May Karol - Old Surehand.txt

(1611 KB) Pobierz
KAROL MAY  OLD SUREHAND 

Tom I

ROZDZIA� I

Old Wabbie

licznych moich podr�ach i dalekich w�-
dr�wkach spotyka�em cz�sto, szcze-g�l-
nie w�r�d dzikich lub na p� cywilizowanych plemion, lu-
dzi, kt�rzy zostawali moimi przyjaci�mi. Wiernie docho-
wuj� im pami�ci i z pewno�ci� nie zapomn� ich a� do
�mierci. Nikogo jednak nie kocha�em tak bardzo, jak s�yn-
nego wodza Apacz�w, Winnetou. Wszyscy moi czytelnicy
znaj� tego szlachetnego Indianina i wiedz�, jak si� z nim
zapozna�em; wiedz� tak�e, �e przywi�zanie moje do tego
cz�owieka gna�o mnie z dalekiej Afryki i Azji na prerie,
w lasy i g�ry Ameryki P�nocnej. Nawet w�wczas, kiedy
nasze spotkanie nie by�o z g�ry um�wione, umia�em za-
wsze odszuka� przyjaciela. W takich wypadkach jecha-
�em zwykle nad Rio Pecos do Meskaler�w, szczepu Apa-
cz�w, do kt�rego Winnetou nale�a�, i tam mi m�wiono,
gdzie si� w�dz znajduje. Czasami dowiadywa�em si�
o tym od my�liwc�w z Zachodu lub od Indian, kt�rych
spotyka�em po drodze.

Niekiedy jednak mog�em mu przed rozstaniem ozna-
czy� dok�adnie miejsce i czas przysz�ego spotkania. Stoso-
wa�em si� wtedy do wyznaczonej daty, on tak�e, I cho� po-
s�ugiwa� si� india�sk� rachub� czasu, kt�ra wydawa�a mi

Old Surehand

si� niezbyt pewna, przybywa� zawsze na oznaczon� minu-
t�. Nie zdarzy�o si� nigdy, �ebym czeka� na niego.

Tylko raz s�dzi�em, �e nie by� punktualny, ale okaza�o
si�, �e nie mia�em racji. Musieli�my si� rozsta� wysoko na
p�nocy, a w cztery miesi�ce p�niej mieli�my si� spotka�
na po�udniu, w Sierra M�dre. Winnetou powiedzia� w�w-
czas:

-M�j brat zna przecie� strumie� zwany Clear Brook?
Polowali�my tam razem. Czy przypominasz sobie odwiecz-
ny d�b, pod kt�rym roz�o�yli�my si� na noc obozem?

- Oczywi�cie.

- A zatem nie mo�emy si� min��. Korona tego drzewa
ju� dawno usch�a. Gdy w po�udnie cie� d�bu b�dzie mia�
pi�ciokrotn� d�ugo�� mojego brata, Winnetou nadejdzie.
Howgh!

Musia�em, oczywi�cie, przet�umaczy� to na nasz� rachu-
b� czasu i zjawi�em si� nad strumieniem w oznaczonym
dniu. Nie by�o tam jednak ani �ladu Winnetou, chocia�
cie� d�bu by� ju� odpowiednio d�ugi. Czeka�em kilka go-
dzin, ale w�dz si� nie zjawi�. Wiedzia�em, �e tylko co� bar-
dzo wa�nego mog�o mu przeszkodzi� w dotrzymaniu obiet-
nicy, i zacz��em si� niepokoi�, kiedy przysz�o mi na my�l,
�e Winnetou ju� tu by�, lecz nie m�g� czeka� na mnie. W ta-
kim razie musia� zostawi� jaki� znak. Zbada�em pie� d�bu
i rzeczywi�cie na wysoko�ci cz�owieka znalaz�em ma�� ga-
��zk� �wierkow�. Musia� j� tu kto� wetkn�� umy�lnie, i to
ju� do�� dawno, gdy� by�a ca�kiem zeschni�ta. Wyci�gn�-
�em ga��zk�. Jej koniec by� owini�ty kawa�kiem papieru.
Rozwin��em kartk� i znalaz�em na niej te s�owa:

"Niechaj m�j brat przybywa czym pr�dzej do Bloo-
dy'ego Foxa-, na kt�rego chc� napa�� Koma�cze. Winne-
tou �pieszy, aby go ostrzec".

Ci z moich czytelnik�w, kt�rzy ju� znaj� Winnetou, wie-
dz�, �e umia� on dobrze czyta� i pisa� i �e zawsze mia� pa-

- Bloody Fox -ang.- - Krwawy Lis.

Old Wabbie

pier przy sobie. Zaniepokoi�em si� o przyjaciela, chocia�
wiedzia�em, �e wychodzi zwyci�sko z ka�dego niebezpie-
cze�stwa. Martwi�em si� tak�e o Bloody'ego Foxa: b�dzie
prawdopodobnie zgubiony, je�li Winnetou nie zdo�a do-
trze� do niego przed nadej�ciem Komancz�w. Ja sam r�w-
nie� nie czu�em si� bezpieczny. Bloody Fox mieszka� w je-
dynej oazie na pustyni Liano Estacado-, a droga do jego
siedziby wiod�a przez terytorium Komancz�w, z kt�rymi
�cierali�my si� niejednokrotnie. Gdybym si� dosta� w ich
r�ce, nie unikn��bym zapewne pala m�czarni, zw�aszcza
�e plemi� to wykopa�o top�r wojenny i przedsi�wzi�o kil-
ka wypraw rozb�jniczych, zagarniaj�c obfite �upy.

W tych warunkach kto� inny pomy�la�by przede wszyst-
kim o w�asnym bezpiecze�stwie i nie pos�ucha�by prawdo-
podobnie wezwania Winnetou, mnie to jednak ani przez
my�l nie przesz�o. Winnetou nara�a� si� bez namys�u na
wielkie niebezpiecze�stwo. Czy mia�em by� mniej odwa�-
ny ni� on? Wtykaj�c wiadomo�� w pie� drzewa, by� pe-
wien, �e go natychmiast pos�ucham. Czy� mia�em zawie��
jego zaufanie? Czy m�g�bym kiedykolwiek spojrze� mu
�mia�o w oczy, gdybym teraz uciek� tch�rzliwie? Nigdy!

By�em sam i zdany tylko na siebie, ale mia�em dobr�
bro� i znakomitego konia, kt�remu mog�em zaufa�. Zna-
�em te� dok�adnie te okolice i wiedzia�em, �e do�wiadczo-
nemu westmanowi-- �atwiej podr�owa� samemu ani�eli
w towarzystwie ludzi, na kt�rych nie mo�e ca�kowicie po-
lega�. Gdybym mia� pr�cz tego jeszcze jakie� w�tpliwo�ci,
to musia�yby si� rozwia� wobec �wiadomo�ci, �e Bloody
Fox jest w niebezpiecze�stwie i �e trzeba go ratowa�.
Wsiad�em zatem na konia i ruszy�em, tak jak sobie tego
�yczy� m�j przyjaciel i brat.

- Liano Estacado - rozleg�y pustynny p�askowy� w stanach Teksas
i Nowy Meksyk, opadaj�cy stromymi zboczami ku rzece Pecos.

-- Westman -ang.- - m�czyzna zaprawiony do pe�nego niebezpie-
cze�stw �ycia na Dzikim Zachodzie.

10

Old Surehand

Dop�ki znajdowa�em si� we w�a�ciwej Sterze, nie by�o
specjalnych powod�w do obaw; mia�em si� tutaj gdzie
ukry�, czu�em si� wi�c do�� bezpieczny. Dalej jednak ci�-
gn�� si� nagi p�askowy�, gdzie je�dziec by� ju� z daleka
widoczny. Przecina�y go strome parowy i g��bokie kanio-
ny, poros�e z rzadka aloesami i kaktusami, za kt�rymi nie
spos�b si� ukry�. Gdybym w takim kanionie natkn�� si�
na Komancz�w, ocali� mnie mog�a jedynie natychmiasto-
wa ucieczka oraz r�czo�� i wytrwa�o�� mego konia.

Najniebezpieczniejszym z tych w�woz�w by� tak zwany
Mistake Canyon, poniewa� stanowi� ucz�szczan� drog� in-
dia�sk� mi�dzy g�rami a r�wnin�. Nazw� swoj� zawdzi�-
cza� tragicznej pomy�ce: opowiadano, �e pewien bia�y my-
�liwiec zastrzeli� tutaj swego najlepszego przyjaciela Apa-
cza zamiast wroga Koma�cza. Kim by� ten bia�y i kim by-
li ci dwaj Indianie - w�wczas jeszcze nie wiedzia�em. Ten
rzeczywi�cie niebezpieczny kanion omijano z daleka - za-
bobonni westmani twierdzili, �e rzadko udaje si� bia�emu
przej�� t�dy bez szkody. Duch zabitego Apacza mia� ka�-
dego przywodzi� do zguby.

Ducha nie bardzo si� obawia�em i by�em got�w si�
z nim spotka�. Znacznie gorzej wygl�da�oby zetkni�cie
z �ywymi wrogami. Zanim jednak dotar�em do miejsca
wypadku, zauwa�y�em �lady wi�kszego oddzia�u konnych,
kt�rzy nadjechali z boku, a potem posuwali si� w tym sa-
mym co ja kierunku. Nie mog�y to by� dzikie mustangi,
gdy� nie by�o ich w tych stronach. Zsiad�szy z wierzchow-
ca i zbadawszy trop, spostrzeg�em ze zdumieniem i rado-
�ci�, �e konie by�y podkute. Je�d�cy nie nale�eli zatem do
rasy czerwonej. Ale kim byli i czego tu chcieli?

Nieco dalej jeden z nich zsiad� z konia, prawdopodobnie
aby poprawi� popr�g, a reszta pojecha�a dalej. Zbada�em
dok�adnie to miejsce i zauwa�y�em obok �lad�w lewej no-
gi kilka kr�tkich, w�skich wci��, jakby od grzbietu no�a.
Sk�d one pochodzi�y? Czy�by je�dziec mia� szabl�? Czy�by
wojsko wyruszy�o przeciw Koma�czom, by ich ukara� za
rozb�jnicze wyprawy? Zaciekawiony, ruszy�em cwa�em za

Old Wabbie

li

tropem. Im dalej jecha�em, tym wi�cej znajdowa�em �la-
d�w zbiegaj�cych si� z r�nych stron i wiod�cych potem
w jednym kierunku. Nie by�o ju� w�tpliwo�ci, �e przede
mn� przejechali �o�nierze, a kiedy po pewnym czasie min�-
�em odnog� g�stego lasu kaktusowego, ujrza�em przed so-
b� ob�z. Zauwa�y�em od pierwszego rzutu oka, �e nie roz-
bito go na kr�tko. Pas kaktus�w zabezpiecza� oddzia� przed
napadem z ty�u i z bok�w, a z przodu rozci�ga�a si� otwar-
ta przestrze�, tak �e niespodziany napad by� niemo�liwy.
Nie zauwa�ono jednak, �e zbli�am si� od zachodu. Nawet
w bia�y dzie� nale�a�o postawi� tutaj stra�. Zaniechanie tej
ostro�no�ci by�o karygodnym niedbalstwem. Co by si� sta-
�o, gdyby zamiast mnie nadci�gn�a gromada Indian? Po
przeciwnej stronie teren opada� ku kanionowi, gdzie mu-
sia�o by� pod dostatkiem wody. Konie le�a�y lub chodzi�y
puszczone wolno. Dla os�ony przed �arem s�onecznym roz-
ci�gni�to nad kaktusami prze�cierad�a. Jeden wielki na-
miot by� przeznaczony dla oficer�w, a obok niego, w cieniu,
przechowywano tak�e zapasy �ywno�ci. W pobli�u le�a�o
kilku cywil�w, kt�rzy widocznie chcieli przenocowa� pod
opiek� wojska, gdy� dzie� mia� si� ju� ku ko�cowi. Posta-
nowi�em zrobi� to samo. Mog�em wprawdzie jecha� dalej,
lecz musia�bym potem obozowa� samotnie i czuwa� ca��
noc ze wzgl�du na bezpiecze�stwo. Tutaj mog�em znale��
odpoczynek potrzebny mi do jutrzejszej jazdy.

Skoro tylko mnie spostrze�ono, wyszed� na moje spo-
tkanie podoficer i zaprowadzi� do komendanta, kt�ry wi-
dz�c ruch w obozie, wyszed� z oficerami z namiotu. Kiedy
zsiad�em z konia, przypatrzy� si� uwa�nie mnie i mojemu
wierzchowcowi, a potem spyta�:

- Sk�d jedziecie, sir?

- Z Sierry.

- A dok�d?

- Nad Rio Pecos.

-Mieliby�cie z tym wielkie trudno�ci, gdyby�my nie
przep�oszyli tych �ajdak�w Komancz�w. Czy znale�li�cie
gdzie� ich �lady?

12

Old Surehand

-Nie.

-Hm! Zawr�cili widocznie na po�udnie. Siedzimy tu
ju� prawie od dwu tygodni, a �aden nie pokaza� nosa.

O�le! - mia�em ochot� mu powiedzie�. - Chc�c z�apa�
czerwonosk�rych, musia�by� ich poszuka�. Ani im si� �ni
wpada� ci dobrowolnie w r�ce.

Komendant nie m�g� si� zorientowa�, gdzie s� Koma�-
cze, ale oni wiedzieli dok�adnie, �e wojsko tu si� znajdu-
je. Z ca�� pewno�ci� podchodzili nocami pod ob�z. Jak
gdyby odgad�szy moje my�li, oficer doda�:

Old Wabbie

13

- Brak nam t�giego zwiadowcy, kt�remu m�g�bym zaufa�
i kt�ry by ich wytropi�. Old Wabbie- nocowa� u nas i by�by
odpowiedni do tej funkcji, lecz dopiero po jego odej�ciu do-
wiedzieli�my si�, �e to by� w�a�nie on. Ten szelma zw�cha�
pewnie pismo nosem i poda� si� za jakiego� Cuttera. Przed
tygodniem nasz patrol natkn�� si� na Winnetou, kt�ry by�-
by jeszcze lepszy, lecz umkn�� czym pr�dzej. M�wi�, �e
gdzie on si� poka�e, tam i Old Shatterhand-- jest niedale-
ko. Chcia�bym go mie� tutaj. Jak si� nazywacie, sir?

- Charley.

Poda�em mu swoje imi�, kt�re mog�o uchodzi� tak�e za
nazwisko. Ani mi si� �ni�o informowa� go, �e to ja w�a�nie
jestem Old Shatterhandem. Nie mia�em ani czasu, ani
ochoty zostawa� tutaj i wys�ugiwa� s...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin