W piekle Cabrery.doc

(543 KB) Pobierz
W piekle Cabrery

W piekle Cabrery

"Straszna, samotna... zasiedlona tylko przez jaszczurki" - tak opisał Cabrerę Henri Ducor, marynarz wzięty do niewoli w Kadyksie, który początkiem maja 1809 r., wraz z kilkoma tysiącami nieszczęśników, wylądował na niewielkiej skalistej wysepce w archipelagu balearskim. W momencie, gdy schodzili na ląd pełen skał, pustych plaż i karłowatych zarośli, nie wiedzieli jeszcze, że dla wielu będzie to kres ziemskiej wędrówki. Nie przypuszczali nawet, co może ich tu czekać... Przybywali w miejsce, gdzie "Robinson Crusoe, z całą swą technologią i wytrwałością, umarłby z głodu i załamania". Przybywali jednak z nadzieją, bo... "wszystko było lepsze od pontonów".

La Isla Cabrera, czyli Wyspa Kóz, w opisach pamiętnikarzy, którzy się z nią zetknęli, jawi się demonicznie. To "rozległa skała pokryta cienką warstwą wyjałowionej ziemi", "poprzerzynana górami, skałami i przepaściami", "bezludna i pustynna". Przez pięć lat między 1809 i 1814 r. wyspa stała się nie obmurowanym obozem trzymającym tysiące żołnierzy, z których ocalało niewielu. W takie miejsce 5 maja 1809 r. trafił pierwszy większy transport więźniów. Byli to przede wszystkim żołnierze 2. Korpusu Obserwacyjnego Girondy gen. Pierre'a Duponta wzięci do niewoli pod Bailén oraz marynarze z francuskich okrętów opanowanych przez Hiszpanów w Kadyksie. Wydaje się, że miejsce ich pobytu wybrane zostało dosyć przypadkowo. Zaokrętowano ich w Kadyksie w Boże Narodzenie 1808 r. i przez kilka miesięcy trzymano na morzu. Już wówczas śmiertelność wśród jeńców była bardzo wysoka; tyfus i głód zbierały straszliwe żniwo. Końcem kwietnia 1809 r. przewieziono ich w pobliże Palmy, stolicy największej wyspy archipelagu balearskiego, Majorki. Przez pewien czas zastanawiano się co z nimi zrobić, by w końcu wysadzić ich na piątej co do wielkości wyspie Balearów - Cabrerze1. W ciągu niespełna tygodnia na wyspie znalazło się ok. 4500 wycieńczonych i wygłodzonych ludzi, w przeważającej liczbie Francuzów i Szwajcarów. W następnych miesiącach liczba ta ulegała stopniowemu zwiększeniu, dołączyły też inne nacje, wśród nich Polacy, Włosi i Niemcy.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Wyspa Carbrera z lotu ptaka. Na północ od Cabrery - po lewej - Wyspa Królików, po prawej Wyspa Okrągła. Można zauważyć drogę od portu kończącą się na piramidzie z betonu: wejściu do podziemnej stacji wykrywania łodzi podwodnych.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Mapa Cabrery: 1. Port, 2. Szalupa straży hiszpańskiej, 3. Fontanna, 4. Baraki więźniów, 5. Grota Giblas, 6. Angielski statek, 7. Zatoka barki z żywnością, 8. Zamek, 9. Dolina umarłych, 10. Źródła wody słonawej (Źródło: Alain Pigeard, Les prisonniers de Carbrera, "Napoleon 1er", 2003)

Pierwsi jeńcy, którzy trafili na Cabrerę noc spędzili na wybrzeżu, by dopiero rankiem dnia następnego rozpocząć penetrację wyspy. Ich oczom ukazały się puste plaże, brunatne skały i karłowate zarośla. Jedynym świadectwem bytności człowieka były ruiny XIV-wiecznego zamku oraz grota, która dotąd służyła za schronienie rybakom z Majorki. Wyspa okazała się całkowicie bezludna i prawie pozbawiona jakiejkolwiek zwierzyny, nie licząc osła, którego pozostawili rybacy. Cabrera jawiła się tak niegościnnie, że większość więźniów uznała, że ma być tylko miejscem kwarantanny przed odesłaniem ich na Majorkę. Dlatego z początku poniechali budowy trwalszych kwater, poprzestając na szałasach z gałęzi nazwanych przez nich "gloriettes". Nieliczni znaleźli schronienie w ruinach zamku i rybackiej grocie. Jednak już jedno z pierwszych wspomnień pozostawionych przez więźniów wydaje się świadczyć, że szybko pozbyli się jakichkolwiek złudzeń: "tysiące ognisk rozpalono wokół obozu wzdłuż wybrzeża, dziwny i spektakularny widok musiał zabawiać naszych strażników na okrętach, ale dla nas były to pogrzebowe światła iluminujące nasze groby" - pisał Ducor.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Reda Cabrery. Pierwszy widok dla wielu więźniów przybywajacych z Hiszpanii. Widoczny fort, na lewo strome wybrzeże.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Na prawo Cabrera północna, na lewo wyspa Okrągła, którą francuscy więźniowie nazywali wyspą Cesarza.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Port. Uwaga autora zdjęć: "Jak można było cierpieć w miejscu tak rajskim?"

Warunki pobytu na wyspie od początku były wyjątkowo trudne, choć może jeszcze nie ekstremalne. Zaopatrzenie w żywność kilku tysięcy ludzi początkowo odbywało się regularnie. Co dwa dni przypływały barki z prowiantem, który wystawiano na brzegu do podziału wśród jeńców. Racja żywnościowa dla jednego człowieka obejmowała: porcję chleba (1,5 funta tzn. 0,68 kg), cztery uncje (ok. 10 dag) bobu lub ryżu, łyżkę oliwy z oliwek. Czasami zdarzały się dodatki - trochę sałaty, kilka rzep, kawałeczek zjełczałej słoniny lub cieniutki plasterek kiełbasy. Bobu i oliwy zwykle nie rozdawano - gotowano wszystko razem w wielkim kotle i dwa razy dziennie dzielono tak przygotowany posiłek. Znacznie lepiej wiodło się oficerom. Ci otrzymywali podwójną rację zwykłego żołnierza, okazjonalnie surowe warzywa, mięso, pomarańcze, cukier, kawę i wino. Te kulinarne "luksusy" skończyły się jednak bardzo szybko. Jeńców na wyspie przybywało, a Hiszpanie nie posiadali wystarczających środków do ich wyżywienia. Już po czterech miesiącach warunki żywieniowe uległy diametralnej zmianie. Barka z jedzeniem przypływała już tylko co cztery dni; skończyły się również "wykwintne" dodatki, które dotąd jeńcy otrzymywali dość regularnie. Głodowa dieta prostych żołnierzy powodowała, że śmierć zbierała straszne żniwo, szczególnie gdy żywności nie dostarczono na czas. A były to wypadki dosyć częste, bo kursy barki zależały od zmiennych warunków pogodowych. Do tego dochodziły jeszcze kłopoty związane ze słodką wodą. Na wyspie praktycznie jej nie było, odnalezione źródło "było tak słabe, że na filiżankę wody trzeba było czekać wiele godzin"2. Stąd więźniowie byli zmuszeni pić słonawą wodę (mieszaninę wody słodkiej i morskiej), którą dostarczano w cysternach. Kolejne tygodnie, miesiące i lata zamieniły się w prawdziwą gehennę. Jeśli pierwszy miesiąc przyniósł 62 ofiary śmiertelne, to do końca 1809 r. ofiar tych było ok. 1700. Mimo tak wielkiej śmiertelności liczba więźniów utrzymywała się na stałym poziomie 5 - 7 tys., bo na wyspę wciąż przypływały nowe transporty z jeńcami.
Nieprzypadkowo większość wspomnień, które pozostawili więźniowie z Cabrery w przeważającej części zawiera opisy głodu i nędzy, jaki panował na wyspie. Niewielkie racje żywnościowe, które były przeznaczone na cztery dni najczęściej konsumowano już pierwszego dnia po ich otrzymaniu. Kolejne trzy stawały się wegetacją i oczekiwaniem na kolejny transport. Jedni zabijali czas snem, inni zbieraniem korzonków lub dziko rosnącej cebuli3, jeszcze inni polowaniem na gryzonie. We wspomnieniach jednego z jeńców spisanych przez Gabriela Frogera odnaleźć można opis wspaniałej uczty, której głównym daniem był upolowany szczur. Nowi przybysze nie mogli zrozumieć jak można zjeść wszystko pierwszego dnia i głodować przez kolejne trzy dni... Po miesiącu robili jednak tak samo!
Głód zaprzątał myśli jeńców zgromadzonych na Cabrerze niezależnie od sytuacji. Do prawdziwego dramatu doszło, gdy grupa podoficerów postanowiła uprowadzić barkę z żywnością i spróbować ucieczki. Dla pozostałych więźniów był to wyrok śmierci, dlatego sami udaremnili rejteradę, zabijając przy tym kilku spośród niedoszłych uciekinierów. Po wyładowaniu żywności barka odpłynęła bez przeszkód, ale hiszpański kapitan Jouenne wziął srogi odwet za próbę ucieczki. Żywności nie dostarczył po kolejnych czterech, pięciu, sześciu dniach. Ci, którzy zjedli wszystko pierwszego dnia zaczęli umierać. Siódmego dnia zdesperowani więźniowie podjęli trudną dla nich decyzję o zabiciu osła - ulubieńca i maskotki całej społeczności Cabrery. Mięso i bulion przyniosły chwilową ulgę w cierpieniach, jednak wyrzuty sumienia po wiernym zwierzęciu pozostały. Transportu z żywnością nadal jednak nie było. Więźniowie zaczęli zastanawiać się nad kanibalizmem. Louis Gille, kwatermistrz z korpusu Duponta, wspomina o dwóch Szwajcarach, którzy skryci między skałami starali się upiec w ognisku kończyny swego zmarłego kolegi. Na szczęście dziewiątego dnia dostarczono żywność i tragedia dobiegła końca.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Jeńcy Cabrery (rys. Maciej Zając)

Apogeum cierpień i głodu przypadło na Cabrerze na rok 1812. Wówczas to Anglicy wywieźli z zagrożonego przez Francuzów Alicante jeńców i mimo gwałtownych protestów zarządu wysp balearskich przewieźli na Cabrerę ok. 1800 podoficerów i żołnierzy. Hiszpanie, którzy stale borykali się z zapewnieniem żywności dla więźniów, nie przyjęli tego do wiadomości i pozostawili aprowizację na dotychczasowym poziomie. Aby wyżywić nowych więźniów trzeba było zmniejszyć i tak głodowe już racje żywnościowe dla wszystkich. Jedynym ratunkiem stało się zaniżanie ilości zgonów, który to proceder na mniejszą skalę stosowano już wcześniej po to, by Hiszpanie nie ograniczali dostaw.
Ekstremalne warunki w jakich znaleźli się więźniowie doprowadzały do przeraźliwych następstw. Froger opisał historię żołnierza polskiego i jego przyjaciela kirasjera: "Jeden z naszych (nie był Francuzem, ale służył pod naszymi sztandarami), Polak, dzielił barak z nowo przybyłym na Cabrerę kirasjerem. W ciągu wielu miesięcy narodziła się między nimi wielka przyjaźń. [...] Kirasjer zachorował. Kilka już dni upłynęło od czasu, jak nie wdrapywał się na wzgórze, gdzie przychodzili rozmawiać i marzyć ci, którzy zachowali jeszcze nadzieję. Jego towarzysz otoczył go troskliwą opieką. [...] Pewnego ranka, kiedy biedny młody człowiek oddał się melancholii, którą w serce chorego wciska widok wschodzącego słońca, jego przyjaciel zbliżył się z twarzą pełną współczucia i angażując wszystkie siły podniósł go, opierając na swym ramieniu, aby wyjść na zewnątrz. Chory poddał się tej wzruszającej trosce. [...] Wówczas Kain wyciągnął nóż! I człowiek, którego wspomagał, wkrótce wyzionął ducha pod jego ciosami! Ten [...], który wymyślił, zaplanował i wykonał z zimną krwią to odrażające morderstwo pochylił się nad ciałem, wstrząsanym jeszcze odruchami życia. Sztylet, który przed chwilą zanurzył w sercu przyjaciela, skierował w dymiące wnętrzności. Wkrótce został zauważony przez więźniów, którzy wracali z poszukiwania drewna. Zawiadomiono straż hiszpańską. Wyznaczonych zostało trzech ludzi; którzy zbadali miejsce zbrodnii i niezwłocznie zjawili się w baraku Polaka. Zajmował się przygotowaniem swojego okropnego posiłku! [...] Wyznał swą winę bez wahania i bez skruchy" .
Sprawca mordu osiem dni spędził w odosobnieniu na Cabrerze, po czym przewieziono go do Palmy, gdzie stanął przed sądem. Znamienne były jego słowa, które miały tłumaczyć zbrodnie: "Byłem głodny... To nie był pierwszy... Chcę umrzeć!". Skazany na rozstrzelanie, poprosił by dano mu się najeść do syta, a potem poszedł na egzekucję rad, że skończą się jego męki. Trudno rozstrzygnąć kim był ten nieszczęśnik - być może był to prosty żołnierz z 1.pp Legii Nadwiślańskiej?4

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Zamek Bellver w Palmie (Majorka). Na szczycie wieży widoczna promenada dla więzionych oficerów.

W 1812 r. śmiertelność wśród jeńców Cabrery zwiększyła dodatkowo zaraza, o której wspomina więziony na Majorce ppor. Stanisław Broekere: "zaraza tak wielka, że do stu ludzi dziennie bez żadnej pomocy umierało i ciała ich tak leżały nie pogrzebane". Do szpitala w Palmie trafiali niekiedy wycieńczeni i chorzy z wyspy. "W moich oczach razu jednego - wspomina Broekere - podano takiemuż choremu trochę wina, ażeby wzmocnił swe siły i kawałek biszkopciku, ależ niestety! Tenże zaraz umarł mając same tylko kości skórą spieczoną od słońca pokryte, długą zarośniętą brodę i słaby głos do człowieczego niepodobny".
Głód nie był jedynym towarzyszem więźniów. Codziennie musieli borykać się z wieloma innymi trudnościami. Początkowo, uważając swój los za tymczasowy, jeńcy kryli się w grotach lub budowali z gałęzi prowizoryczne szałasy-nisze, gdzie można było spać. Później - gdy stało się jasne, że ich pobyt na Cabrerze się przedłuży - zadbali o wygodniejsze kwatery. Kilka tysięcy więźniów zabrało się za budowę baraków z kamieni ziemi, gałęzi i zeschłej trawy. Kapral Louis-Joseph Wagré wspomina pod koniec 1809 r. o tysiącu takich budowli na wybrzeżu wokół zatoki. Z baraków powstało coś w rodzaju miasteczka, które zyskało miano Napoléonville. Osiedla, ulice i place najczęściej nazywano od ich paryskich odpowiedników. Na wyspie powstał też prowizoryczny szpital, ale podczas gwałtownej burzy został doszczętnie zniszczony.5 Prośby więźniów o budowę solidniejszego budynku szpitalnego nie spotkały się z akceptacją junty z Majorki i odtąd chorych przewożono do szpitala El Sitjar w Palmie. Szczególną rolę odgrywał cmentarz zwany Doliną Śmierci, który usytuowano około mili od głównego obozu.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Port i fort

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Fort Cabrery. Zatoka i port znajdują się z drugiej strony.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Fort Cabrery widziany od wnętrza portu. Na pierwszym planie fragment domku z około 10 podobnych , zamieszkałych przez żandarmów. Wyspa zmieniła się niewiele od czasu pobytu więźniów.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Jedyne zabudowania spotkane wewnatrz wyspy.

Wraz z upływem czasu życie obozowe zaczęło coraz bardziej przypominać życie małego miasteczka. Co bardziej przedsiębiorczy więźniowie starali się poprawić swój byt poprzez działalność rzemieślniczą. W Napoléonville pojawił się kowal, krawiec, szewc, wyplatacz koszy. Niektórzy zakładali ogródki w pobliżu baraków, gdzie uprawiali warzywa. Działała również kantyna oraz targowisko na głównym placu miasteczka. Z Palmy przypływali hiszpańscy kupcy, którzy za bezcen kupowali od jeńców wykopywane z ziemi stare ozdoby czy monety z czasów rzymskich. W zamian oferowali chleb, tytoń, igły i nici.
Przybory do szycia stały się szczególnie cenne wobec szybko niszczejącej odzieży więźniów. Wraz z upływem czasu odzież, jako towar deficytowy, można było wymienić na żywność. Wkrótce wygłodzeni i półnadzy więźniowie przedstawiali tragiczny widok. Wielu z nich posiadało tylko część garderoby i ten był szczęśliwy, który posiadał spodnie. "Nieszczęśliwi jeńcy, pozbywszy się odzieży, chodzili nago! Prawie wszyscy nago!" - wspominał Broekere. Osobną grupę tworzyli tzw. rafalés (zrujnowani). Całkowicie nadzy, gnieździli się w grotach, z których prawie nie wychodzili. Nie podawano im ręki i stanowili najniżej stojącą warstwę społeczności Cabrery.6
Nad nędzą więźniów niekiedy litowały się załogi statków angielskich pełniących straż w pobliżu wyspy. Znany jest wypadek, że Anglicy przekazali jeńcom 500 kompletów ubrań marynarskich, które potem rozdzielono pomiędzy poszczególne oddziały i rozlosowano wśród więźniów.
Aż trudno uwierzyć, że w tak ekstremalnych warunkach na wyspie utrzymywała się względna dyscyplina. W tym więzieniu bez strażników, gdzie kratami było morze od początku utrzymano reguły służby wojskowej. Zachowano podział na pułki, bataliony, kompanie, żywność dzielono pomiędzy poszczególne oddziały, a jej sprawiedliwej dystrybucji pilnowali oficerowie i podoficerowie, którzy tworzyli tzw. Radę Więźniów. To, przynajmniej przez jakiś czas, uchroniło jeńców przed całkowitą anarchią, która pojawiała się niekiedy w ostatnich latach ich pobytu na Cabrerze. Pozwoliło również jako tako zorganizować życie obozowe zapewniając więźniom nawet "strawę" duchową. Dużą popularnością cieszyły się spektakle teatralne wystawiane przez więźniów, działała również kaplica, nad którą pieczę sprawował przysłany na wyspę przez biskupa Majorki ksiądz Damien Estelrich. Duchowny niewątpliwie odgrywał znaczącą rolę wśród społeczności Cabrery, ale jako Hiszpan nie zawsze znajdował akceptację więźniów.
Dla więźniów prawdziwą obsesją stała się myśl o zorganizowaniu ucieczki. Choć Cabrera była więzieniem bez krat i strażników, przedsięwzięcie takie wcale nie było łatwe. Z zatoki jeńców stale obserwowała załoga hiszpańskiej fregaty "Lucia", poza tym wokół wyspy krążyły statki hiszpańskie oraz patrole brytyjskie z bazy Mahon na Minorce7. Mimo trudności znaleźli się śmiałkowie, którzy podejmowali próby ucieczek. Pierwsza z nich miała miejsce początkiem sierpnia 1809 r. i skończyła się pełnym sukcesem. Piętnastu marynarzy gwardii cesarskiej wykorzystało nieuwagę hiszpańskiej załogi, która przywiozła na wyspę transport wody. Nieoczekiwanie wdarli się na pokład statku wyrzucając Hiszpanów za burtę, szybko postawili żagle i wypłynęli na pełne morze. Przedsięwzięcie, choć ryzykowne, przyniosło powodzenie ponieważ okręt, który stale kotwiczył w zatoce wyruszył akurat w pościg za jakąś niezidentyfikowaną jednostką i gdy powrócił było za późno, by dogonić uciekinierów. Ucieczka spotkała się z wybuchem entuzjazmu wśród pozostałych więźniów, którzy obserwowali wyczyn swych kolegów z wybrzeża. Pojawiła się też iskierka nadziei: "Odtąd byliśmy przekonani, że mamy wiernych posłańców do naszej ojczyzny". Ostatecznie szczęśliwcy, którzy podjęli ucieczkę, dotarli do Barcelony, gdzie napotkali wojska francuskie. Stąd odesłano ich do Tulonu, a informacja o ich ucieczce i losie więźniów Cabrery dotarła do księcia Feltre - ministra wojny Clarke'a.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Początek drogi na Cabrerze. Na prawo od drogi posterunek żandarmów hiszpańskich.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Na pierwszym planie: roślinność Cabrery. W głębi: Port. Według Gille'a mieszkania więźniów otaczały drogę z portu i dalej.

Pierwsza udana ucieczka zmusiła Hiszpanów do zwiększenia środków ostrożności. Odtąd przy rozładunku wody czy żywności asystowali żołnierze a więźniom nie wolno było podejść na odległość strzału. To skłoniło jeńców do zmiany strategii. W pełnej dyskrecji przygotowywali kolejną ucieczkę. Z dala od obozu zbudowali barkę, która mogła zabrać na pokład około 40 osób. Tym razem do ucieczki jednak nie doszło. Jeden z więźniów w zamian za chleb zdradził plany ucieczki ojcu Esterlich, a ten doniósł o tym komendantowi pilnującemu wyspy. Załoga hiszpańskiej kanonierki odnalazła i zniszczyła barkę, a więźniom odebrano wszelkie narzędzia, którymi posłużyli się przy jej budowie.
Niepowodzeniem zakończyła się również, wspomniana wyżej, próba opanowania barki z żywnością przez grupę podoficerów.
Kolejna, tym razem udana ucieczka, odbyła się dzięki brawurowej akcji podjętej przez sierżanta Bernarda Massona. Załoga hiszpańskiej kanonierki niekiedy organizowała sobie na lądzie mocno zakrapianą zabawę. Wykorzystując ich nieuwagę Masson dopłynął wpław do kanonierki i już na jej pokładzie dotarł do brzegu zabierając z wyspy 39 innych więźniów. Uciekinierzy skierowali się do wybrzeży Afryki docierając do Tangeru. Prawie nadzy stanęli przed francuskim konsulem, ten zaopatrzył ich w ubrania i powierzył korsarzowi, który miał ich odstawić od Barcelony. Ze względu na złą pogodę wylądowali w Peńiscoli, ale na szczęście natknęli się tam na wojska francuskie.8
Pod koniec 1810 r. miała miejsce jeszcze jedna ucieczka. Zaplanował ją i udanie przeprowadził sierżant Robert Guillemard. Wraz z grupą przyjaciół przez wiele miesięcy zbierał fundusze przeznaczone na ucieczkę wystawiając przedstawienia teatralne dla jeńców. Mając już przygotowany ekwipunek, prowiant i świeżą wodę czterech śmiałków, pod osłoną nocy, zaskoczyło kilku hiszpańskich rybaków uprowadzając ich kuter. Skierowali się ku wysepce Conejera, gdzie wysadzili zaskoczonych rybaków. W zamian za ubrania i kuter zostawili im gotówkę, którą wcześniej zebrali. Następnego dnia dotarli do Tarragony, gdzie napotkali francuski patrol. Byli wolni! Znów byli żołnierzami. Sam Guillemard miał nawet okazję zwiedzić Syberię, bo ponownie trafił do niewoli podczas kampanii rosyjskiej.
Oprócz ucieczki była jeszcze inna droga umożliwiająca opuszczenie Cabrery. Już pod koniec 1809 r. komisarz do spraw Cabrery Antonio Desbrull y Boil de Arenós umożliwił więźniom wstępowanie do armii hiszpańskiej. Chętnych nie było wielu. Początkowo zgłosiło się 74 Szwajcarów i Włochów, w ciągu kolejnych dwóch miesięcy ich śladem poszło dalszych 131 obcokrajowców służących wcześniej w armii francuskiej. Początkowo na żołd hiszpański chętnie godzili się Włosi, Szwajcarzy, Niemcy, w latach następnych - gdy sytuacja na wyspie stawała się coraz bardziej tragiczna - dołączyli także Francuzi. Ocenia się, że spośród więźniów Cabrery do armii hiszpańskiej wstąpiło 1200-1500 rekrutów. Nic nie wiadomo czy byli wśród nich Polacy.
Względny ład i porządek w życiu obozowym panował przede wszystkim w krótkich okresach, gdy na wyspie przebywała znaczna grupa oficerów, którzy sprawowali pieczę nad dyscypliną swych podkomendnych. Sporo oficerów przybyło na Cabrerę w pierwszym transporcie w maju 1809 r. Ich pobyt na wyspie był wówczas stosunkowo krótki, bo już po kilku miesiącach około 450 przewieziono do Palmy na Majorce i Mahon na Minorce. Ich miejsce zajęli sierżanci, którzy na nowo zorganizowali życie obozowe. Wiosna 1810 r. zaskoczyła wszystkich powrotem na Cabrerę znacznej grupy oficerów. Okrucieństwo wojsk francuskich podczas ofensywy w Andaluzji tak wzburzyło mieszkańców Majorki, że 12 marca 1810 r. zagrożeni linczem oficerowie musieli salwować się ucieczką w miejsce, o którym chcieli na zawsze zapomnieć. Cabrera nie była rajem, ale zapewniała względne bezpieczeństwo. Miesiąc później, obawiając się wybuchu zamieszek, również władze Minorki zdecydowały się odesłać oficerów na Kozią Wyspę. Dopiero latem 1810 r. po interwencji Marii Adelajdy, wdowy po Filipie Egalité, w wyniku akcji humanitarnej podjętej przez Anglików zabrano z piekła Cabrery znaczną grupę oficerów i podoficerów. Końcem lipca w zatoce pojawiły się liczne barki, które zabrały wybrańców do Gibraltaru, a następnie na angielskich transportowcach "Britannia", "Hercules" i "William Astell" przetransportowano ich do Plymouth i Portsmouth w Anglii. Pamiętnikarze zwykle wspominają 600 osób wywiezionych wówczas z wyspy, ale Kirkor, który badał angielskie wykazy jeńców przewiezionych wówczas do Anglii, szacuję ich liczbę na 973 osoby (w tym 19 Polaków). Wskazuje to, że do Anglii przewieziono wówczas również jeńców przebywających w innych miejscach. Do Anglii dotarło również 26 kobiet, zapewne większość została zabrana z Cabrery.
Na Cabrerze przebywało ponad 20 kobiet.9 Większość wspomnień spisanych na Cabrerze obecność kobiet na wyspie pomija taktownym milczeniem. Jedynie Charles Frossard, podporucznik artylerii gwardii, wzięty do niewoli pod Bailén, podjął próbę sportretowania tej grupy. Niewiele więcej do tego obrazu wnoszą pamiętniki Gille i Wagré. Froger wspomina natomiast piękną Katalonkę, która przypłynęła na wyspę, by dzielić los z mężem.
W swoich pamiętnikach Frossard podaje, że pięć lub sześć kobiet było zamężnych z oficerami, wiec wyklucza je ze swoich wspomnień. Z pozostałych opisuje kilka, których losy są reprezentatywne dla pozostałych. Większość z opisanych kobiet to markietanki i wiwandierki, które podążały za armią francuską i podzieliły jej los po kapitulacji pod Bailén, towarzyszyły więźniom na pontonach w Kadyksie i ostatecznie trafiły wraz z jeńcami na wyspę. Były pomiędzy nimi matka pewnego żołnierza, siostra innego, a nawet hiszpańska kochanka jednego z żołnierzy, która dobrowolnie zdecydowała się dzielić los ze swoim wybrańcem. Ograniczone możliwości prowadzenia dotychczasowej działalności na wyspie-więzieniu stworzyły sytuację, że dla większości z nich życie koncentrowało się na prostytucji i handlu winem. Ze zrozumiałych względów kobiety przykuwały wielką uwagę przeważającej części męskiego grona i kilka z nich, jak pisze Frossard, "miało raczej dziwne przygody". Pamiętnikarze generalnie są zgodni, że kobiety na wyspie były traktowane dobrze i z respektem, podobnym temu, kiedy towarzyszyły żołnierzom w kampaniach wojennych.
Wszystkie były raczej znane z przydomków niż prawdziwych imion czy nazwisk:
Marie - handlarka brandy, żyła z pewnym podoficerem, co nie stało na przeszkodzie oferować damskich wdzięków dla swych klientów w zamian za lepsze ubrania. Była jednak stara i tęga - mogła sprzedać ciało ale nie mogła wygrać serc. Skończyła jako praczka.
"La Jacquette" - żyła z kanonierem o imieniu Jacquet i miała znacznie większe powodzenie. Młoda i ładna, handlowała winem i kawą, pracowała też jako szwaczka. "La Jacquette" obnosiła się ze swoja atrakcyjnością po całym obozie, utrzymywała wiele romansów i była widywana z wieloma oficerami, a wszystkich chciała usatysfakcjonować. Była tak wrażliwa, że miała zamiar utopić się w morzu, ponieważ jeden z jej kochanków zostawił ją dla innej kobiety. Zaniechała tej myśli, gdy udało się przekonać oficera żeby do niej wrócił. Ten wzruszony jej oddaniem zabrał ja później z sobą do Anglii.
Marie-Culotte - niezbyt szczęśliwa z pewnym kapralem, zostawiła go dla porucznika dragonów Vidala. Kapral, nie mogąc się z tym pogodzić i codziennie przychodził do jej nowej kwatery rzucając wiązkę wyzwisk na dragona. Nie przeszkadzało to porucznikowi Vidal zatrzymać przy sobie nowej "narzeczonej". Jednak kadra oficerska uznała, że Vidal odbierając żonę kapralowi nie postąpił honorowo i odseparowała go od siebie. Później, mając możliwość wyjazdu do Anglii, Vidal zdecydował się pozostać na wyspie żeby tylko utrzymać swoją zdobycz.
"La Denise" - ładna brunetka, dostawczyni wina, którą mąż - sierżant Denis z lekkiej piechoty, trzymał pod ścisłą strażą. Czasami jednak praca wymagała od niej samotnego wyjścia. Kiedy miała propozycje - korzystała z nich w zamian za drobne prezenty. Mąż bił ją, kiedy miał jakieś podstawy do podejrzeń, że go zdradza. Był to jedyny przypadek bicia kobiety na wyspie. Pomimo tego nigdy nie poznał imion kochanków swej żony.
Według Forssarda, najładniejszą kobietą na Cabrerze była Angelique - wdowa po żołnierzu piechoty który zmarł jeszcze na pontonach w Kadyksie. Związała się z sierżantem z artylerii konnej, który traktował ją jako własną żonę. Angelique prowadziła najbardziej popularną kantynę na głównym placu obozu jenieckiego. Pewnego dnia przyjęła propozycje małżeństwa od pewnego oficera. Sierżant, nie chcąc łatwo zrezygnować ze swoich praw, zaproponował temuż kontrakt, w efekcie którego Angelique została sprzedana za sumę 300 franków w gotówce, z zastrzeżeniem, że po powrocie do Francji sierżant otrzyma jeszcze 3000 franków. Po kilku tygodniach Angelique "uczyniła oficera nieszczęśliwym" (zapewne go zdradziła), więc ją porzucił. Później związała się z młodszym oficerem, który zabrał ją ze sobą do Anglii.
Frossard wymienia w swoich wspomnieniach jedną z Polek - wdowę, której mąż zmarł w hiszpańskim obozie. Atrakcyjna blondynka żyła z polskim podoficerem, który sprzedał ją sierżantowi kanonierów nazwiskiem Jordy za 80 franków. Pochodząca ze Śląska Rozalia, odpłynęła wraz z oficerami i nowym "mężem" do Anglii, a następnie, wraz z grupą kobiet i dzieci, odesłano ją do Francji.
Gille wspomina inną Polkę, która była oferowana na loterii po 4 sous za kupon: "Ta kobieta była Polką i zasługiwała na lepszy los, gdyż dostała się do niewoli, kiedy brała udział w szarży przeciw szwadronowi hiszpańskiemu. Gdy jej koń padł zabity, musiała się poddać. Jej głowę i pierś pokrywały blizny bardziej honorowe niż piękne i mówiono, że w jej pułku wyznaczono ją dla odznaczenia Legią Honorową". Kobieta ta trafiła do niewoli pod Yevenes wraz z żołnierzami 1 p. Ułanów Nadwiślańskich. Nie wiadomo niestety, jak potoczyły się jej dalsze losy.
Wraz z upływem czasu i coraz gorszymi warunkami bytowymi na Cabrerze los kobiet stawał się coraz trudniejszy. Te, które nie odpłynęły do Anglii w krótkim czasie stały się przedmiotem handlu między jeńcami, a cena spadała (wraz z zużyciem "towaru"?), wahając się od 10 franków za kobietę niestarą i niebrzydką z ubraniem lub 5 franków bez ubrania. Los był dla nich bardzo okrutny rzucając je w takie miejsce.
Wśród tysięcy żołnierzy różnych nacji, którzy w latach 1809-1814 przebywali na Cabrerze, znaleźli się również Polacy. Niezwykle trudno dokładnie opisać ich pobyt na Koziej Wyspie. Brak bezpośrednich wspomnień polskich jeńców, którzy znaleźli się na Cabrerze i niewielkie tylko wzmianki w opisach innych pamiętnikarzy, stwarzają znaczący problem w dogłębnym zbadaniu tematu.
Wiadomym jest, że na wyspie przebywało 11 oficerów i ok. 200 podoficerów i żołnierzy. Znane są nazwiska wszystkich oficerów oraz ośmiu podoficerów, którzy znaleźli się pośród jeńców Cabrery:

Kapitanowie

Stokowski Kajetan - 1p Ułanów Nadwiślańskich
Schultz (Szulc) Jan - 1p Ułanów Nadwiślańskich
Radkiewicz Andrzej - 2pp Legii Nadwiślańskiej
Łaszewski Ferdynand - 2pp Legii Nadwiślańskiej

Porucznicy

Sośnicki Jakub - 2pp Legii Nadwiślańskiej
Regulski Ignacy - 2pp Legii Nadwiślańskiej

Podporucznicy

Stawiarski Józef - 1p Ułanów Nadwiślańskich
Grabiński Seweryn - 2pp Legii Nadwiślańskiej
Dobrzycki Mikołaj - 2pp Legii Nadwiślańskiej
Nowicki Andrzej - 3pp Legii Nadwiślańskiej

Starszy lekarz

Grill Franciszek Jan - 1p Ułanów Nadwiślańskich

Starszy Wachmistrz

Kaczorowski Łukasz - 1p Ułanów Nadwiślańskich

Wachmistrz

Szumlański Jan - 1p Ułanów Nadwiślańskich

Sierżanci

Barren Jan - 1pp Legii Nadwiślańskiej
Lewicki Kazimierz - 1pp Legii Nadwiślańskiej
Sikorski Aleksander - 1pp Legii Nadwiślańskiej
Ambroży Józef - 2pp Legii Nadwiślańskiej
Andrea Marcin - 2pp Legii Nadwiślańskiej
Kostanecki Paweł - 2pp Legii Nadwiślańskiej

Inni podoficerowie i żołnierze pozostają niestety anonimowi.
Polacy trafili na Cabrerę w trzech większych partiach w 1809 i 1810 r. Byli to oficerowie i żołnierze w przeważającej większości wzięci do niewoli pod Yevenes (dziś Yébenes), Fons i Alventozą.
Pod Yevenes na południe od Toledo, o świcie 24 marca 1809 r., pułk Ułanów Nadwiślańskich płk. Jana Konopki, dał się zaskoczyć hiszpańskiemu pułkowi Carabińeros Reales prowadzonemu przez diuka d'Albuquerque. Przy dużych stratach Konopka zdołał przebić się z częścią pułku do pobliskiego Mora, gdzie połączył się z wojskami gen. Alexandre Valence'a, ale stracił ok. 90 ludzi, wszystkie furgony, a wraz z nimi sztandary. Do niewoli hiszpańskiej poszli wówczas kapitanowie Schultz i Stokowski, porucznik Stawiarski, lekarz włoskiego pochodzenia Grill oraz 47 podoficerów i ułanów. Byli to pierwsi Polacy, którzy trafili na Cabrerę.
Niedługo później los ułanów podzielili żołnierze 2pp Legii Nadwiślańskiej, którzy dostali się do niewoli pod Fons. Odcięci od głównych sił przez nagły przybór rzeki Cinca, nieudolnie dowodzeni przez kpt. Richarda, po kilku próbach przeprawy, zostali otoczeni przez partyzantów hiszpańskich don Bajeta i wzięci w niewolę. 10
Do hiszpańskiej niewoli poszli wówczas kapitanowie Łaszewski i Radkiewicz, porucznicy Sośnicki i Regulski, podporucznicy Grabiński i Dobrzycki oraz 134 podoficerów i żołnierzy polskich. Poprowadzeni przez Léridę do Tarragony w końcu zostali odesłani na Cabrerę, gdzie dotarli 15 czerwca 1809 r. Pośród kilku tysięcy zgromadzonych tam jeńców zastali ułanów wziętych pod Yevenes, a także ppor. Andrzeja Nowickiego z 3pp Legii Nadwiślańskiej, który najprawdopodobniej 4 maja 1809 r. trafił w niewolę w Sastago w Aragonii, gdzie pozostawiono go rannego. Ten sześćdziesięcioletni oficer, jako "starzec i pijak" nie miał jednak zbyt dobrej opinii wśród towarzyszy niedoli.
Ostatnia większa grupa Polaków pojawiła się na Cabrerze latem 1810 r. Byli to podoficerowie i żołnierze 1. pp Legii Nadwiślańskiej z kompanii kpt. Marcina Białobrzeskiego, którego w marcu 1810 r. gen. Suchet pozostawił w Alventozie dla ochrony mostu na rzece Mijares. Napadł na nich oddział gen. Pedro Villacampy, który 10 marca otoczył ich w polu na źle wybranej pozycji i wziął do niewoli. Gen. Józef Chłopicki ścigał potem Villacampe, by odebrać jeńców, jednak bez powodzenia. Białobrzeskiego i innych oficerów odesłano do Alicante; podoficerowie i żołnierze mieli mniej szczęścia trafiając w samo piekło Cabrery. Między innymi na wyspę odesłani zostali wówczas sierżanci Jan Barren, Kazimierz Lewicki i Aleksander Sikorski.
Wszyscy polscy oficerowie i sierżanci zastali zabrani z wyspy 27 lipca 1810 r. i wraz z dużą grupą oficerów innych nacji przewieziono ich do Anglii, gdzie przebyw...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin