C.K. Norwid - Białe kwiaty.doc

(110 KB) Pobierz

Norwid – Białe kwiaty

Oprac. Juliusz W. Gomulicki

Sonet „Cisza” – pochwała milczenia i ciszy – Norwid niewolnikiem w paskiewiczowskiej Warszawie.

Milczenie zaś, wyjaśnijmy tu od razu, występowało wtedy w trojakiej co najmniej postaci, w pewnych przypadkach było bowiem p r z y m u s e m, w innych o b o w i ą z k i e m, a w jeszcze innych świadomie wybraną p o s t a w ą przyjmowaną wobec niektórych objawów ówczesnego życia politycznego i społecznego, wszystkie te zaś. postacie były uwarunkowane z kolei przez straszną niewolę, w jakiej znajdowało się wówczas całe społeczeństwo Królestwa Polskiego, duszące się pod jarzmem znienawidzonego caratu.

 

Słowo „niewolnik” – niedopatrzenie carowskiej cenzury – milczenie przymusem.

Postawa Karola Levittoux, bliskiego druha Norwidowego, który wolał spalić się żywcem w swojej samotnej celi więziennej aniżeli załamać podczas wielokrotnie powtarzanych tortur i wydać w następstwie nazwiska przyjaciół oraz towarzyszy spiskowych – milczenie obowiązkiem.

 

Takie właśnie brzemienne modlitwami i klątwami milczenie panowało w Warszawie w listopadzie 1833 r., podczas publicznej egzekucji, której ofiarą był Artur Zawisza, i o takim samym milczeniu donosili do Warszawy świadkowie męczeńskiej śmierci Szymona Konarskiego, powieszonego w Wilnie w r. 1839, w obliczu parotysięcznego tłumu rodaków – milczenie wybraną postawą („Wieczór w pustkach”).

 

W rezultacie – jak to łatwo można było zresztą przewidzieć – warszawscy czytelnicy Norwida podzielili się w naturalny sposób na dwie zasadnicze kategorie: jedni mianowicie, którzy nie widzieli, czy też nie chcieli widzieć, drugiego dna jego wierszy, narzekali na ich „niezrozumiałość”, „przesadę” i „niesforność”3 , drudzy z kolei, umiejący dopasować do nich

właściwy klucz, wysławiali je jako najwyższe osiągnięcie poezji krajowej, samego zaś poetę wynosili ponad wszystkich jego rówieśników:

 

Skrzydłem Miłości w stare uderzyłeś dzieje,

A na skrzydle się Wiary szmaragdzą Nadzieje.

Ptaku Ewangelisty, gdy ci nucić przydzie,

Gdy pierś twoja nabrzmieje Ewangelii pieniem,

Ty nas poisz nadzieją, pamiątką, cierpieniem,

Orle Norwidzie.

Antoni Czajkowski: Do Norwida, „Słowo” (Petersburg)

 

Patos.

„Nie mogę tu albowiem zapomnieć wzoru Sokratesa – pisał Norwid w r. 1849, w pełni świadomy tego dalekiego, ale interesującego powinowactwa (III 366) – który obrażenie od kajdan wytłoczone na nodze uważał za treść i za przykład popierający rzecz bólu i stosunku bólu do żywota, panując wyraźnie tym sposobem nad fatalnością położenia, owszem, rosnąc w wolności nie do pokonania pewnej siebie.”

 

Na krótko przed wyjazdem Norwida za granicę, bo jeszcze w kwietniu 1842 r., w popularnym czasopiśmie francuskim „Revue de Paris” ukazało się krótkie opowiadanie poety Augusta Brizeux, stanowiące fragment jego wspomnień                         z podróży po Włoszech, którą odbył w r.1832, a zatytułowane Une Ombre (Cień).

 

Ani tego pospolitego zresztą itinerarium, ani nawet wypowiedzianych przez obu poetów, a bardzo skądinąd podobnych refleksyj estetycznych, artystycznych i politycznych nie warto byłoby tu przypominać, gdyby nie ta oryginalna okoliczność, że obydwaj zetknęli się w Wenecji z problemem śmierci, i to śmierci w jakiś sposób z a p o w i e d z i a n e j, a przy tym śmierci starego i zmęczonego życiem artysty. W przypadku Norwida artystą tym był malarz Tytus Byczkowski (ok. 1790–1843), rodem z Mińska (może znający więc ojca poety, który był w Mińsku sędzią), wychowanek Rustema w Wilnie, a później Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, do której zapisał się ok. 1833 r., już jako siwiejący, blisko pięćdziesięcioletni mężczyzna, przebywający od kilku lat za granicą.

 

Mistycyzm Norwida

 

Gdy mówi się o mistycyzmie Norwida, pada czasem uwaga, że prawie wszystko, co zwykło się przytaczać na ten temat, może się łatwo pomieścić w katolickim dogmacie o „świętych obcowaniu”.14 Otóż, pomijając już nawet tę okoliczność, że przecież i ów dogmat można uważać za typowy przykład mistycyzmu, nie sposób tak łatwo pokwitować tej nadzwyczaj charakterystycznej i ważnej właściwości autora Czarnych kwiatów, który na pewno był mistykiem,

chociaż – trzeba to przyznać – mistykiem bardzo trzeźwym, „racjonalizującym” do pewnego stopnia swój mistycyzm                       i nigdy nie dającym się unieść (a przynajmniej wyjątkowo tylko dającym się unosić) jakimś nieokreślonym                                    i niekontrolowanym porywom szczególnej egzaltacji religijnej.

 

Filozofia:

cały wszechświat podlega p r a w u a n a l o gi i, a także iż w otaczającym nas świecie widzialnym bezustannie daje                      o sobie znać świat niewidzialny, połączony z tym pierwszym niezliczonymi związkami odpowiedniości. Wiara taka, przenikająca wówczas dzieła Novalisa, Ballanche’a, Lamartine’a, Wiktora Hugo, Sainte- Beuve’a, Nervala i wielu innych filozofów i poetów romantycznych, stała się również wiarą Norwida, stanowiąc u niego jeden z najbardziej charakterystycznych reliktów konsekwentnie przezwyciężanego przezeń romantyzmu. Wierzył też, podobnie jak i tamci pisarze, że w każdym bycie ziemskim tkwi jakiś wieczny symbol, a za każdym wydarzeniem ukrywa się parabola,

i skłaniał się chyba do przekonania, że to właśnie p o e t a ma w ręku klucz owych symboli i parabol, nieczytelnych dla przeciętnego człowieka, podobnie jak nieczytelnymi dla przeciętnego warszawianina były rozmaite symbole i aluzje polityczne użyte w Norwidowych wierszach młodzieńczych.

 

Pierwsze lata paryskie należały zresztą do najcięższych lat w życiu poety. Borykał się wtedy z nędzą                                         i z niezrozumieniem, przeżywał ciężki zawód miłosny, a na domiar złego umarł mu wtedy najbliższy i oddany przyjaciel (Łubieński), oprócz niego zaś poszli na tamten świat dwaj „współcześni-zacni”, Słowacki i Chopin, z którymi również szybko zrozumiał się i zaprzyjaźnił. Śmierć Słowackiego i Chopina miała dla niego tym osobliwsze znaczenie, że również była poprzedzona iście ominalnymi słowami obu artystów, przypominającymi po trosze dawny casus Tytusa Byczkowskiego. – Przyjdź jeszcze w przyszłym, zaprzyszłym tygodniu – mówił do Norwida Słowacki podczas ich ostatniego widzenia – potem... czuję, że niezadługo i odejść z tego świata przyjdzie mi. Młodszy poeta przyszedł w owym „przyszłym” – i cofnął się ze schodów, dowiedział się bowiem o chorobie gospodarza. Przyszedł w „zaprzyszłym” –                      i zastał już tylko jego zimne zwłoki. Słowacki bowiem „zasnął śmiercią i w niewidzialny świat odszedł”.

 

Jeszcze bardziej zdumiewające były „ostatnie” słowa Chopina, nie było w nich bowiem p r z e c z u c i a zbliżającej się śmierci, a jednak owa śmierć przemówiła z nich nadzwyczaj wymownie. Przemówiła zaś wbrew woli i wiedzy mówiącego, podobnie jak to się stało w przypadku Byczkowskiego, gdy bezwiednie zapowiedział swoje samobójstwo.

– Wynoszę się!... – powiedział mianowicie Chopin i zaczął kasłać, gdy zaś Norwid (rozumiejący to oczywiście jako „wynoszenie się na tamten świat”) począł go uspokajać, genialny artysta zakończył przerwane zdanie najbanalniejszą                      w świecie informacją: – Mówię ci, że wynoszę się z mieszkania tego na plac Vendôme.

 

Jaka wielka szkoda skądinąd, że autor Czarnych i Białych kwiatów nie czytał Wawrzyńca Sterne’a (bo go chyba jednak nie czytał), znalazłby bowiem u tego pisarza uwagę jeszcze ciekawszą i jeszcze bliższą swoim poglądom:

„Istnieją tysiące niewidzialnych szczelin, przez które bystre oko może łatwo przeniknąć do samego wnętrza ludzkiej duszy.”

 

Dalszy ciąg utworu zawierał subtelne rozróżnienie j e d n o t l i w o ś c i, która zachodzi tam, gdzie są „ciała dwa o jednej duszy”, od j e d n o m y ś l n o ś c i, polegającej z kolei na znalezieniu się „dwóch dusz o jednej porze”, co zdarzyło się – jak się wydaje – wtedy właśnie, gdy Norwid był świadkiem ostatnich chwil Byczkowskiego i Słowackiego, w szczególności zaś Chopina, wówczas to bowiem błyskawicznie (chociaż tylko podświadomie) rozszyfrował jego bezwiedną wzmiankę o nadchodzącej śmierci. Śmierć n i e d o p e ł n i o n a, acz wisząca już przez dłuższy czas nad skazanymi artystami, d o p e ł n i a ł a się więc dopiero w przyszłym zjawisku fizycznym

 

Cała sekwencja Norwidowych spotkań posłużyła w ten sposób do napisania, jeszcze chyba w połowie listopada 1856 r., przedziwnego utworu Czarne kwiaty, tej szczególnego rodzaju prozy filozoficzno-komemoratywnej, która była wiernym odbiciem jak to słusznie zauważył sam autor owych powieści, i romansów, i dram, i tragedyj w świecie niepisanym

i nieliterackim, o których się naszym literatom a n i ś n i ł o.

 

To Brizeux również wypowiedział zdanie, pod którym Norwid na pewno mógłby się podpisać: Zachowanie rysów wielkich ludzi jest po prostu obowiązkiem, to szczęście bowiem, kiedy ich spotykamy.

 

Metoda unikania ozdobników stylistycznych: Podobną metodę zastosował już w Menego, na karty tej opowieści wtargnęła jednak z konieczności egzotyczna Wenecja, imponująca swoim oryginalnym pięknem i bogactwem swoich arcydzieł. Tego wszystkiego udało się uniknąć w Czarnych kwiatach, których narracja została zamknięta w samych tylko szeptach i gestach, obrazowanie zaś sprowadzone do najprostszych realiów życia powszedniego, ujmując każdego bohatera w mało wykwintne, ale realistyczne ramy starannie odfotografowanych wnętrz mieszkalnych, tym wierniej, że prawie bez wyboru, charakteryzujących każdego ich gospodarza.

 

Opowieści swoje nazwał poeta Czarnymi kwiatami, pełniły bowiem w dużej mierze rolę k w i a t ó w rzuconych                        w hołdzie na grób kilku znakomitych artystów oraz jednej pięknej kobiety, kolorem zaś swoim podkreślały nastrój ż a ł o b y. I ten tytuł jednak nie byłby się może uformował, gdyby nie przedśmiertne majaczenie Stefana Witwickiego, któremu się wydawało, że w jego rzymskim mieszkaniu wyrosły nagle jakieś osobliwe kwiaty, znane mu jeszcze z dzieciństwa, ale któ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin