Różycki Tomasz - Wiersze - Świat i Antyświat.pdf

(239 KB) Pobierz
V
V
Świat i Antyświat
Literaturexpress
Tydyn, tydyn, w kieszeni mam kartkę z numerem,
zadzwonię zaraz z dworca. Ponadto zabrałem
książkę, której nie czytam, z trującym rozdziałem
o grzybach, dwie kasety, ponieważ zbawienie
przychodzi przez muzykę. Dopóki baterie
się nie skończą, przeżyję. Śniło mi się wczoraj,
że wszedłem do pokoju, a on jak po torach
ruszył najpierw powoli, a potem oderwał
się zupełnie od świata. I nie mogłem wysiąść.
Nie będziemy tu tańczyć, zostaniemy tyle
tylko, ile potrzeba. Będziemy muzyką
słodzić, muzyką solić. Dopóki się mylę
wliczeniu stacji, jestem. Kiedyś to lubiłem,
siedzieć tak i nie wierzyć podanym wynikom.
kwiecień 2001
125
Pierwszy hipotyk
.-:\-
Pierwsza pieśń (Dla A. I.)
Jeżeli to jest kara, wiem, kiedy to się stało.
Rankiem, ponieważ ranki są złowrogie. Rano,
ponieważ ranem dzieje się najwięcej pomiędzy
Panem Bogiem a podłogą.
Geo, kiedy zadzwonisz? Z przyczyn osobistych
palą mi się już buty i brakuje miejsca, w którym
mógłbym zaczerpnąć. Na mojej ulicy kurz
i coraz więcej sklepów, a w żadnym schronienia.
Jeżeli to jest kara, to wiem, skąd przychodzi.
Chciałem powiedzieć coś, otworzyłem usta
i wtedy mała część tej pustki, której pełna była
rankiem ulica i sąsiednie domy, weszła we mnie.
Nieprawda, że czas leczy, skoro ciągle się czuję
chory i wypijam co wieczór zdrowie pięknych koni.
Ile, powiedz mi ile można ćwiczyć te same figury
rano, przed złym ekranem? To się stało już manią:
Jeżeli to jest kara, ja od tamtej pory próbuję
ją wypełnić, małą pustą bańkę. I wrzucam
w siebie napotkane sprawy, ludzi, samochody,
domy i całe miasta, biorę to do siebie.
życie na lekkim dymku. Kiedy zadzwonisz, Geo?
Wiesz, jak nienawidzę rozmawiać przez telefon,
to nie jest kwestia formy. Prąd, który nas łączy,
potrafi zabijać bez ubocznych śladów, nie to,
Jeżeli jest to darem, ja chciałbym go zwrócić.
Wypluć już tę pastylkę, w której mieszka nicość,
ale jej nie ma wśród słów, które codziennie,
i stąd te krzyki nocne, i stąd te polucje.
co te marne używki i ziółka, ziółka i używki.
I proszę, nie dzwoń, przyjedź, można u mnie palić.
maj 2002
Jeżeli to jest dar, ja chciałem go wyjąć,
na razie jednak tchawica i płuca, żołądek
i wątroba, powłoki oraz serce, serce, serce.
październik 2002
Pieśń druga (Bibop)
Pieśja trzecia (Pasożyty)
Wódka w mroźnych kieliszkach, dzwoń, dzwoń, telefonio,
twój głos jest zagubionym kosmicznym eonem,
co przenika powłoki i prześwietla błonę
czarnej mojej kochanki, srebrną kalafonią
Blachownia, strzępy, betonowy stadion,
tu żyjemy, żywe organizmy. Rośliny mają
kolor ścięgien i żył. Niestrawiona treść,
nieprzyswojona miazga. Niebo jest gładkie
księżyca jak obrączką dziś mi poślubionej.
Dzwoń, dzwoń, od tej pory poczerniałą dłonią
zostawię ślady wszędzie, gdzie mnie zaproszono -
na obrusach i ścianach. Poczernieje płomień
i śliskie. Tunelem jadę do pracy i popycha
mnie ruch, niebo bulgocze, burczy ulica
i śluzówka chodnika drży. Ciągły ruch.
Rozbieram cię i widzę, że ta historia ma
bezpańskiej zapalniczki, poczernieją sprawy ■ ■
kina i sprawy świata. Czarny ksiądz zobaczy
we śnie Czarną Madonnę, filiżanka kawy
wyleje się na ścianę. Dno czarnej rozpaczy
potężnych mocodawców, są ślady na skórze,
znaki żelazem. Chciałbym, żebyśmy unosili się,
żebyśmy unieśli się jak najwyżej. Podejdź,
zobaczysz, że wszystko zapamiętałem, to są
będzie na samej górze srebrnego wieżowca
i burmistrz wniesie sadzę na swych rękawiczkach
na akcję „Czyste ręce". Będzie czarną owcą
nasze białe małżeństwo i na znak dziewictwa
zmiany na dnie oka, niewidoczne rojenia,
tam działa atropina, miłość, któreś z ziół. '. ;
marzec 2003
zawiesisz rano w oknie czarne prześcieradło.
I tyle będzie światła, ile go ukradniesz.
kwiecień 2001
719757134.001.png
Pieśń czwarta (o naszych czasach, dla WB.) I Elegia na koniec zimy
Zmienił się ten kraj. Kiedyś wszelkie dobra,
cukierki, napoje i samochody mieliśmy
w sobie, głęboko schowane, a po ulicach
szły jak podmuch jedynie nasze wiersze. .. , .
Nie znudziła mnie zima, po prostu odbiło
mi tym razem naprawdę. Nadużywam światła
do późnych godzin rannych, aż w końcu wyblaknie
w zetknięciu z kawą z mlekiem i z całym tym kinem
Kiedyś mieliśmy to wszystko wewnątrz,
kolorowe ekrany i zabawki, wieczne pióra,
sklepy z niklowaną rampą, perfumy i do nich
kobiety, pachnące, opakowane w folię.
za oknem, które tutaj nazywają życiem.
Jego też nadużywam. Zanim znajdę słowo,
zapada zmierzch w kolejnych partiach mojej głowy,
która już się nie mieści tu w żadnym zeszycie.
Wtedy po ulicach chodziły tylko nasze
książki, pierwsze zdania powieści szły jak
płomień przez szarą i pustą równinę. A teraz
zmieniło się, wszystko wyszło i zajęło
Historia się rozrasta. Nikt mi nie powiedział,
że zajmie tyle mieszkań, że weźmie w nich tylu
sposobem zakładników, że tyle zużyje
musztardy, snów, zapałek, że ją będzie trzeba
pozycje, ulicę i pole, wydostało się jakoś,
może poprzez usta. Natomiast pustka poszukała nas.
odmieniać przez osoby, światy, dni tygodnia,
i dnia jej nie wystarczy, w nocy jeszcze będą
służyć jej nasze ciała, i się nią wypełnią,
i w całej okolicy nie będzie podobnych.
maj2003
styczeń 2002
Druga elegia na
zimy (dla
J;B.)
Trzecia elegia na odejście zimy
Co zostanie z tej zimy? Wypalony czajnik
śpiewający elegię - maty wilk żelazny
w kuchni, ponad zaspami, które przysypały
popiołami siedzące nad szklankami ciała?
Godzinę przed odjazdem. Światło już powstało
z ciągłego ruchu powiek, z kosmicznych popiołów
zapadłych tutaj w nocy, zebranych ze stołu
do puszki po herbacie, z tarcia, które ciało
Noc się zakończy szybciej, niż zdążysz odnaleźć
drogę do swego łóżka. Trzeba będzie ścielić
sobie na cudzych stronach i między litery
kłaść się jako przecinek, zanim całe zdanie
wytwarza regularnie dotykając pustki.
Jest światło i zlizuje, co zostało z nocy:
grube, tłuste fluidy na dachach przy dworcu
i martwych samochodach, żeby móc odróżnić
wypowie o nas ciemność. Na walkach z ekranem
upłynął cały miesiąc - zakład był, by dotąd
wpatrywać się bez strachu w rozżarzone oko,
aż któryś pierwszy mrugnie. Podobnie przegrane
fizykę od tęsknoty, beton od pamięci.
Teraz mam dużo czasu, ponieważ czekałem
zbyt długo na ten moment, już zapakowana
ciężka jak śmierć walizka, wywołane zdjęcia
twoje słynne wieczorne pojedynki z cieniem.
Kula, pewnej czarnej niedzieli wystrzelona
w jego kierunku, wreszcie okrążywszy ziemię
właśnie teraz trafiła cię w sam środek czoła. ••
na których najwyraźniej patrzę w twoją stronę,
to znaczy w stronę światła. Obmyśliłem wszystko,
do ostatniej sekundy. Nawet to nazwisko,
pod którym tutaj mieszkam, jest tak ułożone,
luty 2002
że tylko ty zrozumiesz. Mam jeszcze godzinę
i piszę list do ciebie, z pomocą tej kartki
ustalając pozycję wobec pewnej gwiazdy,
na której zamieszkałaś, i która za chwilę
wpadnie tutaj przez okno. Atrament kupiłem
w sklepie zaraz przy moście, pistolet na targu,
pieniądze są w kieszeni. Jedzenie tu marne,
ale czas, nawet we śnie, ma czas żeby minąć.
marzec 2002
133
719757134.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin