1. Primabalerina
– Raz, dwa, trzy…
Na tę komendę wyciągają się dwie męskie dłonie uzbrojone w pistolety. Rozlega się suchy trzask iglic. Strzały nie padają.
– Raz, dwa, trzy… – liczy niski głos. W głębokim półmroku widoczna jest tylko sylwetka prowadzącego ćwiczenia. Mężczyzna stoi w najdalszym rogu niskiej piwnicy oświetlonej słabą żarówką.
– …cztery, pięć, sześć… – mężczyzna liczy szybko, dobitnie.
Po każdej wymienionej przez niego cyfrze dwa prawie równoczesne odgłosy naciskanych spustów, dwie iglice opadają na nie istniejące naboje. Charakterystyczne trzaski rozlegają się nie wcześniej i nie później, lecz w ułamek sekundy po rozkazie wydanym przez niski, monotonny głos.
– …siedem…
Jednoczesny stuk iglic.
– Magazynek! – ostry akcent na ostatniej sylabie.
Dwie pary dłoni błyskawicznie wyciągają puste magazynki z pistoletów. Ruch rąk do kieszeni kurtek.
Jeden – średniego wzrostu, z szeroką, mocno sklepioną klatką piersiową, ubrany w kurtkę z brązowego ortalionu, gęsto pikowaną w „kołderkę” – prosto przecięte kieszenie. Drugi – wysoki, smukły, czarna kurtka z podniszczonego zamszu – kieszenie umieszczone blisko zapięcia, cięte ukośnie.
Szybki, pewny ruch dłoni i z kieszeni czarnej kurtki ukazuje się następny, także pusty magazynek. Sprawny ruch nadgarstka lewej ręki. Odgłos wsuwania w rękojeść pistoletu nowego magazynka.
Mężczyzna prowadzący ćwiczenie zerka na zegarek. Fosforyzująca wskazówka stopera mknie po czarnej tarczy odmierzając ułamki sekundy.
Ten w brązowej kurtce równie zgrabnie wymienia magazynek, ruchy ma płynne, pewne, ale czynność ta trwa o kilka drgnięć wskazówki dłużej.
Człowiek ze stoperem jest niezadowolony.
– Powtórzyć! – chwila przerwy. – Magazynek! – znów ostry, naglący akcent wgniata ostatnią sylabę w ciszę piwnicy.
Precyzyjne ruchy dłoni obu ćwiczących. Mknąca wskazówka stopera, szczęk wymienianych magazynków.
Obaj mężczyźni posłusznie, karnie, wielokrotnie powtarzają te same czynności.
– Przerwa na papierosa – oznajmia ten ze stoperem.
Czarna i brązowa kurtka odkładają pistolety, zapasowe magazynki. Wyjmują papierosy, szukają zapałek – nikt nie przerywa milczenia.
– Czarny, daj tarczę – rozkazuje mężczyzna ze stoperem i wydmuchuje kłąb dymu, który niebieską chmurą leniwie rozpełza się pod stropem piwnicy.
Mężczyzna w czarnej kurtce zawiesza tarczę na ścianie. Drugi, w brązowym ortalionie, bierze przygotowane inne pistolety, otwiera blaszane pudełko.
– Szef, jaki kolor? – zwraca się do mężczyzny, który prowadził ćwiczenia.
– Jak zwykle, Jakub, żółte – odpowiada Szef.
Jakub podaje mu blaszany straszak i otwarte pudełko ze stalowymi loftkami, zakończonymi puszystymi, żółtymi kitkami.
– Czerwone - ten drugi wyciąga loftki z pudelka i nabija pistolet, z jakiego chłopcy strzelają na strzelnicach, próbując sprawności oka i dłoni wśród huśtawek, karuzeli i diabelskich młynów.
Jakub przysuwa do siebie pudełko pełne szafirowych loftek.
Teraz wszyscy trzej stają na zakreślonej przez Szefa kredą linii pod przeciwległą ścianą i już bez komendy strzelają loftkami. Słychać tylko nierównomierne trzaski spustów straszaków. Świst wystrzelonych loftek i pac! pac!… kolorowe kitki nieruchomieją na dysku tarczy.
Niebawem środek tarczy pokrywa trójkolorowa mozaika abstrakcyjnej kompozycji.
Przerywają strzelanie, idą do tarczy, wyciągają loftki.
– Szafirowa – mówi z leciutką naganą Szef i wyciąga szafirowy pędzelek z linii oznaczonej numerem dziewięć.
– Bez przesady – wzrusza ramionami Jakub. – A w ogóle mógłbyś dać silniejszą żarówkę. Przecież tu zupełnie ciemno.
– Tam – Szef mocno akcentuje to słowo – nie będzie jaśniej.
– Osobiście nie życzyłbym sobie – wtrąca Czarny.
Wracają na miejsca zakreślone kredową linii. Znowu słychać tylko świst loftek i ich pacnięcia o tarczę. Teraz mężczyźni przybierają najróżniejsze pozycje. Strzelają stojąc na jednej nodze, w bardzo szerokim rozkroku, z dłonią pod barkiem drugiej ręki, z półobrotu, przerzucają pistolety do lewej ręki, gwałtownie przykucają lub nienaturalnie skręcają tułowie.
– Dość – Szef przerywa strzelanie. Dokładnie bada rozmieszczenie wstrzelonych w tarczę loftek. Tym razem nie tylko szafirowe siedzą poza dziesiątką, ale żaden z kolorowych pędzelków nie przekroczył Unii dziewięć.
– Nieźle – stwierdza Szef.
– To jednak teoria – wzdycha Jakub. – Dziecinna zabawa.
– Nie taka znowu dziecinna – oponuje Szef. – Przypomnij sobie, jak trafiałeś loftkami pot roku temu.
– To było dawno… – mówi niechętnie Jakub. – Trzeba by jednak pomyśleć o ostrym strzelaniu. Już nic pamiętam, kiedy to robiłem…
– To dobrze, że nie pamiętasz – ucina Szef.
– On ma rację – wtrąca Czarny. – Wyjechać gdzieś? Bo ja wiem… może do Białowieży albo w inną głuszę?
– Nie zgadzam się. Zbyt wielkie ryzyko.
– A tłumiki? – zastanawia się Jakub. – Można to urządzić tutaj. Tłumiki i worki z trocinami albo piaskiem? Jak myślisz?
– To już prędzej – odpowiada Szef. – Ale… dajmy spokój. Tłumiki też mi się nie podobają. Wystarczy… strzelacie jak snajperzy – uśmiecha się lekko i spogląda na pokłuty loftkami środek tarczy.
– Tetenka odbija – zauważa Jakub.
– Wiesz o tym świetnie i wiesz, na ile odbija – Szef jest zniecierpliwiony. – Myślałby kto, że masz strzelać do rzutków.
Jakub i Czarny milkną.
– Gruntowna znajomość terenu – zmienia temat Szef – zwyczajów przeciwnika, zaskoczenie i szybkość – to nasze atuty. Niezawodne atuty – podkreśla. – Podaj plan – zwraca się do Czarnego. Sam włącza stojącą biurową lampę z metalowym abażurem.
Wszyscy trzej pochylają się nad rozpostartą mapą. Światło koncentruje się na obwiedzionym czerwoną linią wieloboku ulic.
– Radiowóz milicji objeżdża ten rejon w taki sposób – Szef kreśli przerywaną Unią trasę samochodu patrolowego. – Jeżeli po drodze nie ma interwencji, pojawia się w punkcie A co dziesięć, do piętnastu minut.
– To pewne? – raczej z przyzwyczajenia pyta Czarny.
– Wielomiesięczne obserwacje. Stuprocentowej pewności nikt ci nie da, takiej pewności nie ma i nie będzie – wyjaśnia Szef. – Ale tylko wyjątkowo niekorzystny zbieg okoliczności może zmienić tę konfigurację…
– Wystarczy, żeby dostać w czapę – prycha Czarny.
– Z takim rozumowaniem – wzrusza ramionami Szef – należy uprawiać warzywa, a nic…
– Nie zgrywaj się, Czarny, twoje ględzenie rozprasza – krzywi się Jakub.
– Niech ględzi – macha ręką Szef. – Przy najlepiej opracowanym planie nie można wykluczyć ryzyka, oczywiście staram się to ryzyko zredukować do minimum. Ale trzeba pamiętać, zawsze pamiętać – podkreśla – że mogą się zdarzyć rzeczy nie przewidziane w żadnym planie.
– Na taką okoliczność masz spluwę i szybkie nogi – kończy Jakub spoglądając na Czarnego.
– Dwa patrole milicji, każdy po dwóch ludzi – dłoń Szefa kropkuje zielonym długopisem drogi patrolujących milicjantów – nie zawsze mają podobne trasy. Można przyjąć, że jest pięć wariantów obchodu rejonu – zielone, gęste kropki długopisu układają się w splątane arabeski. – Wariant pierwszy: w punkcie A są na początku obchodu, następne warianty są bezkolizyjne dla nas. Pozostaje wariant piąty. Otóż patrol ten jest w punkcie A w ósmej minucie nieobecności w punkcie A radiowozu.
– Trzeba przyjąć wariant piąty – mówi Czarny.
– Jestem tego samego zdania – zgadza się Szef.
– Osiem minut na całą operację – stwierdza Jakub. – Kupa czasu – dodaje z przekonaniem.
– To wcale nie jest osiem minut – prostuje Szef. – Jest jeszcze dzielnicowy. Jego wędrówki mogę ująć tylko w jakiś ogólny, cholernie nieprecyzyjny schemat. Na tego faceta trzeba odliczyć trzy minuty.
– Pozostaje pięć minut – oblicza Czarny.
– Dwie minuty trzeba odrzucić na nieprzewidziane wypadki. Jakiś lotny patrol, uzbrojony mundurowy, niekoniecznie milicjant… – ciągnie Szef.
– Może być uzbrojony i niekoniecznie w mundurze – zauważa Jakub.
– Tego nie da się przewidzieć. Koszty zawodu – strzepuje palcami Szef.
– Na całą operację, licząc od początku akcji aż do znalezienia się poza terenem działania, pozostają trzy minuty – stwierdza Czarny.
– Tak, trzy minuty – powtarza Szef.
– Ważne, gdzie ustawisz samochód – Czarny znów pochyla się nad planem. – Jeżeli tutaj… – ołówkiem lekko nakreśla na planie krzyżyk.
– Dobre miejsce – zgadza się Jakub. – Odległość nie większa niż sto metrów. Otwarta przestrzeń, tylko że tu jest zakaz postoju.
– Właśnie – mówi Szef. – W naszej sytuacji muszę być lojalistą, cholernym lojalistą. Nie mogę ryzykować nieprzepisowego parkowania nawet na jedną minutę.
– Przecież przez cale trzy minuty teren wydaje się czysty od hintów – przypomina Czarny.
– A społeczni kontrolerzy, a ORMO, a… czort wie, jaka jeszcze społeczna organizacja? – wybrzydza się Szef.
– Cholernie uspołeczniony naród – wzdycha Czarny. – Rzeczywiście, macie rację. To miejsce nie wchodzi w rachubę. Tutaj – ołówek biegnie do następnego punktu – też nie byłoby źle… Jak tam wygląda oznakowanie...
magnolia75