Simpson Patricia - To samo niebo.pdf

(1237 KB) Pobierz
258442418 UNPDF
PATRICIA SIMPSON
TO SAMO NIEBO
PROLOG
Lipiec 1938
Michael Cavanetti odebrał kartonowe pudło i zaniósł je na boczne podwórze, gdzie
miał ustawiony podręczny warsztat stolarski. Przez cały. dzień zajmował się głównie
piłowaniem nadających się już tylko na opał starych mebli, toteż całe ubranie, a także twarz i
włosy, miał pokryte pyłem i trocinami. Przerwał pracę tylko na moment, żeby wpuścić
listonosza i pokwitować odbiór pakunku, całkowicie ignorując przy tym lekceważące
spojrzenie, jakim przedstawiciel służb pocztowych Stanów Zjednoczonych obrzucił jego
wytarte i wystrzępione robocze ubranie. Po dwóch miesiącach od momentu przybycia do
Ameryki Michael zdążył się już przyzwyczaić do takich spojrzeń.
Mocnymi ciemnymi palcami rozerwał opakowanie kartonu, dopiero teraz pozwalając
sobie na lekkie skrzywienie ust. Ci wszyscy Amerykanie, zawsze żujący gumę, zawsze
aroganccy i niecierpliwi, uważali go za głupca tylko dlatego, że kupił tu stary dom. A
przecież nie mieli pojęcia, jaki miał plan.
Już wkrótce będzie tu winnica - wspaniała winnica na południowym stoku
schodzącym w stronę morza. W przybudówce na tyłach domu były już przygotowane
sadzonki najlepszych szczepów ze starego kraju. Zrujnowana rezydencja będzie
przebudowana na skromny, ale stylowy klasztor benedyktyński, obok niego stanie kaplica, w
której wnętrzu już wkrótce rozbrzmiewać będą cudownie piękne, potężne i łagodne
jednocześnie, dźwięki' starych chorałów gregoriańskich śpiewanych przez zakonników,
którzy zgodnie z planem mieli tu przybyć lada dzień. Mając do pomocy takich trzydziestu
nawykłych do ciężkiej pracy mężczyzn, Michael mógł być pewny, że z głównymi pracami
przy budynkach i samej winnicy upora się w ciągu jednego roku. Jakże zmienią się wtedy te
lekceważące spojrzenia okolicznej ludności.
Odwinął tekturowe pudło z resztek papieru i zajrzał do środka. Cóż to takiego -
czyżby suknia zakonna?! Z fałdów uniesionej do góry wełnianej tkaniny wysunął się długi
sznur paciorków różańca i upadł prosto w trociny. Michael podniósł różaniec, otarł go
pośpiesznie i paroma dmuchnięciami oczyścił z resztek pyłu. Potem przyjrzał się temu, co
jeszcze pozostało w pudle. Był to konopny sznur do przewiązywania zakonnej sukni, mnisi
kaptur i jakaś koperta.
Zmarszczył brwi, chwycił kopertę, otworzył ją i pośpiesznie zaczął czytać napisaną po
włosku wiadomość. Potem przez dłuższą chwilę patrzył gdzieś w przestrzeń. Czuł, jak pod
wpływem szoku uginają się pod nim kolana. Jego starszy brat Niccolo zginął w morskiej
katastrofie wraz z całą resztą trzydziestoosobowej grupy benedyktyńskich zakonników. Po
wypłynięciu z Włoch statek natrafił na gwałtowny sztorm i zatonął. Nikt się nie uratował.
Michael osunął się na kolana, zupełnie nieświadomy tego, że klęczy w trocinach.
Ukrył twarz w dłoniach i zapłakał. Długo nie mógł się uspokoić. Jego brat Niccolo, taki silny,
taki mądry. Jak to możliwe, że nie żyje?!
Teraz już nikt nie przyjedzie, nie przyłączy się do niego tu, w Ameryce.
Michael zgniótł list w papierową kulę. Zaciśniętą w pięść dłoń przycisnął do
pobladłych warg. Ogarnął go paniczny lęk, znacznie przerastający normalną reakcję na
osobiste nieszczęście, jakim była utrata najbliższej osoby. Jego brat, ksiądz Niccolo, nie żyje.
A razem z nim przepadła też najpilniej strzeżona tajemnica benedyktyńskiego wina. Bez
księdza Niccoli nie będzie już nigdy słynnego rieslinga św. Benedykta. To prawda, że
przywiezione wcześniej szczepy nadal bezpiecznie leżały złożone w przybudówce. I to
prawda, że on sam, Michael, potrafił uprawiać ziemię i dbać o winorośl lepiej niż ktokolwiek
inny. Ale bez mistrzowskiej ręki Niccoli w samym procesie wytwarzania wina nigdy nie
powstanie tak cudownie słodki eliksir, ta niezwykła i najbardziej przez znawców
poszukiwana odmiana klasztornego rieslinga.
Przepadło jednak jeszcze coś więcej, nie tylko tajemnica cudownego eliksiru. Wraz z
Niccolą musiała też umrzeć tradycja - tradycja, która przetrwała nienaruszona od
średniowiecza. Śmierć Niccoli oznaczała koniec dziedzictwa Cavanettich.
A dla Michaela Cavanettiego to oznaczało koniec świata. Cóż można było z tym
zrobić? Jak to możliwe, żeby spuścizna tylu wieków miała tak po prostu przestać istnieć?!
Święta Mario, Matko Boża, co się teraz stanie? Michael jeszcze niżej pochylił głowę, wciąż
ściskając w dłoni kulkę papieru z nieszczęsną wiadomością. Zdawał sobie sprawę, że w
chwilach takich jak ta pozostaje tylko jedno - modlić się.
Nie potrafiłby powiedzieć, jak długo się modlił. Prawdopodobnie trwało to kilka
godzin. W każdym razie nie przestawał się modlić aż do chwili, kiedy zabrakło mu już i sił, i
łez. Wtedy westchnął głęboko, przeżegnał się i podniósł wzrok, zamierzając się podnieść. I
nagle poczuł, że brakuje mu tchu w piersiach i że ponownie opada na kolana. Bez słowa
wpatrywał się w tajemniczą ciemną sylwetkę, wznoszącą się niemal tuż nad nim, a oddaloną
od niego ledwie o metr lub dwa.
Była to postać jakiegoś wysokiego mnicha w ciemnym habicie. Jego dłonie ukryte
były w szerokich rękawach, twarz pozostawała w cieniu kaptura.
- Bracie Michaelu! - odezwał się mnich. Jego głos był mocny i głęboki.
- Tak, to ja - odpowiedział Michael, podnosząc się z klęczek. Czuł, jak serce
gwałtownie wali mu w piersi. Ta ciemna figura przejmowała go lękiem, choć sam nie
potrafiłby powiedzieć dlaczego.
- Wzywałeś mnie.
- Ja... ja nikogo nie wzywałem.
Mnich uroczyście skinął głową.
- Pojawiłem się w odpowiedzi na twoje modły.
- Moje modły?
- Tak. Przybyłem tu, żeby ci pomóc.
Michael machinalnie strzepnął trociny z kolan i wyprostował się. Czyżby to był jakiś
cud? Jeszcze raz spojrzał na postać w habicie.
- Ale kto mógłby cię przysłać?
- A kto wysłuchuje naszych modłów i kto odpowiada na nie? - tym samym tonem
spytał mnich.
- No tak... - bąknął Michael i znów zaczął otrzepywać trociny z włosów i ramion. Jeśli
to był cud, to ten mnich musiał być aniołem, a nie można przecież zwracając się do anioła
wyglądać aż tak nieporządnie. - Ale co teraz można zrobić? Całe wielowiekowe dziedzictwo
Cavanettich przepadło. Mój brat nie żyje, a to oznacza koniec wszystkiego.
- Dziedzictwo przetrwa. Jestem tu po to, żeby zastąpić twego brata.
- A więc znasz tajemnicę wina?
- Oczywiście - odpowiedział mnich i lekko zachichotał. - Prawdę mówiąc, bracie
Michaelu, to właśnie ja byłem tym pierwszym, który kiedyś poznał jego tajemnicę.
- Capperi? - Michael machinalnie cofnął się o kilka kroków. Poczuł za sobą krawędź
stołu warsztatowego i na oślep zaczął szukać jakiegoś ostrego narzędzia. Udało mu się
chwycić dłuto, ale mnich znów tylko zachichotał.
- Dlaczego się mnie boisz? - zapytał.
- Ponieważ wiem, kim jesteś. Słyszałem o tobie. To ty jesteś tym mnichem
czarownikiem - Cosimo Cavanetti!
- Nie jestem żadnym czarownikiem.
- Wobec tego jak się tu dostałeś? Wytłumacz mi!
- Zostałem wysłany po to, żeby ci pomóc.
- Ale wysłany nie przez Boga, tylko przez szatana! - Michael przeżegnał się i znów
wpatrywał się w mnicha. Przerażał go bezkształtny cień zamiast twarzy pod mnisim
kapturem.
- Przybyłem tu, żeby ci pomóc, bracie Michaelu, a nie żeby ci szkodzić. Przyrzekam ci
to, więc nie bój się mnie. I nie trać nadziei. Ty i ja razem doprowadzimy tę winnicę do
owocowania po to, żeby nowy kapłan, który się urodzi, mógł przejąć dziedzictwo i
podtrzymywać tradycję.
- Ale jak to możliwe? Zawsze musiało być dwóch Cavanettich - kapłan, który potrafił
robić to wino, i drugi - już bez święceń - który umiał pracować i dbać o ziemię w winnicy.
- Przyjechałeś do nowego kraju, bracie Michaelu. Do kraju, w którym żyje się inaczej.
I dziedzictwo, i tradycja muszą się tu trochę zmienić, dostosować do nowych czasów.
Następny kapłan będzie nie tylko kapłanem, ale i człowiekiem umiejącym pracować w
winnicy. Odtąd wystarczy więc jeden Cavanetti. I właśnie ten Cavanetti będzie miał moc
kapłańską większą niż którykolwiek z jego poprzedników.
- Nie rozumiem. O czym ty mówisz?
- Mówię o przyszłości, bracie Michaelu. Jeden z twoich synów będzie tym mężczyzną
i tym kapłanem.
- Ale ja przecież nawet nie jestem żonaty.
- Ożenisz się.
- I będę miał syna?
- Będziesz miał dwóch synów.
Michael powoli odłożył dłuto na blat warsztatu.
- I wtedy dziedzictwo Cavanettich będzie utrzymane?
- Możesz być tego pewny. Gdy twój syn stanie się mężczyzną, pozna wszystkie
tajemnice, wszystko. Ten łańcuch nie zostanie zerwany, bracie Michaelu.
- To znaczy, że powinienem pozostać tu, w Ameryce?
- Tak. Wszystko stanie się tak, jak ma się stać. A ja będę tutaj, żeby ci pomagać. Będę
twoim aniołem stróżem. Nie zawsze będziesz mnie widzieć, ale odtąd możesz być pewny, że
zawsze jestem obok.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin