Weale Anne - Powrót do raju.pdf

(389 KB) Pobierz
731598131 UNPDF
Anne Weale
Powrót do raju
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cały ekwipunek leżał już w zgrabnych kupkach na łóżku.
Charlotte spojrzała jeszcze raz na listę i sprawdziła, czy
niczego nie zapomniała. Maska, fajka do oddychania, płetwy;
tabletki przeciw malarii; aparat i trzy filmy; plastikowe
sandały do spacerów po rafie koralowej; krem do opalania z
wysokim filtrem; kapelusz mający chronić przed słońcem.
Kiedy już odznaczyła wszystkie te rzeczy, zaczęła
pakować je do czarnej walizki na kółkach i mniejszej,
podręcznej torby od kompletu. Nie zamierzała zabierać więcej
bagażu. Pracując jako przedstawicielka dużego biura podróży,
Charlotte napatrzyła się na niezliczone rzesze turystów
umęczonych targaniem wielkich, ciężkich waliz wypchanych
zbędnymi ubraniami. Siedem lat mieszkania i pracy w różnych
kurortach nauczyło ją, że należy podróżować z jak
najmniejszym bagażem.
Wciąż się pakowała, kiedy przyszła Sally, jedna z jej
współlokatorek. Sally była dziennikarką. Rzadko wyjeżdżała
na dłużej z Londynu. Zajmowała mniejszą z dwóch sypialni
we wspólnym mieszkaniu. Drugą Charlotte dzieliła z Kay,
stewardesą, która teraz właśnie była w Bangkoku. Układ
działał całkiem nieźle, zwłaszcza że Charlotte rzadko
przyjeżdżała do Anglii. Kiedy tylko kończył się jej jeden
pobyt, zaraz wysyłano ją w inne miejsce. Tak jak teraz.
Każda z trójki dziewczyn zbliżała się do trzydziestki.
Wszystkie, chociaż z różnych powodów, nie miały zamiaru
zmieniać swojego statusu wolnej, robiącej karierę kobiety.
- Cieszysz się z wyjazdu? - zapytała Sally, odsuwając
nieco kołdrę i siadając na brzegu łóżka Kay z filiżanką kawy
w ręce.
W przeciwieństwie do Kay i Charlotte, Sally niewiele
podróżowała. Miała interesującą pracę, spotykała wielu
sławnych ludzi, a wakacje spędzała, opiekując się dziećmi
swojej starszej siostry, która była samotną matką.
Kiedy Sally zadała pytanie, Charlotte stała właśnie
pochylona nad torbą podręczną. Jasne, świeżo umyte
jedwabiste włosy związała w koński ogon. Odpowiedziała
Sally ciepłym uśmiechem, którym zwykle z mistrzostwem
uspokajała rozgniewanych czy podekscytowanych turystów.
- Zawsze się cieszę... a teraz szczególnie. Dwa tygodnie
na pokładzie szkunera z krótkimi przystankami na wyspach...
Tak sobie wyobrażam raj.
- Ja też - powiedziała tęsknie Sally. - Chciałabym jechać z
tobą. Luty to najgorszy miesiąc w roku. A ty już jutro będziesz
tkwiła zanurzona po szyję w ciepłej wodzie. Szczęściara!
Dwanaście godzin później Charlotte siedziała w
poczekalni drugiego terminalu lotniska Heathrow. Ze swojego
miejsca w części dla niepalących obserwowała mężczyznę,
który w tym momencie przechodził odprawę paszportową.
Bardzo wysoki, ciemnowłosy trzydziestolatek z torbą w
kolorze khaki. Urzędnik przeglądający paszport coś do niego
powiedział. Mężczyzna błysnął białymi zębami w uśmiechu,
w jego policzkach zrobiły się wyraźne dołeczki. Potem wsunął
swój granatowy paszport brytyjski do kieszeni drogiego,
sportowego płaszcza.
Ubrał się na podróż niemal tak samo, jak ona: koszula,
lekki sweter i wełniana marynarka w kratkę, a do tego świeżo
wyprane niebieskie dżinsy i wypastowane mokasyny na
miękkich podeszwach.
Jednak to wcale nie podobieństwo ich strojów przykuło
uwagę Charlotte. Nie chodziło też o to, że był kimś znanym
czy zniewalająco przystojnym. Wtedy nie uznałaby go za
atrakcyjnego. Wolała mężczyzn o bardziej wyrazistych
rysach. Właśnie takie miał nieznajomy. Mocny podbródek,
szerokie, zdradzające inteligencję czoło, proste ciemne brwi.
Do tego przenikliwe spojrzenie jasnoszarych oczu...
Coś w nim było. Wyczuwała aurę apodyktyczności, z
której wywnioskowała, że mężczyzna będzie podróżował
pierwszą klasą. Zastanawiała się, dokąd leci i w jakim celu.
Nie wyglądał na człowieka, który wybiera się na wakacje.
W przeciwieństwie do niej. Z Zurychu leciała do Male na
Oceanie Indyjskim. Po wielu latach wracała na koralowe
atole, gdzie spędziła dzieciństwo. Zastanawiała się, jak bardzo
zmieniły się wyspy w tym czasie. Rozmyślania przerwała
zapowiedź jej samolotu. W drodze minęła wysokiego
mężczyznę. Nie uniósł wzroku znad „Financial Timesa".
Ruszyła długim korytarzem do wyjścia numer 34. Czuła
rosnącą irytację i rozczarowanie. Ktoś, kto się jej spodobał,
pozostanie na zawsze nieznajomym.
Miała dwadzieścia sześć lat i zawód, dzięki któremu
często poznawała nowych mężczyzn. Nie brakowało jej
adoratorów i randek. Nigdy nie bała się, że może zostać sama.
Jednak nie spotkała nikogo, za kogo gotowa byłaby wyjść z
mąż. Nikogo, kto choćby zbliżał się do jej męskiego ideału.
Czasami leżała w bezsenne noce i zastanawiała się, czy
niezwykłe dzieciństwo nie podsyciło w niej marzeń, które
nigdy się nie zrealizują.
Wiedziała, gdzie szukać przyczyn. Do czternastego roku
życia miała obok siebie niezwykłego mężczyznę, którego
wpływ na nią był równie silny dziś, jak i wtedy, kiedy żył.
Osobowość i charakter jej dziadka wyznaczały wzorzec, do
którego porównywała każdego napotkanego mężczyznę. A
wiedziała dobrze, iż żaden mu w pełni nie dorówna.
Przed sobą dostrzegła blondynkę w pantoflach na
wysokich obcasach, ubraną w białe, bardzo obcisłe spodnie.
Niezbyt pewnym krokiem zmierzała do samolotu. Długonoga
Charlotte, a w dodatku obuta w wygodniejsze obuwie, szybko
ją wyprzedziła.
Mimo częstych wypraw do dalekich zakątków świata
Charlotte nie utraciła dziecięcej ekscytacji podróżowaniem.
Inni ludzie narzekali na niewygody i opóźnienia samolotów. A
dla niej lotniska były tak wyjątkowymi, fascynującymi
miejscami, że nie przeszkadzało jej nawet wielogodzinne
czekanie. Pod jednym warunkiem - że terminale nie były zbyt
zatłoczone. Ludzie byli może mniej barwni, lecz nie mniej
interesujący niż ławice ryb przemykające między rafami
dookoła Thabu, wyspy, na której dorastała.
W mniejszej poczekalni przy wyjściu numer 34
przyglądała się podróżnym, którzy napływali korytarzem.
Ciekawa była, kto z nich leci do Zurychu, kto być może
przesiada się tam na samolot do Male, stolicy odległych atoli,
razem tworzących Republikę Malediwów.
Z tych, którzy tam polecą, zapewne ledwie garstka
weźmie udział w jej rejsie. Prawdopodobnie wszyscy będą
małżeństwami lub parami, bo kabiny na "Bryzie" byty
podwójne. Podróżujący w pojedynkę płacili więcej, co jeszcze
podnosiło koszty i tak już drogiej wycieczki. Ona płaciła
mniej, bo miała służbowe zniżki. Nie dostałaby ich jednak,
gdyby rejs był w pełni obsadzony.
Ku swojemu zdziwieniu zauważyła, że jako jeden z
ostatnich na pokładzie samolotu pojawił się wysoki
mężczyzna. Wzrost i dumna postawa sprawiły, że dostrzegła
go, mimo że stał na końcu długiej kolejki.
Pewnie jedzie do Zurychu w interesach, pomyślała. Jednak
jeśli tak, to czemu jest tak nieformalnie ubrany i ma torbę, a
nie neseser?
Jej numer miejsca wywołano jako jeden z pierwszych.
Obok siedział ksiądz w średnim wieku, który nawet nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin