Juliusz Verne - Pan Dis i Panna Es [pl].pdf

(565 KB) Pobierz
Pan Dis i panna Es M. Re-Dieze et Mlle Mi-Bemol
J ULIUSZ V ERNE
P AN D IS I PANNA E S
Wstęp
(pochodzi z wydania broszurowego)
Oddajemy do rąk członków naszego Towarzystwa nowy tomik „Biblioteki Andrzeja”,
tym razem zawierający opowiadanie, jakże odpowiednie na zbliżające się święta Bożego
Narodzenia.
Opowiadanie Pan Re-Krzyżyk i panna Mi-Bemol ukazało się po raz pierwszy w roku 1893
w Le Figaro Illustré [nr 45, s. 221-228]. Była to wersja skrócona Juliusza Verne’a.
Po śmierci pisarza, jego syn, Michel, wraz z wydawcą Hetzelem (synem), pozmieniali,
między innym także ten utwór i wydali w roku 1910, z 6 ilustracjami George’a Rouxa, w
zbiorze opowiadań zatytułowanym Hier et demain [ Wczoraj i jutro ].
Właśnie tę wersję dzisiaj prezentujemy Czytelnikom. Mamy nadzieję, że spodoba się
wszystkim, zarówno dorosłym jak i dzieciom. Wersję oryginalną Juliusza Verne’a postaramy
się wydać w roku 2003.
Życzę przyjemnej lektury
Andrzej Zydorczak
1
I
Było nas w szkole w Kalfermatt około trzydzieściorga dzieci: dwudziestu chłopców, w
wieku od sześciu do dwunastu lat, oraz dziesięć dziewczynek, od czterech do dziewięciu lat.
Jeśli chcecie wiedzieć dokładnie, gdzie się znajduje ta mieścina, to, według mojej Geografii
(s. 47), leży ona w katolickich kantonach Szwajcarii, niedaleko jeziora Konstancj i 1 , u stóp gór
Appenzel.
– Hej tam, panie Josephie Müller?
– Tak, panie Valrügis? – odrzekłem.
– Co pan tam pisze podczas mojej lekcji historii?
– Notuję, proszę pana.
– Dobrze.
Tak naprawdę to rysowałem ludzika, kiedy nauczyciel opowiadał nam po raz tysięczny
historię Wilhelma Tell a 2 i nieokrzesanego Gessler a 3 . Nikt jej nie znał tak jak on. Jedynym
punktem do wyjaśnienia była następująca kwestia: do jakiego gatunku, renet czy kalwilli,
należało historyczne jabłko, które bohater Helwecj i 4 położył na głowie swojego syna; jabłko,
które było przedmiotem równie zażartych dyskusji jak to, które nasza matka Ewa zerwała z
drzewa wiadomości dobrego i złego.
Miasto Kalfermatt jest przyjemnie położone na dnie jednej z tych dolin, które nazywane
van , wgłębionej z drugiej strony góry, gdzie promienie słoneczne nie mogą sięgnąć nawet
latem. Szkoła, ocieniona obfitym listowiem, na krańcu miasteczka, nie ma wcale ponurego
wyglądu zakładu podstawowego nauczania. Ma wygląd wesoły, o miłym wyrazie, z dużym
zazielenionym podwórzem, z beczką na deszczówkę i małą dzwonniczką, której dzwonek
śpiewa jak ptak wśród gałęzi.
Rządzi szkołą pan Valrügis, tak naprawdę to wespół ze swą siostrą Lisbeth, starą panną,
surowszą od niego. Wystarczy ich dwoje do nauczania: czytanie, pisanie, rachunki, geografia,
historia – historia i geografia Szwajcarii oczywiście. Mamy lekcje codziennie, prócz
czwartków i niedziel. Przychodzimy na ósmą, z koszykiem i książkami związanymi
rzemieniem. W koszyku jest coś do jedzenia na obiad: chleb, mięso na zimno, ser, owoce,
połówka butelki rozcieńczonego wina. Wśród książek jest co wybrać do nauki: dyktanda,
cyfry, problemy. O czwartej odnosimy do domu koszyk opróżniony do ostatniego okruszka.
– Panna Betty Clre?
– Tak, panie Valrügis? – odpowiada dziewczynka.
– Nie wydajesz się panna uważać na to, co dyktuję. Gdzie to jesteśmy?
2
– W momencie – mówi Betty jąkając się – kiedy Wilhelm odmawia pokłonienia się
czapce...
– Błąd!… Nie jesteśmy już przy czapce, ale przy jabłku, bez względu na to jakiej jest ono
odmiany!...
Panna Betty Clre, cała zawstydzona, opuściła oczy po przesłaniu mi tego miłego
spojrzenia, które tak lubiłem.
– Bez wątpienia – podjął ironicznie pan Valrügis – gdyby tę historię się śpiewało, miast ją
recytować, przy waszych chęciach do śpiewu mielibyście z niej więcej przyjemności. Ale
nigdy żaden muzyk nie ośmieli się takiego tematu przenieść do muzyk i 5 .
Być może miał rację nasz nauczyciel? Któryż kompozytor upierałby się, że potrafi tak
poruszać struny! A jednak, kto wie?... W przyszłości...
Tymczasem pan Valrügis prowadził dalej swe dyktando. Duzi i mali, słuchaliśmy z
nastawionymi uszami. Usłyszelibyśmy świst strzały Wilhelma Tella przecinającej klasę… po
raz setny od ostatnich wakacji.
3
II
ewne jest, że pan Valrügis nadawał muzyce bardzo niewielkie znaczenie. Miał rację?
Byliśmy zbyt młodzi, aby mieć na ten temat swoje zdanie. Pomyślcie, byłem wśród dorosłych
a nie miałem jeszcze nawet dziesięciu lat. A jednak dobry tuzin spośród nas kochał bardzo
piosenki naszego regionu, stare kolędy, a także hymny uroczystych świąt, antyfony z
antyfonarz a 6 wykonywane przy akompaniamencie organów kościoła w Kalfermatt. Kiedy
drżą witraże, dzieci z chóru wznoszą swe głosy do falsetu , 7 kadzielnice kołyszą się i wydaje
się, że wersety, motety, responsori a 8 u latują pośród aromatycznych oparów…
Nie chcę się chwalić, bo jest to złe, i chociaż byłem jednym z pierwszych w klasie, nie do
mnie należy o tym mówić. Jeżeli spytacie mnie teraz, dlaczego ja, Joseph Müller, syn
Guillaume’a Müllera, obecnie, jak mój ojciec, naczelnik poczty w Kalfermatt i Marguerity
Has, otrzymałem wtedy przezwisko Dis i dlaczego Betty Clre, córka Jeana Clre’a i Jenny
Rose, karczmarki z opisywanego miejsca, nosiła pseudonim Es, odpowiem wam –
cierpliwości, dowiecie się tego wkrótce. Nie pędźcie szybciej, niż potrzeba, moje dzieci.
Pewne jest tylko, że nasze dwa głosy łączyły się przyjemnie w oczekiwaniu, że zostaniemy
sobie oddani. Moje dzieci, w dniu, kiedy piszę tą historię, mam już swoje lata i znam sprawy,
których wówczas nie znałem – nawet w muzyce.
O tak! Pan Dis poślubił pannę Es i jesteśmy bardzo szczęśliwi. Wiodło nam się dobrze
dzięki naszej pracy i przykładnemu życiu!… Jeżeli szef poczty nie umiałby się zachować, to
kto wie, jak by było?…
A więc, jakieś czterdzieści lat temu, śpiewaliśmy w kościele, bo, trzeba wam to wiedzieć,
że zarówno małe dziewczynki jak i mali chłopcy należeli do chóru w Kalfermatt. Zwyczaju
tego nie uważano za mijający się z moralnością – i miano rację. Któżby zastanawiał się
kiedykolwiek nad płcią serafinów 9 pochodzących z nieba?
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin