Sylvia Day
Żar Nocy
Heat of the Night
Przekład Jakub Polkowski
Stacey Daniels zawsze pociągali niewłaściwi faceci, dlatego przeczuwa, że nieziemsko przystojny mężczyzna, który stanął na jej drodze, jest wyjątkowy pod wieloma względami. Connor Bruce stanowi uosobienie jej najskrytszych fantazji erotycznych, jest bogiem, który przybrał postać oszałamiająco zmysłowego mężczyzny. Stacey zdaje sobie sprawę, że jeśli podda się namiętności, będzie musiała stanąć twarzą w twarz ze śmiertelnym niebezpieczeństwem;, mimo to nie potrafi oprzeć się kochankowi, bo jest on wszystkim, o czym zawsze marzyła. Niestety, Connor Bruce dźwiga brzemię, którego żadna kobieta nie udźwignie. Chociaż znajduje pocieszenie w ramionach Stacey, nie może ani na chwilę zapomnieć o swoim świecie nękanym przez przemoc i wojnę…
Najbliższym, którzy z takim poświęceniem wspierają moją karierę i nie narzekają, kiedy dużo pracuję. Wydanie dziewięciu książek w ciągu roku jest ogromnym wysiłkiem dla pisarza, a moja rodzina znosi to wszystko z taką miłością i wdziękiem.
Dziękuję za zaakceptowanie mojego marzenia i dostosowanie Waszego życia do niego. Nie potrafię wyrazić, jak wiele to dla mnie znaczy. To Wy dajecie mi siłę. Kocham Was.
Strzeż się Klucza, który otwiera drzwi i odsłania prawdę.
Zmierzch
Connor Bruce namierzył najbliższego strażnika i wycelował w niego strzałkę.
Strzał trwał zaledwie ułamek sekundy, ale środek usypiający potrzebował czasu, by zadziałać. Strażnik zdążył jedynie wyrwać strzałkę i wydobyć broń, zanim oczy zaszły mu mgłą i biedak opadł ciężko na podłogę w wirze czerwonych szat.
– Wybacz, stary – wymruczał Connor, pochylając się nad nieruchomym ciałem. Podniósł komunikator i miecz. Mężczyzna obudzi się z ulotnym wrażeniem, że zdrzemnął się na służbie, najprawdopodobniej z nudów.
Connor wyprostował się i zagwizdał. Był to wibrujący ptasi trel. W ten sposób kapitan przekazał porucznikowi Philipowi Wagerowi, że wykonał zadanie. Podobne dźwięki dobiegające zewsząd upewniły Connora, że pozostali strażnicy rozstawieni wokół Świątyni również zostali unieszkodliwieni. Po chwili otoczył go tuzin ludzi. Wszyscy byli ubrani do bitwy – w ciemnoszare, obcisłe tuniki bez rękawów i luźne spodnie. Connor miał na sobie podobny strój w czarnym kolorze odpowiedni dla rangi kapitana Mistrzów Miecza.
– W środku zobaczycie rzeczy, które was zaskoczą – ostrzegł ich. Ostrze jego miecza świsnęło, gdy wyciągał je z pochwy przewieszonej przez plecy. – Skupcie się na misji. Musimy dowiedzieć się, w jaki sposób Starszyzna ściągnęła kapitana Crossa do Zmierzchu z wymiaru Śniących.
– Tak jest, kapitanie.
Wager wycelował pulsator w masywną czerwoną bramę torii, która strzegła wejścia do świątynnego kompleksu, i na chwilę zablokował kamerę nagrywającą wchodzących. Spojrzał na sklepione wejście z mieszaniną przerażenia, zagubienia i złości. Budowla była tak imponująca, że przykuwała wzrok każdego Strażnika, zmuszając go do przeczytania słów wykutych w starożytnym języku – „Strzeż się Klucza, który otwiera drzwi”.
Przez wieki on i jego ludzie polowali na Śniącego, który zgodnie z przepowiednią miał przyjść do ich świata i wszystko zniszczyć. Polowali na Klucz, który dostrzeże ich pod prawdziwą postacią i zrozumie, że nie są elementem nocnych marzeń, lecz prawdziwymi istotami zamieszkującymi Zmierzch – miejsce, dokąd ludzki umysł wędrował we śnie.
Jednak Connor poznał ten niesławny Klucz, który okazał się kobietą. I wcale nie był demonem zagłady i zniszczenia, tylko szczupłą wegetarianką, zaokrągloną tu i ówdzie, z ogromnymi ciemnymi oczami i niezmierzonymi pokładami współczucia.
Wszystko było kłamstwem. Zmarnowali tyle lat. Na szczęście dla Lyssy Bates – bo tak nazywał się ich Klucz – odnalazł ją kapitan Aidan Cross, legendarny wojownik i najlepszy przyjaciel Connora. Odnalazł, zakochał się w niej, a następnie uciekł za nią do jej śmiertelnego świata.
Teraz zadaniem Connora było odkrycie tajemnic Starszyzny tu, w Zmierzchu, a wszystkiego, czego potrzebował, strzegły mury Świątyni Starszych.
Naprzód, bezgłośnie wypowiedziały jego usta.
Wojownicy niczym zsynchronizowany mechanizm przebiegli przez bramę. Tuż za nią rozdzielili się na dwie drużyny i bezszelestnie ruszyli wzdłuż wybrukowanego głównego dziedzińca. Przemykali do kolejnych alabastrowych kolumn.
Zerwał się wiatr i przyniósł ze sobą zapach kwiatów i traw rosnących na pobliskich łąkach. Nadeszła ta pora dnia, w której świątynia była zamknięta dla zwiedzających, a Starszyzna oddawała się medytacji. Krótko mówiąc, idealny moment na włamanie i wykradnięcie wszelkich informacji i tajemnic, które mogły im wpaść w ręce.
Connor pierwszy wkroczył do haiden. Uniósł trzy palce, po czym machnął w prawo, a sam skierował się w lewo. Trzech wojowników posłusznie wykonało niemy rozkaz i zajęło wschodnią część okrągłej komnaty.
Dwie drużyny poruszały się w cieniu, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nawet jeden źle postawiony krok ściągnąłby na ich głowy wszystkie kamery z okolicy. Na środku olbrzymiej sali znajdowały się rzędy ławek ustawionych w półkolach, frontem do kolumnowego wejścia, przez które właśnie przeszli przybysze. Ławki wznosiły się piętrowo jak w amfiteatrze i było ich tak wiele, że Strażnicy już dawno stracili rachubę, ilu właściwie Starszych w nich zasiada. To było serce ich świata, centrum prawa i porządku. Siedziba władzy.
Wojownicy przegrupowali się w środkowym korytarzu prowadzącym do honden. Connor zatrzymał się. Pozostali również stanęli. Czekali na rozkazy. Korytarz zachodni odchodził w stronę komnat mieszkalnych Starszyzny. Korytarz po prawej wiódł do niezadaszonego dziedzińca medytacyjnego.
To właśnie tu, w centralnej galerii, mogło być niebezpiecznie. Po swoim pierwszym – i jak do tej pory jedynym – włamaniu do świątyni Connor był na to przygotowany. Jego ludzie nie.
Popatrzył na nich, marszcząc brwi, i skłonił do wykonania swojego wcześniejszego polecenia. Skinęli ponuro głowami. Connor ruszył dalej. Otaczała ich grobowa cisza.
Gdy szli, wibracje pod stopami sprawiły, że spojrzeli na podłogę. Kamienna posadzka zadrżała i stała się przezroczysta. Było to niesamowite wrażenie, jakby nagle grunt się rozpłynął, a oni mieli spaść w nieskończoną otchłań gwiazd. Connor instynktownie chwycił się ściany, zgrzytając zębami, gdy widok kosmicznej przestrzeni zlał się w wirującym kalejdoskopie barw.
– Kurwa – syknął Wager.
Podczas swojego pierwszego spaceru tym korytarzem Connor powiedział dokładnie to samo. Wydawało się, że kręgi kolorów reagują na ich obecność.
– Czy to jest prawdziwe – wycharczał kapral Trent – czy może to jakiś hologram?
Connor uniósł dłoń, przypominając ludziom o obowiązującej ciszy. Nie miał pojęcia, czym to było. Wiedział tylko, że nie mógł na to patrzeć, bo od tego całego wirowania robiło mu się niedobrze.
Przeszli obok prywatnej biblioteki Starszyzny i dotarli do sterowni – ogromnego pomieszczenia, na którego środku stała konsola, a wzdłuż ścian piętrzyły s...
akinorew12