Krechowiecki Adam - Fiat Lux! Obraz historyczny z czasów Jadwigi i Jagiełły.doc

(1563 KB) Pobierz

 

 

ADAM KRECHOWIECKI

FIAT LUX!

Obraz historyczny

z czasów Jadwigi i Jagiełły

 

CZĘSC PIERWSZA.

I.

Przecław Wawelski był to rycerz Łokietkowego jeszcze obyczaju, nieugiętej woli, nieustraszony w boju, a twardy dla siebie.

— U niego — mówiono — jak jedna głowa, tak jedno jest słowo i jeden miecz.

Zwano go też powszechnie "Żelaznagłowa", a nikt nie gardził jego ubóstwem, w jakiem żył, nie pożądając ani nagrody, ani dostojeństw.

Gdy czasu bezkrólewia, po śmierci Loisa, polskiego i węgierskiego króla, wdowa jego Elżbieta, pomimo przyrzeczeń i zawartych paktów, zwlekała upornie z przysłaniem do Krakowa prawej dziedziczki tronu, córki swej a wnuczki Kazimierza Wielkiego, młodziuchnej Jadwigi, panowie polscy i szlachta zgromadziwszy się w Radomsku, radzili nad tem długo, na polu, pod gołem niebem, i wreszcie tak uchwalili, iżby zaniechać już wszelkiego poselstwa na dwór węgierski.

Stary Dobiesław z Kurozwęk o żadnych dalszych prośbach słyszeć nie chciał.

— Wojna domowa — wołał — rozpala się. zewsząd! W Wielkiej Polsce gwałty i mordy; oniby nam

Ziemowita Mazowieckiego narzucić chcieli. Z drugiej strony Zygmunt Luxemburczyk siłą koronę polską zagarnąć pragnie i już Mazowsze z węgierską swą hałastrą spustoszył. Tedy dłużej nam zwłóczyć nie lża... Wybierzmy sobie pana, któryby niesnaski owe poskromił i powstrzymał burzę, że strony Litwy nam grożącą...

— A kogo? kogo wybrać mamy? — pytano zewsząd. — Zali zuchwałego a bezecnego Zygmunta? zali nie lepszego odeń Ziemowita? a może Opolskiego książęcia, którego krewkości wiek pohamować nie zdołał?

— Nikt, jeno wnuczka Kazimierzowa panować nad nami może! — zabrzmiały tysiączne głosy.

Zamyślił się nad tem pan z Kurozwęk i po chwili, wznosząc głowę w górę, rzekł:

— Dobrze więc. Niech jedzie po raz ostatni do królowej Elżbiety poseł, ale mniej znaczny, levis homo, co już samo świadczyć ma, jako rozjątrzone są nasze umysły, a zgorzkniałe serca. Niech jedzie po raz ostatni, mniej od nas znaczny, my zaś ślubujemy, że nikt z nas odtąd do królowej Elżbiety udawać się nie będzie...

— Zgoda! — wołano — ślubujemy! Ale kto jechać ma?

spoglądano na siebie w niepewności albowiem żaden w tym momencie za mniej znacznego się nie uznawał i uznanym być nie chciał.

Wtem znagła poskoczył Spytko z Melsztyna, młodzianek latami, zaledwie bowiem ośmnasty rok życia mu dobiegał, a już wojewoda krakowski i rozległych włości pan.

— Byłem — rzekł z żywością — po dwakroć na zamku budzińskim, toć i teraz, jeśli wola wasza, pojadę i sprawię to poselstwo...

— Niema na to zgody! — krzyknięto znowu. —

             

               

 

 

  

 

             

             

 

Niech wprzódy Elżbieta wypuści naszą młódź rycerską, którą jako zakładników w niewoli trzyma... I tybyś, Spytku, w niej pozostał...

Ale Spytko nie zdawał się lękać tej niewoli. Urodziwy, a dzielny młodzian promieniał ochotą.

— Dozwólcie — mówił — pojadę!

A Jaśko z Tarnowa zbliżył się do niego i szepnął:

— Wiem, co cię tam ciągnie... ale z tego nic.. Poczem rzek! głośno:

— Znam ja cnego żołnierza, którego słowo ostre a hartowne. Jest nim ten, który rodu naszego i chorągwi wiernym był zawsze towarzyszem, a i teraz mężną piersią majętności Spytkowe od najazdu Ziemowita Mazowieckiego osłaniał... To rycerz Przecław Wąwelski..

— Dobrze mówi! — zakrzyknięto chórem, — Niech się tedy tak stanie!

Gdy zaś Wąwelski, zewsząd napierany, wysunął się w pośrodek koła, pan z Kurozwęk obejrzał od stóp do głowy badawczym wzrokiem jego wysoką, chudą i jakby w ogniu zahartowaną postać i po chwili tak rzekł:

— Jedź tedy z Bogiem, mości Przecławie, a oświadcz w imieniu naszem królowej, jako to jest już ostatnie poselstwo, i jeżeli do miesięcy dwóch królewna Jadwiga do Krakowa nie przybędzie, iżbyśmy tej wnuczce naszego wielkiego Kazimierza hołd powinny złożyć mogli, my, nie bacząc na dawne pakta, króla sobie wedle woli naszej obierzemy...

Przeciw tym słowom kasztelana i wielkorządcy krakowskiego, zatwierdzonym przez arcybiskupa gnieźnieńskiego Bodzantę, nikt nie śmiał podnieść głosu, jeno Spytko z Melsztyna bardzo niechętnie na stryjecznego swego Jaśka z Tarnowa spoglądał i mruknął:

             

               

 

 

  

 

             

             

 

— Niech sobie jedzie Przecław, ale i dla mnie droga nie zaparta!

Lecz dosłyszawszy te słowa, Jaśko wnet ku niemu podbiegł i rzekł z mocą:

— Słyszałeś co postanowiono?... Pierwszy w pogardębym cię dał, gdybyś powszechną przysięgę złamał... Miłujesz tę Elżbietkę, to poczekaj!

Pojechał tedy Przecław sam, nie zwłócząc, na zamek budziński. Dumną wdowę króla Loisa niemile dotknęło takowe poselstwo, które sprawował rycerz zwykły i ubogi, przemawiający zaś hardemi słowy a groźnie.

— Taka jest, miłościwa Pani, przysięga nasza — rzekł do niej Przecław — iż jeżeli do miesięcy dwóch, do dnia Stanisława świętego, królewna Jadwiga do Krakowa nie przybędzie, my to nieszczęsne bezkrólewie zakończymy sami, wybierając sobie innego pana! Taka jest nasza przysięga, którą ja tu w obliczu Waszej Królewskiej Mości, w imieniu wszystkich, jako już ostatni poseł, ponawiam!...

Nie odrzekła nic na to dumna królowa, ale wnet po odjeździe Przecława, poleciła margrabiemu Brandenburskiemu, Zygmuntowi Luxemburczykowi, przyrzeczonemu małżonkowi Maryi, starszej siostry Jadwigi, który zawsze chciwie na koronę polską oglądał się, iżby zbrojnie najechał to królestwo i rządził niem w imieniu niedorosłej Jadwigi.

O mało stąd sroga nie wyniknęła wojna, panowie bowiem polscy zbrojnie zabiegli Luxemburczykowi drogę, deklarując, że go ani królem, ani wielkorządcą mieć nie chcą. Przecław Wąwelski rozważnemi a spokojnemi słowy wiele do tego się przyczynił, iż do krwawego starcia nie przyszło. Margrabia zaś, widząc, jako wszystkie

             

               

 

 

  

 

             

             

 

umysły są mu przeciwne, zamiaru zbrojnego najazdu zaniechaj i z Lubowli nazad wrócił, przyrzekając, jako sam królową Elżbietę skłaniać będzie, iżby Jadwigę bez zwłoki, najdalej zaś do czasu Świąt Zielonych, do Krakowa wysłała. Już tym jednak obietnicom niezbyt dowierzano i na ponownym zjeździe w Sączu burzliwie radzono nad tem, coby uczynić, iżby raz owym oczekiwaniom i bezkrólewiu koniec położyć.

Jedni chcieli natychmiast do obioru króla przystąpić, drudzy byli za cierpliwem jeszcze czekaniem, inni wreszcie radzili nowe, uroczyste wyprawić poselstwo, któreby Jadwigę z sobą przywiodło. Spytko najgoręcej za tem przemawiał i przemógł, że postanowiono, iżby on, pan z Melsztyna i Piotr Kmita, wojewoda lubelski, owo poselstwo sprawili.

Urodziwa twarz Spytkowa promieniała radością. Wznosząc piękne swe oczy ku niebu, marzył już, jako on razem z panią tego królestwa, panią swego serca, nadobną Elżbietkę przywiedzie.

Gdy wtem wyskoczył w pośrodek sejmującego koła Przecław Wąwelski. Chuda twarz jego pałała, a skry padały z oczu.

— Panowie a bracia! — krzyknął. — Kłamcą byłbym ja i bylibyście wy wszyscy kłamcami, gdybyśmy się na takowe poselstwo zgodzili. Związaliśmy się w Radomsku rycerskiem słowem, iż żadnego już posła na dwór budziński wyprawiać nie będziemy, i ja przysięgę tę królowej Elżbiecie zaniosłem... Jakożby to było, gdybyśmy teraz to słowo rycerskie łamali?... Do takowej hańby dopuścić nie można!

Na te Wąwelskiego słowa stała się nagle cisza, a potem burza zerwała się okrutna. Najgłośniej zaś

             

               

 

 

  

 

             

             

 

krzyczał Spytko, a przystąpiwszy do Przecława i mierząc go wyniosłem spojrzeniem, rzekł z gniewem:

— Odkądże to chudopachołkom wolno nam, senatorom, rozkazować?

Przecław zaś, patrząc nieledwie z miłością na zapalczywego młodzianka, odparł spokojnie:

— Takie jest na tej ziemi naszej od wiek wieków prawo, że słowo rycerskie tyle samo, co i senatorskie waży.

I zwracając się znów do sejmujących, dodał z mocą:

— Na złamanie rycerskiego słowa, na hańbę nowego poselstwa niema zgody!

Zawrzało znowu w tłumie.

— Co on nad nami przewodzić ma? — szemrali jedni.

Ale inni, a tych niebawem stała się większość, odpowiadali:

— Ma prawo tak czynić. Nie za sobą on ujmuje się, lecz świętości rycerskiego słowa przestrzega. Niezłomne jest.

I na tem stanęło, a odtąd rycerza Przecława Żelazną głową zwano.

Oprócz przezwiska tego została mu odtąd i niechęć Spytkowa, który nie mogąc inaczej, cichaczem razem z Sędziwojem z Szubina, gotował wyprawę na Węgry.

Dowiedział się o tem Przecław i śmiało do Spytka poszedł.

— Byłem — rzekł — twojego niegdy rodzica od lat dziecięcych towarzyszem, i ciebie, młodzianku, miłuje, bo ty masz zacne a dzielne serce. Gdy tedy Jaśko

             

               

 

 

  

 

             

             

 

z Tarnowa odkrył mi, dla jakiego powodu ty na Węgry się wyrywasz, będąc tam, starałem się wywiedzieć. I oto co jest: Elżbietka, córka rycerza węgierskiego, wojewody Emeryka Bebeka...

— Wiem... wiem! — zakrzyczał Spytko — lepiej wiem od was...

— Tego, coć rzekę, nie wiesz, bo ci tego na chytrym dworze węgierskim nie odkryto. Najbardziej zaś chytry jest ów wojewoda Emeryk, który, jak wiesz, z łaski niegdy króla Loisa liczne grody na Czerwonej Rusi, jak oto: Jarosław, Gródek, Przemyśl, Trembowlę, a nawet Lwów razem z zamkiem dzierży i w tera dzierżeniu utrzymaćby się rad...

— A niech dzierży! — zawołał Spytko. Przecław głową chwiał.

— Już cię tak owo kochanie ogarnęło — rzekł ze smutkiem — iż jemu dobro powszechne poświęcić chcesz! Ale słuchaj dalej. Owóż córka owego wojewody, rówieśna królewny Jadwigi i z nią razem chowana, gdy królewnę naszą w dzieciństwie przyrzeczono w małżeństwo książęciu rakuskiemu Wilhelmowi, i ona także tak samo poślubioną została Janowi, książęciu Zambickiej ziemi...

— To nieprawda! — krzyknął pan z Melsztyna, blednąc.

Przecław spojrzał nań tak surowo, że Spytko głowę odwrócił.

— Nie znają fałszu usta moje — ciągnął dalej Wąwelski — i coć mówię święta jest prawda. W Hainburgu odbyły się owe sponsalia de futuro równocześnie, z tem, że równocześnie odbędzie się także oddanie kró

             

               

 

 

  

 

             

             

 

lewny Wilhelmowi, a owej Elżbietki Janowi z Munsterberga, gdy obie do lat przyjdą...

— Żebrak on jest, ten książę! — krzyknął pan z Melsztyna — jemu nie równać się ze mną...

— Ale Piastowska to krew — odparł Przecław — ten zaś książę, Wilhelma rakuskiego od lat pacholęcych przyjaciel, od niego poparcie ma...

Spytko pięścią w stół grzmotnął.

— Przeczże mi tego ani królowa, ani wojewoda Emeryk nie rzekli? Owszem, obietnice czyniono!

Wawelski rękę na ramieniu mu położył.

— I to ci odkryję — dodał. — Wojewoda chytry jest i tak sobie pomyślał: Wilhelm rakuski, potężny książę, gdy królewna polska oddaną mu będzie, zachowa mnie przy owych grodach, które król Lois mi dał, a w niczem przeciwić mi się nie zechce, gdy owo śląskie książątko moją Elżbietkę poślubi... Ale i ten młody Leliwita, na Melsztynie pan, który rozmiłował się w niej, znaczenie ma i siłę, przeto do czasu nie odkryję mu nic, potem zaś, gdy Wilhelm...

— Ha! ha! — szyderczo zaśmiał się Spytko. — Wilhelm nie dostanie królewny, a ja Elżbietki onemu książątku zambickiemu nie dam!

Przecław spojrzał na młodzianka tak, jakby się lękał, iż on zmysły postradał.

— A jakoż to uczynić jesteś mocen? — spytał. Ale Spytko, rozpłomieniony cały, wybiegł z komnaty, nie bacząc na Przecława; krzyknął jeno:

— Zobaczymy!

Od tej pory minęło dni wiele, a oko ludzkie nie widziało Spytka w Krakowie. W niepokoju wielkiem wywiadował się wszędzie o niego Przecław, ale nikt pe

             

               

 

 

  

 

             

             

 

wnej wieści nie miał. Jeno Jaśko z Tarnowa przypuszczał, iż musiał razem z Sędziwojem z Szubina na Węgry ujechać.

— Oszalał dla tej dziewki węgierskiej! — rzekł w końcu, machając ręką z niechęcią.

Ale nie było Spytka w orszaku wspaniałym panów węgierskich, którzy królewnę Jadwigę do Krakowa wreszcie wprowadzali, nie było go i czasu koronacyi. Wśród panien zaś dworskich młodziutkiej królowej — nie było także urodziwej Elżbietki.

Ale tu już od węgierskich panów dowiedział się Jaśko, jako Spytko przybył na dwór budziński i jawnie domagać się począł, iżby mu Elżbietkę w małżeństwo oddano. Ale wojewoda Emeryk, zwykle przebiegły, i tu chytrze postąpił. Nie odrzekłszy nic stanowczego Spytkowi, owszem obietnicami go łudząc, nocy pewnej zniknął z zamku i Elżbietkę z sobą uwiózł. Za nimi też pognać musiał i Spytko.

Nie było go długo, aż zjawił się dopiero wówczas, gdy po koronacyi królowej Jadwigi, z wielką uroczystością w Krakowie dopełnionej, przybyło z Litwy od wielkiego księcia Jagiełły poselstwo swadziebne, na którego czele stał brat Jagiełły rodzony, Skirgiełło, książę połocki i trocki, książę Wigunt i Butaw Kiejstutowicz.

Stało się wielkie zamieszanie w Krakowie, gdy to poselstwo przybyło. Kto żyw, wybiegał na ulicę patrzeć, jak przejeżdżało. Dziwowano się zwłaszcza owemu książęciu Skirgielle, którego postać, cała w zbroję zakuta, niezbyt wyniosła, ale barczysta i siły niezwykłej, prawdziwe przerażenie budziła. Miał on na sobie pancerz lśniący, z wysokimi spiczastymi naramiennikami i złotemi blachami okrągłemi na piersiach. U boku zwisał

             

               

 

 

  

 

             

             

 

mu miecz ogromny, a w prawicy niósł jak berło wielki topór, na krótkiem osadzony drzewcu. Na głowie dźwigał hełm, nad czołem ostro zakończony i do góry podgięty, a pokrywający cały tył głowy, białe pióro strusie chwiało się u szczytu. Z pod hełmu tego widać było twarz z ogromnymi wąsami i długą skudłaczoną brodą, i błyszczały oczy, bardzo duże, a dzikie i ciekawe rzucające spojrzenia. Nos duży, zagięty, jak krogulczy, i grube mięsiste wargi, dodawały jeszcze dzikości temu obliczu.

Gdy tak zwolna przejeżdżał przez Rynek na pięknym skarogniadym wierzchowcu, rozbiegano się w popłochu, co go widocznie radowało, bo konia ostrogą dźgał i zmuszał do gwałtownych podskoków, gdy zaś w tłumie, która białogłowa z lęku krzyknęła, on śmiał się w głos, a spozierając na przestraszone niewiasty, wargami cmokał.

Tak on ku sobie wszystkie spojrzenia ściągał, że nikt prawie nie zwracał uwagi na jadącego obok książęcia Butawa Kiejstutowicza, który był cale niezbrojny, w ozdobny strój włoski przyodziany, a miał oblicze bardzo łagodne i piękne.

W kilka dni potem dowiedział się Przecław o przybyciu Spytka i wnet pobiegł do niego.

— Bywaj! bywaj! — zawołał, po ojcowsku ściskając młodzianka. — A tośmy cię już tutaj opłakiwali, nie wiedząc co się z tobą dzieje...

Ale wnet zauważył, jako oblicze Spytkowe straciło dawną świeżość; oczy nie miały blasku, a patrzały smutno, z przygnębieniem.

— Tyś mi zmarniał, mlodzianku! — ozwał się z żalem.

             

               

 

 

  

 

             

             

 

Spytko zaś, uczciwszy wiernego towarzysza swego rodzica, ręką machnął i rzekł szczerze:

— Wyście temu winni, iżem zmarniał... Nie daliście mi jechać na Węgry, gdy był czas... a teraz...

Porwał się i począł biegać po komnacie.

— Chytry Emeryk! — wołał: — on mniema, że mnie już pokonał, iż Elżbietkę uwiózł... Przenosi ją z zamku do zamku, ze Lwowa do Przemyśla, do Jarosławia lub Trembowli, iżby jej ślad zagubić! Ale to nic. Ja odnajdę ją, na rany Jezu Krysta przysięgam, i Janowi z Munsterberga jej nie dam, nie!

Przecław ze współczuciem patrzał na Spytka, ten zaś zatrzymał się przed nim, i patrząc nań swemi smutnemi oczyma, dorzucił:

— Mam do was żal w sercu, ale go wyrzucę precz, boście wy niegdy rodzica mego towarzysz zacny. Zabędę żalu, jeno mi dopomóżcie...

— Go chcesz, iżbym czynił?

— Macie zachowanie pośród rycerstwa. Czyńcie tak, iżby oporu nie było, gdy Jagajło małżonkiem Jadwigi i królem być zechce...

Wawelski oba ramiona podniósł do góry i cofnął się w zdumieniu.

— Przebóg! — zawołał: — ten poganin, dziki człek miałby panować nad nami?... Tyś jest szalony, Spytku! Wiem teraz, co zamierzasz. Jeżeli bowiem Jadwiga nie dotrzyma ślubowania Wilhelmowi rakuskiemu, to i Elżbietka stanie się wolną, a wówczas i rodzic jej dla własnej korzyści łatwiej ku tobie się skłoni... Zaliż dlatego, dla zadośćuczynienia własnej chęci, godzi się narażać szczęście tego Kazimierzowego królestwa i sprowadzać na

             

               

 

 

  

 

             

             

 

nie pogańską czerń północną, w swem barbarzyństwie zakrzepłą ?...

Pan z Melsztyna wybuchnąć chciał, ale się zmiarkował, i wysłuchawszy mowy Przecława, tak mu odrzekł spokojnie:

— Siadajcie, a wysłuchajcie wy mnie teraz, jakom ja was słuchał, iżbyście nie pomawiali mnie w sercu swem, że o dobro i szczęście tego królestwa nie dbam, a jeno swojego patrzę...

I tu długo a wymownie przedstawiać począł wszystkie pożytki, jakie z połączenia Jadwigi z wielkim księciem litewskim wynikną.

Ale Przecława nie mogły przekonać słowa młodzianka. Wnet też po rozmowie z nim, mocno zaniepokojony, udał się do Nawoj a z Tęczyna, który poświęcił się stanowi duchownemu i, powróciwszy niedawno z Rzymu, jako świątobliwy i uczony kapłan, przy katedrze zamkowej ołtarzowi i ludziom pobożnym służył.

Był to człek lat już późnych, a powagi wielkiej, odrazu też u młodziutkiej królowej posłuch i poważanie znalazł. Do niego przeto udał się Przecław, a obawy swe i wątpienia przekładać począł.

Ksiądz Nawój w zamyśleniu słuchał, nie przerywając, a potem powstawszy i prostując swą wysoką wspaniałą postać, odparł:

— Wielki to cud zmiłowania Bożego nad nami, iż ci, którzy dotychczas niebezpiecznymi sąsiadami, a nieraz wrogami nam byli, połączyć się z nami dziś chcą i światło Wiary świętej przyjąć...

— Barbarzyństwo zaleje nas... — wtrącił Wawelski. A ksiądz Nawój wzniósł oczy w górę i mówił,

jakby w natchnieniu:

             

               

 

 

  

 

             

             

 

— Wielka jest moc światłości, która z Boga jest. Przed nią wszelki mrok pierzcha. I nie lękaj się, Przecławie, iżby owa dzicz, jak ją zowiesz, pogańska, zalała nas. Ona wchłonie w siebie światło i rozniesie je dalej ku chwale Bożej i tego królestwa. To zaś wszystko stać się ma za sprawą naszej młodziuchnej a świętej królowej.

Żachnął się na to rycerz Przecław i, powstając, przerwał:

— Nie rozumiem słów waszych, Nawoju. Azaż nie wiadomo wam, iż Jadwiga, Wilhelmowi rakuskiemu przyrzeczona uroczyście, musiałaby chyba wiarę mu złamać, aby poślubić Jagajłę?

— Wiem o tem — odparł ksiądz — ale i to wiem, że owo sponsalium de futuro rozwiązane być musi, iżby światło Wiary świętej rozkrzewione zostało. Związek z Wilhelmem nie przyniósłby nam nic, chyba owo ostateczne obyczajów zepsowanie, które się na Zachodzie okrutnie rozsrożyło. Patrzałem na nie własnemi oczyma i wiem, co się dzieje na sycylijskim dworze, w Neapolu i w Budzie, a nawet i na mniejszych dworach, jak oto w Cyllei, kędy w opuszczeniu i poniewierce, wśród zbrodni i najsromotniejszych występków cyllejskich grafów, żyje nieszczęsna Anna, wnuczka naszego Kazimierza króla...

— Stamtąd jednak — wtrącił nieprzekonany Przecław — stamtąd, z Zachodu szła do nas moc, szło światło i znaczenie. Go nam Litwa przyniesie? Dzikość obyczaju i ciemnotę pogaństwa!

Ksiądz Nawój chodził zwolna po sklepionej, niewielkiej celi. Chwilę milczał, a potem, zbliżając się znów do Przecława, ujął go za ramię i, przystanąwszy, rzekł:

             

               

 

 

  

 

             

             

 

— Rozum ludzki wyroków Bożych nie przeniknie, toż nie powinien nigdy przeciwić się im, gdy dojrzy, iż taka a nie inna jest Najwyższa wola... A ja wiem, czuję, — mówił dalej z rosnącym zapałem — że posłannictwem naszej młodziuchnej królowej jest roznieść światło Wiary świętej dalej i dalej... Zali ty wiesz, Przecławie, ile łask spłynie na naród nasz, gdy my to dzieło apostolskie spełnimy?...

Byłby jeszcze mówił ksiądz Nawój, gdy wtem drzwi z nagła się otwarły, i do celi weszło dwóch młodych rycerzy: Gniewosz z Dalewic i Paweł Gryf, Szczukowskim zwan.

Twarz Gniewosza, zwykle czerwona, w tym momencie pałała; oczy ciskały błyski zapału, czy gniewu. Pozdrowiwszy księdza i Przecława, rzekł żywo, głosem wzburzonym:

— Zali wiecie co się dzieje? Cały Kraków zalała pogańska dzicz... Coraz więcej jej przybywa... ogarnęła nas... Zamek wzięli w posiadanie! A my się nie bronim? Któż ocali królowę?

Ksiądz Nawój uśmiechnął się dobrotliwie.

— Zawsześ zapalczywy, mój Gniewoszu — odparł spokojnie. — Nie najazd to żaden, jeno pokojowe, swadziebne poselstwo... Królowa ochrony niepotrzebuje...

— Wy, ojcze — przerwał pan z Dalewic — macie u niej zachowanie, toż powiedzcie jej...

— Już powiedziałem...

— Aby wygoniła tę dzicz saraceńską precz!

— Nie, Gniewoszu, aby ją przygarnęła, a dała jej światło i Wiarę...

A na to Gniewosz aż skoczył i, uderzając się po mieczyku swym, zawołał:

             

               

 

 

  

 

             

             

 

— Na to ostrze przysięgam, że z tego nie będzie nic! Wilhelm rakuski z siłą wnet przybędzie i o prawa swoje się upomni...

Nawój za rękę go pochwycił.

— Nie uczyni tego, i ty go tu wołać nie będziesz! Pomnij, że przeklęty jest ten, który wojnę w kraju własnym zapala!... To, co się dziś dzieje, przygotowywa się zdawna. Najpierwsi w tem królestwie, jak Dobiesław z Kurozwęk, Dymitr z Goraja, Krystyn z Ostrowa, Piotr Szafraniec, Włodek z Ogrodzieńca i inni lak postanowili...

Na te słowa sucha, przedwcześnie pomarszczona twarz Pawła Gryfity poczęła kurczyć się do szyderczego śmiechu:

— Oni postanowili! — krzyknął. — A jakiem prawem? Dawneż to czasy, gdy chorągiew Gryfitów na czele szła? A teraz bez zapytania nas, oni postanawiają! My zaś iść mamy w jarzmo pogańskie? A nie powiedziałeś, księże, kto to głównie sprawił?... Nie ci, których wymieniłeś, nie ci! Jeno ów młodzieniaszek bezwąsy, a już wojewoda krakowski, ów Leliwita, któryby cale znaczenie w tem królestwie posiąść chciał — Spylko z Melsztyna!. Wiem ja to i nie dopuszczę...

Na te. gwałtowne słowa ksiądz Nawój nie zaraz respons dał.

Ze smutkiem spoglądał długo na obu rycerzy, siwą głową chwiejąc.

— Źle mówicie i gorzej jeszcze poczynać chcecie — rzekł wreszcie. — Przejrzałem dusze wasze i wiem: Ty, Gniewoszu, spodziewasz się wiele po Wilhelmie rakuskim, którego wytworność i skarby olśniły cię. W tobie zaś, Gryfito, zapaliła się zawiść ku Spytkowi z Mel

             

               

 

 

  

 

             

            ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin