuścił płytę z ręki i delikatnie potrząsnął żoną. - Kochanie?
Mała Sophie zaczęła płakać. Charlie dotknął czoła Rachel, po czym złapał ją za ramiona i znowu potrząsnął.
- Kochanie, obudź się. Rachel. - Przyłożył ucho do jej serca i nic nie usłyszał. - Siostro!
Potykając się o łóżko, rzucił się po brzęczyk, który wysunął się z dłoni Rachel i leżał na pościeli.
- Siostro! - Wcisnął przełącznik i odwrócił się do mężczyzny w miętowej zieleni. - Co się stało...?
Groszkowy zniknął.
Charlie wybiegł na korytarz, ale nikogo na nim nie było.
- Siostro!
Po dwudziestu sekundach zjawiła się położna z wytatuowanym wężem, a po kolejnych trzydziestu zespół reanimacyjny ze sprzętem. Nic nie mogli zrobić.
2. CIENKIE OSTRZE
Wraz z nowym żalem pojawia się cienkie ostrze, które odcina nerwy, odłącza rzeczywistość i niesie ze sobą miłosierdzie. Dopiero z czasem, gdy się stępi, zaczyna się prawdziwy ból.
A zatem Charlie ledwo zdawał sobie sprawę z własnych wrzasków w szpitalnej sali Rachel, będąc pod wpływem środków uspokajających i warstewki elektrycznej histerii, otaczającej wszystko, co robił tego pierwszego dnia. Później przypominało to wspomnienia lunatyka, sceny filmowane z oczodołu zombie, gdy jako żywy trup brnął przez wyjaśnienia, oskarżenia, przygotowania i ceremonie.
- Nazywamy to zawałem mózgu - wyjaśnił lekarz. - Podczas porodu, w nogach lub miednicy tworzy się skrzep, który następnie trafia do mózgu i odcina dopływ krwi. To rzadkie, ale się zdarza. Nic nie mogliśmy zrobić. Nawet gdyby zespół reanimacyjny ją uratował, miałaby poważnie uszkodzony mózg. Nie cierpia...
izebel