Powrót figury.pdf

(77 KB) Pobierz
02_spotkania.qxd
ROZMAITOŚCI
O zabytkach inaczej
Powrót figury
rzając się wymogowi na-
ukowej powagi, sięgnąłem
w fachowej publikacji do legen-
dy o wracającej figurce. To je-
den z najczęściej powtarzają-
cych się toposów kultu maryj-
nego. Na Warmii cudowne fi-
gurki wracały na miejsca,
w których je znaleziono –
w Stoczku i w Świętej Lipce.
Również w Krośnie koło Ornety
znaleziono figurkę, ale ta nie
uciekała w żadnym kierunku.
Najstarsza legenda świętolip-
ska odnosi się aż do XIV w.,
czas akcji stoczkowskiej – za
gwardianem macierzystego dla
Stoczka klasztoru bernardynów
w Barczewie, o. Chryzostomem
Schillem – należałoby umieścić
pod koniec XVI stulecia. Pierw-
sza legenda (zob. „Spotkania
z Zabytkami”, nr 8, 2001, ss.
18-20 oraz nr 5, 2004, s. 19)
mocniej oddziałuje na uczucia
i na morale, ponieważ bohate-
rem czyni zbrodniarza, który
dzięki artystycznemu talentowi,
jakim w chwili największej po-
trzeby obdarzyła go Matka Bo-
ska, uniknął stryczka. Jest w tej
historii wiele niewiadomych: ja-
ką zbrodnię popełnił osadzony
w krzyżackim lochu w Kętrzynie
(Rastemborku) artysta jednej
nocy, że karę śmierci zamienio-
no mu na uniewinnienie? Dla-
czego nie odebrano mu pięknej
figurki – co byłoby zupełnie zro-
zumiałe – albo sam jej nie od-
dał miłosiernym sędziom ze
zwykłej wdzięczności? Dalej:
dlaczego nie wykorzystano je-
go obecności, aby wyrzeźbił
następne, dla miejscowej fary
św. Jerzego albo do kaplicy
zamkowej? I wreszcie: dlacze-
go (po co?) uniewinniony wy-
brał się w drogę z krzyżackiego
Kętrzyna do biskupiego Reszla,
ale figurki na miejsce nie do-
niósł, nie darował jej warmiń-
skiemu Kościołowi, lecz pozo-
stawił właśnie na granicy domi-
nium? Sądzę, że była to kla-
syczna antycypacja, że nasz
skruszony złoczyńca przewi-
dział zarówno sekularyzację
krzyżaków w Prusach, jak i po-
wstanie jezuitów.
Nie wiemy, jaki dodatkowy
interes miała w tym Najświęt-
sza Panienka, ale o to właśnie
chodzi, abyśmy takie umoral-
niające przykłady rozważali
wnikliwie i z głębokim zastano-
wieniem. Dlaczego niepozorni
i maluczcy, albo jeszcze gorzej
– gburowaci lub cholerycy, bez
widocznej przyczyny dostępują
łaski tworzenia rzeczy pięk-
nych? Zgoda, nie zawsze nie-
pozorni i nie zawsze maluczcy,
a tym bardziej gburowaci.
Wśród artystów również zda-
rzali się – i zdarzają – ludzie
piękni, młodzi, bogaci i życzliwi
dla innych. Z pewnością nale-
żał do nich Krzysztof Perwan-
ger (1708-1764), wybitny rzeź-
biarz rodem z Tyrolu, kiedy
w trzydziestych latach XVIII w.
osiadł w Tolkmicku nad Zale-
wem Wiślanym. Tolkmicko, jak
Święta Lipka, leży poza War-
mią, ale z uwagi na więzi histo-
ryczne i kulturowe wraz z pobli-
skimi Kadynami może być po-
strzegane jako część domi-
nium. Perwanger zaczął od
podboju: w 1741 r. ożenił się
z majętną dwukrotną wdową,
Elżbietą z Sievertów. Po dwu-
dziestu latach artysta pochował
szacowną małżonkę, po czym,
z Dorotą z Meschelów, zadbał
o swego następcę, któremu
dano imiona Jan Krzysztof.
Krzysztof Perwanger tylko
w ciągu jednej dekady (od 1737 r.)
wykonał więcej prac – w tym kil-
ka zespołów figuralnych – niż ja-
kikolwiek rzeźbiarz działający na
Warmii przed nim, a każda
z tych prac zasługuje na specjal-
ną uwagę. Najstarszą potwier-
dzoną rzeźbą jest pomnik św.
Jana Nepomucena w Tolkmic-
ku, z fundacji ówczesnego tolk-
mickiego starosty, wojewody inf-
lanckiego Franciszka Jakuba
Szembeka (datowany inskryp-
cyjnie; figura, na pierwotnym co-
kole, przechowywana obecnie
w kruchcie wieżowej kościoła
parafialnego). Pierwszą pracą
Perwangera dla bernardynów
w Stoczku Warmińskim były wy-
konane ze stiuku stacje Drogi
Krzyżowej (1742 r., ufundowane
z ofiar imiennych). Co ciekawe
– oprócz kompletu do krużgan-
ków mistrz wykonał dodatkowo
trzy stacje końcowe (Ukrzyżo-
wanie, Zdjęcie z krzyża, Złoże-
nie do grobu), które zdobią
ściany refektarza we wschod-
1. „Assunta”, przed 1749 r., rzeźba drewniana z kapliczki przydrożnej
w Stoczku Warmińskim
nim skrzydle klasztoru. Jak na
dzieło okazowe, demonstrujące
kunszt artysty, o dwie za dużo.
Dzięki temu, że nie pokryto ich,
jak stacje w krużganku, kilkoma
warstwami pobiały, doskonale
ukazują zarówno indywidualny
styl artysty, jak i biegłość
w technice sztukaterii. W kontr-
akcie z 20 lipca 1742 r. zapisa-
no, że „ przedstawienia Drogi
Krzyżowej ” mają być wykonane
ex caemento seu gypso” .
W tym samym czasie, łącz-
nie przez dwie pełne dekady,
ojcowie bernardyni czynili sta-
rania o wzbogacenie maryjne-
go sanktuarium i jego otocze-
nia nowymi obiektami kultu.
W wewnętrznych niszach rotun-
dy ustawiono ponadnaturalnej
wielkości drewniane figury „do-
mowych” świętych: „Francisz-
ka” i „Piotra z Alcantary”. Wokół
założenia pielgrzymkowego
wzniesiono murowane kaplicz-
ki, do których zostały wykona-
ne stosowne figury, wszystkie
także drewniane: „Immaculata”
(1742), grupa „Nawiedzenia”
(1747, niezachowana), „Matka
Boska z Dzieciątkiem” w typie
„Assunty” (pozłocona w 1749 r.)
oraz święci „Franciszek” (1752)
i „Antoni Padewski” (1761). Na
dziedzińcu wewnętrznym usta-
wiono symetrycznie, na potęż-
nych wysokich cokołach, ka-
mienne figurki „Immaculaty”
i „św. Józefa” (obie 1752, fun-
dacja piekarzowej Urszuli Gra-
eber z Dobrego Miasta), a po
bokach głównej bramy – od
strony zewnętrznej – figury ro-
dziców Marii: Anny i Joachima
(1753, fundacja piekarza Jana
38
SPOTKANIA Z ZABYTKAMI nr 4 • 2008
R az w życiu, nie sprzeniewie-
110942356.002.png 110942356.003.png
 
ROZMAITOŚCI
2
3
4
2. „Immaculata”, 1752 r., kamienna figura na dziedzińcu klasztoru
3.4. „Św. Dominik” (3) i „Św. Katarzyna Sieneńska” (4), 1761 r., figury drewniane z ołtarza różańcowego w kościele
św. św. Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty w Ornecie
5. „Immaculata”, 1742 r., rzeźba drewniana w kapliczce wokół założenia pielgrzymkowego w Stoczku Warmińskim
(zdjęcia: 1– Grzegorz Kumorowicz, 2-5 – Andrzej Rzempołuch)
Graebera, niezachowane). Spo-
śród dzieł zachowanych in situ
jedynie wyobrażenie św. Fran-
ciszka w kapliczce wzbudza wąt-
pliwości, pozostałe z całą pew-
nością wyszły spod dłuta Krzysz-
tofa Perwangera. Prawdziwe
młodzieńcze oblicze Antoniego
odsłoniła konserwacja z 2004 r.
W biografii twórczej Tyrolczy-
ka z Tolkmicka pewne wątpliwo-
ści i emocje wzbudzał jego do-
mniemany drugi (lub jak twier-
dzono – pierwszy) zawód: piwo-
war. Szczęśliwie udało się – za-
sługi biorę na siebie – wytłuma-
czyć oponentom, że w tamtych
czasach przynależność do
bractwa piwowarów była w Tolk-
micku i w podobnych mu mia-
stach tym, czym obecnie np. za-
siadanie w radzie ważnej spółki
giełdowej. Perwanger winien był
i lubił warzyć piwo, członkostwo
musiało być konsumowane. Po-
tem mógł raczyć firmowym trun-
kiem siebie, rodzinę, przyjaciół
i gości, wolno mu też było wa-
rzyć piwo na sprzedaż. O wiele
pewniejszym interesem (w sa-
mym Tolkmicku warzyło w tym
czasie około dwudziestu miesz-
czan, a nie wszyscy korzystali
z przywileju) było jednak rzeź-
bienie i modelowanie. Za jedną
kamienną figurę z Rodowodu
Chrystusa w Świętej Lipce brał
100 florenów – a wszystkich fi-
gur w latach 1744-1748 wykonał
44 – za „Drogę Krzyżową”
w Stoczku – 378 florenów, za
rzeźby drewniane do ołtarza
głównego u św. Mikołaja w El-
blągu – 750, o 130 więcej niż
otrzymał stolarz za zbudowanie
czternastometrowej nastawy.
Nadmiar zleceń i uleganie nie-
wyszukanym gustom niektórych
zleceniodawców wpłynęły na ob-
niżenie poziomu części prac,
jednakże artysta się wybronił,
a nawet rozwinął. Autorstwo do-
skonałych formalnie, przepełnio-
nych spokojną niebiańską rado-
ścią figur świętych Dominika
i Katarzyny Sieneńskiej z ołtarza
różańcowego w kościele św. św.
Jana Chrzciciela i Jana Ewange-
listy w Ornecie (1761), zdradza
charakterystyczna pogrubiona fi-
zjonomia, która – ujmując rzecz
kolokwialnie – jest dowodem
przynależności do Perwangero-
wej rodziny. Wolumen rzeźbiar-
ski obu figur, wręcz kwintesencja
rokoka, to w twórczości Tyrolczy-
ka coś zupełnie nowego i zaska-
kującego, ze wszech miar pozy-
tywny skutek drugiej młodości
artysty u boku nowo poślubionej
Doroty. Perwanger, którego ceni-
my za umiejętność stosownego
do treści i symboliki przekazu
kształtowania figur i kompono-
wania scen, za doskonałość for-
my i jakże naturalny u niego mo-
numentalizm w każdej skali,
choćby miniaturowej, demon-
struje oto, że żadną „sztuką” dla
niego, żadną trudnością, jest
pójście za modą. A przy tym za-
chowanie indywidualności.
Ową umiejętność okazał już
znacznie wcześniej, w Stoczku.
W odstępie kilku lat wykonał
wspomniane już figury „Imma-
culaty” i „Assunty”, które żadną
miarą nie przystają do określo-
nego schematu, do odbioru
w kategorii „stylu artysty”.
Pierwsza ma przynajmniej au-
torskie analogie w Świętej Lip-
ce i Tczewie, druga – gdyby nie
rodzinne podobieństwo rysów
twarzy – mogłaby być uznana
za pracę innego artysty, co
zresztą przytrafia się mniej
uważnym badaczom rzeźby
nowożytnej. Jest coś szczegól-
nego w tej pracy Perwangera:
aby ją docenić, trzeba odrzucić
oszpecające skutki zniszczenia
i niewłaściwej acz troskliwej pie-
lęgnacji ze strony miejscowych
parafian. Stoczkowska „Assun-
ta” jest wspaniała, a przecież
przez tyle lat nikt (oprócz mnie)
tego nie dostrzegł, nie była na-
wet wpisana do rejestru zabyt-
ków! Stała sobie w kapliczce
u wylotu drogi na Klejdyty,
w ocienionej głębokiej wnęce,
podczas świąt zasłaniana kolo-
rowymi wstążkami. Stała i cze-
kała, aż wreszcie pojawili się
znawcy, zapoznani koneserzy
sztuki, bez zahamowań i kom-
pleksów. Był koniec marca 2000 r.,
granice szeroko otwarte i coraz
słabiej strzeżone. Pożegnaliśmy
figurę bez większej nadziei na
spotkanie w przyszłości.
Z Warmii tradycyjnie jest jedna
droga: na zachód. Niegdyś do
kopalń Westfalii, po drugiej woj-
nie światowej do Westfalii i Nad-
renii, i do Berlina. Szczegółów
nie poznamy nigdy, dość powie-
dzieć, że niemieckie tournée się
5
nie udało. Zawinił impresario,
a może zła koniunktura. Powrót
nie był tryumfalny, ale ze wszech
miar szczęśliwy. Powitaliśmy fi-
gurę w niewielkim gronie adora-
torów, z należną czcią i prawdzi-
wą radością, oszczędziwszy jej
wystawienia na aukcji w jednym
z renomowanych domów war-
szawskich obok rozmaitych arty-
stycznych przedmiotów, wśród
których nie powinna była się
znaleźć. Stoczkowska Madon-
na, jedna z kilku w tej miejsco-
wości, ale jakże inna od pozo-
stałych, tak piękna i tak prze-
wrotnie potraktowana przez los.
Teraz czekamy na jej powrót do
Stoczka. Gdy już wróci do siebie
i ponownie się zadomowi, wów-
czas oko i dłoń konserwatora
odsłonią przed wątpiącymi za-
równo jej rangę artystyczną, jak
też bardziej zrozumiałe, bo od-
bierane zmysłowo i emocjonal-
nie, naturalne piękno.
Andrzej Rzempołuch
SPOTKANIA Z ZABYTKAMI nr 4 • 2008
39
110942356.004.png 110942356.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin