Jensen Kathryn - Gra namiętności.doc

(470 KB) Pobierz

 

 

 

 

Kathryn Jensen

 

Gra namiętności


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Było gorzej, niż się spodziewał.

Antonio Boniface wysiadł z windy na dziesiątym piętrze waszyngtońskiego wieżowca i jeszcze raz sprawdził adres, zapisany na kawałku papieru. Zgadzał się z tym, co podawała plakietka na masywnych dębowych drzwiach: Klein & Klein Public Relations. Jego oczy zwęziły się, a mięśnie brzucha napięły, jakby w oczekiwaniu na cios przeciwnika. Marco nic nie wspomniał o biurze i Antonio zakładał, że znajdzie się w mieszkaniu klientki.

No, trudno. Po prostu powie tej Marii McPherson, z którą Marco miał się spotkać, zanim dopadli go nasłani przez Antonia funkcjonariusze Urzędu Imigracyjnego, że wynajęty przez nią mężczyzna do towarzystwa nie może przyjść.

- Scusi, signorina - wymruczał na próbę. Nie! Lepiej po angielsku. - Bardzo panią przepraszam, ale pan Serilo już nie pracuje w Królewskiej Agencji Wynajmu Asysty. Proszę mi powiedzieć, ile pani zapłaciła za jego usługi, a natychmiast zwrócę całą sumę - przepowiadał sobie krótką przemowę.

No właśnie. Nic trudnego. Gdyby tylko nie musiał przekazywać tak delikatnej wiadomości w biurze!

Za dużo jednak miał do stracenia, aby się teraz wycofać. Już i tak bardzo źle się stało, że Marco przez tyle miesięcy hańbił znakomite nazwisko rodziny Antonia. Przecież w swoim czasie potęga Boniface'ów z Apulii dorównywała potędze Medyceuszy. Ich arystokratyczne korzenie sięgały dwunastego wieku. Byli mecenasami wielkich artystów, takich jak Michał Anioł i Leonardo da Vinci, dali światu dwóch papieży i wielu sławnych mężów stanu, zawsze kierowali się w życiu szczytnymi celami. Antonio był dumny z przynależności do tego rodu. I nie pozwoli, żeby jakiś nędzny sługa szargał jego nazwisko!

Z determinacją przekręcił gałkę, pchnął drzwi i znalazł się w szarobeżowej recepcji urządzonej w sterylnym skandynawskim stylu. Pomieszczenie było puste. Co teraz?

Nagle usłyszał okrzyki i głośne rozmowy dochodzące zza na wpół przymkniętych drzwi po prawej stronie. Podszedł do nich i zajrzał.

W sali konferencyjnej kłębił się tłumek mężczyzn i kobiet ubranych zgodnie z modą obowiązującą ludzi interesu. Na długim mahoniowym stole królował udekorowany kolorowym lukrem i płonącymi świeczkami tort. Pochylała się nad nim drobniutka młoda kobieta o spokojnych szarych oczach i długich falistych włosach w kolorze szampana. Delikatnie zdmuchnęła każdą świeczkę, a potem wyprostowała się i nerwowo uśmiechnęła do otaczających ją ludzi.

- Gotowe. Częstujcie się tortem. Ja naprawdę muszę wrócić do pracy - powiedziała i zaczęła się odwracać.

- Hej, Mario! Nie tak szybko. - Wysoka czarnowłosa kobieta roześmiała się i zastąpiła jej drogę. - Poczekaj na swój prezent.

Przez salę przebiegł chichot. Antonio domyślił się, że wszyscy wiedzą, jaki to będzie prezent.

Marco.

Najwyraźniej tylko bohaterka dnia tego nie wiedziała.

Ze współczuciem obserwował szczuplutką jubilatkę. W nagłym przebłysku rozpoznania uświadomił sobie również, że już kiedyś widział te delikatne rysy. To uczucie wgryzało mu się w umysł, prześladowało go. Jednak zarówno miejsce, jak i czas umykały mu.

Maria nerwowo potrząsnęła głową.

- Tamaro, proszę, nie powinniście robić sobie kłopotu.

- Och, to przyjemność dla nas, kochanie. Będziemy się cieszyć twoim prezentem równie mocno jak ty.

- Nie, jeśli jej się poszczęści! - zawołał ktoś i wszyscy wybuchnęli śmiechem.

A więc taki był plan, pomyślał Antonio. Ci wyrafinowani, pewni siebie ludzie postanowili zabawić się kosztem nieśmiałej koleżanki. Znaleźli w internecie wulgarną reklamę usług towarzyskich i zaangażowali księcia.

Na szczęście jego dobry przyjaciel, senator, zobaczył ogłoszenie i posłał mu kopię. Ten łajdak Marco posłużył się nazwiskiem i oficjalnym tytułem Antonia - książę di Carovigno - jak swoim własnym. Przynajmniej nie ośmielił się wykorzystać zdjęcia!

Szczęśliwie dla panny McPherson, Antonio dowiedział się o oszustwie służącego i natychmiast go wyrzucił. Ta młoda kobieta, niepewnie skubiąca teraz kawałek urodzinowego tortu, nie zostanie poniżona idiotycznym występem Marca, jakikolwiek miałby on być. Z tego, co wiedział Antonio, mogło chodzić o striptiz. Albo nawet o coś gorszego!

Jeśli jednak wejdzie i oświadczy, że gra skończona, czy tym samym nie odsunie tylko w czasie niedoli tej młodej kobiety? Pewnie wkrótce jej współpracownicy wymyślą nowy podły żart. Jego serce wyrywało się do niej. Gdyby tylko znalazł sposób, by ocalić ją...

Nagły błysk natchnienia przyniósł rozwiązanie.

Antonio wszedł do sali konferencyjnej. Gwar nagle zamarł. A on uśmiechnął się do kobiet, mężczyzn spiorunował wzrokiem, solenizantce zaś posłał uwodzicielskie, tajemnicze spojrzenie.

- Ach, signorina - powiedział, podchodząc do niej i kłaniając się. Uniósł jej palce do ust. - To wielka przyjemność móc wreszcie panią poznać. Tyle o pani słyszałem, cara mia. - Nieco wzmocnił włoski akcent, ale przypuszczał, że Marco tak właśnie by postąpił.

Maria podniosła na niego wzrok i niepewnie się uśmiechnęła.

- Czy pan...

- Si. Pani przyjaciele zaaranżowali naszą wspólną avventura. Jak przypuszczam, resztę dnia ma pani wolną? - Kruczowłosa kobieta skinęła głową. Jej szeroko otwarte oczy patrzyły z podziwem, lecz i dobrze skrywaną zazdrością. - Andiamo, cara. Mój samochód czeka na nas.

Maria obrzuciła salę konferencyjną pełnym paniki spojrzeniem, a potem błagalnie popatrzyła na Antonia.

- Nie musi pan tego robić - wyszeptała. - Wiem, że to tylko żart.

- Ależ signorina McPherson, cała przyjemność po mojej stronie - powiedział głośno i mrugnął do niej konspiracyjnie. Położył rękę na jej plecach i zdecydowanie pokierował ją do drzwi. Ubrana była w konserwatywną, dżersejową sukienkę ze sztucznego włókna - czarną, szorstką w dotyku.

Wyobraził ją sobie w kaszmirskiej wełence, może jasnoniebieskiej, pasującej do jej oczu. Znacznie lepiej.

Tamara wreszcie odzyskała równowagę i pospieszyła ku nim. Podała Marii torebkę, płaszcz i kartkę papieru.

- Baw się dobrze, kotku. Tu masz wykaz usług, jakie twój partner może ci zaoferować. A jutro o wszystkim nam opowiesz. Pamiętaj, liczymy, że nie pominiesz nawet najdrobniejszego szczegółu.

Maria zaczerwieniła się jak piwonia, złapała swoje rzeczy i nie oglądając się za siebie, pozwoliła Antoniowi wyprowadzić się z biura. Zegnał ich chór radosnych okrzyków i gwizdów.

- Czy polecić kierowcy, aby pomógł pani znieść rzeczy na dół? - Antonio zrezygnował z przesadnego akcentu.

- Och, nie, dziękuję - odpowiedziała sztywno. - Wejdźmy do windy, a wszystko panu wyjaśnię.

- Oczywiście. - Puścił ją przed sobą i z tyłu podziwiał widok.

Tak, dobrze by się prezentowała w kaszmirach. Miała elegancką figurę. Po prostu nie umie odpowiednio się ubrać. A może nie stać jej na markowe stroje.

Gdy tylko drzwi windy zamknęły się, Maria odwróciła się do niego twarzą.

- Proszę posłuchać... Wiem, że to pańska praca, ale może pan już przestać udawać arystokratę. Oni chcieli wprawić mnie w zakłopotanie. I pan się już wywiązał z tego, do czego pana zatrudnili. - Uniosła podbródek i spokojne, szare jak mgła oczy pociemniały, jakby zbierała całą odwagę, by móc mówić dalej. - Nie wiem, za co jeszcze panu zapłacono, ale to nie ma znaczenia. Nie umawiam się z nieznajomymi. Nie jestem zainteresowana. .. romantyczną przygodą - wydusiła nerwowo.

- Zamierzała pani inaczej świętować urodziny? - zapytał Antonio. - Rodzinne przyjęcie?

- Nie. - Roześmiała się, by ukryć zażenowanie. - Nie będzie żadnego przyjęcia. Idę do domu. Wykorzystam wolne popołudnie na dobrą książkę i gorącą kąpiel.

Pytająco uniósł brew.

- Samotnie?

- Tak, samotnie! - rzuciła, jakby brakowało jej tchu. - Za jakiego rodzaju kobietę pan mnie bierze?

- Uroczą, inteligentną, wrażliwą - powiedział zwyczajnie. Nie prawił jej komplementów. Był po prostu szczery.

Maria nagle zorientowała się, że stoi z otwartą buzią. Zacisnęła usta i rzuciła mu gniewne spojrzenie.

- Kim pan właściwie jest? Hiszpańskim kochankiem? Co mam zrobić, żeby zostawił mnie pan w spokoju?

Nie obraził się. Wydarzenia ostatnich dwudziestu minut musiały skonfundować tę biedną istotę.

- Nazywam się Antonio Boniface, książę di Carovigno - wyjaśnił z powagą. - Chciałem tylko, aby pani koledzy przestali się bawić jej kosztem. A tak na marginesie, jestem Włochem, a nie hiszpańskim kochankiem, jak to pani ujęła, i...

- Niech pan posłucha! - przerwała mu z zaskakującą mocą. - Wiem, że został pan wynajęty. Czego pan potrzebuje, aby udowodnić, że wykonał zadanie? Podpisanego rachunku? Formularza wypełnionego przez usatysfakcjonowaną klientkę? Proszę mi go dać, a ja podpiszę... Och!

Wyszli na Connecticut Avenue i znaleźli się przed lśniącą, hebanowo czarną limuzyną. Szofer w liberii, uprzejmie zdejmując przed Marią czapkę, otworzył tylne drzwi.

Przełknęła ślinę i odwróciła się do Antonia. Jej policzki poczerwieniały, a oczy zalśniły jak u podekscytowanego dziecka.

- To chyba nie wchodzi w zakres pakietu usług?

- Rzeczywiście, nie wchodzi - powiedział, wzruszając ramionami. W obcych miastach zawsze wynajmował samochód z kierowcą. W domu wolał sam prowadzić swoje ferrari. Doskonale znał tamtejsze kręte nadbrzeżne drogi i radował się kontrolą nad wspaniałym wozem.

- O rany! - westchnęła. - Nigdy nie jechałam prawdziwą limuzyną.

Uśmiechnął się, oczarowany jej niewinnością.

- Proszę mi chociaż pozwolić, abym odwiózł panią do domu - zaproponował uprzejmie. - Po drodze chciałbym coś pani wyjaśnić.

Zawahała się.

- No, nie wiem... Może już teraz powinniśmy się rozstać i...

- Na pani miejscu bym tego nie robił - ostrzegł, biorąc ją za rękę.

Prawie odskoczyła, a potem powiodła wzrokiem w górę, za jego spojrzeniem. W oknach biura było aż czarno od głów.

- Czy pani koledzy mają pomyśleć, że... jak to się mówi? Ma pani czosnek?

Roześmiała się, a z jej twarzy zniknęło napięcie.

- Pewnie chciał pan powiedzieć: cykorię! Nie, oczywiście, że nie zamierzam dać im tej satysfakcji. - Po raz ostatni ponuro spojrzała w górę, a potem pozwoliła pomóc sobie wsiąść do samochodu. Przesuwając się po gładkiej skórze kanapy, aby zrobić miejsce dla Antonia, odezwała się do kierowcy: - Mieszkam w Bethesda, Maryland, Mullen Street 755. Jeśli podrzuci mnie pan tam, będę bardzo wdzięczna.

Szofer zatrzasnął za nimi drzwi i wsiadł do auta.

- Czy pański kierowca, wie gdzie jest Bethesda? - zapytała.

- Na pewno. Mam nadzieję, że to daleko. Jest parę rzeczy, które muszę pani wyjaśnić - uśmiechnął się Antonio.

Westchnęła, a potem potrząsnęła głową, jakby odmawiała sobie tuczącego deseru.

- Proszę posłuchać... Bardzo dobrze się pan prezentuje, jest pan przystojnym mężczyzną. I dobrze pan odegrał swoją rolę. Ale ja nie jestem zainteresowana tego rodzaju... usługami.

Mimo to Antonio zauważył, że przebiegł ją dreszcz, a oczy się zamgliły. Jednak chyba nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że ciało ją zdradza.

- Może najlepiej będzie, jeśli po prostu gdzieś tu się zatrzymamy. Mogę jak zwykle wrócić do domu autobusem.

- Nie.

- Nie? - znów się spłoszyła.

- Po namyśle - powiedział powoli - doszedłem do wniosku, że zasługuje pani na prawdziwe obchody urodzin. Ma pani przyjaciół, których chciałaby zaprosić? - Kiedy Maria uspokoi się nieco, opowie jej wszystko o Marcu, Urzędzie Imigracyjnym i swojej prawdziwej tożsamości.

- Przyjaciół? No... nie. To znaczy, mam przyjaciół ze szkoły, ale oni zostali w Connecticut, gdzie się wychowałam. A ludzie, z którymi pracuję... - Wzruszyła ramionami, jakby nie potrafiąc ująć myśli w słowa.

- Różni się pani od nich - podpowiedział miękko.

- Tak - burknęła - różnimy się. Choćby dzisiaj. Zadali sobie dużo trudu, aby zabawić się moim kosztem. Próbowałam wziąć dzień wolny, tak jak w zeszłym roku, kiedy dopiero zaczęłam tu pracować. Ale mój szef uparł się, że będę mu potrzebna. - Westchnęła. - Pewnie sama też powinnam się dobrze bawić, ale nigdy nie lubiłam znajdować się w centrum zainteresowania.

Kiwnął głową, zaintrygowany jej brakiem egocentryzmu. Nie zetknął się jeszcze z czymś takim u kobiety.

- A więc będziemy obchodzić pani urodziny spokojnie, tylko we dwoje. Dobrze?

Jego samolot odlatywał dopiero następnego ranka. Rzadko pozwalał sobie na dłuższą nieobecność na swojej plantacji. Ale po zażegnaniu katastrofy zgotowanej przez Marca należały mu się małe vacanza.

Roześmiała się i dramatycznie przewróciła ślicznymi szarymi oczami.

- We dwoje? Sami? Och, chyba raczej nie.

- Dlaczego nie? Taka ładna kobieta jak pani zasługuje w tym szczególnym dniu przynajmniej na pyszną kolację w pięknym otoczeniu. Przecież chyba może pani pozwolić sobie na taką prostą przyjemność?

- Brzmi to szalenie kusząco. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz jadłam coś porządnego. - Dobrze, przynajmniej rozważa propozycję, ucieszył się Antonio. - Ale kolacja jest już opłacona, prawda? Chodzi mi o to, że na koniec nie zostawi mnie pan z rachunkiem?

Roześmiał się. Jaka ona naiwna i zabawna!

Początkowo zamierzał wyjaśnić jej wszystko, a potem pożegnać się przed jej domem. Tajemnicza przejażdżka limuzyną powinna usatysfakcjonować jej kolegów z pracy. Wyczuwał jednak, że gdyby teraz odwiózł ją do domu, następnego dnia wypytywana przez kolegów nie skłamałaby. Przyznałaby, że pozwoliła wynajętemu księciu odejść, a oni uznaliby, że ich plan upokorzenia jej powiódł się.

Jednak gdyby spędzili ten dzień romantycznie, w najbardziej niewinny sposób oczywiście, mogłaby przynajmniej opowiedzieć fantastyczną historię. Wyszłaby z tego zwycięsko.

Podobał mu się ten pomysł. A Maria była taka miła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin