Rozdział 11.doc

(132 KB) Pobierz

ROZDZIAŁ JEDENASTY

 

 

              Cilian miał rację. Użycie lunety do namierzenia Luke’a okazało się bardzo proste. Od razu po przybyciu wyrzucił nas za drzwi i zamknął się w wieży astronomicznej, w sobie tylko znany sposób naprowadzając magiczne soczewki na właściwy kurs. Nie miałam pojęcia na jakiej zasadzie funkcjonowało to cudo, ale gdy miałam w perspektywie odnalezienie Luke’a, to szczerze mówiąc mało mnie to interesowało. Ważne, że okazało się skuteczne. Już pod wieczór mag przekazał nam dobre wieści.

              Po tak wielu dniach wypełnionych nieustannym strachem, te wiadomości podziałały na mnie jak uzdrawiające zaklęcie. Pozwoliłam sobie nawet na niewielki uśmiech. Nie chciałam jednak okazywać przedwczesnej radości. Od namierzenia Luke’a do jego odnalezienia wiodła naprawdę długa droga. I na pewno niebezpieczna. Skrzywiłam się w duchu na ta myśl, siedząc przy stole razem z Anouk i Cilianem. Zapadał wieczór. Na kominku w pracowni maga huczał wesoły ogień. Przyjemne ciepło opływało moje zmęczone ciało, rozluźniając mięśnie. Kitty co chwila umykała pupilce czarodzieja, chowając się między regałami pełnymi nieco przykurzonych książek. Mała chimera z dzwoneczkiem na szyi prychała wściekle i wytrwale goniła kotkę Luke’a, jednak bez większego sukcesu.

              Anouk odsunęła od siebie talerz po kolacji i upiła łyk wina.

- Widzę, że dobry humor nie opuszcza cię od południa – powiedziała, odwracając się w stronę maga. – Gdzie są Luke i Hafis?

- Nie uwierzysz gdy ci powiem – odparł Cilian, pocierając zmęczone oczy.

- Spróbuj.

- Na wyspie Szmaragdowej.

              Nie wiedziałam czemu to miała być taka wstrząsająca wiadomość, ale czarodziejka otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

- Co takiego? To niemożliwe!

              Cilian pokiwał twierdząco głową.

- Ależ możliwe, wierz mi. Dzisiaj nad ranem udało mi się wytropić ich ślad. Dość mocny na dodatek.

              Anouk utkwiła w czarodzieju skupione spojrzenie.

- Jesteś pewien? Gdyby okazało się, że to nieprawda, a ty przerzuciłbyś nas na tą wyspę, to…

- Wiem, wiem – machnął ręką Cilian. - Wszyscy byśmy zginęli.

- To byłoby sto razy gorsze od śmierci – prychnęła Anouk, odgarniając z twarzy zabłąkane pasmo złotych włosów. – Nawet największemu wrogu nie życzyłabym, żeby już na zawsze zawisł w próżni między portalami – wzdrygnęła się odruchowo.

- O czym wy mówicie? – spytałam, odzywając się po raz pierwszy tego wieczora. – Co za wyspa? I czemu to niemożliwe?

              Czarodziejka westchnęła zniecierpliwiona.

- Chodzi o wyspę Szmaragdową, która zniknęła całe lata temu, żeby nagle pojawić się znikąd, jak twierdzi Cilian. Wszystko byłoby jak w bajce, tylko że istnieje pewien szkopuł. Jeśli mimo tego co mówi wyspy wcale tam nie ma, to zostaniemy na wieki wieków uwięzieni w niebycie. Mam tu na myśli korytarz pomiędzy dwoma portalami. Jeśli podróżuje się do miejsca, którego nie ma na końcu drogi, fizyczne ciało zostaje zawieszone w próżni między przejściami.

              Zmarszczyłam brwi, nadal nie bardzo rozumiejąc.

- Jak to „fizyczne”?

- To znaczy, że istnieje spore ryzyko oddzielenia się duszy od ciała, zupełnie jak przy przeprowadzaniu, przerzucaniu do innego wymiaru i podczas każdej innej czynności związanej z ingerencją w strukturę świata.

- Chcesz powiedzieć, że… - zamrugałam, nie potrafiąc sobie tego wyobrazić - …jeśli coś pójdzie nie tak, to już na zawsze możemy tam utknąć? – spytałam ze skrajnym niedowierzaniem.

              Anouk pokiwała twierdząco głową, a mój żołądek zakołysał się niebezpiecznie z nerwów. Cholera, wiedziałam, że wyruszenie Luke’owi na pomoc nie będzie łatwe, ale żeby do tego stopnia?

              Odchyliłam się na krześle, próbując zebrać myśli. Co ja właściwie wyprawiałam? Gnałam na drugi koniec świata – ich świata, nie mojego – po to, żeby ratować mężczyznę, którego znałam dopiero od kilkunastu tygodni i który wywrócił moje życie do góry nogami. Nie poznawałam samej siebie. Gdzie się podziała stara Lilly? Ta szara mysz z poukładanym, nudnym jak flaki z olejem, monotonnym życiem u boku Briana? Znosząca narzekania matki, byłego już, na szczęście, narzeczonego i byłej szefowej? Zdusiłam w sobie jęk rozpaczy, myśląc o tym, jakie moje życie było kiedyś proste. Nudne, ale proste.

              Wystarczyła chwila ciekawości, żeby wszystko się zmieniło.

              Przypomniałam sobie jednak dlaczego warto było się tak poświęcać i pozwalać, żeby ścigali cię obrońcy tego cholernego Królestwa. Ścigali i chcieli zabić. Tym powodem był Luke i to kruche i zarazem mocne uczucie, które nas połączyło. Dopiero teraz dotarło do mnie z całą ostrością, że kocham człowieka, który reprezentuje sobą wszystko w co nigdy nie wierzyłam. Kto normalny byłby w stanie wyobrazić sobie rzeczywistość tak różną od naszej i przyznać jej prawo do istnienia? Westchnęłam w duchu. Tylko mnie mogło się przytrafić coś takiego. Zwykłej dziewczynie, która próbowała jakoś przetrwać w tym szarym świecie.

              Teraz słowo „przetrwanie” nabrało dla mnie całkiem nowego znaczenia. Dosłownego znaczenia. Nie dać się zabić po drodze i nie pozwolić żeby coś stało się Luke’owi.

Nawet teraz nie mogłam uwierzyć, że znalazłam w sobie tyle odwagi, żeby zajść tak daleko i jeszcze skorzystać ze swojego daru, o którym nie wiedziałam że go w ogóle mam. Jeśli jednak mogłam pomóc tym swojemu ukochanemu, to zrobię wszystko co tylko będzie trzeba, żeby go stamtąd wydostać.

Moje rozważania przerwała Kitty, wskakując mi na kolana i przytulając się do mojego brzucha. Zupełnie jakby wyczuwała mój nastrój i chciała mnie jakoś pocieszyć. Pogłaskałam ją bo szarym łebku, wdzięczna za jej kocią troskę.

- No dobra, skoro i tak nie ma innego wyjścia, to chyba będziemy musieli zrobić tak, jak mówi Cilian – powiedziałam z całym spokojem na jaki było mnie stać.

              Czarodziej uśmiechnął się pod nosem.

- Zawsze możecie zaczekać, aż znajdą was sługusy Gerrita.

              Rzuciłam mu piorunujące spojrzenie.

- Nie kracz, okej? Nawet nie wiemy gdzie on teraz jest i co planuje. Mógłbyś go namierzyć dzięki tej swojej lunecie? – spytałam z nadzieją w głosie, modląc się jednocześnie żeby ten świr pod żadnym pozorem nie wpadł na nasz ślad.

- Mógłbym… – zaczął Cilian, a moje serce podskoczyło radośnie - …ale i tak niczego się nie dowiemy. Jego blokady to uniemożliwiają – dokończył, machnąwszy ręką. Westchnęłam ciężko, garbiąc się na krześle.

- A jak udało ci się odnaleźć Luke’a? – spytała nagle Anouk, podpierając brodę ręką.

              Cilian rozłożył dłonie i uśmiechnął się dobrodusznie.

- To bardzo proste. Wystarczy określić współrzędne ostatniego miejsca, w którym przebywał, a potem śledzić mentalny ślad w postaci mikroskopijnych, fosforyzujących cząsteczek energii, jaki się za nim ciągnie. To jak chodzenie po sznurku do kłębka.

- Mentalny ślad? – spytałam, marszcząc brwi.

              Kiwnął twierdząco głową.

- Innymi słowy, wytropiłem go po jego własnej aurze.

              Gdybym nie widziała na własne oczy otwierającego się portalu, to pewnie zdziwiłoby mnie kolejne cudo w postaci samo namierzalnej się aury.

              Wzruszyłam ramionami, jakby to nie było nic niezwykłego. Już otwierałam usta, gdy Cilian mnie uprzedził.

- Luke nie jest sam.

              Utkwiłam w nim spojrzenie, nie bardzo rozumiejąc co miał przez to na myśli.

- Pewnie że nie. W końcu ma mnie, ciebie, Hafisa…

- Lilly, nie rozumiesz. Luke i Hafis mają towarzystwo.

- Towarzystwo? – wtrąciła Anouk, unosząc pytająco jasne brwi.

              Zerknęłam na nią ukradkiem. Nic w jej postawie nie dawało mi żadnej wskazówki, czy spodobała jej się ta nowina, czy nie.

- Uhm – mruknął Cilian. – Nie jestem w stanie określić dokładnie kto to jest… - ciągnął dalej z wahaniem. – Właściwie to w ogóle nie potrafię tego zrobić – przyznał niepewnym głosem, który usłyszałam u niego po raz pierwszy. – Wyśledziłem jedynie nikłe ślady czyjejś regularnej obecności. I to tylko dlatego, że Luke miał z nią do czynienia i w jakiś sposób odkryłem to w jego aurze.

              Opadłam ciężko na krzesło, zastanawiając się kim może być ta tajemnicza istota. Nagle nawiedziła mnie straszna myśl. Serce zamarło mi w piersi i prawie upuściłam Kitty na podłogę. A jeśli to wróg? Jeśli więzi Luke’a i Hafisa i w każdej chwili może ich zabić pod byle pretekstem? Wypuściłam powietrze z płuc, starając się nie oszaleć. Kitty zaczęła wyrywać się z moich objęć. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że głaszczę ją pod włos z taką siłą, jakbym chciała wyczesać z niej całe futro. Puściłam ją i patrzyłam jak zeskakuje na drewnianą podłogę, uciekając przede mną.

- Gdyby ten ktoś chciał ich zabić, już dawno by to zrobił – odezwał się mag, zbyt trafnie odczytując moje myśli.

              Mimo wszystko poczułam niewielką ulgę. Cilian robił co mógł żeby nam pomóc, ryzykując własnym życiem, chociaż wcale nie musiał. Tak samo Anouk. Spojrzałam na tę dwójkę i z trudem pohamowałam chęć by ich uściskać.

- W porządku. Jutro spróbuję przenieść nas na wyspę. Przygotujcie się, wyruszamy skoro świt.

 

 

              Obudziłem się gdy na zewnątrz było jeszcze szaro i pierwsze co zobaczyłem to przyciśnięte do mojego boku ciało Cassie. Przyglądałem się jej przez kilka godzin, patrząc jak śpi z twarzą wtuloną w moje ramię, dopóki nie wzeszło słońce. Twarz miała tak spokojną i piękną, że nie mogłem się opanować i musnąłem jej usta w pocałunku. Delikatnie, tak żeby się nie obudziła i nie przyłapała mnie na bezczelnym wgapianiu się w jej ciemnoczerwone wargi. Moje nadzieje spełzły jednak na niczym, bo w tej samej sekundzie poczułem leciutkie muśnięcie rzęs na policzku i gdy się odsunąłem, spojrzałem prosto w jej szeroko otwarte oczy.

- Od lat marzyłam, żeby być budzona w taki sposób – szepnęła cicho w moje włosy, przysuwając się bliżej.

              Nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta, ale zaraz wciągnąłem powietrze, gdy ukrytą pod kocem ręką przesunęła po moim brzuchu i jeszcze niżej. Wpatrywałem się w skalny sufit, starając się myśleć o wszystkim, tylko nie o lekkich pociągnięciach jej palców po mojej skórze.

Cholera, próżny trud.

- Cassie… - złapałem ją za rękę, sam nie wiedząc co właściwie chcę powiedzieć.

              Zdmuchnęła zabłąkany kosmyk ciemnych splątanych włosów ze swojej twarzy i przesunęła wzrokiem po moich ustach. Syknąłem zaskoczony, odczuwając to niemal jak cielesną pieszczotę.

- Hmm? – zamruczała, pochylając głowę i pocierając nosem moją szyję.

              Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w jej twarz i wargi, na których igrał psotny uśmiech. Potem te wargi znalazły się milimetr od moich, rozchylając się odrobinę. Trwaliśmy tak przez chwilę, przyglądając się własnym odbiciom w naszych oczach. Gdy wreszcie zdecydowałem, że jeśli chcę pozostać przy zdrowych zmysłach, to czym prędzej powinienem opuścić tą jaskinię, Cassie wsunęła dłonie w moje włosy i rozgniotła moje usta w zachłannym pocałunku. Zamrugałem zaskoczony, nie wiedząc czy dać się uwieść, czy odsunąć ją od siebie i wytłumaczyć racjonalnie, że nie możemy tego zrobić kiedy mój przyjaciel śpi za ścianą, ale podświadomie przeczuwałem, że to i tak na nic się nie zda. Cassie była dziesięć razy silniejsza ode mnie i właściwie mogła ze mną zrobić co tylko chciała.

              Nie żebym jakoś specjalnie się temu opierał.

- Hafis? – szepnęła, odrywając usta do moich tylko po to, żeby zaatakować nimi moją szyję. – Chciałabym zrobić z tobą…

- Zamilcz, kobieto – jęknąłem, przewracając ją na plecy i szukając ustami jej ust. Poczułem w sobie jej westchnięcie, gdy zagarnąłem w posiadanie te czerwone, słodkie wargi. Teraz nawet jaskinia mogłaby się zawalić, a ja nawet bym tego nie zauważył. Miałem ważniejsze rzeczy na głowie. Wliczając w to ponowne zbałamucenie leżącej pode mną niesfornej, nagiej wampirzycy.

              Za ścianą rozległ się jakiś hałas. Oderwaliśmy się od siebie zaskoczeni.

- To Luke – stwierdziłem mało przytomnie, sięgając po spodnie.

              No pewnie że Luke, idioto, a któż by inny?

- Zaczekaj, może po prostu przewraca się na drugi bok – mruknęła Cass, przyciskając usta do mojego brzucha.

              Z trudem udało mi się sklecić następne zdanie.

- A może właśnie tu idzie, bo…

- Nie histeryzuj – przerwała mi, przesuwając językiem w dół po biodrze.

              Zmiąłem w ustach przekleństwo i zduszony jęk przyjemności, chwytając Cassie za ramiona i skutecznie odcinając jej dostęp do mojego ciała. Spojrzała na mnie roziskrzonymi oczami, uśmiechając się figlarnie. W życiu nie widziałem bardziej pociągającego widoku. Oblizała czerwone usta, obserwując znaczącym wzrokiem odruchową reakcję mojego głupiego, skręcającego się z pożądania ciała, i już sięgała ręką by go dotknąć, gdy odskoczyłem jak oparzony i w trzy sekundy wciągnąłem na siebie spodnie, zdążając jeszcze zapiąć wszystkie guziki. A miałem powody żeby się śpieszyć, bo hałas z jaskini Luke’a przybierał na sile.

              Cassie westchnęła, ze zrezygnowaniem sięgając po ubranie.

- Cholerni faceci. Dajesz im się uwieść – niedobrze. Chcesz ich uwodzić – niedobrze. Może jednak trzeba było zginąć, niż dożyć tych czasów – powiedziała i pokazała mi język. Ze swoją sukienką uporała się jeszcze szybciej niż ja. Zdążyła jeszcze rozczesać palcami zmierzwione włosy, poprawić nasze posłanie, usiąść grzecznie na kocu i zamrugać niewinnie oczami. Aż sapnąłem ze zdumienia, nie mogąc nadążyć za nią wzrokiem. Sam ciągle jeszcze byłem w połowie wciągania na grzbiet koszuli.

              Cassie przewróciła oczami, rozbawiona.

- Hafis, na litość boską, pośpiesz się. Bo jeszcze Luke pomyśli sobie Bóg wie jakie rzeczy.

              Miałem ochotę udusić ją gołymi rękami. I zaciągnąć z powrotem do naszego prowizorycznego łóżka. Oraz wykopać Luke’a z powrotem do jego cholernej jaskini. Przez sekundę sam nie wiedziałem na co się zdecydować. Przecież gdyby Luke odkrył, że między mną a Cassie coś się wydarzyło, to nie byłby to żaden koniec świata. Nie potrafiłem jednak zdusić w sobie tego odruchu przyłapania na gorącym uczynku i świadomości, że lepiej będzie jeśli na razie nikt nie będzie miał o niczym pojęcia. Najpierw ja sam musiałem dojść do ładu ze swoimi pogmatwanymi uczuciami. Nie potrzebowałem teraz osądzania i dwuznacznych uwag. Potrzebowałem… No właśnie. Czego?

              Odwróciłem powoli wzrok od wejścia do jaskini i spojrzałem na jasną twarz Cassandry. Nic nie mogłem poradzić na to, że na moich ustach pojawił się mimowolny uśmiech. Pewnie stałby tak i uśmiechał się jak idiota do końca świata, gdyby nie dobiegające z zewnątrz kroki. Momentalnie oprzytomniałem, łapiąc jeszcze widok skręcającej się ze śmiechu Cassie, i błyskawicznie dokończyłem zapinać koszulę i wciągnąć na siebie płaszcz. Właśnie sięgałem po koc, gdy do środka wszedł Luke. Miałem cholerną nadzieję, że moje włosy nie były az tak bardzo potargane i że na twarzy nie wystąpiły mi zdradzieckie czerwone plamy. Sądząc po reakcji Luke’a nie było ze mną tak źle.

- O, tutaj jesteś – powiedział, wchodząc do wnętrza. Musiał się trochę schylić, żeby nie wyrżnąć czubkiem głowy w skalne sklepienie. – Obudziłem się chwilę temu i zacząłem martwić, gdy nie znalazłem cię w jaskini. Myślałem, że coś ci się stało.

              Kątem oka dostrzegłem, że uśmiech Cassie odrobinę się poszerzył.

              Hmm, może i rzeczywiście „coś” mi się stało.

              Cassie odezwała się zanim zdążyłem zareagować.

- Nic się nie stało – powiedziała, wstając z miejsca i otrzepując ręce. – Hafis po prostu przyniósł mi koc. Nie chciał żebym zmarzła – dodała, rzucając mu wymowne spojrzenie spod rzęs. Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka żeby nie jęknąć na głos. Po krótkim namyśle z trzech wcześniejszych opcji wybrałbym tą z duszeniem. Miałem niepokojące wrażenie, że jeszcze kilka takich aluzji i Luke za chwilę we wszystkim się połapie.

              Luke zmarszczył brwi a potem wzruszył ramionami. Albo czuwał nade mną jakiś dobry duch, który nie dopuścił do tego, żeby mój przyjaciel się czegoś domyślił, albo Luke był tak zakochany, że nie docierało do niego nic z tego, co działo się wokół niego. Miałem cichą nadzieję, że raczej to drugie, że ogłupiał z miłości. Uśmiechnąłem się pod nosem.

- Gdyby jakiś potwór wywlókł mnie z jaskini i chciał zabić, to poznałbyś co się dzieje po moich wrzaskach – powiedziałem, nakrywając butem zabłąkany guzik, który Cassie oderwała wczoraj od mojej koszuli w namiętnym szale. Zmrużyłem oczy, przypominając sobie to wszystko. I to z dość pikantnymi szczegółami.

              Cholera. Znów musiałem przygryźć policzek, żeby z gardła nie uciekł mi żaden jęk.

- No tak, racja – przyznał mój przyjaciel, nie bardzo zwracając uwagę na sarkazm w moim głosie. Podrapał się po głowie i omiótł spojrzeniem jaskinię. Czemu nie przyszło mu na myśl oczywiste rozwiązanie tej sytuacji? Przez jedną szaloną chwilę chciałem powiedzieć mu co tutaj zaszło. Słowo daję, miłość naprawdę przytępia instynkty. I logiczne myślenie.

              Miałem nadzieję, że nigdy mnie to nie spotka.

              Jednak patrząc na Cassie nie miałem już takiej pewności, jak przed chwilą.

- No dobrze, w takim razie zbierajmy się – odezwała się Cassie, przerywając ciszę. – Mamy przed sobą długą drogę.

              Zaczęła krzątać się po jaskini, zbierając i pakując rzeczy zupełnie jakby to, że mieliśmy wyruszyć na samobójczą misję, było czymś całkiem zwyczajnym. Mimo wszystko byłem jej wdzięczny. Jeśli nawet Luke chciał zadać jakieś niewygodne pytanie, to swoimi słowami skutecznie przypomniała mu gdzie jesteśmy i co robimy.

              Luke kiwnął głową i wyszedł, zastawiając nas samych. Podszedłem do wyjścia z jaskini i stałem przez chwilę na progu, wpatrując się we wschód słońca. Po kilku sekundach poczułem oplatające mnie w pasie ramię Cassie i jej ciepły oddech na karku. Zamknąłem oczy, starając się ochłonąć po zdarzeniach dzisiejszego ranka i zwalczyć mimowolny odruch przyzwyczajania się do obecności Cass w moim życiu. Głupotą byłoby żywić jakieś nadzieje, kiedy na końcu naszej wędrówki na pewno czekała nas rozłąka. Westchnąłem ciężko, chwytając drobną dłoń wampirzycy i przyciskając ją do swojego niespokojnie bijącego serca. Sam nie wiem czy próbowałem w ten sposób pocieszyć siebie, czy dać sobie jakąś nierealną nadzieję.

Wiedziałem tylko, że ostatnią rzeczą na świecie jakiej mogłem teraz chcieć, było ponowne odzyskiwanie kruchej równowagi, którą z trudem udało mi się wypracować i która zapełniła pustkę po rozstaniu z Anouk.

 

 

- Jak daleko jeszcze do miejsca, w którym po raz ostatni wyczułaś obecność tych ludzi?

              Cassie podwinęła rękawy, wychodząc na kamienistą, zasłaną wygładzonymi przez morze kawałkami białego jak kość drewna plażę.

- Widzisz to co ja? – Hafis trącił zmęczonego Luke’a w ramię.

              Luke zmrużył oczy w promieniach ostrego słońca. Podążył wzrokiem za uniesioną ręką swojego przyjaciela, który wskazywał na jakiś kształt znajdujący się w oddali. Gdy w końcu dotarło do niego co widzi, bezwiednie wypuścił z ręki ciężki podróżny plecak.

- Niech to szlag…

              Cassie uśmiechnęła się pod nosem, związując włosy oderwanym od sukni cienkim paskiem materiału. Przed nimi rozpościerała się wyspa. Jaśniała zielenią nawet z odległości kilku kilometrów. Luke zamrugał, chcąc się upewnić że to nie żaden omam.

- Mogę cię nawet uszczypnąć jak chcesz – zaproponowała Cassie, podchodząc do krawędzi wody.

              Luke otrząsnął się z szoku i spojrzał na nią przytomniejszym wzrokiem.

- Co ty robisz?

              Cassie wzruszyła ramionami.

- Mam zamiar popłynąć.

              Brwi Luke’a podjechały w górę.

- Przecież ta woda jest lodowata. A poza tym… - zerknął z powrotem w stronę wyspy – do lądu są dobre cztery kilometry.

              Cassie burknęła coś niezrozumiale pod nosem, poprawiając sukienkę.

- Ty chyba ciągle zapominasz kim jestem – odparła, wchodząc po kostki do wody.

              Luke podszedł do brzegu i zamoczył w niej palce.

- Lodowato zimna. Hafis, wytłumacz jej że nawet będąc wampirem nie można…

              Nie zdążył dokończyć zdania, bo Cassie prychnęła z irytacją i wskoczyła do wody.

              Hafis bez słowa spojrzał na Luke’a i zaczął ściągać płaszcz.

- Lepiej się pośpiesz – mruknął, składając go w kostkę i pakując do plecaka. Po chwili wrzucił do środka swoje ciężkie, skórzane buty. – No co tak patrzysz? Im mnie niepotrzebnego balastu, tym lepiej. Chyba nie boisz się pływania w zimnej wodzie, co?

              Twarz Luke’a wykrzywiła się w grymasie.

- Nie, ale łudziłem się, że znajdziemy inny sposób na przedostanie się na tą przeklętą wyspę.

- A twój tatuaż?

              Luke pokręcił głową.

- Sam przed chwilą o tym pomyślałem. Dobrze wiesz, że nie zadziała nad wodą. I na dodatek na tak dużą odległość.

              Cassie wyłoniła się z fal dobre kilkadziesiąt metrów od nich.

- Długo jeszcze będziecie tak ględzić? – krzyknęła. – Może i mam całą wieczność na czekanie, ale wolałabym ją spędzić jakoś przyjemniej! Pośpieszcie się!

              Luke spojrzał wymownie na Hafisa i zaczął ściągać swój płaszcz.

- Czasami mam wątpliwości kto tu kim dyryguje – powiedział przyciszonym głosem, tak żeby Cassie nie usłyszała.

- Gdybym zaczął się rządzić, to pewnie skończyłby jako jej kolacja – dorzucił Hafis, uśmiechając się nieznacznie.

- Nie wiem co byłoby gorsze – mruknął Luke, chowając płaszcz do plecaka i wchodząc do wody. – Jasna cholera! – wykrztusił przez zęby. – Jak na biegunie.

              Hafis wszedł do wody po kolana, poprawiając plecak. Ukłucie zimna atakujące skórę wcale nie było przyjemne. Przypominało raczej tysiące wbijających się w nią igieł. Pokręcił głową z niedowierzaniem, zastanawiając się jakim cudem Cassie to wytrzymywała. Oni nawet nie zdążyli jeszcze zanurzyć się w całości.

- Skąd wiesz? Nigdy tam nie byłeś – mruknął Hafis, nabierając w płuca haust powietrza. Jak to możliwe, że słońce przygrzewało tak mocno, a woda pozostawała lodowato zimna? Spojrzał na Cassie, która machała do nich ręką unosząc się na powierzchni. – No dobra – westchnął. – Kto przypłynie ostatni, ten mięczak.

 

 

              Połyskliwy, migoczący portal drżał jak woal poruszany niewidzialnym podmuchem wiatru. Cilian, Lilly i Anouk stali przed nim z niepewnymi minami, wpatrując się w falującą ścianę złotego blasku. Anouk westchnęła, podciągając rękawy sukni.

- A jak okaże się, że po drugiej stronie nic nie ma, to popamiętasz – zwróciła się do maga, celując w niego palcem.

              Cilian przewrócił oczami zagarniając długie poły swojej szaty i podszedł do otwartego portalu.

- Najwyżej skończymy jako trójka obłąkanych upiorów – wzruszył ramionami. – Jeśli jesteś w stanie wymyślić coś lepszego, to słucham.

              Anouk zacisnęła usta w kreskę i spojrzała z powrotem w stronę przejścia, wahając się.

- Och, do jasnej cholery, robimy to czy nie? – spytała Lilly spoglądając na pozostałą dwójkę. Gdy nie odpowiedzieli, zamknęła oczy, przytuliła do siebie Kitty i nie czekając aż któreś z nich zareaguje, wzięła rozpęd i bez żadnego ostrzeżenia wpadła prosto na migotliwą taflę złotego światła, która rozstąpiła się przed nią jak woda.

              Wrażenie było takie jak przy upadku z wysoka. Dusząc w gardle krzyk przerażenia, Lilly zaczęła spadać w zdającą się nie mieć końca otchłań. W przeciwieństwie do niej, Kitty siedziała spokojnie w jej ramionach, wczepiona pazurkami w klapę marynarki. Zachowywała się tak, jakby podróżowała w podobny sposób już setki razy, czego Lilly nie mogła o sobie powiedzieć. Iskrzące milionami połyskliwych fasetek ściany portalu przypominające tunel zaczęły się nagle zwężać i nie wiadomo skąd pojawił się wiatr. Lilly próbowała zatkać sobie uszy i jednocześnie nie wypuścić z rąk kotki, ale wkrótce dała sobie spokój, bo wichura przybierała na sile i w żaden sposób nie dało się jej zagłuszyć. Złocisty pył uniósł się w powietrze, włażąc do oczu i ust. Lilly nabrała haust powietrza pełnego złocistych drobinek i zaniosła się kaszlem. Cholera. Ostatni raz podróżuję w ten sposób, pomyślała, czując jednocześnie falę łaskoczących żołądek mdłości. No pięknie. Zaraz się porzygam.

              Zanim jednak zdążyła to zrobić, uderzyła z impetem w twardą ziemię. Siła upadku wycisnęła jej powietrze z płuc i sprawiła, że pociemniało jej przed oczami. W sekundę później do rozciągniętej na ziemi Lilly dołączyli nie mniej skołowani Anouk i Cilian. Oboje wyglądali jakby właśnie zjedli coś nieświeżego.

- Niech to szlag… - mruknęła Anouk, zbierając się ze sterty opadłych liści i zatkała sobie usta ręką. Niewiele to jednak pomogło, bo w chwilę później zrzucała już śniadanie w pobliskich krzakach. – Cilian… ty… podła… parszywa… kreaturo… - wydyszała między kolejnymi torsjami. – Ostatni raz…

              Cilian machnął ręką, ucinając jej narzekanie.

- Wiem, wiem. Ciesz się, że jednak po drugiej stronie czekał na nas stały ląd, a nie próżnia w której skończylibyśmy jako upiory.

              Czarodziejka otarła usta dłonią.

- Miałeś szczęście – skwitowała. – A gdzie jest Lilly? – spytała, rozglądając się dookoła.

- Tutaj – Lilly uniosła rękę, nie mając siły żeby się podnieść. Kitty polizała ją po nosie i miauknęła głośno, zniecierpliwiona. Lilly uśmiechnęła się słabo, wdzięczna na próbę przywrócenia jej do rzeczywistości. – No już, już. Wiem że śpieszy ci się do Luke’a. Ja też chcę mieć już to wszystko za sobą – powiedziała Lilly przyciszonym głosem do zwierzęcia, zupełnie jakby miała nadzieję, że ją zrozumie. Ciągle żywiła przeczucie, że pupilka Luke’a nie była zwyczajnym kotem i doskonale rozumiała co się wokół niej działo.

- Nic ci nie jest? – spytał Cilian, podchodząc do dziewczyny i wyciągnął w jej stronę ręce, pomagając jej wstać. Lilly jęknęła przeciągle i pomasowała obolałe od upadku plecy.

- Poza tym, że ledwo mogę się ruszać to nie, nic mi nie jest – mruknęła, otrzepując spodnie i marynarkę z piasku i liści. – Gdzie my jesteśmy?

              Cilian rozejrzał się dookoła a potem zmarszczył brwi.

- O ile się nie mylę… - zaczął, przyglądając się z lekkim niepokojem otaczającej ich roślinności - …to na Tropikalnej, czyli absolutnie nie tam gdzie powinniśmy być.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin