BD oczami Edwarda 2.doc

(37 KB) Pobierz
3

              W którymś momencie mignęła mi Alice, już w swojej srebrzystej sukience. Poczułem jak moje dawno nieużywane, zapomniane już wnętrzności podjeżdżają mi do gardła – jeśli Alice była już ubrana oznaczało to, że ceremonia miała rozpoczynać się lada chwila. Postanowiłem pójść w jej ślady i także się przebrać. Jeszcze tylko ja uparcie tkwiłem w codziennym ubraniu.
Garnitur, który wybrała mi Alice bardzo przypadł mi do gustu. Taki trochę w starym stylu, szykowny, ale nie ostentacyjny. Dobrze się w nim czułem. Ale coś w moim wyglądzie było nie tak. Wzruszyłem ramionami, gotów już wyjść z pokoju.
Rzuciłem jeszcze ostatnie spojrzenie na lustro. Nagle uświadomiłem sobie, co mi nie odpowiadało. Miałem minę jakbym szedł na szafot! Poczułem się absurdalnie. Właśnie spełnia się moje największe marzenie, a ja wyglądam jak skazaniec! Parsknąłem krótkim, nerwowym śmiechem. Pokręciłem głową, pełen dezaprobaty dla samego siebie i spojrzałem na taflę zwierciadła raz jeszcze. Miałem wrażenie jakby wraz z uśmiechem odnalazły się, zagubione gdzieś, te właściwe emocje. Jakby jego przywołanie pozwoliło im nareszcie zająć należne im miejsce w moim umyśle.
Byłem bezgranicznie szczęśliwy. To, że musiałem sobie o tym przypomnieć wydawało mi się niedorzeczne. Postanowiłem złożyć to na karb typowo wampirzej skłonności do dekoncentracji i dla odmiany zanurzyłem się w obezwładniającej radości. To się nazywa równowaga emocjonalna, nie ma co!
Zapewne tkwiłbym tak jeszcze długo, niezdolny do podjęcia się jakiejkolwiek czynności, ale ze stanu kompletnego otępienia wyrwało mnie przybycie Renee i Phila.
Nim zdążyli przekroczyć próg, byłem już na dole by ich powitać.
- Witaj Edwardzie! – wykrzyknęła matka Belli, obrzucając mnie rozradowanym spojrzeniem – Prezentujesz się oszałamiająco!
Jakie piękne kwiaty! Alice ma prawdziwy talent! Och, Bella pewnie uważa, że to przesada. Moja Bella! Moja mała dziewczynka wychodzi za mąż! – tu nastąpiło spojrzenie w moim kierunku – Muszę ją natychmiast zobaczyć. Nie mogę się już doczekać! – myśli Renee zmieniały się z zatrważającą prędkością i były nieprzyjemnie chaotyczne. Ale ta kobieta już taka była, młodsza duchem niż jej córka i zdecydowanie mniej odpowiedzialna. Za to równie nieprzewidywalna. Nim zdążyłem się zorientować popędziła na górę w poszukiwaniu Belli.
Phil uśmiechnął się grzecznie, uścisnął mi dłoń i mruknął jakieś powitanie. Jeśli zaskoczył go chłód mojej dłoni, to jego myśli tego nie odnotowały. Był zbyt zajęty podziwianiem naszego domu i szacowaniem wartości zgromadzonych wokół przedmiotów. Ilość zer na końcu sumy, do której doszedł nieco go przytłoczyła. Zapewne musiałbym zagaić rozmowę, aby przerwać ten rekonesans i już szukałem w głowie jakichś informacji o baseballu, ale chwilę później zjawił się Charlie, odwracając moją uwagę od ojczyma Belli.
Przywiózł ze sobą pastora Webera. Nagle w salonie znalazła się cała moja rodzina poza Alice, która nadal zajmowała się Bellą.
Nie wiem czemu o tym wtedy pomyślałem, ale jednak duchowny w domu pełnym wampirów wydał mi się cokolwiek zabawnym widokiem. Reszta rodziny już od dawna miała za sobą sakramentalne ‘tak’ i jakoś nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy – być może teraz to dostrzegłem, bo sprawa dotyczyła mnie? Zastanowiłem się przelotnie czy takie potępione istoty jak ja mają w ogóle prawo przysięgać cokolwiek przed Bogiem, ale to nie był najwłaściwszy czas na takie rozważania. Bóg nie może być aż tak surowym sędzią by odebrać nam tę możliwość.
Po chwili, nieco zaskoczony zorientowałem się, że zgromadziła się już większość gości, a Charlie zniknął na górze, zabierając ze sobą bukiet. Miał poprowadzić Bellę do ołtarza. Rose zasiadła do fortepianu i rozgrzewając palce zagrała jakąś powolną melodię. To jeszcze nie był marsz, ale wiedziałem, że tylko czeka na sygnał, by go rozpocząć.
Przymknąłem oczy, by nie dać się oszołomić zbyt dużej ilości bodźców docierających zewsząd. Teraz tylko jedno się liczyło, tylko jedna rzecz była naprawdę istotna. Już za krótką chwilę Bella miała zostać moją żoną.
Wybrzmiały pierwsze takty marsza weselnego, na schodach pojawiła się Alice, a kilka sekund później…
O Niebiosa! Przestałem oddychać, przestałem myśleć, zapomniałem jak się nazywam – mogłem tylko wpatrywać się w mojego anioła. Charlie przytrzymywał ją pewnie, a ona szła po stopniach, nie unosząc powiek.
Wyglądała oszałamiająco. Podtrzymywane przez szafirowe grzebienie, mahoniowe loki spływały dookoła twarzy, podkreślając jej idealny owal, kładły się na ramionach i miękką falą spływały na plecy. Dopasowana w talii sukienka, rozszerzała się ku dołowi, kołysząc się wdzięcznie przy każdym ruchu, a gładki gorset nie tylko odsłaniał jej ramiona i eksponował smukłą szyję, ale kształtował sylwetkę w sposób, który niemal pozbawił mnie przytomności. Kiedy w końcu uniosła oczy, jej piękno stało się wręcz bolesne. Zawsze była śliczna, nie potrzebowała makijażu – teraz, kiedy zajęła się nią Alice stała się niedorzecznie piękna. Nasze spojrzenia się spotkały i moje usta rozciągnęły się w uśmiechu. Jeszcze tylko chwila i będzie moja na zawsze!
Wyciągnąłem rękę, a Charlie przekazał mi dłoń Belli – kiedy nasze palce się zetknęły pomyślałem, że nie zasługuję na takie szczęście, że los jest zbyt łaskawy. Przez jedną straszną sekundę wydawało mi się, że to tylko sen z którego się za chwilę obudzę i znów będę sam. Ale to było niemożliwe i wiedziałem o tym. To wszystko działo się tu i teraz i to ja byłem tym szczęśliwcem, który stał u jej boku.
Pastor uśmiechnął się ciepło i rozpoczął pierwsze zdanie tradycyjnej przysięgi. Zadrżałem niezauważalnie, ale powtórzyłem je pewnym głosem – słowa popłynęły same, tak naturalnie jakby to, że wreszcie je wypowiadam było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Po policzkach Belli spływały łzy, ale powtórzyła słowa pastora bez wahania. Chwilę potem padło zmienione ‘do końca naszego istnienia’, a potem…
Potem usłyszałem najpiękniejsze ‘tak’ w życiu.
I nic więcej nie było ważne. To jedno krótkie słowo wypełniło sobą cały mój dotychczasowy świat, a ja czułem, że znajduję się gdzieś bardzo daleko od niego, gdzieś gdzie istnieje tylko ona i niezachwiana pewność w jej czekoladowych oczach.
Była moja na zawsze – była moją żoną!
Kiedy nasze usta złączyły się w pocałunku pomyślałem, że chyba wszystkie moje grzechy zostały mi wybaczone, że jednak jakąś zasługą wymazałem zło, które wyrządziłem w swoim życiu, bo nie wierzyłem, że potępionej istocie może być dane odczuwać takie szczęście. Po chwili jednak nie myślałem już o niczym – była tylko ona.
Na wpół świadomie rejestrowałem rozlegające się oklaski, składającą życzenia rodzinę, przyjaciół, słowa, gesty. Jedyne, co wydawało mi się realne i godne uwagi, na co pragnąłem nieustannie patrzeć, to zachwyt malujący się na jej twarzy, kiedy na mnie spojrzała.

 

 

 

 

http://www.twilightseries.fora.pl/b-biblioteka-b,43/fragmenty-bd-w-narracji-edwarda-offca-feat-mizuki-z,1625.html by offca

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin